Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2011, 09:23   #131
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Po trzecim powrocie ognika młody złodziejaszek jak w transie ruszył za nim. Jedynie czujności opiekuna zawdzięczał brak nader bliskiego spotkania z niską gałęzią, której po prostu nie zauważył wpatrując się jedynie w punkcik światła przed sobą. Dość gwałtownie zatrzymany o włos od przeszkody, potrząsnął tylko głową i uważnie rozejrzał dookoła. Przeszedł raptem kilka kroków, ale i tak nie mógł sobie przypomnieć, kiedy je zrobił. Kolejne dziwne doświadczenie...
Amil zdążył odlecieć już spory kawałek i mrugał zniecierpliwiony, czekając na ludzi (strasznie się grzebią!). Aglahad ruszył już bez namysłu, ale tym razem ostrożnie, ściskając podobnie jak Rav w ręce łuk i przygotowując strzałę.
Kierunek, w którym szli, szedł z grubsza na skos pomiędzy traktem a miejscem walki z goblinami. Nie szli długo, gdy ich uszu dobiegł odgłos... coś jakby... przeżuwania? Chłopcy zwolnili (w myślach objawiły im się zielone stworki żerujące na... nieważne na czym, i tak było to obrzydliwe) i zaczęli się skradać w kierunku dziwnych odgłosów.

Amil bez wahania wyskoczył do przodu, znikł w plamie światła, wrócił i ponownie zaczął Was ponaglać. Całym sobą dawał do zrozumienia, że jest bezpiecznie, ale nie przyspieszyliście kroku. Po co ryzykować bez potrzeby? Ale ryzyka nie było. Ku Waszemu niebotycznemu zdumieniu, wyszliście na drogę, najwyraźniej prowadzącą w stronę brodu, a Waszym oczom ukazał się... wóz! I to nie byle jaki wóz. To wóz Goldkeepera (którego jednak nie było w pobliżu), z rzeczami należącymi do towarzyszy wśród innych gratów i mułami, które przywiązane do drzewa skubały sobie trawę. Nad tym wszystkim latał - uszczęśliwiony i najwyraźniej niesamowicie z siebie dumny, świetlik.

- Amilu, czapki z głów - powiedział Rav, gdy wreszcie uwierzył w to, co widzi. Ale i tak nie był na tyle nierozsądny, by powiedzieć do Aglahada 'uszczypnij mnie'.
Młody złodziejaszek pokiwał z aprobatą głową, przyłączając się do słów swojego kompana.
- Jesteś najmądrzejszym świetlikiem na świecie.
Oczywiście było jasne, że za kilka godzin może znów zmienić zdanie, bo Amil miał tendencję do robienia wszystkiego po swojemu, czyli do pchania swego nosa tam, gdzie nie powinien i denerwowania wszystkich dookoła, ale na razie można go było wynosić pod niebiosa.

Aglahad popatrzył uradowany na wóz. Wizja spania pod gołym niebem na gołej ziemi właśnie oddaliła się w czasie. Złodziejaszek chciał czym prędzej ruszyć w stronę wozu, jednak powstrzymał się. Skoro Rav nie ruszył w jego stronę, to znaczyło że musiał mieć ku temu jakieś powody. Np zasadzka czy coś w tym stylu. Skoro nie było na wozie jego właściciela, to coś musiało się stać. Młody złodziejaszek postanowił podzielić się swoją refleksją z Ravem.
- Skoro nie ma w pobliżu krasnoluda, to może coś się tutaj stało?- rzucił niby od niechcenia, jednak bacznie obserwował reakcję mężczyzny. Zależało mu na uznaniu z jego strony i starał się robić wszystko, aby wyjść na jak najbardziej dojrzałego.

- Obejdźmy wóz z pewnej odległości i sprawdźmy drugą stronę lasu - zaproponował Rav, przystępując do realizacji tego planu.
- Może nasz krasnolud gdzieś tam leży? Może poszedł i coś sobie zrobił. Trzeba sprawdzić.
Złodziejaszek kiwnął tylko głową, zgadzając się z propozycją Rav'a. Przygotował na wszelki wypadek strzałę.

Po drugiej stronie wozu nie było niczego, co wskazywałoby na aktualne miejsce pobytu Goldkeepera. Rav już miał wysłać na zwiady Amila, ale chowaniec jak na złość gdzieś zniknął. Poleciał pewnie szukać nowej rozrywki - przemknęło mu przez myśl. No cóż, trzeba sobie radzić bez pomocy magicznych stworzeń. Raczej wątpliwe było, że krasnolud cofnął się do traktu - bo i po co, skoro stamtąd przyjechał? Poszliście zatem w kierunku (tak Wam się wydawało) brodu. Nie pomyliliście się, szum wody był coraz głośniejszy, słychać też było głosy pozostałych. Wzruszając ramionami zapomnieliście o czujności i prawie weszliście na plecy - wyraźnie przyczajonemu, krasnoludowi. Stał zaledwie o kilka kroków od wozu, ale był niemal niewidoczny. Tym razem to Aglahad popisał się większym refleksem, łapiąc starszego kolegę za ramię, zanim doszło do zderzenia. Spojrzeliście w stronę, w którą wpatrywał się Goldkeeper i ze zdziwieniem dostrzegliście... goblina! Byliście pewni, że wszyscy uciekli... i wtedy też zauważyliście, że zielony stworek jest zaklinowany między gałęziami drzewa, ale zawzięcie celuje z łuku gdzieś w przód. Od razu domyśliliście się, do kogo zamierza strzelać. Spojrzeliście po sobie z przerażeniem i determinacją. Rav zakradł się pod drzewo, na którym siedział goblin, Aglahad wymierzył... coś brzęknęło i stworzenie zwisło bezwładnie. Za to krasnolud chrząknął z zadowoleniem, prostując się i chowając kuszę.

- Strasznie się grzebiecie, dzieciaki - jak zwykle zrzędliwy głos był nieco bardziej... miękki? Aglahad pokiwał z rezygnacją głową, gdy usłyszał słowa brodacza.
- Czas ucieka, zaraz się ściemni i będziemy musieli nocować na tej polanie przed nami. A czas to pieniądz! Jak tak dalej pójdzie, nie zdążę na najlepszy sezon i dotrę na drugą stronę gór w czasie wyprzedaży! I kto mi zapłaci za straty?!? - cały czas mamrocząc pod nosem, zgarnął Was i poprowadził do wozu
- No wsiadajcie, czego stoicie jak słupy soli? Przecież nie zostawię tu mojego wehikułu, a trzeba jeszcze zabrać pozostałych, chociaż czy trzeba to nie jestem taki pewien, ale Waszego zrzędzenia nie zdzierżę. Chyba, że chcecie iść stąd na piechotę. Ledwie tydzień marszu to będzie, nie przemęczycie się zanadto...
-Jeśli wszystkie krasnoludy są takie jak on, to nie chcę już znać żadnego.- wyszeptał chłopak do Rav'a na tyle cicho, aby krasnolud nie usłyszał tych słów. Aglahad siadł z tyłu wozu, obserwując teren w około. Bogowie raczyli wiedzieć czy nie pozostały jeszcze jakieś żywe gobliny, które byłby na tyle odważne bądź głupie żeby ich atakować, lepiej jednak było nie ryzykować.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 04-11-2011, 14:24   #132
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Gdy zobaczył ciało jakie uniósł z wody mężczyzna, wyobraźnia jakoś tak bezwiednie podsunęła Degaremu niechciany obraz zabitych podczas ataku smoka. Wcześniej śmierć objawiała się w ich otoczeniu najczęściej w postaci chorób i starości. Przygoda, w którą zostali wplątani zdawała się to bardzo zmieniać...

Głuchy brzęk strzały przerwał mu jałowe refleksje.

- Kryjcie się! - krzyknęła Amy. Najwyraźniej gobliny nie całkiem zrezygnowały; może ośmielił je brak Rava i orła. Delikatnie ale stanowczo pociągnęła w dół kobietę, która siedząc na wozie była najbardziej narażona na ostrzał. Najwyraźniej była w szoku po ataku i stracie brata.

Trzmiel bardzo chciał się ukryć. Niemniej to właśnie kapłanka zachowała najwięcej rozsądku. Ktoś do nich strzelał więc nie było co się zastanawiać tylko czy prędzej chować się gdzieś. No ale gdzie??? Strzała nadleciała z... Potrzebował się choć chwilę zastanowić, a nie rzucać się w jakimś losowym kierunku! Och... dlaczego oni wszyscy potrafili działać instynktownie, a on nie?! Tak jak z tym atakiem na gobliny...
Wystraszony i zły na siebie rzucił się za Amarys w stronę wozu

- Zostaw! - krzyknął Tom i odepchnął dziewczynę od Sary, która nadal siedziała nieporuszenie. Młoda kapłanka z najwyższym zdumieniem przyglądała się, jak mężczyzna podnosi kilka zbitych ze sobą desek i tym prowizorycznym puklerzem osłania siebie i żonę.
- No, schowajcie się za mną! Szybko! - krzyknął do Was ponaglająco, więc posłusznie usadowiliście się obok kobiety... i mimo niewesołej sytuacji omal nie wybuchnęliście śmiechem. No przecież! Jak Amy mogła o tym nie pomyśleć? Bo że Trzmiel na to nie wpadł to nic dziwnego... Z tej bliskiej odległości słychać już było powód bezruchu matki - spod chusty zarzuconej na ramiona rozlegał się miarowy odgłos... ssania! Widząc tę scenę zrobiło Wam się cieplej na sercu. Bo czyż jest coś piękniejszego na świecie? I głupszego w tym momencie?

Amarys spojrzała na mężczyznę jak na idiotę. Narażać żonę by dziecko mogło akurat teraz, w tej właśnie minucie zjeść? Jeśli strzała trafi jego matkę, nie posmakuje jej mleka ani teraz, ani nigdy! Miała ochotę chwycić swój drąg i przyłożyć temu bezmyślnemu mężczyźnie. Właśnie stąd biorą się sieroty takie jak ich czwórka! Zamiast tego jednak zacisnęła zęby i sięgnęła po procę, rozglądając się za goblinami. Szkoda, że nie było z nimi Amila; mógłby polecieć na zwiad. Chyba nie istniało nic, co mogło by wystraszyć czy zranić wścibskiego świetlika. Dopiero później przyszła refleksja - niemowlę ma raptem kilkadziesiąt godzin, a matka właśnie przeżyła ciężkie chwile. Nic dziwnego, że nie dbając o nic, postanowiła oddać się dziecku. "Czy wszystkie świeżo upieczone matki są tak... bezmyślne?" - przemknęło jej jeszcze przez myśl. W tym momencie, jakby wywołany życzeniem, przed nadal zjeżoną kapłanką pojawił się chowaniec. Wyraźnie uszczęśliwiony (jak zwykle) mrugał zawzięcie przed oczami jej Trzmiela, przesyłając wprost do świadomości maga "już bezpiecznie... bezpiecznie... jestem najlepszy... wszystko dobrze... spotkanie!!!". Był z siebie niesamowicie zadowolony i dumny. Tylko o co mu tak właściwie chodzi?

Degary wzruszył ramionami i pokręcił głową.
- Amil twierdzi, że jest bezpiecznie...
Spojrzał na chowańca, jakby nie dowierzając własnemu tłumaczeniu.
- No jak bezpiecznie, jak strzelają do nas! - syknął po czym nieprzekonany wychylił się zza tarczy. Właściwie bardzo chciał wierzyć świetlikowi. Stali stłoczeni we czwórkę, a ta kobieta najzwyczajniej w świecie... karmiła dziecko. Nie patrzył na to. I wcale nie zauważył jej odsłoniętej pełnej piersi, którą noworodek co chwila wypuszczał z ust. Piersi dojrzałej kobiety. Głupie uczucie. No i gdzie te gobliny?

Rozejrzeliście się uważnie i rzeczywiście, nie dostrzegliście żadnego poruszenia, nie usłyszeliście żadnego niepokojącego dźwięku. Odetchnęliście z ulgą, gdy naraz dało się słyszeć odgłos kopyt. Najwyraźniej traktem zmierzał w Waszym kierunku wóz. I to nie byle jaki wóz! Rzuciliście się w stronę wehikułu, gdy tylko wytoczył się spomiędzy drzew, wydając okrzyki radości. Jeszcze nigdy nie cieszyliście się tak z widoku zrzędliwego krasnoluda, jak w tym momencie.

Trzmiel odetchnął z ulgą i aż klapnął na jakimś wystającym z wody kamieniu. Pan Goldkeeper ich nie zostawił. Właściwie Trzmiel od początku wierzył, że ich nie zostawi. Krasnolud może i był zrzędliwy i złośliwy, ale nie przeszkadzało mu to w posiadaniu dobrego choć twardego jak głaz serca.
- Muszę ci częściej wierzyć Amilu - przyznał z uśmiechem - Choć nie we wszystkim mimo wszystko miałeś rację.
O bok wozu ludzi nadal leżał oparty martwy młody mężczyzna.

Z pomocą Goldkeepera (i mułów) wyciągnięcie wozu i naprawienie osi nie trwało długo. Małżeństwo po krótkiej naradzie i wylewnych podziękowaniach (na które złożyła się też spora beczułka miodu) troskliwie ułożyło zabitego na wozie i odjechało, przyjmując pożegnalną modlitwę od przejętej Amarys. Tuż potem krasnolud zapędził Was na wóz... i wlazł za Wami.
- No, dzieciaki, sprawiliście się - po raz pierwszy głos brzmiał... czysto, bez nutki sarkazmu i typowego zrzędzenia - Ładnie oberwały te zielone pokraki. Szkoda tylko tego młodego, co zginął... Macie - jakby z ociąganiem wyciągnął w Waszą stronę chlupoczący bukłak, patrząc na niego tkliwie - dzisiaj przeszliście chrzest i możecie się zwać wędrowcami. Przeżyliście, a to nie lada wyczyn... Pijcie! Niewielu ma taką okazję drugi raz w życiu, a większość nawet jednej nie ma... Ten delikates nie idzie na eksport - tu zaśmiał się w głos, aż mu się broda zatrzęsła.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-11-2011, 19:44   #133
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Jak się okazało, w bukłaku było słynne krasnoludzkie PIWO. Jak to mówili - za gęste do picia, za rzadkie do orki. Aż dziw, że było w stanie chlupotać. W dodatku sam zapach wprost krzyczał do wszystkich dokoła - "Spróbuj, a pożałujesz".
- Panie mają pierwszeństwo - stwierdził Rav, przekazując bukłak w ręce Amy.
Amarys z ociąganiem wzięła bukłak przysięgając sobie w duchu, że przy najbliższym posiłku Ravere pożałuje swojej "rycerskości". Piwo śmierdziało i szczypało w usta; rozkaszlała się i tak, mimo że nic nie spłynęło do gardła.
- Dzię... ku... ję - wyprychała, podając naczynie Degaremu. Dobrze, że chrzest bojowy przechodzi się tylko raz w życiu.

Młody złodziejaszek zerkał łapczywie na bukłak. Nie było mu dane w życiu wiele razy skosztować alkoholu, nie mówiąc już o jakimś lepszym trunku. Miał nadzieję że nikt z jego towarzyszy nie będzie miał ochoty na zabawę w nadzorcę i nie będzie bronił mu dostępu do zawartości bukłaka.

Piwo. Poddana fermentacji mieszanina wody i słabo zmielonego jęczmienia z dodatkiem wyjątkowo śmierdzących grzybów. Właściwie równie dobrze z definicji można by nazwać ten napitek zleżałym kompostem zbożowym. Niemniej nie dało się zaprzeczyć, że piwo z jakichś przyczyn zdobywało u niemal wszystkich ras i kultur wielkie poważanie. Kilka razy nawet widział Anduvala popijającego piwo wraz z ojcem Edrinem w pokoju starego maga z dala od wszystko widzących oczu Zimiry.
Z mocno skwaszoną miną mag przyjął bukłak od kapłanki obserwując jej wyraz twarzy po spróbowaniu. Nie napawał on niestety optymizmem. Powąchał więc wpierw zawartość dla bezpieczeństwa i spojrzał jeszcze na krasnoluda, który ze szczerym uśmiechem najwyraźniej wyczekiwał aż bukłak zostanie opróżniony.
No nic...
Pociągnął jeden duży łyk po czym mlasnąwszy kilka razy skrzywił się jakby wgryzł się w wyjątkowo kwaśne jabłko i przekazał trunek dalej.
- O rany... Aaale dziwne...

Rav przejął z rąk młodego maga bukłak. Jego doświadczenia w dziedzinie spożywania trunków było dość mizerne, bowiem w Domu z zasady alkoholu się nie widywało. A już dzieci do niego dostępu nie miały. Nawet gdy parę razy znalazł się w domowej piwniczce to nie widział tam ani butelek wina, ani beczek z piwem. Ponoć w gabinecie ojca Edrina, dla specjalnych gości, było jakieś wino, ale Rav specjalnym gościem nigdy nie był. W każdym razie stanie na dywaniku nie stwarzało okazji do takich poczęstunków.
Chociaż reakcja Amy nie skłaniała wcale do spróbowania tej krasnoludzkiej "małmazji" Rav ostrożnie spróbował trunku. Jeden ostrożny łyk...
W zasadzie nie było to aż takie złe. Nawet się nie zakrztusił. Ale żeby się tym aż tak zachwycać? Kolejny łyk, odrobinę większy, nie poprawił zdania na temat tego specjału.
- Wspaniałe - powiedział, przekazując bukłak Aglahadowi.

Oczy złodziejaszka zalśniły jak na widok wspaniałego klejnotu. Oblizał chciwie wargi, po czym przyssał się do bukłaka. Pociągnął pierwszy łyk, do gardła spłynął złocisty trunek. O mało się nie zakrztusił, nieprzygotowany na silny napój. Mimo wszystko pił jednak dalej. Wiedział czego się spodziewać i nie krztusił się już więcej. Po kilku dużych łykach odsunął od ust bukłaczek z piwem. Ręką przetarł usta, po czym uśmiechnął się szeroko.

- Dobre - skomentował krótko, podając bukłak dalej. Miał nadzieję na przynajmniej jeszcze jedną kolejkę.
- Ja... sprawdzę, czy niczego nie zgubiliśmy w czasie walki! - Amy szybko zeskoczyła z wozu i popędziła w stronę lasu. Drugi raz nie będzie tego niuchać! A ponoć krasnoludzka gorzałka była jeszcze gorsza; brrr!

- No dzieciaki, wystarczy - Goldkeeper zdecydowanie przejął i zakorkował bukłak, (pociągnąwszy uprzednio solidny łyk) - Posmakowaliście za darmo, to i wystarczy. Jeszcze mi tutaj bóle głowy w czasie jazdy potrzebne bo widzę, że tym się skończy, skoro nie nawykliście do trunków. A szkoda marnować takie piwo. To już wszystko, co mi zostało z zapasów... - spojrzał na Was wymownie, a jego głos powoli wrócił do dawnej zrzędliwości. Spojrzał za biegnącą kapłanką - Ta dziewucha dokąd znowu? Czasu nam nie przybyło od tego siedzenia bezczynnie, więc niech lepiej się pospieszy! Dłużej zwlekał nie będę!
Z tymi słowami zlazł z wozu i wdrapał się na kozioł, pieczołowicie umieszczając bukłak między nogami. I ruszył, zmuszając Amarys do wskakiwania na jadący już wóz, nie zważając na pokrzykiwania chłopców, żeby się zatrzymał.

Znów wróciliście na szlak.
 
Sayane jest offline  
Stary 08-11-2011, 10:32   #134
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Amy, jedziemy! - krzyknął Rav, gdy Goldkeeper ruszył nie czekając na dziewczynę.
- Sprawdzę jeszcze, czy nie mają przy sobie czegoś ciekawego - powiedział do pozostałych, nie zważając na własne słowa. Zeskoczył z wozu.
- Dogonię was - dodał.

Jak napisał w pewnej księdze jakiś dowcipniś, wojna jest po to, by zbrojni mężowie łupy brali. Kpina jakaś i tyle. Pokonane gobliny zdecydowanie nie wyglądały na takie, z których można by zedrzeć jakieś łupy. Na ich zbroje nie spojrzałby żaden szanujący się handlarz złomem. A broń... Zżarte przez korozję i wyszczerbione miecze pamiętały zapewne czasy bohaterów z zapomnianych już legend. Nóż był w dokładnie takim samym stanie. Włócznia z kamiennym ostrzem z pewnością by mogła zastąpić kołek w płocie, ale do walki niezbyt się nadawała. Nabijane kamieniami maczugi... gdyby były większe, to może bandyci na drogach mogliby nimi straszyć bezbronnych podróżnych. Jedyne, co można było z tym zrobić, to wrzucić do rzeczki i liczyć na to, że gobliny ich nie znajdą.
Łuków nie zamierzał wyrzucać, chociaż ich jakość też pozostawiała wiele do życzenia. Co prawda nie było tak źle, że nadawały się bardziej do poganiania gęsi, niż do strzelania, ale i tak nie można było liczyć na to, że wpadnie za nie góra srebra. Lepsze jednak coś, niż nic.

A jednak cuda się zdarzają. A przynajmniej dziwy.
Coś błysnęło na ziemi tuż przy ręce leżącego twarzą do ziemi goblina. Rav pochylił się i podniósł niewielki krążek. Przybrudzony, nie tylko ziemią, ale i jakąś sadzą, po pobieżnym oczyszczeniu zalśnił w promieniach słońca odcieniami ciemnej żółci.
Moneta, i to złota. Nie jakiś nędzny miedziak. Prawdziwe złoto, na dodatek noszące, tak się przynajmniej Ravowi wydało, ślady czyichś zębów. Widać ktoś chciał się przekonać, że to prawdziwa moneta, a nie jakiś fałszywy pieniądz. Co prawda stalowy pieniążek byłby lepszy, albo chociaż, ostatecznie, srebrny, ale w końcu... należało się cieszyć z tego, co się miało. Tak zawsze powtarzano w Domu.
Nie znał się na pieniądzach, a już na złocie w ogóle, ale i tak zdawało mu się, że moneta musi mieć wiele, wiele lat. Była bardzo wytarta, jakby głaskały ją i obmacywały nie dziesiątki, a setki czy tysiące palców. Znajdujący się na jednej stronie rysunek był ledwo widoczny. Nie miał czasu na dokładniejsze przyjrzenie się swojej zdobyczy, ale zdawało mu się, że to jakaś sylwetka na smoku. Ale równie dobrze mógł to być jeździec na koniu albo rolnik i krowa. Jeśli ktoś kiedyś oddawał w taki sposób hołd rolnikom.
Napis z drugiej strony nie potrafił pomóc w rozwiązaniu zagadki, co przestawiał rysunek. Coś zamazane AV coś zamazane N.
Może Amy zdoła się coś z tego dowiedzieć?
Ruszył biegiem w pogoni za kompanami, którzy kawałek zdążyli już odjechać.

- Hej, zobaczcie, co znalazłem - powiedział zdyszany, gdy w końcu wgramolił się na jadący wóz.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-11-2011 o 10:13.
Kerm jest offline  
Stary 17-11-2011, 09:46   #135
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
W głowie Aglahada lekko szumiało. Krasnoludzki trunek, mimo iż w małej ilości, dla młodego mężczyzny był bardzo mocny. Na twarzy złodziejaszka pojawił się delikatny uśmiech, a oczy przybrały nieobecny wyraz. Chłopak położył się z tyłu wozu. Początkowo obserwował niebo przewijające się nad nim. Czasem zawieszał wzrok na przelatującym ptaku czy wiewiórce przeskakującej po gałęziach.

Wiatr wiał przyjemnie, chłodząc rozgrzaną głowę młodzieńca. Poprawił się nieco, twarde deski wozu i wyboje po jakich przyszło im podróżować nie stwarzały zbyt wygodnych warunków. Poprawiając się do pozycji na wpół siedzącej zerknął w stronę Amarys. Jej długie, kręcone włosy tańczyły na wietrze. Delikatny uśmiech błąkający się po twarzy idealnie pasował do pięknych oczu. Aglahad zastanawiał się jak mógł wcześniej tego wszystkiego nie zauważyć. Wpatrywał się w tą cudowną istotę, jaką była jego towarzyszka podróży. Serce biło mu szybciej i coraz mocniej.

W głowie młodziaszka kręciło się coraz mocniej, tym razem jednak nie z powodu alkoholu. Po zamknięciu powiek oczami wyobraźni widział siebie oraz Amarys razem, biegnących przez usianą kwiatami łąkę, trzymając się za ręce. Oboje śmiali się, przeskakując nad małym strumykiem. W jej włosach były kwiaty, a delikatna sukienka idealnie podkreślała jej kształty. Pośród kwiatów znajdował się koc, na którym oboje się po chwili znaleźli. Leżeli obok siebie, wpatrując się w prawie bezchmurne niebo. Słońce grzało miło, delikatny wiatr poruszał trawą i gałęziami pobliskich drzew.

Popatrzyli na siebie. Chłopak przysunął się do Amarys. Zbliżył się do jej twarzy, gładząc ją po policzku i...
- Hej, zobaczcie, co znalazłem.- wyrwało go zdanie wypowiedziane przez Ravera, który władował się na wóz. Aglahad mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i przesunął się, robiąc miejsce dla towarzysza.

Kiedy ten pochwalił się znalezioną monetą, oczy Aglahada zaświeciły się niczym świeczki. Patrzył jak zahipnotyzowany na monetę, pragnąc dorwać ją w swoje ręce. kiedy w końcu Raver dał mu ją, złodziejaszek zaczął przyglądać się jej z zainteresowaniem. Nigdy wcześniej nie widział takiej monety. Prawdę mówiąc w swoim życiu widział bardzo niewiele. Nie miał pojęcia czy jest ona coś warta, czy może to tylko kawałek złota. Kiedy Raver patrzył na niego ten wykonał kilka gestów rękoma, po których moneta zniknęła. Uśmiechnął się szeroko do siedzącego obok mężczyzny, po czym kolejnym gestem "wyjął" monetę zza ucha swojego towarzysza, oddając mu ją.

Droga nie kończyła się, więc dla umilenia sobie podróży Aglahad zaczął śpiewać zasłyszaną gdzieś piosenkę o dalekich podróżach i wielkich czynach.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 22-11-2011, 21:20   #136
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Droga dłużyła się niemiłosiernie, monotonia kolejnych dni otępiała. Zdarzało się jeszcze, że budziliście się w środku nocy i wydawało się Wam, że oto jakiś goblin wskakuje na wóz... ale stwór okazywał się być jedynie złudzeniem, grą cieni i kształtów krajobrazu wokół. Krajobrazu niezbyt zróżnicowanego, na domiar złego od kilku dni przesłonionego nieustanną mżawką. Dodając do tego pieśni Goldkeepera o piwie (również hmmm... mało urozmaicone) milknące tylko na chwilę - żeby Wam porozkazywać albo po prostu pozrzędzić, przestaliście w ogóle zwracać uwagę na otoczenie. Rozmawiać w końcu też Wam się odechciało. Bo ileż można narzekać na pogodę? Nawet kwestia monety znalezionej przez Ravere zbladła i rozmyła się w deszczu. To były najdłuższe cztery dni w Waszym życiu...

Nic dziwnego, że nie zauważyliście, kiedy wóz skręcił na północ i wjechał między wzgórza.

- No, dzieciaki, złazić mi z wozu! - krasnolud zlazł z kozła, wdrapał się na wóz i bezceremonialnie zaczął Was zaganiać, uprzejmy jak zwykle - Czego nie zabierzecie ze sobą teraz, pojedzie ze mną do Solace więc lepiej się rozejrzyjcie, żebyście mnie później nie próbowali gonić! Następny przystanek to Solace!

Z początku nie wiedzieliście, co się dzieje. Szarpnięcie wozu wybudziło Was na chwilę, ale pomyśleliście, że to jakiś korzeń albo głaz, którego krasnolud nie zauważył, albo nie chciał zauważyć. Teraz rozglądaliście się nieprzytomnie, usiłując zakopać się z powrotem między koce i usnąć, odcinając się od szarości świata. Dopiero słowo "Solace" obudziło dzwonki alarmowe w Waszych głowach. Pierwsza - jak zwykle, oprzytomniała Amarys.

- Ruszać się kapuściane głąby! - sięgnęła szybko po kostur i sprawnie rozdzieliła bagaże między chłopców, już dawno przepakowane z myślą o pieszej wędrówce. Sama też narzuciła plecak i zeskoczyła z wozu, o mały włos nie lądując nosem w błocie, gdy zdrętwiałe nogi odmówiły posłuszeństwa. Obejrzała się na towarzyszy z miną sugerującą, że jakiekolwiek komentarze grożą zamienieniem w szczura co najmniej i z godnością pomaszerowała przed siebie. Dokąd, nie miała pojęcia, ale szła. Zatrzymała się dopiero pod drzewem rosnącym nieopodal i z założonymi rękami czekała aż pozostali do niej dołączą.

Nie trwało to długo, Goldkeeper uporządkował rzeczy na wozie, jeszcze coś mówiąc do chłopców, ale z tej odległości już nie było słychać, co. Amy dygnęła, gdy krasnolud odwrócił się i pomachał jej na pożegnanie, a gdy odjeżdżał, zmówiła krótką modlitwę. Mimo wszystko, okazał się dobrym człowiekiem... znaczy krasnoludem.

- Zrzęda mówił, żebyśmy się pilnowali, bo tu się ostatnio coraz więcej band goblinów pojawia - Rav rozglądał się bystro dookoła - Mówił jeszcze, że im wyżej, tym zimniej. Jakbyśmy o tym nie wiedzieli.

Zapadła cisza, gdy rozglądaliście się z zamyślonymi minami dokoła. Wiedzieliście, gdzie jesteście, ale jednocześnie nie wiedzieliście. Świat był większy, niż mapa i nic Wam w nim nie pasowało. Ale tacy podróżnicy jak Wy... przecież poradzicie sobie ze wszystkim... tak? Tylko trzymajcie się razem... tak? Jakoś tak nie bardzo to było pewne. Powoli docierało do Was to, że zostaliście sami. Nie było już nikogo, kto mógłby doradzić, pomóc, wesprzeć czy choćby powydawać polecenia i pozrzędzić.

W końcu to Aglahad zadał pytanie, które kołatało się w Waszych głowach ale którego nie chcieliście wypowiadać głośno.

- Co teraz?
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 25-11-2011, 16:26   #137
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wóz telepał się leniwie przez las, oświetlany promieniami chylącego się ku ziemi słońca. Amarys tępo wpatrywała się w mijane drzewa, które przesuwały się wzdłuż drogi jak korowód zjaw. Zachód słońca był jak płomień, lecz nie mogła odwrócić od niego wzroku; gdy zamykała oczy widziała inny ogień, pochłaniający drewno i ludzi pospołu. Obrazy prześladowały ją od walki z goblinami nad brodem; starczył jeden trup by wszystko wróciło. Tylko żar wieczornego ogniska był osobliwie bezpieczny; moze z powodu gulaszu pyrkającego wesoło w kociołku; a może dzięki gderaniu krasnoluda, który nawet w czasie popasu nie pozwalał im odpocząć. Ani przeczuwała, że już następnego dnia Goldkeeper wysadzi ich na środku traktu, by radzili sobie sami - jak na Bohaterów przystało. Po Ravere i Aglahadzie walka spłynęła jak po kaczkach, pozostawiając co najwyżej zadowolenie z siebie. Trzmiel jak zwykle mało mówił. Tylko Amil zachowywał się jak zwykle, radośnie eksplorując otoczenie. Ale ona wcale nie czuła się bohatersko. Nie żałowała goblinów; zasłużyły sobie na śmierć atakując ludzi jak pospolici bandyci zamiast uczciwie zarabiać na chleb w swoim... no, tam gdzie gobliny mieszkają. Mimo to skręcało ją na myśl o brudnych zakrwawionych trupkach, ze strzałami sterczącymi z chudych piersi, rozoranych mieczem i pazurem, pogruchotanych od upadku na kamienie... Czy tak wyglądać będzie ich wędrówka przez świat? Będą torować sobie drogę mieczem i magią, w obronie nie tyle Większe Dobra, ale przede wszystkim samych siebie? A co jeśli zaatakują ich ludzie? Czy tak samo nie drgnie im ręka, gdy będą zadawać śmierć by samym nie zostać zabitym? A jeśli ona nie będzie potrafiła spleść czaru przeciw krasnoludowi czy elfowi? Co wtedy? Nie chciała przecież umierać!

Dopiero rozstanie z Goldkeeperem wyrwało ją z marazmu. Jak kwoka zakrzątnęła się wokół towarzyszy, objuczyła tobołami i pociągnęła ich naprzód. Lecz po kilku krokach zabrakło jej animuszu. Wóz odjechał i nie było już Dorosłego, który zdecyduje za nich, objaśni ich w porządkach Wielkiego Świata. Smętnie przysłuchiwała się rozważaniom chłopców na temat dalszej drogi myśląc o tym, jak rozpaczliwie potrzebuje czegoś, czegoś pewnego, swojego, co doda jej sił do dalszej wędrówki. Miała Habbakuka, ale bóg był daleko, nie mogła chwycić go za rękę, ani wsłuchać się w jego oddech gdy drżała na leśnym posłaniu. Wiedziała, że Feniks ich poprowadzi, lecz zdawała sobie sprawę, że nie zrobi niczego za nich. To ludzie wykuwali swój los - i losy świata. Z zazdrością spojrzała na Amila. Też chciałaby mieć coś własnego. Ot, choćby szczura.
 
Sayane jest offline  
Stary 29-11-2011, 11:24   #138
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Co teraz?
Na zadane przez Aglahada pytanie można było znaleźć kilka odpowiedzi, czy to praktycznych, czy to bardziej filozoficznych. Wszechobecna mżawka zachęcała do bardziej realistycznego spojrzenia na to zagadnienie.
- Na początek mniej więcej to samo, co robiliśmy pod bacznym okiem naszego drogiego krasnoluda - uśmiechnął się Rav. - Musimy znaleźć dobre miejsce na nocleg, w miarę suche, rozbić obóz, zadbać o drewno i jedzenie. Tyle tylko, że teraz wszystko zrobimy całkiem sami. Jak na jakieś miłej wycieczce. Ale to oczywiście troszkę później, bo do wieczora dużo jeszcze czasu. Przede wszystkim spróbujmy się zorientować, gdzie jesteśmy w stosunku do tego, co pokazuje nasza mapa.
- A ja bym się napił dobrego piwa
- z rozmarzonym uśmiechem powiedział złodziej.
Ojciec Edrin w tej chwili znalazłby dla Aglahada jakąś ciężką pracę, żeby głupie myśli wyleciały mu z głowy. Rav nie miał takich możliwości.
- Najbliższe piwo właśnie odjechało - powiedział - więc lepiej o tym zapomnij.
Mina Aglahada mówiła sama za siebie. Nie był zadowolony, jednak nie miał zamiaru rezygnować z wolności.

- Zorientować - mag powtórzył pod nosem słowa Rava - Chwilę...
Trzmiel okrył się zawiniętym namiotem, który nie wiedzieć czemu kazali mu taszczyć i zawieszając go sobie na głowie, wyciągnął pamiętnik z mapą. Oglądał ją tyle już razy przywołując z pamięci przeczytane pozycje traktujące o Abanasinii, że mapa zaczynała się już po trochu zużywać. Przyda się ją przerysować...

Rozejrzał się po okolicy.

- Te szczyty tam daleko - wskazał głową kierunek w którym odjechał wóz krasnoluda - To Bliźniacze Wierchy. Musimy iść na północ wzdłuż ich... - okręcił mapę do góry nogami i raz jeszcze spojrzał na oddalone szczyty - zachodnich zboczy. Pusta, skalista wysoczyzna. Bardzo niebezpieczne tereny. Znaczy z tego co czytałem... Nawet centaury z Mrocznej Kniei się tam nie zapuszczają. Poszedłbym tak blisko szczytów jak się da, bo tam las powinien jakiś być. Ewentualnie nadłożyć drogi i iść dalej na zachód równinami... tam chyba nawet mogą się jacyś ludzie zdarzać...

Ciężki materiał namiotu zsunął się gwałtownie z jego głowy i legł na ziemi. Trzmiel szybko zamknął pamiętnik by nie narażać go na dalsze moknięcie w tej plusze. I jeszcze jakąś dzidę mu dali z przydziału... Ciepnął manatkami o ziemię.
- Weźmie ktoś ode mnie ten głupi namiot???
- Na mnie nie patrz
- Amy wymownie wskazała ich porządny, żeliwny kociołek; niewiele bardziej poręczny a równie ciężki.
- Ja wezmę - zaofiarował się złodziej, podbiegając do maga i odbierając od niego namiot.

Rav rzucił okiem na niezbyt okazałą sylwetkę Aglahada. Zastanawiał się równocześnie, jak długo najmłodszemu członkowi ich drużyny uda się targać dość ciężki tobół. A gdy się zmęczy? Wtedy oczywiście wszyscy spojrzą na Rava, który, na pozór, niósł jeszcze mniej, niż Degary. Tyle tylko, że kolczuga i tarcza ważyły więcej, niż namiot czy przyczepiony do plecaka Amy kociołek.

Zapadło ciężkie milczenie.
- W takim razie zróbmy tak, jak mówi Trzmiel - rzekła wreszcie Amarys. - Chodźmy równinami; mniej męczące i bezpieczniejsze. Poza tym od okolicznych mieszkańców możemy się niejednego dowiedzieć o okolicy i uniknąć najgorszych odcinków trasy. Lepsze to, niż iść na ślepo - "i wleźć jakiemuś potworowi do leża", dokończyła w myślach. Idea wycinania sobie drogi mieczem przez górskie pustkowia nie podobała jej się wcale a wcale. - A włócznię przytroczę ci do plecaka jak chcesz. Zresztą mógłbyś się nią podpierać w czasie wędrówki, to bardzo wygodne - na dowód machnęła swoim kosturem, który nie ustępował broni gabarytami. Podmuch powietrza sprawił, że włosy poleciały jej na twarz. Zresztą nie pierwszy raz; uporczywy deszczyk sprawiał, że zwijały się w ciasne sprężynki, których nijak nie mogła ich związać ani wepchnąć pod chustkę. Ciągle właziły jej do oczu, złośliwe bestie! Z irytacją spróbowała założyć niesforny kosmyk za ucho, po czym zadrżała z zimna. Pogoda nie sprzyjała długiemu staniu w miejscu; chyba że nad ogniskiem.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-12-2011, 13:35   #139
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Aglahad rozglądał się zaciekawiony po okolicy kiedy Amarys i Rav rozmawiali. Z tego co doszło do uszu młodego złodziejaszka potrzebowali znaleźć miejsce do rozbicia obozu. Odłożył wszystkie niesione przez siebie rzeczy i skoczył w krzaki, rzucając tylko do towarzyszy
-Niedługo wracam!- po czym zniknął między drzewami, nie zwracając uwagi na ewentualne krzyki towarzyszy. Biegł pomiędzy drzewami i krzakami, przeskakując nad powalonymi drzewami. Zadowolony z siebie i swojego pomysłu nie patrzył pod nogi, co o mało nie skończyło się kąpielą w niezbyt sympatycznym bajorku. Gdyby nie jego szybkość i zwinność nie tylko nogi znalazły by się w śmierdzącym oczku wodnym. Aglahad z obrzydzeniem popatrzył na tworzące się bagienko, omijając je ostrożnie.

Niedługo później przedarł się na małą polankę. Po lewej stronie znajdował się znacznych rozmiarów głaz o czubku szerszym niż podstawa. Spod jednego z kamieni wypływało źródełko krystalicznie czystej wody.


Aglahad, zmęczony nieco poszukiwaniami, nie omieszkał spróbować jak smakuje. Zimna woda schłodziła organizm młodego złodzieja. Chłopak uśmiechnął się do siebie, siedząc i wpatrując się w znalezione miejsce. Miało one swój urok, było niewątpliwie piękne i miało swój urok. Gdyby tylko Amarys mogła być z nim w tej chwili...

Na marzenia nie miał jednak czasu. Musiał wrócić po towarzyszy, ci jeszcze mogliby zacząć go szukać i tym sposobem zgubiliby się wszyscy. Kilkanaście minut później znalazł całą trójkę dokładnie tam, gdzie ich zostawił.
-Znalazłem świetne miejsce na obóz, chodźcie!- uradowany poinformował kompanów, zbierając z ziemi swoje rzeczy i ruszył jako przewodnik na polankę.


Na miejscu uśmiechał się do wszystkich, dumny z siebie i swojego znaleziska. Zostawił wszystkich z rozpakowywaniem rzeczy i rozbijaniem namiotu, sam zaś ponownie zniknął w lesie w poszukiwaniu elementów do budowy szałasu. Pół godziny później w rogu na polanie znajdował się stos gałęzi i patyków, z których Aglahad zaczął tworzyć szałas.

Po trzech godzinach intensywnej, samodzielnej pracy złodziejaszek odsunął się kilka kroków od swojego tworu, oceniając go krytycznym wzrokiem. Nie był to namiot, ale spać się w nim dało. A i na głowę nie padało. Więc swoje zadanie spełniał bardzo dobrze.


Z pozostałości drewna i gałęzi Aglahad postanowił rozpalić ognisko. Przygotował odpowiednie miejsce, wygrzebując nieco ziemi i obudowując drewno kamieniami tak, aby ogień nie był widoczny z daleka. Niestety, mokre drewno nie chciało się palić i po kilkunastu minutach Aglahad rzucił patyki zły na siebie i brak efektów.
-Nie wiem czy będziemy mogli zjeść dzisiaj coś ciepłego na kolację.- mruknął zły do swoich towarzyszy.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 13-12-2011, 10:34   #140
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak dobrze nam zdobywać góry
i młodą piersią chłonąć wiatr,
prężnymi stopy deptać chmury...
(Autor nieznany)

Ravowi zdawało się, że autor słów do tej znanej piosenki był w jakichś innych górach, inaczej nie wypowiadałby się z takim entuzjazmem. Jakoś tych przyjemności za wiele nie było. Mżawka, śliska trawa, kamienie jeszcze bardziej podstępne. Łażenie w takich warunkach po górach, na dodatek z pokaźnym bagażem na grzbiecie, było czymś dobrym dla desperatów albo potencjalnych samobójców. Na szczęście nie szli zboczami Bliźniaczych Wierchów, a terenem bardziej równinnym, dzięki czemu ominęła ich szansa zjechania na zadkach prosto w jakąś przepaść.
W piosence było też coś o śpiewie strumyków, ale i ta przyjemność była im niedostępna. Nie o to nawet szło, że strumieni nie było. Były, były... A w ich głosach można było wyraźnie usłyszeć słowa "Napij się, napij..."


Nawet w taki pochmurny, pełen wilgoci dzień człowiek z przyjemnością napiłby się świeżej wody z górskiego potoku. Wystarczyło jednak, że Rav chociażby spojrzał w stronę jakiegoś samotnego strumyczka, od razu czuł na sobie pełne wyczekiwania spojrzenie Amy. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zaryzykował i się napił... Pewnie nie tylko wyrecytowałaby cały wykład ojca Edrina na temat higieny, ale jeszcze dorzuciłaby całą serię przykładów o tym, jak to źle skończyli ci, co owej higieny nie przestrzegali. I o licznych chorobach, których ofiarą padli.
Z pewnością troskliwa opieka Amy stwarzała większe szanse na przetrwanie tej przygody, ale również, niestety, odbierała przygodzie znaczną część uroku. Gdy rozmawiali, eh, lata całe - zdawałoby się - temu, o wyprawie nocą do lasu, nie było nawet mowy o kocach, ciepłych obraniach i milionach rzeczy, o których zawsze wspominali DOROŚLI. A teraz? Chyba zaczynali się starzeć...
Uśmiechnął się, spoglądając w stronę obiektu swych rozmyślań

Mżawka szczęśliwie powędrowała sobie gdzie indziej, ale pozostawiła po sobie ślady, których nie usunęło nawet słoneczko, wyglądające od czasu do czasu zza chmur i spoglądające na nich z zaciekawieniem.
Aglahad wyrwał się do przodu, widać zachęcony do tego zmianą pogody. Chociaż samotne bieganie po niebezpiecznej (ponoć) okolicy było mało rozsądne, to było nieco za późno na zatrzymanie zapalonego odkrywcy.
- Osioł - mruknął Rav. - Co on sobie myśli?
A może raczej - dlaczego nie myśli...

- Chodźmy za nim - zaproponował, podnosząc z ziemi rzeczy najmłodszego członka drużyny. Bez wątpienia nagle zrobiło się nieco ciężej...

Szli, i szli, i szli pod światłym przewodnictwem Amila. Według Rava - dobrą godzinę, chociaż on był zapewne trochę stronniczy. Gdyby nie szybki jak wiatr chowaniec Degarego pewnie by nieprędko znaleźli szybkonogiego łazika. Ale Amil zapewne bawił się świetnie. I przy okazji przekazywał uspokajające informacje, dzięki temu nie musieli się aż tak niepokoić. Ale to w niczym nie zmniejszało ciężaru bagażu niesionego przez Rava.
W końcu jednak przed nimi pojawił się Aglahad. Cały w skowronkach, pełen samozadowolenia z powodu dokonanego odkrycia.
- Mam to targać za tobą? - spytał Rav, bez cienia szacunku dla dobytku Aglahada rzucając bagaż kompana na ziemię. - Co ty sobie myślisz? Powinienem był to zostawić... Poza tym nie jesteś w parku miejskim. Jeszcze by cię coś zżarło...
Przyjemności przyjemnościami, ale lekkomyślność mogła się źle skończyć.
- Ale nic mi nie jest, nic mnie nie zżarło - odburknął Aglahad zły, że zamiast docenić jego trud tylko się na niego wydzierają i krytykują.
Nie pomyślał o tym, że czas płynie, a ktoś musi nosić jego rzeczy.

Swoją drogą polanka prezentowała się całkiem nieźle. Co prawda na samym środku wyrastał ogromny głaz, ale nawet ten dar natury można było wykorzystać na przykład tak ustawić namiot, by głaz chronił przed wiatrem.
Aglahad mógł się radośnie bawić w budowanie własnej chatki, ale Rav wolał najpierw sprawdzić, czy w okolicy nie ma jakich nieproszonych gości. Nie chodziło nawet o ewentualne gobliny...
Polanka, jak się zaraz okazało, nie była prywatnym odkryciem Aglahada. Z drugiej strony głazu, tej zawietrznej, znajdował się krąg kamieni, który kiedyś, dawno temu, służył komuś za ognisko. Dawno temu, bowiem porastające go chwasty były całkiem spore. Z kolei nie tak znowu dawno ktoś zapewne usiłował oczyścić to miejsce, wyrywając ze środka kilka wielkich okazów. Z powodów Ravowi nie znanych ów ktoś przerwał swoją pracę.
- Pójdę się rozejrzeć - powiedział, na tyle głośno, by go Amy i Degary usłyszeli, po czym, chwyciwszy łuk, ruszył w głąb lasu.
Zapewne szczęście mu dopisało, bo po przejściu kilkunastu metrów trafił na brzozę, z której ktoś próbował odrywać pasma kory. A może i mu się udało? W każdym razie pozostałości jego starań zwisały smętnie mniej więcej na wysokości oczu Rava. Zbyt dobrze się na tym nie znał, ale w ogrodzie, koło Domu, spędził tyle czasu, że mniej więcej mógł określić, ile czasu minęło. Dwa, może trzy dni... Co się jednak stało, że tam, przy głazie, nieznany osobnik zaczął coś robić i nie skończył, tutaj tak samo? A może to było dwóch ktosiów, którzy z jakichś powodów przerwali swą pracę?
Ze śladów nie wynikało nic. Ziemia była co prawda rozmoknięta i odciski butów powinny być wspaniałe, ale wyglądało na to, że jakieś stadko królików urządziło sobie spotkanie pod brzózką i zadeptało najmniejszy nawet ślad ludzkiej obecności.
Ślady króliczych łapek, typowe dla spokojnego kicania, sugerowały dla odmiany, że po pierwsze - w pobliżu nie ma niebezpiecznych istot, po drugie - że gdzieś niedaleko może czekać potencjalna kolacja...

Szedł powoli przez niezbyt okazały las, kierując się pozostawionymi przez króliki śladami. Szło się nawet całkiem nieźle - wszystko, co mogło trzeszczeć lub łamać się z trzaskiem było takie nasiąknięte wilgocią, że nawet złamana przypadkiem gałązka nie wydawała odgłosów przypominających trzaśnięcie drzwiami. Nic więc nie powinno zaalarmować przyszłych ofiar.

Las był cichy, tylko z rzadka odezwał się jakiś ptak. Poza tym - kojąca cisza... Idący równie cicho chłopak zwracał większą uwagę na ziemię pod swoimi stopami, niż na wyższe partie drzew - ostatecznie króliki mieszkały pod ziemią... Nic więc dziwnego, że gdyby nie dzięcioł, który wybrał sobie akurat to drzewo na poszukiwanie jedzenia, pewnie nie spojrzałby w ogóle w górę. Ale spojrzał, odruchowo wypatrując źródła dźwięku. Tyle, że zamiast ptaka zobaczył wbitą w pień strzałę. Rav nagle uświadomił sobie, że to, co działało na jego korzyść w starciu z królikami, działa bardzo mocno na jego niekorzyść w obliczu potencjalnego niebezpieczeństwa. Poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Strzała przecież nie wzięła się znikąd... a co, jeśli jej właściciel czai się gdzieś w pobliżu? Rav przyklęknął, usiłując znaleźć za drzewem jakąś prowizoryczną choćby osłonę, po czym rozejrzał się dokoła. W tym momencie gdzieś spod drzewa wyskoczył królik i zobaczywszy chłopaka, umknął z powrotem w zarośla.
Nic. Jedyną żywą istotą, prócz niego i królika, był dzięcioł, który spokojnie siedział na drzewie, ze dwa metry wyżej.
Po minutach, które zdawały mu się godzinami, podniósł się, cały czas bacznie się rozglądając na boki. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że nie słyszał uderzenia grotu o pień, że dzięcioł nie odleciał spłoszony.
Sięgnął po strzałę i wyciągnął, bez większego wysiłku, z pnia. Brunatne lotki były nieco podniszczone, najwyraźniej upierzony pocisk tkwił tu nie od dziś. Może to własność tego kogoś od ogniska i brzozy? Tylko do czego strzelał? Jako że zastanawianie się nad tym było tyle warte, co wróżenie z fusów, zatem Rav zaprzestał niepotrzebnych rozważań. W ciągu dwóch-trzech dni mogło zmienić się wszystko. Teraz wypadało pomyśleć o ognisku i o kolacji.
Królik...
Gdy tylko Rav podszedł do krzaków, w których poprzednio widział zwierzątko, spomiędzy zarośli wyskoczyły trzy króliki. Uciekały ile sił w nogach, nie na tyle jednak szybko, by jednego z nich nie trafiła wystrzelona przez Rava strzała. 'Łup' wykonał jeszcze dwa niezgrabne susy i padł. Zanim Rav do niego podszedł już nie żył.
Chłopak ostrożnie wyciągnął strzałę i oczyścił ją. Strzały na drzewach nie rosły (z jednym zdaje się wyjątkiem), a strzała stracona była nie do odzyskania. Kawałkiem powoju związał łapki królika i ruszył z powrotem w stronę brzozy.
Kozik, udający nóż myśliwski, idealnie nadał się do zdarcia kilku cienkich, długich płatów kory z brzozy. Gdy tylko Rav uznał, że wystarczy tego na rozpalenie ogniska, wrócił do obozu.

- Parę dni temu kręcił się ktoś w tej okolicy - powiedział. - Ale nie potrafię powiedzieć nic więcej o tym kimś.

Mieli już pewną wprawę, zatem rozstawienie namiotu nie zajęło im zbyt wiele czasu. A potem mogli spokojnie obserwować poczynania Aglahada, który usiłował sklecić coś na kształt szałasu. Po co, tego Rav nie wiedział, kupili przecież porządny namiot, ale lepsze to, niż żeby Aglahad zaczął po ciemku myszkować po okolicy.

Drewno dokoła było mokre, ale to wcale nie oznaczało, że mieli się obejść bez ogniska. Oczywiście lepiej było poczekać z rozpalaniem ognia do zmroku, żeby dym nie był widoczny z daleka, ale przygotować drewno można było. Na szczęście bogowie stworzyli dla podróżników drzewo idealne w niektórych sytuacjach.
Cienkie warstwy brzozowej kory posłużyły za podpałkę, zaś drobno pocięte kawałki pnia - za pierwsze danie dla budzących się płomieni. A potem można było dorzucać większe kawałki drewna.
Po chwili ognisko wesoło strzelało płomieniami, a królik-pechowiec, ofiara udanego polowania, czekał na przekształcenie się w pyszną kolację.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 13-12-2011 o 10:36.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172