Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2011, 14:53   #207
Zekhinta
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Zimny, mocny wiatr targał włosami Dii i wciskał się pod ubranie. Dziewczyna naciągnęła kaptur na głowę i szczelniej owinęła się płaszczem.

To była piękna, bezchmurna noc. Gwiazdy wesoło świeciły na niebie i nic, poza wiatrem, nie zakłócało spokoju tych godzin. Statek rozcinał taflę wody, żagle wydymały się pod wpływem pędu powietrza, takielunek trzeszczał od czasu do czasu. Pokład był pusty, jedynie na bocianim gnieździe siedziała dwójka marynarzy. Ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi i z kapitańskiej kajuty wyszła dwójka ludzi – kobieta i mężczyzna. Zauważyli Dię i powoli podeszli do niej. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby tu nie pasował – pyszne, drogie ubranie i młodzieńcza, przystojna twarz sprawiały, że świetnie wyglądałby na salonach a nie na statku, wśród marynarzy. Jego towarzyszka była jego zupełnym przeciwieństwem – dojrzała kobieta o ogorzałej twarzy, ubrana prosto, wygodnie, w sam raz na długą żeglugę. Marynarz i paniczyk, można by pomyśleć na pierwszy rzut oka.

Jednakże Dia szybko się przekonała, że nie można tej dwójki traktować pobłażliwie. Matka i syn, rodowici gondorczycy twierdzący nawet, że mają w sobie jakąś szlachecką krew, byli chyba najlepszymi marynarzami, jakich spotkała. Ich okręt, Błękitna Panna, choć na pierwszy rzut oka pyszny i dystyngowany jak jego nawigator, był tak naprawdę porządnym, wytrzymałym statkiem. Fakty tylko to potwierdzały. Okręt wraz z załogą od wielu lat już pływał po okolicznych wodach a jego właściciele często wynajmowali się do dalekich podróży. Tak więc z ojczystego portu Edhellondu niejednokrotnie płynęli nawet do Umbaru albo daleko na północ. Pielgrzymki do grobu Turina to też nie była dla nich pierwszyzna.

- Nie masz zamiaru się położyć spać, co? – mruknął Malcolm, gdy wraz z matką zbliżyli się do Dii.

- Jeszcze nie teraz. Noc jeszcze młoda, a ja nie mogę napatrzeć się na gwiazdy.

Mężczyzna otwierał już usta, aby cos powiedzieć, ale Anamaria go ubiegła.

- Jeśli dalej będziemy podróżować nocami, to na miejsce dotrzemy pewnie przed czasem.

- Nie zakładałabym takiego obrotu spraw – przerwała jej ostro Dia. – Jako doświadczony marynarz powinnaś wiedzieć, że morze jest zmienne. Zwłaszcza teraz…

Dia zamilkła zastanawiając się nad swoimi słowami. Tak, morze było ostatnio dziwne. Niespokojne, wzburzone, zaraz zaś niepokojąco ciche. Chmury gromadziły się nad nim zbyt często i były to czarne, niebezpieczne chmury.

- Trzeba korzystać ze sprzyjającej pogody tak długo, jak tylko jest to możliwe – powiedziała już na glos. Może i miała szacunek do stojącej przed nią dwójki ludzi, jako doświadczonych i biegłych marynarzy, ale to ona tu rządziła. Przynajmniej w tych kwestiach, w których mogła zabierać głos. Nie będzie się wtrącać w nawigację czy zarządzanie statkiem, od tego są oni. – Nie chcę, żebyśmy się gdzieś rozbili, albo zostali napadnięci.

Na twarzach jej rozmówców pojawił się wyraz niechęci. Dia zdawała sobie sprawę, dlaczego… Nie będzie im tu przybłęda, oferma bez imienia się rządzić, co? Tak pewnie myśleli, ale dziewczyna się tym zbytnio nie przejmowala. Tak długo, jak będą karnie wykonywać jej polecenia mogą sobie myśleć, co chcą. Jeśli tylko zrobią coś przeciw niej, koniec kontraktu, nagrody nie będzie.

- Dobranoc – rzuciła krótko, wyminęła ich i poszła do kapitańskiej kajuty która na czas rejsu była do jej dyspozycji.

Dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą. To będzie kłopotliwa podróż, pomyślała. Zrzuciła z siebie płaszcz i buty po czym w obraniu rzuciła się na łóżko.

***

Podróż przebiegała w miarę pomyślnie Poza kilkoma dniami, gdy doświadczyli flauty, morze im sprzyjało. Zapasy były systematycznie uzupełniane w portach, w czasie podroży zaś wydawano je odpowiedzialnie. Nie zarejestrowano żadnego przypadku szkorbutu, nie było żadnych burd, nikt się nie utopił. Ot, przyjemna sielankowa podróż.

Dia nie była pesymistką, ale nie podobało się to jej. Każdego dnia z niepokojem obserwowała morze i niebo, szukając oznak nadchodzącej katastrofy. I każdego dnia nie była w stanie dostrzec najmniejszego choćby złego znaku.

Do czasu, aż pojawiły się delfiny. Cała rodzina, nie, cała ławica delfinów, ze skrzekiem minęła statek, w pośpiechu, jakby przed czymś uciekały. Dia poczuła nieprzyjemny dreszcz. Chyba w końcu wykrakała coś złego.

Spojrzała na niebo.

Był piękny, lipcowy dzień, którego urodę kalały czarne, burzowe chmury zbierające się na firmamencie.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline