Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2011, 07:32   #187
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Walker bez wahania podążył za Indianinem upewniwszy się, że Dufris z kobietami i dzieckiem udadzą się na noc do hotelu. Planowali spotkać się rano u szamana, który był wyczerpany walką z demonami. Potrzebował regeneracji. Jak oni. Albo i jeszcze bardziej.

Starzec był bardzo gościnny. Gdy tylko przekroczyli próg chaty Złamane Wiosło bez słowa położył się na posłaniu i odpłynął w objęcia snu. W swietle skaczących płomyków paleniska wyglądał jakby miał ponad sto lat. Bruzdy zmarszczek orały mu policzki czoło a spokojnie oddychając był jak bezbronny staruszek na łożu śmierci. Ciężar wysiłku jaki włożył w pokonanie Adumbrali teraz spadł na jego niemłode już ciało. James żałował, że szaman nie jest młodszy ze dwadzieścia lat. Kto będzie pilnował bramy kiedy go zabraknie? A wiec jednak wierzył. Miał nadzieję, że sobie poradzą, tak jak kiedyś radzili sobie Abenaki.

Walker położył się na ziemi przy ogniu opatulając się w skóry zwierząt. W środku pachniało przyjemnie ziołami i beztroskim, delikatnym dymem, który przywodził na wspomnienie wigwamy rezerwatu.

Obudził go dopiero zimny poranek i krzątanina Złamanego Wiosła. Zaparzał kawę zbożową, której mocny aromat wraz z hałasem jaki towarzyszył jej przyrządzaniu odegnał resztki senności Jamesa. Indianin z porcelanowym dzbanuszkiem i filiżankami pamiętającymi zapewne herbaciany szlak miały indyjskie kształty i wzory. Dopiero teraz zwrócił uwagę jaki bałagan miał szaman w chacie. Pod sufitem, okadzane dymem suszyły się zioła. Na ścianach rozwieszonej skóry upolowanych zwierząt patrzyły na Walkera pustymi dziurami po oczach. Dziadek chyba szukał cukru lub czegokolwiek tam chciał dodać do kawy przestawiając rozłożone na stole talerze, garnki, tomahawk i dziwnych kształtów worki oraz drewniane pudełka. Widać bez squaw żaden prawdziwy facet sobie rady nie da. A zwłaszcza Indianie. W końcu pomrukując i marudząc w swoim dialekcie, którego słowa nie były obce Walkerowi, znalazł mleko, którym potrząsł. Potem powąchał. Widać dobre jeszcze było, bo dolał go do filiżanki dorzucając kawałek suchego korzonka wyraźnie zadowolony. Dymiąca ciecz musiała być niemal wrzątkiem lecz starzec pewnie ujął naczynie w swoje powykręcane starością palce i upiwszy łyka westchnął wyprostowując się aż szczeknęło w krzyżu. James usiadł chrząkając.

- Dzień dobry. – odezwał się pierwszy.

Indianin uśmiechnął się dobrotliwie, podając mu filiżankę. Jednak kilka godzin snu potrafi czynić cuda. Szaman zdawał się być w świetle dnia jakby bardziej krzepki a oblicze miał nieco bardziej wypogodzone. Przez do połowy zasłonięte szyby wpadało światło poranka tworząc w pomieszczeniu przyjemny półmrok. Od ogniska było ciepło i kawa była wyborna. W legowisko o dziwo Walker wyspał się. Potrzebował odpoczynku. Czekała ich długa walka z tymi, którzy nie są ograniczeni doczesną niedoskonałością ludzkiej natury. James zerknął na zegarek. Było wcześnie, lecz lada moment należało się spodziewać przybycia jego towarzyszy.

- Złamane Wiosło, czy umiesz w narzeczu Penobscot? - zapytał Walker kiedy z wdzięcznością skosztował kawę gospodarza ostawiając naczynie.

- Znam abnaki. Język moich przodków, Abenaków. Ale penobscot też. Wschodni abnaki to starożytna mowa, którą posługiwało się moje plemię.

- Bo tak zastanawiam się, czy... Jeżeli by się dało... Bo też umiem... - James nie wiedział ja zapytać aby nie urazić szamana. - Może mógłbys zdradzić mi sekret tej piesni, abym pomógł ci walczyć z demonami? Rytuałem?

- Uczyłem się jej wiele lat od mojego dziadka. To moc podarowana mi przez samego Kechi Niwaskw. Nie wiem czy będę w stanie nauczyć jej kogoś tak szybko. Ale mogę zacząć. By wiedza nie umarła wraz ze mną. Skoro lud Abenaki nie może już strzec bramy... Może muszą to zrobić biali. Ci którzy już zetknęli się z adumbrali. Może taka jest wola Kechi Niwaskw.

Plemiona z wybrzeża Maine w większości zostały przesiedlone do Quebec. Niektóre zaś szczepy zamknięto w rezerwacie na północy Maine, który stał się od kilku lat również drugim domem Walkera. Dlaczego Abenaki i Pebnoscot opuściły Arkadię? Dzięki zasługom plemienia oficjalnie mieli prawo żyć pośród białych. Dlaczego zostawili Bramę pod opieką jednej rodziny? Czyżby łudzili się, że blade twarze nigdy więcej nie otworzą piekielnych wrót? Że ludzie, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa nigdy nie pokuszą się na odprawianie pogańskich rytuałów? Mogło tak być. Skąd mieli wiedzieć, że XX wiek przyniesie na wielką skalę takie niedorzeczności jak ateizm, feminizm i kult nauki odchodząc od prostej wiary? Obca religia okazała się być w sama w sobie niewystarczającym strażnikiem. Kechi Niwaskw czy Jahwe... Jakie to w sumie miało teraz znaczenie Jego imię...

- Nie wiem jaka jest wola niebios. Niezbadane są ścieżki pana... Ale jeżeli i ty uważasz, że to może pomóc teraz i na przyszłość to spróbujmy. - podsumował Walker. - Nie zniosę myśli, gdy przegramy, że nie zrobiłem nic aby wykorzystać wszystkie możliwości jakie daje przeznaczenie.

- Odamôwôgan? - zapytał. - Czy palisz fajkę? - dodał po chwili po angielsku z uśmiechem na twarzy.

- Tak. - odpowiedział James siadajac po turecku przy palenisku.

- Nim twoi przyjaciele przyjdą o ile przyjdą, zjemy posiłek i przygotujemy się do drogi. Potrzebujemy zmyślnego planu.

- A kiedy lekcja tańca z pieśnią? - dopytywał się Walker patrząc jak Wiosło przygotowuje fajkę.

- Nie trzeba tańczyć. Tylko poznać święte słowa i rytm.

James z uszanowaniem kiwnął głową.

- Ustalimy plan z nimi, aby dwa razy się nie powtarzać - powiedział James odbierając od Wiosła fajkę z namaszczeniem godnym Komunii Świętej.


Ujął w dłonie długi drewniany kalumet o kamiennym cybuchu zakończony gładkim glinianym ustnikiem.


Wyprostowany dumnie jakby połknął kołek, przyłożył trzymany oburącz kamulet do ust i pociągnął dym. Wypuszczał go za każdym nowym ciągiem, na cztery strony świata oraz w kierunku ziemi i nieba. Zioła delikatnie gryzły w podniebienie i gardło będąc znacznie mocniejszymi od Jamesowych tytoniowych skrętów. Dawno nie próbował indiańskiego ziela i miał nadzieję, że nie parsknie krztusząc się podczas palenia. Wiedział, że receptura zawiera również środki halucynogenne. Żadna jednak wizja nie była w stanie przebić tego co zobaczył w ciągu ostatnich kilku dni. Zjawy były tak namacalne jak materia. Miał nadzieję, że fajka pokoju odpręży jego umysł i oczyści znużoną psychikę uspokajając skołatane nerwy.

Kończąc obrzęd niechętnie rozstał się z rytualną fajką pokoju w milczeniu obserwując powtarzającego tę samą czynność Indianina. Tyle, że robiącego to sprawnie i naturalnie.

Potem Złamane Wiosło rozpoczął śpiew a w chacie wypełnionej siwym dymem zawisła też melodia indiańskiej pieśni z przeszłości. Przenosząc w czasie. James mógł tak siedzieć i słuchać wpatrując się w ogień, lecz wiedział, że musi się skoncentrować. Sięgnąwszy po długopis i kartkę spisywał fonetyczne brzmienie słów, których poprawnej pisowni choć rozumiał znaczenie to nie znał. Po chwili zaczął nucić pod nosem wraz z szamanem naśladując rytm rytualnej pieśni. Z każdym wersem coraz odważniej.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 16-12-2011 o 07:39. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline