Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2011, 10:34   #140
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak dobrze nam zdobywać góry
i młodą piersią chłonąć wiatr,
prężnymi stopy deptać chmury...
(Autor nieznany)

Ravowi zdawało się, że autor słów do tej znanej piosenki był w jakichś innych górach, inaczej nie wypowiadałby się z takim entuzjazmem. Jakoś tych przyjemności za wiele nie było. Mżawka, śliska trawa, kamienie jeszcze bardziej podstępne. Łażenie w takich warunkach po górach, na dodatek z pokaźnym bagażem na grzbiecie, było czymś dobrym dla desperatów albo potencjalnych samobójców. Na szczęście nie szli zboczami Bliźniaczych Wierchów, a terenem bardziej równinnym, dzięki czemu ominęła ich szansa zjechania na zadkach prosto w jakąś przepaść.
W piosence było też coś o śpiewie strumyków, ale i ta przyjemność była im niedostępna. Nie o to nawet szło, że strumieni nie było. Były, były... A w ich głosach można było wyraźnie usłyszeć słowa "Napij się, napij..."


Nawet w taki pochmurny, pełen wilgoci dzień człowiek z przyjemnością napiłby się świeżej wody z górskiego potoku. Wystarczyło jednak, że Rav chociażby spojrzał w stronę jakiegoś samotnego strumyczka, od razu czuł na sobie pełne wyczekiwania spojrzenie Amy. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zaryzykował i się napił... Pewnie nie tylko wyrecytowałaby cały wykład ojca Edrina na temat higieny, ale jeszcze dorzuciłaby całą serię przykładów o tym, jak to źle skończyli ci, co owej higieny nie przestrzegali. I o licznych chorobach, których ofiarą padli.
Z pewnością troskliwa opieka Amy stwarzała większe szanse na przetrwanie tej przygody, ale również, niestety, odbierała przygodzie znaczną część uroku. Gdy rozmawiali, eh, lata całe - zdawałoby się - temu, o wyprawie nocą do lasu, nie było nawet mowy o kocach, ciepłych obraniach i milionach rzeczy, o których zawsze wspominali DOROŚLI. A teraz? Chyba zaczynali się starzeć...
Uśmiechnął się, spoglądając w stronę obiektu swych rozmyślań

Mżawka szczęśliwie powędrowała sobie gdzie indziej, ale pozostawiła po sobie ślady, których nie usunęło nawet słoneczko, wyglądające od czasu do czasu zza chmur i spoglądające na nich z zaciekawieniem.
Aglahad wyrwał się do przodu, widać zachęcony do tego zmianą pogody. Chociaż samotne bieganie po niebezpiecznej (ponoć) okolicy było mało rozsądne, to było nieco za późno na zatrzymanie zapalonego odkrywcy.
- Osioł - mruknął Rav. - Co on sobie myśli?
A może raczej - dlaczego nie myśli...

- Chodźmy za nim - zaproponował, podnosząc z ziemi rzeczy najmłodszego członka drużyny. Bez wątpienia nagle zrobiło się nieco ciężej...

Szli, i szli, i szli pod światłym przewodnictwem Amila. Według Rava - dobrą godzinę, chociaż on był zapewne trochę stronniczy. Gdyby nie szybki jak wiatr chowaniec Degarego pewnie by nieprędko znaleźli szybkonogiego łazika. Ale Amil zapewne bawił się świetnie. I przy okazji przekazywał uspokajające informacje, dzięki temu nie musieli się aż tak niepokoić. Ale to w niczym nie zmniejszało ciężaru bagażu niesionego przez Rava.
W końcu jednak przed nimi pojawił się Aglahad. Cały w skowronkach, pełen samozadowolenia z powodu dokonanego odkrycia.
- Mam to targać za tobą? - spytał Rav, bez cienia szacunku dla dobytku Aglahada rzucając bagaż kompana na ziemię. - Co ty sobie myślisz? Powinienem był to zostawić... Poza tym nie jesteś w parku miejskim. Jeszcze by cię coś zżarło...
Przyjemności przyjemnościami, ale lekkomyślność mogła się źle skończyć.
- Ale nic mi nie jest, nic mnie nie zżarło - odburknął Aglahad zły, że zamiast docenić jego trud tylko się na niego wydzierają i krytykują.
Nie pomyślał o tym, że czas płynie, a ktoś musi nosić jego rzeczy.

Swoją drogą polanka prezentowała się całkiem nieźle. Co prawda na samym środku wyrastał ogromny głaz, ale nawet ten dar natury można było wykorzystać na przykład tak ustawić namiot, by głaz chronił przed wiatrem.
Aglahad mógł się radośnie bawić w budowanie własnej chatki, ale Rav wolał najpierw sprawdzić, czy w okolicy nie ma jakich nieproszonych gości. Nie chodziło nawet o ewentualne gobliny...
Polanka, jak się zaraz okazało, nie była prywatnym odkryciem Aglahada. Z drugiej strony głazu, tej zawietrznej, znajdował się krąg kamieni, który kiedyś, dawno temu, służył komuś za ognisko. Dawno temu, bowiem porastające go chwasty były całkiem spore. Z kolei nie tak znowu dawno ktoś zapewne usiłował oczyścić to miejsce, wyrywając ze środka kilka wielkich okazów. Z powodów Ravowi nie znanych ów ktoś przerwał swoją pracę.
- Pójdę się rozejrzeć - powiedział, na tyle głośno, by go Amy i Degary usłyszeli, po czym, chwyciwszy łuk, ruszył w głąb lasu.
Zapewne szczęście mu dopisało, bo po przejściu kilkunastu metrów trafił na brzozę, z której ktoś próbował odrywać pasma kory. A może i mu się udało? W każdym razie pozostałości jego starań zwisały smętnie mniej więcej na wysokości oczu Rava. Zbyt dobrze się na tym nie znał, ale w ogrodzie, koło Domu, spędził tyle czasu, że mniej więcej mógł określić, ile czasu minęło. Dwa, może trzy dni... Co się jednak stało, że tam, przy głazie, nieznany osobnik zaczął coś robić i nie skończył, tutaj tak samo? A może to było dwóch ktosiów, którzy z jakichś powodów przerwali swą pracę?
Ze śladów nie wynikało nic. Ziemia była co prawda rozmoknięta i odciski butów powinny być wspaniałe, ale wyglądało na to, że jakieś stadko królików urządziło sobie spotkanie pod brzózką i zadeptało najmniejszy nawet ślad ludzkiej obecności.
Ślady króliczych łapek, typowe dla spokojnego kicania, sugerowały dla odmiany, że po pierwsze - w pobliżu nie ma niebezpiecznych istot, po drugie - że gdzieś niedaleko może czekać potencjalna kolacja...

Szedł powoli przez niezbyt okazały las, kierując się pozostawionymi przez króliki śladami. Szło się nawet całkiem nieźle - wszystko, co mogło trzeszczeć lub łamać się z trzaskiem było takie nasiąknięte wilgocią, że nawet złamana przypadkiem gałązka nie wydawała odgłosów przypominających trzaśnięcie drzwiami. Nic więc nie powinno zaalarmować przyszłych ofiar.

