Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2011, 19:19   #20
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- Ruuuler!!! Ruuuler!!! Ruuuler!!! Ruuuler!!! Ruuuler!!! Ruuuler!!! – męskie wrzaski … kogo?, Kibiców, cholernego motłochu … zagłuszały wszystkie inne odgłosy. Nagle ktoś o posturze gladiatora z filmu ze Scootem dopadł Malcolma. Whitman tylko tyle zdążył zauważyć gdy zupełnie zaskoczony poczuł uderzenie głową prosto w twarz. Chrupnął roztrzaskany nos, głowa poleciała do tyłu. W pewnym momencie nogi znajdowały się wyżej niż reszta a potem całość upadła na plecy z głośnym świstem wypuszczanego z płuc powietrza. Krew zalewała twarz Malcolma, lekko szumiało mu w głowie. Umysł walczący z bólem starał się na szybko analizować. Coś poszło nie tak, kurwa jak wtedy w Rio. Może pozwolił na zbyt wiele Architektowi, ale przecież to miała być tylko odprawa, z tego co uzgodnili powinien siedzieć w fotelu naczelnika a nie stać w kółku wrzeszczących więźniów domagających się krwi. Śniącym jest … no właśnie to jego projekcja. Czyżby gość lubił nietypowe zagrywki? Jeśli tak, była to jego ostatnia. Mogły być też inne powody, nad którymi leżący mężczyzna nie miał czasu myśleć widząc przymierzającego się do zakończenia sprawy Rulera.
- Ruler!!! Baczność kurwa!!! – przekrzykując zachęcające gwizdy więźniów wrzasnął Malcolm.
Ryknęło śmiechem. Gwizdali, wrzeszczeli jak małpy w klatce. Nic dziwnego przecież byli w klatce. Kątem oka Whitman dojrzał jak oszołomiony Solo stanął jak wryty, spoglądając na próbującego się podnieść Ekstraktora. Chyba go poznał bo opuścił ręce, potem wyprostował się i przyłożył ręce do boków. Malcolm obserwował zdziwioną minę Ruhlera, patrzył jak nozdrza nabierają powietrza a klatka piersiowa mężczyzny unosi się w rytm oddechu. Ok, zakumał - pomyślał Welder.

- Morda! - ryknął Solo do zgromadzonych w kręgu więźniów.

- Przepraszam, że zaatakowałem - zwrócił się do swojej niedoszłej ofiary, a jednocześnie zleceniodawcy, z szacunkiem w głosie, choć trochę sucho - Mam nadzieję, że nic Panu nie jest...

Gościowi jest głupio pomyślał Malcolm, ale z wazeliną przesadza. Jak się nie uspokoi to wpierdolą im obydwóm. W kręgu zawrzało, ale nikt na razie nie poważył się wyładować swej złości na Ruhlu. Zresztą, dosłownie moment później uwaga więźniów skupiła się na czymś innym...

Malcolm usłyszał skrzek ptaków, które zdążyły wrócić na najeżone drutami mury, a teraz znów w popłochu zerwały się do lotu. Nad dziedzińcem zawyły syreny alarmowe, ogłuszający, modulowany sygnał wypełnił przestrzeń, powodując natychmiastową reakcję ludzi. Strażnicy na dole zaczęli biegać w sobie znajomych kierunkach, strzelcy na wieżach natychmiast przygotowali i wymierzyli broń. Wśród więźniów, rzecz jasna, zapanowało wielkie poruszenie. Zapomniano w jednej chwili o bójce, głowy zadarły się ku górze. Niektórzy stali tam gdzie stali, głośno komentując w szybko tworzących się podgrupach. Inni osadzeni zaczęli szybko przemieszczać się w jakichś kierunkach. Przekazywana z ust do ust wieść szybko przybrała formę czyjegoś krzyku.

- Bunt! Zadyma w Południowym!

Malcolm wiedział, że podniósł się za wcześnie. Po zderzeniu z ciężarówką powinno się leżeć i nie ruszać. Teraz stał na drżących nogach, krwawiąc jak zarżnięty wieprzek i czuł że zaraz upadnie znowu. Nagle widząc co się święci dopadł go Ruhler. Przerzucił sobie przez kark ramię tracącego poziom szefa, który zawisł na nim jak szmaciana lalka, wodząc dookoła mętnym wzrokiem. Dookoła migały twarze, więzienne pasiaki. Syreny wyły, gwizdki strażników przecinały powietrze jak bicze.

Nagle huk wystrzału wybił się ponad wszystkie hałasy. Na moment tumult przycichł, głowy pochyliły się. Jeden z wrzeszczących, nawołujących do stawiania oporu więźniów krzyknął krótko i padł w pył dziedzińca. Tłum rozpierzchł się nagle, pozostawiając łysą przestrzeń na której leżało tylko jęczące, okrwawione ciało. Ktoś potrącał, inny więzień w szarym uniformie wpadając w podtrzymującego szefa Ruhlera odbił się jak od ściany i upadł do tyłu.

- Strzelają, skurwysyny! - ryczał ktoś jak bawół - Szturmem na wyjście wschodnie! – zawtórował inny głos.

Pierwszy ogień nie przyniósł spodziewanego rezultatu, tłum był już zbyt rozochocony i podburzony by to wystarczyło. Przeciwnie. Choć niektóre osoby biegły już z rękoma na głowie w kierunku kolejek, większość tylko rozwścieczyła się i przyłączała się do ogniska buntu, gdzie trwała potyczka ze strażnikami. W kłębowisku ludzi słychać było coraz więcej prowodyrów. Spod murów wybiegali dopiero pierwsi strażnicy wracający ze zbrojowni z bronią palną.

Gdy rozległ się strzał, Ruhl odruchowo przykulił się, zatrzymując się na moment. Świat wokół Ruhlera zawirował, wszędzie dookoła nagle wybuchła walka. Widział strażników pałujących bez pardonu wydzierających się więźniów, w innym miejscu kopano leżącego klawisza. Nagle, dźwigający nadal na plecach Malcolma Christopher, zorientował się że jest mu nieco ciężej i z bezbrzeżnym zdumieniem dostrzegł zatknięty u swojego pasa znajomy mu pistolet maszynowy Ingram M10. Co więcej, pod jego nogami leżała duża kuloodporna tarcza, a do tego w jednej ze zwisających bezwładnie po obu stronach rąk szefa tkwiła jak gdyby nigdy armata Desert Eagle.

What the fuck?!!!

Zamroczenie wywołane niespodziewanym ciosem mijało. Malcolm odzyskiwał sprawność fizyczną i co najważniejsze mógł koncentrować się na akcji. Szybko ogarnął sytuację. Na dziedzińcu zanosiło się na niezłą rozróbę. Pierwotny plan należało szybko przekonstruować i co najważniejsze zebrać pierwszą 5 … Świeżaki … w tym momencie muszą radzić sobie sami. To będzie dla nich dobry test. Działać, działać … krzyczał umysł Whitmana.

- Ruhl!! Bierz tarczę i plecami do siebie!! - niespodziewany głos rozległ się tuż nad uchem zdezorientowanego Chrisa - Cel gabinet naczelnika. Zabij każdego obcego skurwysyna, który stanie nam na drodze!! Go!! – zimnym, pozbawionym emocji głosem wydawał polecenia Malcolm. Mówiąc to zsunął się jednocześnie z pleców Rulera i ściągnął ze swych pleców tarczę. Osłonił się nią, patrząc wyczekująco na kompana, a w tym czasie prawą dłoń uniósł i wycelował w stojącego na drodze klawisza. Mierzył krótko, padł strzał.

Strażnik osunął się na ziemię, z niedowierzaniem przyglądając się wykwitającej na mundurze plamie krwi. Huk kolejnego wystrzału sprawił, że wokół nich zagotowało się jeszcze bardziej.

- Jeden ma brooooń! - rozbrzmiał czyjś gromki okrzyk nad głowami.

Ruhler bez zbędnej gadki chwycił tarczę i wykonał rozkaz. Przyczajeni, na tyle na ile pozwalała sytuacja, stykając się plecami ruszyli w kierunku skrzydła w którym znajdował się gabinet naczelnika. Ekstraktor nadawał kierunek, nawigując w chaosie. Jednak zwrócili na siebie uwagę, zabijając strażnika i inni nie mieli najwidoczniej zamiaru im tego odpuścić. Widzieli conajmniej dwóch, przebijających się ku nim z pałkami w dłoni. Trzeciego nie widzieli...

Kolejny huk wystrzału poniósł się po dziedzińcu. Malcolm zacisnął zęby, zataczając się na stojącego za nim Rulera. Oberwał. Źródłem oślepiającego bólu było strzaskane kulą prawe ramię. Wychylający się zza pałujących innego więźnia klawisz stał z wycelowaną krótką bronią, oceniając efekt wystrzału. Przymierzał się do poprawki, ale nagle uniósł głowę, gdy z głośników ryknęły nowe instrukcje.
- Kod czerwony!

Teraz dopiero się zacznie, pomyślał Malcolm. Trup będzie ścielił się gęsto. Poligon, zaserwowany przez Architekta pokaże co może ich czekać. Ciekawe czy świeżaki zorientowali już, że to projekcja. Bolesna dla Macolma ale na tym poziomie raczej nie groźna, przynajmniej dla kogoś tak doświadczonego. Whitman zdziwił się, że zamiast oczekiwanej kanonady strzałów, poza i tak panującym już zamieszaniem, nie wydarzyło się nic. Co więcej popłynął nowy komunikat z megafonów. Czyżby Point-Man a może Forger, cholera wszystko się popieprzyło i niewiadomo kto gdzie jest … i kim jest.

- UWAGA WSZYSTKIE JEDNOSTKI! KOD CZERWONY ODWOŁANY! POWTARZAM: KOD CZERWONY ODWOŁANY. - rozległo się z wysoka. Strażnicy na moment podnieśli głowy. Klawisz, który postrzelił Malcolma zaklął i schował gnata, wyszarpując zza pazuchy pałkę.

W tym momencie z głośników, bez żadnego ostrzeżenia, popłynął niesamowity, przeciągły pisk sprzężenia zwrotnego. Tracący siły Malcolm skulił się w przysiadzie pochylając głowę do przodu. Na szczęście pisk urwał się tak nagle, jak się zaczął. Whitman zastygł zdezorientowany.
Ramię Malcolma rozdzierał ból tak ogromny jakby działo się to w rzeczywistości. Dobrze, że chociaż ktoś z naszych zadziałał i wyłączył ten cholerny dźwięk – pomyślał Whitman. Spojrzeniem omiótł dziedziniec, zarejestrował zbliżających się klawiszy a także miejsce do którego powinni się dostać.

- Dalej Chris!! Cel ten sam!!

Przyparł mocniej plecami do Ruhlera, lewą dłoń zacisnął na uchwycie tarczy, prawą uniósł gotową do strzału. Emocje, szok wywołany bólem działały tak samo w rzeczywistości jak i w snach. To one teraz kierowały ciałem Malcolma. Zimny umysł nastawiony był na jedno … osiągnąć cel.

Strażnicy z pałkami zaatakowali z trzech stron, prawie jednocześnie. Pistolet Malcolma nadal był w dłoni, ale cóż z tego - nawet zdrowa ręka z trudem utrzymywała przy wystrzale taką armatę jak Desert Eagle. Teraz nawet o podniesieniu tego ciężaru nie było mowy. Malcolm starał się zasłonić tarczą.

Ale wtedy właśnie przekonał się, co potrafi Ruhler.

Malcolm zdał sobie nagle sprawę, że Christophera nie ma już obok niego. Atakujący byli tym faktem chyba równie zaskoczeni jak Whitman, a zwłaszcza ten klawisz, za którego plecami nagle zmaterializował się potężny kształt. Prawie niezauważalnymi ruchami wielkich jak bochny dłoni Ruler skręcił od tyłu kark klawisza. Chrupnięcie kręgów lodowym szpikulcem przeorało nerwy tych, którzy to słyszeli, a bezwładne ciało tamtego osunęło się w pył placu.
Drugi klawisz zaatakował z krótkim krzykiem. Ruhler oszczędnym ruchem zszedł z linii ataku. Nagle ciało klawisza pofrunęło jak ścięte, ciężkie buty mignęły w powietrzu. Przez harmider przebił się straszliwy krzyk leżącego już strażnika, próbującego jedyną już zdrową ręką obłapić drugą. Ta druga była wygięta w zupełnie nienaturalny sposób, ze złamania otwartego sterczała smętnie naga kość.
Trzeci napastnik mimowolnie spojrzał na ten widok. Tylko przez chwilę, ale o chwilę za długo. Nagle potężny cios wielkoluda w splot słoneczny pozbawił go tchu. Oczy otwarły się tak szeroko jak usta, a tym czasie jakaś siła wyrwała mu już pałkę z ręki. Ruler zakończył temat, wbijając trzonek przechwyconej pałki z impetem w otwarte usta strażnika.

- Dalej, szefie! - Ruhler wyciągnął dłoń do Malcolma, nie oglądając się nawet na leżące, rzężące z bólu ciało.

-Ruhler, kurwa! Do mnie, a nie napierdalasz naokoło … około … około! Bieeerz szeeefaaa! – dźwięki z megafonów zniekształcone i jakby spowolnione docierały do Malcolma. Whitman tracił siły. Słaniał się na nogach podtrzymywany przez Chrisa. Roztrzaskaną rękę z białymi od zaciskania na broni kłykciami dłoni miał przełożoną przez szyję Ruhlera. Lewą ręką próbował trzymać tarczę.

FIIIRE AT WIIILLLL! FIIIRE AT WIIILLLL! - zniekształcony spowolniony dźwięk świdrował umysł Ekstraktora.

- Dalej Chris – szeptem odezwał się powoli tracący przytomność Malcolm.
 
Irmfryd jest offline