Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-12-2011, 12:19   #31
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Pozycja worka ziarna przewieszonego przez konia była koszmarna. Lulu miała wrażenie, że wszystkie kości ma przetrząśnięte i wymieszane ze sobą. W pewnym momencie porywacz narzucił jej jeszcze na głowę śmierdzącą szmatę przez co prawie nie mogła oddychać. W końcu jednak konie stanęły, a ją poprowadzono gdzieś ciągnąc i szarpiąc. Pod stopami wyczuła kamienne podłoże.
Ciągnący ją mężczyzna pchnął dziewczynę na ziemię. Przycisnął ją do podłoża i związał najpierw nogi, a potem ręce. W końcu zdjął jaj z głowy worek, ale zamiast tego wcisnął do głowy kawał szmaty i zawiązał drugi wokół ust. Posadził przy chropowatej ścianie.
Przez jakiś czas była zbyt oszołomiona i przestraszona by okazywać inne uczucia. Rozejrzała się po otoczeniu. Najwyraźniej znajdowali się w jaskini. Dość obszernej, w kształcie owalnej izby. Jej strop zwieszał się nad głową wyprostowanego mężczyzny, nie była więc zbyt wysoka. Sądząc po licznych malowidłach, a raczej prymitywnych rysunkach, pewnie indiańskich, widocznych na ścianach, mogło to być jakieś miejsce ich kultu. Może to święte miejsce o którym ktoś wspominał. Podobno te tereny były ważne dla jakiegoś plemienia. Lulu nie interesowała się tym wcześniej, ale teraz poczuła dziwny, pierwotny niepokój. Część jej krwi, ta czarna, odezwała się w niej z zabobonnym lekiem. Stłumiła to uczucie, skupiając wzrok na innych faktach.
W drugim kącie pod ścianą leżała biała dziewczyna z zajazdu. Włosy przykrywały jej twarz, więc Lulu nie była w stanie stwierdzić czy śpi, czy jest nieprzytomna, czy też po porostu próbuje udawać, że nie istnieje.
Przy rozpalonym na środku pomieszczenia ognisku siedział mężczyzna, który wiózł ją na koniu, a potem związał. Przed sobą miał worki i juki w których grzebał przez chwilę. Zobaczyła futro wymalowane farbami, które wcześniej przyniósł do jaskini łysy kurdupel nazywany przez innych „Nose” lub Parker. Jej porywacz, nazywany przez łysego Billym, odwinął z niego niewielki woreczek z którego wyciągnął dolary zawinięte w rulon. Zaczął przeliczać gotówkę. Obserwująca go uważnie Lulu doliczyła się jakichś dwustu pięćdziesięciu dolarów. Potem z drugiego wysypał sporo monet, wśród których zabłysło kilka klejnotów i grudek złota.
Parker, który kręcił się niepewnie wkoło odezwał nagle:
- Ruszajmy o świcie. Śpię na zewnątrz. - dodał nerwowo oglądając się po ścianach. - To jest przeklęte miejsce. - splunął na ziemię przestraszony.
- Stul ryja. - warknął Billy. - I przestań się mazać jak nie chcesz zarobić kulki.
Groźba podziałała, bo “Nose” zbierając się w sobie ostatecznie zostawił derkę w jaskini. Potem jednak wyszedł. Przez chwilę Louisa widziała migotliwy ogień pochodni na tle czarnej nocy i pozostali kamratów bandyty, którzy robili coś na zewnątrz. Billy siedział bokiem do Lulu i twarzą do Missy, ale nie zwracał na nie uwagi.

Kurtyzana oblizała spierzchnięte nagle wargi. Poczuła chłód i niepokój.
Wraz z nadejściem nocy zrobiło się dużo zimniej, a ona miała na sobie przecież tylko kieckę i buty. Ciepło ogniska, rozświetlało dokładnie wnętrze, ale ciepło które wytwarzało nie rozgrzewało opartej o zimną skałę dziewczyny. Poruszyła się niespokojnie próbując przyjąć wygodniejsza pozycję. Całe ciało straszliwie jej zdrętwiało. Potem poczuła gniew, że tak ją potraktowano. W przypływie buntu uniosła się w górę i stanęła prosto co nie było proste przy związanych kostkach.
Próbowała rozruszać mięśnie.
- Hey! Siedź jak siedzisz! - krzyknął Billy zrywając się i ruszając w stronę Lulu, która chwiała się ledwo utrzymując równowagę.
Objął silnym uściskiem jej oba ramiona:
- Mówiłem, że się zabawimy! Ale musisz poczekać! - zaśmiał się rozbawiony ze swojego żartu. - Za chwilę. - dodał spokojniej. - A teraz siedź! - i posadził Lulu z powrotem pod ścianą, mimo że dziewczyna próbowała się temu opierać. jednocześnie mamrotała coś całkowicie niezrozumiałego z powodu knebla w ustach. Wyraźnie próbowała mu coś powiedzieć kręcąc głową.
- Co jest? - kucnął przy niej. - Tylko mi nie becz! Okay? - Gdy skinęła głową wyjął knebel z ust wcześniej ściągając przytrzymującą go opaskę na szyję.
- Zimno mi i strasznie zdrętwiałam - powiedziała Lulu spokojnie gdy tylko była w stanie mówić.
- Hm... Akurat możemy coś z tym zrobić. - zaśmiał się wstając i rozpinając pas od spodni.
Jeśli spodziewał się strachu ze strony porwanej kobiety musiał się rozczarować. Luisa patrzyła na niego spokojnie. Wyraźnie oceniająco. Potem powiedziała hardo:
- Chcesz po prostu szybki numerek czy nieco prawdziwej przyjemności?
- Nie widzę nic nieprzyjemnego z ostrej zabawie - mruknął w odpowiedzi. - Nie mam luksusu czasu - warknął wyciągając nóż.
Lulu wzruszyła ramionami podsuwając mu związane ręce. Jednak O’Hulligan nie rozciął ich. Chwycił tylko przeguby i kładąc na skale przewrócił dziewczynę na brzuch. Sprawnym cięciem uwolnił jej nogi. Schował nóż do cholewy buta i zadarł sukienkę odsłaniając jej nagie pośladki.
- Ale z ciebie prymityw - powiedziała z wyraźną pogardą. - Tylko na tyle cię stać?
Billy uderzył ją w tył głowy z otwartej ręki.
- Bo zaraz gębę zatkam! - warknął rozchylając jej uda. Teraz w jego głosie słychać było wściekłość. Położył się na niej i wsunął gwałtownie przyduszając do skały.
Wiedziała, że opór w takiej sytuacji nie zdaje się na nic, spokojnie więc poddała się jego brutalnej sile. Z prymitywnymi instynktami nie było co dyskutować. Na szczęście nie trwało to długo. Po kilku ruchach poczuła jak szczytuje. Nie mogła się powstrzymać od kpiącego komentarza:
- Wlazł, zlazł co? A ty kobieto leż cicho i nie marudź. Co za nuda. - Kurtyzana ziewnęła głośno i prowokacyjnie.

Billy skończył sapać, wstał, zawiązał troki i podszedł do ogniska. Sięgnął po leżący tam koc i rzucił nim w stronę dziewczyny. Koc wylądował na Louisie zakrywając jej nagie pośladki. Kurtyzana dostrzegła że Missy leży z szeroko otwartymi z przerażenia oczami. Najwyraźniej musiała przyglądać się całemu zdarzeniu.
- Pyskuj dalej, a koledzy nie będą tak grzeczni jak ja. - burknął bandyta dopinając pas.
- A może będą bardziej zainteresowani moimi talentami? - Mruknęła Lulu siadając i próbując się owinąć kocem co nie było łatwe czy związanych rękach.
- Się okaże. Byś się nie zdziwiła mulatto. - mruknął siadając przy ognisku. - Skąd ty w ogóle jesteś? Nie widziałem cię nigdy w Hot Springs. Jesteś z tymi co przyjechali?
- Z Atlanty - Lulu wybrała sobie na które pytanie odpowiedzieć - i raczej nic no można zrobić z mężczyznami nie jest w stanie mnie zaskoczyć - dodała zadzierając nosa.
- Jesteś kurwą... - powiedział kiwając głową. - Inaczej byś tak mi nie pyskowała. - zaśmiał się dokładając do ognia.
- Jestem kurtyzana i do tego jedną z najlepszych! - Jej nos powędrował jeszcze wyżej - ale taki prymityw jak ty nigdy tego nie doceni.
W oczach Billego znów zagrały ogniki złości, jakby Lulu uderzała w czuły punkt bandyty. Sięgnął do pasa przy jukach i wyciągnął z kabury rewolwer.
- Prymityw? - zapytał odkorkowując broń wymierzoną w stronę Lulu.
- Jeśli strzelisz tylko potwierdzisz moje słowa - powiedziała wzruszając ramionami.
O’Hulligan zrobił się czerwony jak burak. Odłożył broń i podszedł do dziewczyny.
- To się nagadałaś - i naciągnął jej opaskę knebla na usta.
Przeszedł obok ogniska i wyszedł na zewnątrz.
Lulu uniosła ręce i usunęła ponownie szmatę:
- Głupek! - Potem odwróciła głowę i szepnęła cicho do leżącej niedaleko dziewczyny:
- Umiesz strzelać?
Tamta przez chwilę nie poruszała się wcale jakby słowa docierały do jej świadomości z opóźnieniem. W końcu potrząsnęła przecząco głową.
- Szkoda. Ja też nie. Jeśli przeżyję poproszę Hugo by mnie nauczył. - Powiedziała znowu cicho Lulu.
U dołu kotary przysłaniającej wejście mignęła jej ostroga buta Billego. Najwyraźniej więc nie odszedł zbyt daleko.
Kurtyzana wstała jak najciszej i ciągnąc za sobą koc, co nie było proste przy związanych rękach, podeszła do Missy. Narzuciła na nią okrycie:
- Tobie też musi być zimno. - Mruknęła do współwięźniarki.
 
Eleanor jest offline  
Stary 04-12-2011, 21:42   #32
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Pogoń- cztery konie i wóz ze szkapami nie przyzwyczajonymi do szybkiej jazdy. Na pewno nie był to jeden z "prawdziwych" pościgów w których brał udział Tiggs, jednak sukcesywnie poruszali się do przodu, w ślad za porywaczami, a to już dużo. Niemniej jednak bezczynne siedzenie na drewnianej ławie nie służyło Jaredowi- zdecydowanie wolałby prowadzić pogoń i tuż obok trapera wypatrywać wrogów. W dłoniach zaś brakowało mu niezawodnego sharpsa, bezskutecznie zaciskał palce wokół szorstkich desek powozu- to nie to samo co matowa, naznaczona zębem czasu drewniana powierzchnia kolby. Choć może być trudno w to uwierzyć, Tiggs nigdy nie był w tak niekomfortowej sytuacji. Zawsze panował nad sytuacją i zawsze miał przy sobie to, czego potrzebował. Fakt, okradziono go kilkukrotnie, ale nie tak zuchwale i dotkliwie. Miał nadzieję, że tym razem również uda mu się odebrać swoją własność, a szczególnie konia. Był dla niego cenniejszy niż jakikolwiek wierzchowiec w całych Stanach.

Mężczyzna zwrócił uwagę na jeńca dopiero, gdy okazało się, że ten stracił przytomność. Wcześniej nie sprawiał kłopotów, oprócz tego, że pokrwawił wóz, a i nie mówił żadnych konkretów. Może i Smith dałby radę coś z niego wydusić, i to dosłownie, gdyby nie Badfellow i jego czujne, choć nie do końca trzeźwe, oko.

Gdy Molly bez pytania zabrała Badfellow'owi konia, Jared o mało co nie zrugał dziewczyny, widząc jednak pasywną reakcję starca, wstrzymał się. Poza tym, zdążyła już ruszyć, więc pewnie i tak nie usłyszałaby wykładu o szacunku dla starszych i poszanowaniu cudzej własności, które miał wygłosić.

Opowieść Old Mana utwierdziła tylko słuchaczy, że Billy O'Hulligan jest bardzo niebezpieczny. Pewnie gdyby mieszkańcy mieli z czego, zapłaciliby za jego głowę dwa razy więcej, byleby się od niego uwolnić.

Dezercja McClyde nie zdziwiła Jareda. Ludzie , który żyją blisko natury, często są zabobonni. Pytanie tylko, dlaczego. Czyżby byli światkami jakichś nieszczęść w takich miejscach jak święte ziemie indian? Jeśli tak, żaden z nich się tym nie chwalił, wąsacz uznawał więc zawsze, że przez ich pustelniczy tryb życia wyrobili w sobie przeświadczenie o swoistym szóstym zmyśle, który ostrzega ich przed niebezpieczeństwem. Przeciętny obserwator widząc ich podczas tropienia może i dałby się nabrać, Jared jednak wiedział, że to tylko wiedza pozwalała im unikać niepotrzebnych starć czy niebezpiecznych miejsc, żaden szósty zmysł.

Nie wierzył w takie rzeczy, dlatego też sceptycznie podszedł do informacji o świętej ziemi Lakotów. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że najgroźniejsi na tej ziemi są ludzie, jak na każdej innej. Żywi, uzbrojeni ludzie. I to ich należy się obawiać, nie zaś duchów zmarłych Indian.

Zakradli się do pozostałej trójki, która obserwowała rozkopane kurhany i kilku ludzi kręcących się wokół. Największy problem, z którym póki co musieli się uporać, stanowił zwiadowca, prawdopodobnie Indianin, który obserwował okolicę spoza terenu cmentarzyska. Na szczęście znalazło się kilku śmiałków, którzy zaproponowali zająć się tym problemem. Jared wątpił, żeby strażnik przestraszył się rzucanych kamieni czy pohukiwania sowy, warto jednak było spróbować, choćby żeby ściągnąć go ze skały na której siedział. Następnie mieli czekać na znak i zacząć się podkradać do rozkopanych grobów i jaskini. Plan nie był zły, chociaż największe wątpliwości dotyczyły uciszenia Indianina. Jeśli ich zobaczy, rozpęta się chaotyczna strzelanina. Chaotyczna, czyli nie taka jak chcieli. Jaredowi pozostawało jedynie obserwować zwiadowcę i czekać.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 08-12-2011, 00:16   #33
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Muzyka



Black Hills, South Dakota, kwiecień 1876



Samuel „Two Eye” był Comanche po stronie matki. Białego ojca nie znał. Długie, gest warkocze opadały na ramiona, kiedy usiadł na skalnym wzniesieniu o zachodzie słońca. Spuścił głowę pogrążony w smutku i bólu. Jego kamraci bezcześcili świętą ziemię Lakotów. Zakłócali spokój duchów. Niszczyli doczesne szczątki wojowników. Przesiąknięta krwią koszula przykleiła się do piersi Indianina. Mimo bólu żaden grymas nie zdradzał cierpienia fizycznego jego zastygłej twarzy. Kiedy wzniósł oczy ku ciemnemu niebu pogrążał się w modlitwie. Prosił duchy ojców oraz obecnych w wąwozie zmarłych o przebaczenie za zakłócanie wiecznego odpoczynku.

Z nastaniem nocy Samuel odpływał w stan odrętwienia medytując w gorączce. Jego świadomość podzielona na dwa światy trzymała zastygłe ciało w siedzącej pozycji na skale, gdy umysł i duch wędrowały w gorączce majaków. Ze spękanych warg wydobywał się ledwie dosłyszalny szept. Przymknięte powieki drgały.

Molly odłożyła lepki kamień podtrzymując zwiotczałe ciało Indianina. Jej próby usadowienia nieprzytomnego czerwonoskórego kończyły się fiaskiem, gdy obok niej i Krisa wyłonił się zapowiedziany chrzęstem na skałach z ciemności olbrzym. Hugo.

Pozostali na dole, ukryci za głazami u stóp kurhanów, mężczyźni wyczekiwali.

Jared w skupieniu obserwował jak wartownik położył się, by ostatecznie po umówionym sygnale z góry, pojawić się na dobre w tej samej pozycji. W jakby większych rozmiarach. Był bardziej barczysty. Większy. Zrozumiał.

Razem z Panem Smithem ruszyli bez słowa przed siebie. Wybierając ostrożnie trasę, kryli się za kamieniami, łagodnym łukiem z lewej strony zachodząc skalne podejście kurhanów. Ostatni odcinek około pięćdziesięciu metrów został pozbawiony naturalnej osłony nierówności terenu. Tylko ciemność była ich sprzymierzeńcem jeśli chcieli jeszcze bardziej podejść złodziei.

Molly była dobre pół drogi od mężczyzn z pochodniami, gdy wydało się jej, że dostrzegła ciemne plamy postaci kryjących się po lewej stronie przed nią. Wydawał się jej, że obserwują bandytów zaczajeni za głazami. Podjęła decyzję. Ruszyła w ich kierunku ostrożnie wybierając drogę. Skrzywiła się kiedy kopnięty kamień potoczył się po skalnym podłożu. Była raczej pewna, że ją usłyszeli. Zacisnęła wargi wyczekując przygarbiona w półkroku. W bezruchu.

Horacy Carpenter zwłóczył z rusztowania owinięty w zwierzęce skóry ludzki szkielet. Wprost pod nogi Neda. „Nose” Parker z obrzydzeniem patrzył na kolejne szczątki do przeszukania.

- No. – kiwnął trzymaną pochodnią. – Jazda. Przyświecę. – ponaglał Horacego.

Tamten kląc pod nosem klęknął przy szkielecie i zakrył workiem puste oczodoły czaszki.

- Twoja kolej „Nose” – warknął chudzielec do łysego, sięgającemu mu ramienia drobnemu kamratowi.

Marudzeniu i siarczystemu klęciu nie było końca, kiedy bandyci przetrząsali przedmioty pod czujnym wzrokiem przyczajonego niedaleko Pana Smitha.

Jared był przygłuchawy. Zdawał sobie z tego sprawę doskonale. Otępiały słuch sprawiał, że w takich momentach jak ten, w którym się znalazł wzrok jego uważniej lustrował otoczenie. Jakby wyostrzony nieznacznym ubytkiem dźwięków rekompensował większą czujnością. Głowa czujnie chodziła mu na boki kiedy mógłby przysiąc, ze coś usłyszał, choć nie mógł być pewnym kierunku. Gdzieś z tyłu.

Kris podchodził zbocze kurhanu z prawej strony. Wyczekiwał skryty za ostatnim głazem między nim a pochodnią. Dzieliło go około sześćdziesięciu stóp. Rozjaśniający się przy jaskini żar był cygarem, które pociągał stojący tam człowiek. Wkrótce ten cień zbliżył się wkraczając w krąg światła.

- Dawajcie co jest. – burknął Billi O’Hulligan wyciągając rękę po worek. – O świcie przeszukamy resztę.

Molly zobaczyła gest wymierzonej w nią i podnoszonej powoli ku twarzy dłoni postaci. Cichy trzask odbezpieczanego rewolweru. Broń zdawała się być wymierzona prosto w nią, na wyciągniętej przez postać w jej stronę ręce. Reakcja O'Maley była błyskawiczna, nim ciemna plama postaci zdołała wykonać jakikolwiek inny gest.

Mrok nocy przeszył błysk wystrzału. Huk odbił się echem do skał potęgując efekt.

Jared zachwiał się targnięty siłą postrzału na kamień. Prawe ramię paliło ogniem bólu. Rewolwer wysunął się z dłoni, po której spływała strużka krwi.

Trzej bandyci zamarli na sekundę. Billy rzucił się w stronę jaskini. Nose złożył się do rzutu pochodnią w stronę skąd ciszę przeszył huk, a nocny mrok błysk wystrzału.

Z oddali huknął karabin. Kula z jazgotliwym dźwiękiem odbiła się od skały niedaleko buta Carpentera, który padł na ziemię gubiąc kapelusz z wrażenia. Na czworaka z dobytym rewolwerem chciał schować się za rusztowaniem.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 12-12-2011, 19:26   #34
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Hugo przez chwilę tylko siedział bez ruchu, udając wartownika, na którego i tak najwyraźniej nie zwracano uwagi. Przyjrzał się mu dokładniej, tak jakby dopiero teraz zaczął się zastanawiać, skąd wzięła się rana na jego piersi, skoro dostał tylko obuchem w głowę. Wpierw myślał, że Molly pchnęła go jeszcze nożem, ale to tutaj to najwyraźniej była inna rana. Ciekawe, zwłaszcza, że nie wyglądało na to, że była opatrywana.
Stracił wreszcie zainteresowanie, bowiem w polu widzenia pojawiły się ciemne kształty, z których trudno było rozpoznać ludzi, ale każdy nawet półprzytomny wartownik najprawdopodobniej by je zauważył. Murzyn nie uczynił natomiast najmniejszego ruchu, który mógłby o tym świadczyć. Mocniej tylko ścisnął karabin, który wcześniej podniósł z ziemi, swój własny opierając o jakąś skałkę obok. Broń była bardzo dobra, choć dopiero po jakimś czasie poznał, że wcześniej należała do Jareda. Ci cali bandyci nieźle się obłowili. Teraz co prawda mieli umrzeć, ale przez chwilę mogli cieszyć się tym złudnym bogactwem. No, dla Hugo przynajmniej było to bogactwo.

Mimo, iż się tego spodziewał, pierwszy wystrzał sprawił, że lekko drgnął. Wkrótce padły następne i były bokser nie zwlekał, szybko obejmując wzrokiem sytuację. Strzelanina miała miejsce zbyt daleko jak na jego możliwości, zarówno strzeleckie jak i te tyczące się wzroku, który nie potrafił przebić ciemności. Decyzja była wiec szybka - olbrzym zaczął zbiegać, utykając i klnąc cicho. To nigdy nie była jego mocna strona, więc nawet nie próbował się zdobywać na sprint. Pewnie by potrafił, ale potem nie stanąłby na tej nodze przez najbliższy tydzień. Po tym co robił i tak miał pewność, że stara rana będzie go rwała jeszcze przez przynajmniej dobę.

Błyski i huk wystrzałów był coraz bliższy i murzyn w końcu dostrzegł kryjące się sylwetki ludzi. Nie mógł być to ktoś inny od jego towarzyszy, tego się nie obawiał, ale pozycja do strzału i tak nie była najlepsza. Skulił się jeszcze bardziej, przechodząc pomiędzy strzelającymi, podkradając się najbliżej, jak tylko mógł. Ciemność go chroniła, pozostali byli już oślepieni własnymi strzałami i nie zwracali uwagi na miejsca inne od tych, w których po raz ostatni widzieli przeciwników. A on swojego także w końcu zobaczył wystarczająco dobrze. Przyklęknął szybko, przyłożył kolbę do barku, wycelował i pociągnął za spust.
Dopiero po tym zorientował się, że duchom nie spodoba się to zupełnie. Kurhany były tuż obok i to właśnie sprawiło, że wreszcie poczuł strach. Nie przed ludźmi, ale przed strażnikami tego miejsca. Igrali z czymś, czym nie powinni. Ale być może duchy ulitują się nad nimi, przecież powstrzymywali tych, którzy prawdziwie naruszali spokój tego miejsca.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-12-2011, 21:09   #35
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Molly trafiła. Nie miała pojęcia kogo ale to w tej chwili było bez znaczenia. Zadziałał głęboko zakorzeniony instynkt przetrwania. Celowano w nią, odbezpieczano broń. Reakcja była naturalna i odpowiednia.
Inna sprawa, że plan był o dupę otłuc.
Z indianinem poszło gładko i chwała chociaż za to. Hugo zajął jego miejsce a Molly wraz z Krisem zeszli ze zbocza. Tiggsa i Smitha już nie było i cholera jedna wie co zamierzali.
Z Balorem już od dawna dogadywali się błyskawicznie. Wystarczyło kilka gestów i cichy szept. Molly bierze jegomościa z lewej, Kris tego z prawej. Rozdzielili się idąc szerokim łukiem w cieniu skał. Problem polegał jednak na tym, że było ciemno jak w murzyńskiej dupie. Po pewnym czasie Molly nie była już pewna niczego a w szczególności kto jest kim. Widziała co prawda zarys sylwetki Krisa i dwie hieny cmentarne. Dostrzegła jednak kogoś jeszcze. Dwie postacie przyczajone za skałami i zachodziła w głowę czy to swoi czy wrogowie. Pokładała jednak nadzieję, że to Tiggs i Smith i brnęła dalej aby ogłuszyć swój cel.

I wtedy się zesrało. Kowbojski but szturchnął pojedynczy kamyk ale Molly zdawało się, że zdradziła się beznadziejnie. W jej uszach ten delikatny łoskot brzmiał nie ciszej niż skalna lawina. I wówczas ruszył łańcuch wydarzeń. Przy dwóch rabusiach grobów pojawił się mężczyzna z cygarem. Zaś jeden z przyczajonych za skałami - wróg czy sprzymierzeniec? - dobył broni i mierzył nią w Molly. Normalnie katastrofa. Była pewna, że ją usłyszał i chce wyeliminować z zabawy. Czyli jednak bandzior. Tiggs albo Smith przecież by do niej nie mierzyli.
Konsekwencją tego prostego toku rozumowania - bo Molly była nieskomplikowaną osobą - kulka poleciała w stronę przyczajonego cienia ze spluwą.
Huk sparaliżował na moment wszystkich. To by było tyle jeśli chodzi o załatwianie sprawy po cichu. Teraz należało grzać z rewolwerów ile wlezie.

Jeden z “grzebiących w zwłokach” uniósł pochodnie z zamiarem ciśnięcia nią w Molly. Miała już wyciągnięte rewolwery i owego jegomościa na linii strzału ale ktoś zdjął go niespodziewanie. Zapanował chaos. W ostatniej chwili przekierowła strzały na pana, który wypluł na ziemię cygaro i rozpoczął widowiskowe spierdalanie. Posłała mu dwie kulki i zdawało jej się, że druga weszła. Nie na tyle skutecznie jednak żeby padł ryjem w kamulce.
Z trójki obwiesiów pozostał jeden. No i niestety z konsternacją musiała przyznać przed samą sobą, że wtedy wcześniej postrzeliła jednego ze “swoich”. Gówno lubi czasem spadać na łeb.

Huk wystrzałów świszczał pośród atramentowych ciemności. Molly padła płasko na ziemię i podczołgała się do najbliższych głazów otaczających nagrobne rusztowania. Obserwowała sylwetkę jednego z bandziorów czającego się w oddali, częściowo przysłoniętego przez kolejne kurhany. Niewiele myśląc postanowiła skrócić dystans, niewielka szansa, że stąd go trafi. Przygarbiona truchtała w ciemnościach wspinając się zboczem, z rewolwerami w dłoniach, gotowymi do strzału.
Usłyszała wystrzał z krabinu i kula odbiła się rykoszetem kończąc bieg tuż przy jej kowbojskich butach. Zaklęła szpetnie.
Gorliwość bandyty pozwoliła za to dokładnie określić jego położenie. Molly wycelowała tam gdzie przed chwilą ujrzała wyżygany z karabinu ognisty błysk. Wycelowała i posłała w tamtym kierunku kulki z obu luf kuląc się zaraz za skałą gdyby cel chciał odpowiedzieć szybką ripostą.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 12-12-2011 o 21:15.
liliel jest offline  
Stary 12-12-2011, 23:00   #36
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Dziewczyna otuliła się podanym kocem z wdzięcznością.
- Przykro mi, że on... - załkała. - Ja nie chce żyć jeśli oni...
Była wyraźnie w fatalnym stanie psychicznym po tym co widziała co tej pory.
Usłyszały oddalające się kroki za kotarą. Ostroga zniknęła.
-... jestem dziewicą... - dokończyła biała panienka.
Lulu wzruszyła ramionami. Tego jednak jej Missy nie mogła zobaczyć, bo trzymała twarz pochyloną w dół.
- To lepiej się tym głośno nie chwal. Takich jak ten prostak mogłoby to tylko zachęcić. - Mruknęła Lulu. - I nie masz pojęcia ile może wytrzymać kobieta. Miałam piętnaście lat kiedy sprzedano mnie do burdelu i też byłam wtedy dziewicą.
Nachyliła się nad dziewczyną:
- Nie ma się co rozczulać. Możesz spróbować rozwiązać mi ręce? Potem ja spróbuję uwolnić twoje.
- Spróbuję. - szepnęła dziewczyna zerkając bojaźliwie w stronę kotary. Gdzie widać było błysk ostrogi z buta Billego. Najwyraźniej nie odszedł zbyt daleko. Po chwili jednak ostrogi zniknęły i wyraźnie usłyszały chrzęst kamieni pod oddalającymi się butami.
Wtedy Missy zaczęła szarpać węzeł na nadgarstkach czarnej kurtyzany, ale sama miała związane ręce i dość marnie jej to wychodziło. Ich oprawca naprawdę solidnie zawiązał supeł, a wcześniejsze szarpanie się z nimi Lulu jeszcze pogorszyło sprawę.
Czarnoskóra dziewczyna przez chwilę z uwagą śledziła wysiłki Missy, ale szybko doszła do wnioski, ze nie ma to większego sensu. Jej towarzyszce zanadto trzęsły się dłonie.
- Chyba będzie trudno się tak uwolnić... - zastanowiła się - może spróbuję pogrzebać w ich jukach. - dodała i ruszyła ostrożnie w kierunku ogniska. Niestety nie było co liczyć na znalezienie czegoś tak przydatnego jak nóż czy inne typowe ostrze. Jednakże w jednym z zawiniątek, a dokładnie w solidnym kawałku skóry bizona powbijane były zwierzęce kły. Jako broń tnąca były dość marne, ale można było chociaż spróbować jakoś zniszczyć więzy.
Przez chwile Lulu rozważała możliwość przepalenia sznura szybko jednak odrzuciła tę alternatywę. Nie miała najmniejszej ochoty poparzyć sobie skóry.
Wróciła na miejsce w którym posadził ja porywacz i zaczęła męczyć się z prymitywnym narzędziem. Nie miała pojęcia ile czasu to zajęło ale z pewnością dość długo. W każdej chwili spodziewała się powrotu mężczyzny i niespokojnie spoglądała w kierunku wejścia, co jeszcze dodatkowo spowalniało jej pracę.
Nagle do jej uszu dotarł odgłos wystrzału. Najpierw jednego, potem kolejnych. W pierwszej chwili pomyślała, ze Billy postanowił rozładować frustrację strzelając do celu. Widziała ostatnio sporo tak popisujących się strzelców. Chyba jednak dla osób poszukiwanych przez prawo hałasowanie po nocy byłoby dość nierozsądnym posunięciem. Może więc nadciągnęła odsiecz? Zobaczyła jak biała dziewczyna kuli się pod ścianą i chowa głowę w kolanach zakrywając się rękoma. Wyglądała jak kupka nieszczęścia i gdyby postarała się jeszcze bardziej pewnie wtopiłaby się w ścianę.
Mimo narastającego podniecenie kurtyzana nie przerywała swojej czynności. Już tak niewiele jej pozostało by uwolnić się z więzów.
Niestety niedane jej było dokończyć. Do jaskini wpadł Billy włócząc za sobą krwawiącą nogę. Czyli jednak dopadli go łowcy nagród bo raczej nie przypuszczała by był kiepskim strzelcem że sam zranił się w nogę.
Pośpiesznie ukryła kolec w dłoniach i przyjęła jak najbardziej obojętna minę. W razie konieczności postanowiła użyć go zamiast na więzach na ciele Billego.
 
Eleanor jest offline  
Stary 13-12-2011, 08:25   #37
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
To nie miało tak być. Zupełnie nie tak. Czerwonoskóry ku niemałemu zaskoczeniu Balora okazał się być rannym i zapewne nie związanym z bandytami tubylcem. W dodatku Indianiec był niezłym twardzielem. Pomimo ran trwał tyle czasu w bezruchu, że dzięki temu skutecznie ich zmylił.
Gdy tylko Molly rozwiązała problem czujki skierowali się ku następnemu celowi. Dwóm cmentarnym hienom. Kris starał się iść ostrożnie, by przez potrącenie kamienia, czy trzask gałązki nie spłoszyć bandziorów, a to w kowbojskich butach nie było łatwe. Trochę czasu zajęło mu przemykanie od skały do skały, by jak najbardziej zbliżyć się do celu. W końcu dotarł do ostatniej osłony. Przed nim była już tylko pusta przestrzeń i dwóch przeszukujących zwłoki ludzi.
Nieopodal w wejściu do jaskini stał człowiek, a żarzący się tytoń na końcu cygara zdradzał jego pozycję. Kris czekał aż jego towarzysze zajmą stanowiska. Mężczyzna z cygarem ruszył przed siebie i wkroczył w krąg światła pochodni.
Balor uśmiechnął się zadowolony, gdy wtem nocną ciszę rozdarł huk wystrzału. Palacz błyskawicznie rzucił się do ucieczki. Nim Balor zdążył wziąć go na cel ten zwiał do jaskini. Kris zaklął cicho i wycelował w jednego z dwóch bandytów przy grobach. Nacisnął spust. Raz, drugi, trzeci. A żeby to …
Trzy strzały, trzy pudła. Wtedy bandzior ukryty w mroku wystrzelił zdradzając swą pozycję.
- Mam Cię. – mruknął Kris strzelając w miejsce skąd widział ogień wylotowy z lufy.
- Albo i nie …
 
Tom Atos jest offline  
Stary 13-12-2011, 15:16   #38
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Ostrożności nigdy za wiele, powiadają, i na ogół ta reguła się sprawdza. Czasem, rzadko bo rzadko, ale jednak, zdarza się, że niestety nadmiar ostrożności szkodzi.

Cichy dźwięk dochodzący z prawej strony postawił Jareda w stan gotowości. Ktoś tam był, i ten ktoś najwyraźniej nie chciał zostać przez niego zauważony. Cień zdawał się nie ruszać, mężczyzna nie mógł jednak ryzykować tego, że jeden z bandziorów zaszedł z boku jego i Smitha, musiał się upewnić się, czy w ogóle ktokolwiek tam jest. Nie mógł strzelić, żeby nie spłoszyć porywaczy, musiał jednak dać znak, że w razie kłopotów jest do tego zdolny. Wymierzył pistolet w stronę, skąd dobiegł go hałas, nie zdołał jednak gestem nakazać postaci wyjść z cienia, ona była szybsza.

Czy odbezpieczenie pistoletu było błędem? Raczej tak, ale co nim nie było? Ruszenie ze Smithem w stronę bandytów przed przybyciem reszty, zignorowanie czwartego porywacza ujrzanego kątem oka, nie ustalenie znaków komunikacyjnych, których mogliby użyć w ciemnościach... Ta cała wyprawa to jeden wielki ser szwajcarski, a ich daremne próby zdziałania czegoś w grupie są niczym taniec baletnicy w piaskach Nevady. Wąsacz już wcześniej przewidywał kłopoty w zgraniu bandy indywidualistów, nie sądził jednak, że dojdzie do czegoś takiego.

Siłą strzału rzuciła nim o skałę, a prawe ramię przeszyło mocne ukłucie. Chwilę potem leżał już bezbronny, zaciskając zęby. Dobrze, że pistolet nie wystrzelił gdy wyślizgnął mu się z dłoni, chociaż ten wieczór nie należał do najszczęśliwszych i takie zrządzenie losu wielce by go nie zdziwiło.

Nad nim na dobre rozpętała się strzelanina. Nie widział, jaki był wynik, zajął się tamowaniem rany. Pod naciskiem mocno zawiązanej chusty krwawienie nieco zelżało, ale nie to było najgorsze. Kula ciągle tkwiła w ramieniu, a pulsacyjny ból rozchodził się nawet po klatce piersiowej i, co gorsza, dłoni, utrudniając celowanie z rewolweru.

Molly ruszyła w stronę indiańskich kurhanów, prowokując Carpentera do strzału i jednocześnie zdradzenia pozycji. Tiggs, starając się nie przejmować postrzałem, rzuca się do biegu w ślady blondynki. Zza kurhanów będzie miał dobrą pozycję strzelecką, blisko jaskini.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 17-12-2011, 07:28   #39
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Muzyka



Black Hills, South Dakota, kwiecień 1876



Smith przyczajony w mroku za kamieniem spokojnie czekał na rozwój wydarzeń oceniając sytuację. Siedząc oparł się plecami o zimną skałę i nasłuchiwał kolejnego strzału zza kurhanu. Jeśli by padł zbyt szybko oznaczało to, że karabin nie jest jednostrzałowym lub, że bandyta ma dwa. W to drugie wątpił szczerze, bo przecież gang uciekając z niewoli nie był wcale zaopatrzony, inaczej nie padliby ofiarą rabunku a kobiety porwania. Brodacz przez ciemną dolinę póki co kroczył bardzo ostrożnie, oddając tylko jeden strzał do wroga z pochodnią. Celny. Wbrew powiedzeniu, że Pan Bóg kule nosi, jednak Pan Smith bardziej ufał swoim umiejętnościom do widzenia w ciemności oraz ograniczeń skuteczności ściskanego w garści Peacmakera, przy strzelaniu z daleka. Kaznodzieja oddając strzał zdradził swoją pozycję i skory nie był do wychylania głowy zza głazu pod karabinowy obstrzał.

Po drugiej stronie skalnego wzniesienia w podobnej sytuacji był Balor. Ten jednak odważnie posyłał w stronę przeciwnika kolejne strzały, które okazały się być wcale skutecznymi. Choć kowboj był biegły w posługiwaniu się bronią, to daleko mu jednak było do umiejętności strzeleckich jego przyjaciółki Molly. W innych okolicznościach być może jego Colt miałby więcej do powiedzenia kryjącemu się za osłoną rusztowania zbirowi. Lecz póki co jeszcze nie tej nocy. Nie z takiej odległości. Jego kolejny pocisk wyrwał drzazgi w jednym z pali obłożonych kamieniami, na którym opierała się platforma indiańskiego grobu. W bębnie zostały mu dwa naboje.

Jared mimo niemłodego już wieku, a na dodatek postrzału w ramię, który jak się okazało zawdzięczał pomyłce, rzucił się biegiem pod osłoną nocy w kierunku szczytu. Klął w myślach poruszając z bólu wargami pod wąsem na cholerną ranę. Okazał się być najbardziej doświadczonym z grupy, gdyż wykorzystując okazję, gdy bandyta ostrzeliwał się z jego towarzyszami po prawej stornie skalnego podejścia, on zamierzał skrócić dystans. Ile by dał, aby mieć przy sobie zrabowanego wraz z czworonogim przyjacielem Sharpsa. Ściskając w garści Smitha&Wessona miał pełny magazynek nie marnując kul na strzelanie Panu Bogu po oknach w ciemną noc. Był za daleko. Biegnąc pochylony lewą ręką podpierał się skalnego podejścia, gdy prawa przyciśnięta do boku rwała promienistym bólem. Szczęściem w nieszczęściu stał bokiem do Molly. Wszak na tej wysokości strzału, zamiast w bark, mógł oberwać w piersi lub między łopatki. Niewielka to jednak była pociecha, bo tylko adrenalina i zawzięcie gnały go do przodu. Na czoło wystąpiły ciężkie krople bynajmniej zmęczenia. Może Jared młody nie był, lecz kondycji na takich krótkich dystansach mógłby pozazdrościć mu niejeden młokos. To rana gorączką trawiła jego organizm i wiedział, że jeżeli szybko nie skończą tego za czym przyszli do Black Hills, to równie dobrze może to być i jego święte miejsce wiecznego odpoczywania. Jeszcze dziesięć kroków i miał być przy pierwszym z brzegu kurhanie. Platformy podobnej do tej, za którą krył się wyjęty spod prawa bandzior z gangu Billiego O’Hulligana.

Tymczasem Hugo, który przybliżył się dość blisko jak na zasięg zdobycznego Sharpsa przyklęknął, przymierzył i strzelił w kierunku błysku jaki zostawił po sobie karabinowy ogień białego bandyty. Huk jednostrzałowca nie zdążył do końca przebrzmieć echem odbijającym się od skalnych ścian wąwozu, kiedy ze wzgórza odpowiedział Winchester. Carpenter, który chybił płaszczącej się na wzniesieniu sylwetki Molly widząc nieco bliżej błysk karabinu murzyna nie został dłużnym kiedy Hugo chybił. Olbrzymem targnęło do tyłu i opadł na wznak z rozpostartymi ramionami lądując ciężko na twardym gruncie. Gwiazdy zawirowały na czarnym niebie, ból rozdzierał piersi. Kaliber 44 z takiej odległości każdego innego z jego towarzyszy posłałby do grobu. Tylko dzięki kupie mięśni, z których Hugo był zbity, strzał nie wyprawił go z miejsca na tamten świat. Bokser mógł przyjąć na siebie, jak to w przeszłości nieraz bywało, bardzo dużo. Znacznie więcej niż przeciętny przeżuwacz tytoniu. Jednak karabinowy postrzał bez ceregieli znokautował olbrzyma posyłając go na skalne deski. Ciepła krew szybko spływała mu na szyję, kiedy zsunął się głową w dół, kilka kroków niżej po płaskim podłożu. Nie mógł złapać głębokiego oddechu więc zadowolił się płytkim. Przewracając się odruchowo na bok dźwignął się na łokciu mając wpisane w naturę bokserskie nawyki. Wtedy zobaczył w miejscu gdzie leżał na wznak przed chwilą rozmazany pas szerokiej plamy. Kula musiała wylecieć plecami zostawiając dziurę, którą jucha zostawiła lepki, krwawy ślad. Chociaż tyle dobrze. Coś musiał zrobić, ale w końcu chyba wstawanie na równe nogi w tym momencie, w tym miejscu, do końca rozsądnym nie było.

Molly nieopodal jej pozycji, z kierunku gdzie słyszała przed chwilą Colta Krisa ,w blasku wystrzału zobaczyła kątem oka za sobą przyklękniętą sylwetkę Hugo. Zaraz po kolejnym strzale cholernego koniokrada usłyszała z miejsca, w które przed chwila zerknęła, padające głucho, ciężkie ciało i stukot obijającego się o skały karabinu. Musiał wylecieć z rąk murzyna. Posłała bandycie dwa strzały. Jeden za drugim, lecz pierwszy grzmotnął ze zjadliwym piskiem odbijając się od skały tuż obok przeciwnika, a celności kolejnego nie była pewna. Jednego była pewna. Skurczybyk nie dość, że miał karabin, który deklasował dystansem jej Peacemakery przez większosć strzelaniny, to jeszcze miał wielostrzałowy Winchester. Pewnie McClyda. Nie musiał tracić czasu na ładowanie. Skała była zimna kiedy przywarła do niej policzkiem patrząc na próbującego odturlać się lub dźwignąć czarnego jak noc boksera.

- Carpenter! – krzyk przeszył noc w ciszy jaka na chwilę zaległa w strzelaninie. – Żyjesz?
- Lachociągom ołów sprzedaję! Zostało dwóch albo trzech! – odkrzyknął gorączkowo zachrypły kamrat.
- Co z Nose’em?
- Tańczy z Samem w krainie wiecznych łowów! Skurwiele zdjęli zasraną czerwoną skórę! Albo spierdolił!
- Fuck! – skomentował wściekle przytłumiony głos z jaskinii.










Billy odwrócił się w kierunku kobiet oparty plecami o ścianę przy wejściu do groty. Odłożył w zasięgu ręki rewolwer i nożem rozciąwszy końską uzdę, lejcami owiązał nogę wysoko nad kolanem.

- Słuchaj mulatto. – odezwał się patrząc na Lulu. – Nie tak to miało być. Jeszcze nie jest za późno. Przemów tym draniom z Hot Springs do rozsądku. Jak nie odstąpią to biedna Missy żywa z tej jaskini też nie wyjdzie. – mówił sycząc z bólu. – Niech dadzą nam spokój, – rzekł wstając z ziemi i lufą wskazał blondynkę – a jej włos z głowy nie spadnie. Masz – rzucił Louisie woreczek z banknotami. – Za numerek. Najdroższy w twojej karierze. A teraz idź do nich i przekaż co ci powiedziałem. Nikt więcej nie musi już ginąć.

Missy wzrokiem biegała od kurtyzany do bandyty.

- Ojciec zapłaci ci za mnie. – odważyła się odezwać do Billiego pierwszy raz od czasu porwania. Potem do Lulu z żywym przekonaniem skierowała słowa. – Richardson odwdzięczy ci się jak mnie uratujesz. – wiedziała, że jej życie zależy od losu O’Hulligana. – On nie żartuje... – jęknęła z przerażeniem patrząc na bandytę.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 17-12-2011 o 07:49.
Campo Viejo jest offline  
Stary 26-12-2011, 22:22   #40
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Smith czekał, a że należał do osób cierpliwych, nie spieszył się. Jednak po czasie czekania, nadchodzi czas działania. Pastor jednak nie należał do osób goniących za chwałą, wręcz przeciwnie.. umysł jego szybko analizował fakty. Nikt nie strzelał w jego stronę, więc mało kto zwracał obecnie na jego osobę uwagę. Jared był ranny, więc warto mu pomóc. Carpenter zajął się Krisem, więc nie ma sensu informować drania o swojej pozycji. Tak więc Smith ruszył by pomóc Jaredowi. Powoli, korzystając z mroku rewolwerowiec szedł pomóc towarzyszowi. Jego stan stanowił zagadkę, lecz nie chciał ryzykować. Kolejne trupy nie były potrzebne, a Jeremiaha uważał że Pan jeszcze nie wzywa do siebie doświadczonego mężczyzny. Szedł cicho i ostrożnie, nie ryzykując zbyt wczesnym wykryciem. Serce mu nie biło w ogóle, był przyzwyczajony do ryzyka. Tym razem nie polegał tylko na sobie, ale także na innych uczestnikach tej rozróby.

„To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.”


Tak więc jak Pan kazał, Smith ruszył niosąc pomoc. Gdy w końcu dotarł do Tiggsa spojrzał szybkim wzrokiem na niego, jego ranę i szepnął:

- No jak tam staruszku, trzymasz się ? – uśmiechnął się, co zdarzało mu się rzadko

Widział kilka ran w życiu, miał o nich jakieś pojęcie więc umieć powinien ocenić stan Jarema. Jeśli był mu w stanie pomóc, chciał to zrobić. Po co marnować życie, skoro można je ratować. Drania i tak dorwą. Kwestia czasu.. chyba że Pan inaczej zdecyduje.
Gdyby Tiggs zdecydował się, że ten jednak chce dorwać drania Smith rzuca tylko:

- Dobra, osłaniam Cię

Co jakiś czas Smith zaczyna strzelać w kierunku gdzie ukrył się bandzior, licząc że odwróci jego uwagę. Miał nadzieję, że Tiggs załatwi drania nim sam wykituje..
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172