Las był cichy, tylko z rzadka odezwał się jakiś ptak. Poza tym - kojąca cisza... Idący równie cicho chłopak zwracał większą uwagę na ziemię pod swoimi stopami, niż na wyższe partie drzew - ostatecznie króliki mieszkały pod ziemią... Nic więc dziwnego, że gdyby nie dzięcioł, który wybrał sobie akurat to drzewo na poszukiwanie jedzenia, pewnie nie spojrzałby w ogóle w górę. Ale spojrzał, odruchowo wypatrując źródła dźwięku. Tyle, że zamiast ptaka zobaczył wbitą w pień strzałę. Rav nagle uświadomił sobie, że to, co działało na jego korzyść w starciu z królikami, działa bardzo mocno na jego niekorzyść w obliczu potencjalnego niebezpieczeństwa. Poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Strzała przecież nie wzięła się znikąd... a co, jeśli jej właściciel czai się gdzieś w pobliżu? Rav przyklęknął, usiłując znaleźć za drzewem jakąś prowizoryczną choćby osłonę, po czym rozejrzał się dokoła. W tym momencie gdzieś spod drzewa wyskoczył królik i zobaczywszy chłopaka, umknął z powrotem w zarośla.
Nic. Jedyną żywą istotą, prócz niego i królika, był dzięcioł, który spokojnie siedział na drzewie, ze dwa metry wyżej.
Po minutach, które zdawały mu się godzinami, podniósł się, cały czas bacznie się rozglądając na boki. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że nie słyszał uderzenia grotu o pień, że dzięcioł nie odleciał spłoszony.
Sięgnął po strzałę i wyciągnął, bez większego wysiłku, z pnia. Brunatne lotki były nieco podniszczone, najwyraźniej upierzony pocisk tkwił tu nie od dziś. Może to własność tego kogoś od ogniska i brzozy? Tylko do czego strzelał? Jako że zastanawianie się nad tym było tyle warte, co wróżenie z fusów, zatem Rav zaprzestał niepotrzebnych rozważań. W ciągu dwóch-trzech dni mogło zmienić się wszystko. Teraz wypadało pomyśleć o ognisku i o kolacji.
Królik...
Gdy tylko Rav podszedł do krzaków, w których poprzednio widział zwierzątko, spomiędzy zarośli wyskoczyły trzy króliki. Uciekały ile sił w nogach, nie na tyle jednak szybko, by jednego z nich nie trafiła wystrzelona przez Rava strzała. 'Łup' wykonał jeszcze dwa niezgrabne susy i padł. Zanim Rav do niego podszedł już nie żył.
Chłopak ostrożnie wyciągnął strzałę i oczyścił ją. Strzały na drzewach nie rosły (z jednym zdaje się wyjątkiem), a strzała stracona była nie do odzyskania. Kawałkiem powoju związał łapki królika i ruszył z powrotem w stronę brzozy.
Kozik, udający nóż myśliwski, idealnie nadał się do zdarcia kilku cienkich, długich płatów kory z brzozy. Gdy tylko Rav uznał, że wystarczy tego na rozpalenie ogniska, wrócił do obozu.

- Parę dni temu kręcił się ktoś w tej okolicy - powiedział. - Ale nie potrafię powiedzieć nic więcej o tym kimś.

Mieli już pewną wprawę, zatem rozstawienie namiotu nie zajęło im zbyt wiele czasu. A potem mogli spokojnie obserwować poczynania Aglahada, który usiłował sklecić coś na kształt szałasu. Po co, tego Rav nie wiedział, kupili przecież porządny namiot, ale lepsze to, niż żeby Aglahad zaczął po ciemku myszkować po okolicy.

Drewno dokoła było mokre, ale to wcale nie oznaczało, że mieli się obejść bez ogniska. Oczywiście lepiej było poczekać z rozpalaniem ognia do zmroku, żeby dym nie był widoczny z daleka, ale przygotować drewno można było. Na szczęście bogowie stworzyli dla podróżników drzewo idealne w niektórych sytuacjach.
Cienkie warstwy brzozowej kory posłużyły za podpałkę, zaś drobno pocięte kawałki pnia - za pierwsze danie dla budzących się płomieni. A potem można było dorzucać większe kawałki drewna.
Po chwili ognisko wesoło strzelało płomieniami, a królik-pechowiec, ofiara udanego polowania, czekał na przekształcenie się w pyszną kolację.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 13-12-2011 o 10:36.
Kerm jest offline