Tonowi łapy opadły jak płetwy – tak dziurawego tłumaczenia nawet jego nie do końca prawidłowo funkcjonujący rozum nie kupował.
- Nie no, paaanie… Ja nie wiem, gdzie się uczyłeś fachu łotrzyka – powiedział zrezygnowany –
ale wracaj do podstawówki… My mamy uwierzyć w to tłumaczenie? Nie uczyli cię, że jak idziesz na robotę, to zabierasz ze sobą skrzynkę pomarańczy? Wtedy, jak cię przyłapią, tłumaczysz się, że tylko pomarańcze przyniosłeś. A jak uciekasz i cię złapią, to krzycz, że jesteś wyznawcą boga złodziei i aresztowanie godzi w twoje prawa do swobody religijnej. Albo chociaż zapisz się do gildii złodziejskiej, wtedy nic ci nie mogą zrobić bez porozumienia ze związkiem zawodowym. Aaalee – powiedział tym razem do towarzyszy –
co ja tam wiem? Ja tylko akrobatą jestem, co nie?
To była bardzo długa wypowiedź jak na bardzo zmęczonego Tona. Prawie dało się słyszeć, jak przeżarte alkoholem trybiki przeskakują w jego mózgu.
- No i jak to wygląda? Wlazłeś nam do pokoju, naśmieciłeś, narozrabiałeś po drodze… I mamy cię puścić? No popatrz, zamek w drzwiach zapchany, bagaże porozrzucane, po drodze parasole poprzewracane – Tallyho popatrzył na swoją dłoń
– butelka rozbita… ?! … EJ, GOŚCIU!!! ROZBIŁEŚ MI BUTELKĘ!!!
W tym momencie jakiś trybik pękł pod wpływem przeciążenia.
- „Arrrggghhh!!!” – krzyknął Ton, wykonując szarżę z wielkim zamachem, wybałuszonymi gałami, pianą na ustach i parą buchającą z uszu.