Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2011, 01:01   #30
Mivnova
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Nie było wesoło. Ale też wielmoża był daleki od paniki. Trudno, stało się. Nie powinien wplątywać się w podobne akcje, nie tylko przez wzgląd na to najbardziej oczywiste ryzyko. W ogóle nie przepadał za elfami, choć też nie darzył ich jakąś szczególną antypatią. Był dość kosmopolityczny, co zresztą stanowiło jedną ze zwyczajowych cech jego profesji i wychowania. Ponoć ludzi postępowych charakteryzowała tolerancja. Komunał bez wątpienia musiał zostać wymyślony przez elfa liberała.

Więc nie, nie chodziło o błahą groźbę. Przebywanie w towarzystwie zbrojnych nieludzi mogło zaszkodzić Cassivowi na innym polu. Nie bał się strzał, brzeszczotów i noży. Gdyby ktoś go zobaczył w tej zbieraninie elfów bojowników, zaprawionej dodatkowo powiązanym z wiewiórkami szaleńcem i roznosicielem spaczonej aury, najprawdopodobniej zmiennokształtnym - w najlepszym wypadku padłby ofiarą oszczerstw i to z ust bardzo wpływowych osób, a w najgorszym mógłby nawet zaprzepaścić karierę. Albo i zostać wyrzuconym z dworu. Dla niektórych złe słowo potrafiło być bardziej szkodliwe niż trucizna. Królowie północy zrobili się teraz podwójnie wyczuleni na dziwactwa, Cassivowi nie uszłoby na sucho trzymanie się w kompani podobnych maruderów i to (aż mu zaleciało kaedweńskim stosem albo redańskim stryczkiem) na granicy Nilfgaardu! Prestiż miał dwa ostrza.

Dlaczego więc tak śmiało wyrwał się do drogi? Kochaś Laruyi wcale go przecież nie obchodził. Szantaż, do którego się posunęła, wywołał reakcję prostą do przewidzenia – bunt i buńczuczność. Inna sprawa, że Cassivellaunus był w stanie zrozumieć metodę elfki. Gdy ma się jakiś atut, to się z niego korzysta. Sam nie ufał hulajparti deklarującej się jako wielcy przyjaciele Turglema. Na miejscu bojówki z Brokilonu kazałby się (i resztę grupy posiadającej wstążki też) zastrzelić, zakopać i zapomnieć, że cokolwiek się wydarzyło. Szczęściem Laruyia miała więcej empatii od zblazowanego pragmatyka, jakim w sytuacjach kryzysowych stawał się szlachcic.

Arhiman i Anouk drwili, że za przyjaciela mieli żywego Turglema, a nie jego trupa. Niby słusznie. Tylko dość egoistycznie zapomnieli o przeciwnej perspektywie – Laruyia też nie była zakonną dobrodziejką i nie miała powodów, by silić się na większy altruizm niż krasnolud i półelfka. Dokładnie jak powiedziano, to Osip był tu łącznikiem. Martwym łącznikiem, więc mającym trudności w pełnieniu swojej funkcji. Laryuia nie była grupie nic winna. Przyjaźń, jak widać, też miała dwa ostrza.

Sprawa Turglema, tego poczciwego staruszka urastającego z wolna do rangi osoby połowicznie legendarnej, nie była na tyle palącą, by przybysz z Gors Velen wszystko dla niej rzucił. Fakt, wciągała, gdy tylko się okazało ile warstw osobliwości się za nią piętrzy, ale nadal musiała walczyć o podium z chęcią wypięcia się na wszystko i powrotu do domu. Jeszcze tylko trochę, mówił sobie magnat. Wycisnę z tej cytryny wszystkie soki i wrócę do siebie ze szklanką lemoniady. Przedsięwzięć nie wypada porzucać w połowie. A później tę szklankę sprzedam, gdyby napój był dla mnie zbyt kwaśny. Albo wymienię. Albo w ogóle zachowam dla siebie, przeleję sok w butelkę i schowam do piwnicy, udając że to czerwone wytrawne z Cidaris. Konkludując, nawet ciekawość Cassiva miała dwa ostrza. I gdyby ciągnąc ten wywód dalej, wszystko utonęłoby rychło w morzu mieczy. Świat lubił dualizm. Poeta powiedziałby: Coincidentia oppositorum.

Przez większość marszu Cassivellaunus trzymał się przy Fabierze, z którym rozmawiał dużo, lecz bardzo cicho, incydentalnie zawadiacko zarzucając na bok pelerynę. Larto co jakiś czas dawał wyraz braku wiary w słowa magnata, musiała zatem mieć miejsce opowieść albo pełna przechwałek, albo zmyślona, gdyż szlachcic nie wyglądał na zawodowego ani nawet hobbystycznego łowcę przygód. Później możny zamilkł, zasępił i bawiąc się kosztownymi kamieniami w najróżniejszych odcieniach błękitu, słuchał rozmów towarzyszy. Czasami dzieliła go od mówiących naprawdę spora odległość, tym samym Cassiv dał dowód wyjątkowego słuchu. Wreszcie Raul poruszył temat, który arystokrata postanowił podchwycić.

- Skąd znacie tego czarownika? – zagadnął delikatnie, niby obojętnie Laruyię. – Jak go tam nazwałaś? La’suul?
- Nigdy nie słyszałeś legendy o Starcu? – odrzekła elfka, tonem może nawet nieco podejrzliwym.
Cassiv zgarnął za uszy brązowe pukle.
- Może i coś kojarzę, niewiele z tego pamiętam.
- To na poły mityczna istota. Jeśli naprawdę o nim nie słyszałeś… Cóż, może dlatego, że to raczej elfia historia... Jeśli chcesz, opowiem Ci ją.

Cassiv słuchał opowieści elfki, nie wtrącając się ani razu. To się uśmiechnął, to uniósł zaciekawione brwi, innym razem zamrugał kilkukrotnie, niedowierzająco.

- Czego od was chce? – zapytał z powagą. Rozmowa wyrobiła w nim dość pochlebną opinię o Laruyi. Zaczął okazywać jej szacunek, nawet jeśli ze względów politycznych byłby gotów nabić ją na pal. - Wydaje mi się, że się go boicie.
- Mamy powody. A czego chce? Czy ludzie, czy czymkolwiek on jest, muszą mieć powód do nienawiści?
- Nie – przyznał z zimnem w oczach Cassivellaunus. – Nie muszą. Widać nawet mity potrafią się kierować rasizmem.
Szlachcic sam nie wiedział, co sądzić. Opowieść o Starcu zakrawała mu na elfią legendę do straszenia dzieci albo masowych manipulacji i usprawiedliwieniu tradycjom (jak to z legendami bywa), jednak Laruyia podchodziła do niej śmiertelnie poważnie, a reszta jej oddziału, dworzanin czuł to, faktycznie się owego Czarownika-mitu bała. Niezgrabna elfka nie musiała być dalej ciągnięta za język. Postanowiła dodać coś od siebie.

- Jeśli jesteś inteligentnym człowiekiem, a na takiego wyglądasz… - tu Cassiv miał wrażenie, że Laruyia wie kim jest naprawdę jej rozmówca i aż zassał komicznie policzki. Pochlebstwo wcale mu się nie podobało - … domyślasz się, czemu tu jesteśmy. Sprawdzamy pogłoski o wojnie, ale chcemy też wybadać, czy działania wojenne mogą mieć jakiś związek z jego aktywnością. Nie byłaby to pierwsza taka sytuacja, a my nie jesteśmy jedynym takim oddziałem tu, na Południu. Oczywiście rozkazy te są tajne dla szeregowych elfów, ale teraz już nie ma sensu udawać...

Prospero zmrużył powieki. Skoro oni widzieli w legendzie rzeczywistość, powinien temu zawtórować. I, jak każdy uczciwy badacz, spróbować ją zobaczyć na własne oczy. Właściwie to był jego obowiązek. Nie mógł jednak ze swym zamiarem się wychylić.
- Naprawdę jest taki potężny?
- Jest kilka elfich opowieści o Starcu z Gór... – odpowiedziała najbrzydsza elfka, jaką Cassivellaunus widział. A swoje lata miał i tytuł, który w myślach nadał Laruyi, był tym samym bardzo poważnym.
- Daj mi więc część wspólną – przerwał jej szybko, jakby wypadało komuś, kto nie chce słuchać bzdur, a tylko konkrety.
- Wszystkie wskazują na trzy cechy tego człowieka: dużą potęgę, szaleńczą nienawiść do nieludzi i - tutaj Laruyia przełknęła ślinę - umiejętność podróży w czasie. Nie pytaj mnie o to ostatnie - elfka spojrzała na słuchacza - nie jestem w stanie powiedzieć, jak to robi, czy ma nad tym kontrolę i czemu mu to służy.

Arystokrata wzruszył ramionami, udając pobłażliwość właściwą człowiekowi podczas słuchania bajki. Zachowywał uprzejmość, ale biła z tego nieszczerość. Nieszczera nieszczerość, gdyż faktycznie historia mocno go wciągnęła. Uważał jednak podczas dialogu, chciał, aby elfka dzieliła się informacjami bez przymusu. Znał manierę Aen Seidhe, teraz wystarczyło poczekać na czysto uprzejmościowy konwenans…
- Jest coś, co chciałbyś jeszcze wiedzieć?

Bingo.

- Powiedziałaś, co jest w różnych wersjach legendy wspólne. A czym się różnią?
- Oczywiście różnią się wyglądem czarownika i mocami, jakimi dysponuje. Na pewno nie są zgodne też, czy działa on na własną rękę, czy też dla kogoś...

Interesujące, myślał Cassivellaunus zza maski zblazowanego szlachetki, któremu opowiastka już się znudziła. Pociągnął garbatym nosem, pięknymi śnieżnobiałymi zębami zagryzł wargę i położył palec na skroni, by pozbyć się choroby najwyższego stanu społecznego – migreny. Szalenie interesujące.

Spytki dobiegły końca, bo oto grupa znalazła się u celu.

***

- To nie są elfy z patrolu mojego męża - stwierdziła Laruyia, gdy natknęli się na trzy trupy, które wywołały jakąś dziwaczną i bez wątpienia niezdrową wesołość u Devlina. - Wydaje się, że ktoś ich zabił wcześniej... Chodźcie, może dowiemy się, kto to zrobił.

Cassiv nie przyznał się, że miał co do sprawcy życzenie. Nikt by go nie uradował bardziej, niż czyhający za krzakiem Czarownik z legend.
- Chodźmy - zgodził się głosem prawdziwie brzmiącym przejęciem.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 15-12-2011 o 01:13. Powód: boldy
Mivnova jest offline