Molly trafiła. Nie miała pojęcia kogo ale to w tej chwili było bez znaczenia. Zadziałał głęboko zakorzeniony instynkt przetrwania. Celowano w nią, odbezpieczano broń. Reakcja była naturalna i odpowiednia. Inna sprawa, że plan był o dupę otłuc. Z indianinem poszło gładko i chwała chociaż za to. Hugo zajął jego miejsce a Molly wraz z Krisem zeszli ze zbocza. Tiggsa i Smitha już nie było i cholera jedna wie co zamierzali. Z Balorem już od dawna dogadywali się błyskawicznie. Wystarczyło kilka gestów i cichy szept. Molly bierze jegomościa z lewej, Kris tego z prawej. Rozdzielili się idąc szerokim łukiem w cieniu skał. Problem polegał jednak na tym, że było ciemno jak w murzyńskiej dupie. Po pewnym czasie Molly nie była już pewna niczego a w szczególności kto jest kim. Widziała co prawda zarys sylwetki Krisa i dwie hieny cmentarne. Dostrzegła jednak kogoś jeszcze. Dwie postacie przyczajone za skałami i zachodziła w głowę czy to swoi czy wrogowie. Pokładała jednak nadzieję, że to Tiggs i Smith i brnęła dalej aby ogłuszyć swój cel. I wtedy się zesrało. Kowbojski but szturchnął pojedynczy kamyk ale Molly zdawało się, że zdradziła się beznadziejnie. W jej uszach ten delikatny łoskot brzmiał nie ciszej niż skalna lawina. I wówczas ruszył łańcuch wydarzeń. Przy dwóch rabusiach grobów pojawił się mężczyzna z cygarem. Zaś jeden z przyczajonych za skałami - wróg czy sprzymierzeniec? - dobył broni i mierzył nią w Molly. Normalnie katastrofa. Była pewna, że ją usłyszał i chce wyeliminować z zabawy. Czyli jednak bandzior. Tiggs albo Smith przecież by do niej nie mierzyli. Konsekwencją tego prostego toku rozumowania - bo Molly była nieskomplikowaną osobą - kulka poleciała w stronę przyczajonego cienia ze spluwą. Huk sparaliżował na moment wszystkich. To by było tyle jeśli chodzi o załatwianie sprawy po cichu. Teraz należało grzać z rewolwerów ile wlezie. Jeden z “grzebiących w zwłokach” uniósł pochodnie z zamiarem ciśnięcia nią w Molly. Miała już wyciągnięte rewolwery i owego jegomościa na linii strzału ale ktoś zdjął go niespodziewanie. Zapanował chaos. W ostatniej chwili przekierowła strzały na pana, który wypluł na ziemię cygaro i rozpoczął widowiskowe spierdalanie. Posłała mu dwie kulki i zdawało jej się, że druga weszła. Nie na tyle skutecznie jednak żeby padł ryjem w kamulce. Z trójki obwiesiów pozostał jeden. No i niestety z konsternacją musiała przyznać przed samą sobą, że wtedy wcześniej postrzeliła jednego ze “swoich”. Gówno lubi czasem spadać na łeb. Huk wystrzałów świszczał pośród atramentowych ciemności. Molly padła płasko na ziemię i podczołgała się do najbliższych głazów otaczających nagrobne rusztowania. Obserwowała sylwetkę jednego z bandziorów czającego się w oddali, częściowo przysłoniętego przez kolejne kurhany. Niewiele myśląc postanowiła skrócić dystans, niewielka szansa, że stąd go trafi. Przygarbiona truchtała w ciemnościach wspinając się zboczem, z rewolwerami w dłoniach, gotowymi do strzału. Usłyszała wystrzał z krabinu i kula odbiła się rykoszetem kończąc bieg tuż przy jej kowbojskich butach. Zaklęła szpetnie. Gorliwość bandyty pozwoliła za to dokładnie określić jego położenie. Molly wycelowała tam gdzie przed chwilą ujrzała wyżygany z karabinu ognisty błysk. Wycelowała i posłała w tamtym kierunku kulki z obu luf kuląc się zaraz za skałą gdyby cel chciał odpowiedzieć szybką ripostą.
Ostatnio edytowane przez liliel : 12-12-2011 o 21:15.
|