Jack
Puk, puk, puk.
Miarowe stukanie metalowej rurki, znanej także pod nazwą: lufa winchestera, rozlegało się na pustej ulicy. Jacka nie zainteresowało to, że jakiś zamaskowany facet zasłonił właśnie usta jakiejś dziewczynce i pobiegł z nią pod pachą za dom. W końcu to Dziwny Zachód, a nazwa do czegoś zobowiązuje.
Można powiedzieć, że Jack miał nosa. Szedł przez miasto węsząc, dosłownie. Skręcił w wąską uliczkę i starannie ominął kamień. Uszedł kilka kroków, zatrzymał się, pomyślał chwilę, podrapał się po policzku, zawrócił i starannie potknął się o kamień. Przecież ktoś mógłby pomyśleć, że tak naprawdę nie jest ślepy. Wyraźnie zadowolony z tego, że udało mu się zachować pozory doszedł swobodnym krokiem do cmentarza.
Gdy do niego wciągnął głęboko powietrze. Było słychać martwy dźwięk jego strun głosowych Prawie jak w domu
~Wujek John zawsze wiedział jak się ustawić. Przytulnie tu.~
Chciał pomachać jakiemuś gościowi próbującymi zajrzeć przez okno do szopy, ale w połowie drogi jego ręki, zrezygnował z tego. Przecież ślepiec by tak nie zrobił.
Zignorował faceta i poszedł przyjrzeć się, znaczy się obstukać, nagrobki na cmentarzu aby znaleźć ten należący do wujka. |