Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2011, 12:07   #111
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
część 1

CG krzątała się w kuchni pogwizdując po nosem. Bose stopy wystukiwały rytm na kafelkach kiedy mieszała drewnianą łyżką jajka na patelni.
Przez umysł pędziła kaskada chaotycznych myśli. Kim była? Co miała dalej robić? Czy planować jakąś przyszłość czy nie przywiązywać się zanadto do tego wcielenia? Czy drugą szansę otrzymała tylko po to aby zaraz ją stracić? I po cholerę spotykała się z Ruiz i Triskettem? Marnie wyszło. I oczywiście narwany idiota musiał obić Brewerowi gębę bo normalnie by mu łapy uschły. Tyle ostrych słów padło poprzedniego wieczora... CG nie była nadmiernie uczuciowa ale to wszystko przygnębiło jej bardziej niżby przypuszczała. Czuła się... odrzucona. Zostawili ją tam, pijaną w sztorc i obitą jak ofiara przemocy domowej. Nikt się za nią nie obejrzał. Już jej nie potrzebowali. Stała się raczej komplikacją.

Zmierzwiła dłonią wilgotne jeszcze włosy i zakasała rękawy znacznie za dużej koszuli Brewera, którą samowolnie postanowiła użyczyć.
Siepacz jeszcze spał ale przypuszczała, że intensywna woń żarcia niebawem przywiedzie go z krainy Morfeusza. Pamiętała jakie ilości potrafił wrzucić w siebie Triskett. Egzekutorzy tak mają. Stres i aktywność zawsze muszą zajeść jak banda bulimików. Tyle, że oni nie rzygają żeby zachować linię, ot cała różnica.
Nie minęły trzy minuty kiedy John stanął w progu ubrany jedynie w wytarte jeansy.
- Ładnie pachnie - przetarł dłońmi zaspaną twarz i zawiesił wzrok na magnetofonie z którego sączyła się do wyrzygania słodka balladka.
- No co? - CG zamachała chochlą i sięgnęła po talerze. - Znalazłam w twoich płytach. Nie żebym chciała cię urazić Brewer - uśmiechnęła się nieco złośliwie - ale zawsze cię miałam za twardziela i nie podejrzewałam o takie pedalskie preferencje muzyczne.
Usiadł przy stole i poczekał aż stos jajecznicy wyląduje na jego talerzu.
- To płyty mojej żony.
Szczęka lekko jej opadła ale zaraz zamaskowała zmieszanie.
- Sorry, nie przypuszczałam... - odruchowo przeniosła wzrok na zdjęcie kobiety obejmującej dzieciaka. - Co się z nimi stało? No wiesz... jak by nie patrzeć już z tobą nie mieszkają.
- Nie żyją - odparł, po czym złapał widelec i zaczęł pałaszować śniadanie.
Z deszczu pod rynnę. Gdyby wybierali miss nietaktu to CG musiałaby się plasować na szczycie faworytek. I jeszcze ta wyjąca z głośników kobieta, która swoim smutnym pląsem uwypuklała dodatkowo poczucie winy.
- Wypadek? - nie wiedziała po co ciągnęła temat. Powinna zapchać usta jedzeniem żeby nie móc ich otwierać.
- Mhm - nie unikał jej wzroku. Wręcz przeciwnie. Zamachał nawet obojętnie placem i dodał z lekkim zdziwieniem. - Masz na sobie moją koszulę - a kiedy skinęła kontynuował w przerwach między kęsami. - Ostrzał artyleryjski. Przypadkowe ofiary wojny ze zdechlakami. Wiesz, początki to był sam chaos. Wpadki się zdarzały.
- Przykro mi - odparła CG dyplomatycznie. Ale nie bardzo wiedziała jak ma zareagować na takie wyznanie. - Musisz bardzo... cierpieć.
O boże. Nie pogrążaj się. Empatia nigdy nie była twoją mocną stroną - pomyślała i ostatecznie zapchała usta jajkami.
- Nie - wzruszył ramionami. - Już się oswoiłem. Pamiętam o nich i to tyle. Nie wrócili. Koniec tematu.
Trochę się zrobiło niezręcznie i CG apetyt minął w jednym momencie. Odsunęła talerz i pomaszerowała do ekspresu do kawy.
- Brewer? - zapytała napełniając kubki parującą i czarną jak smoła cieczą. - Dlaczego mi pomagasz?
Nie była pewna jak to zrobił ale właśnie opędzlował całą zawartość talerza. CG jadłaby to przez najmniej dobę i rozłożyła na trzy posiłki. Krzesło zaszurało po podłodze a on wyrósł za jej plecami odkładając naczynia do zlewu.
- Nie wiem - ściągnął usta w wąską kreskę. - Po prostu tak wyszło.
Znów na nią zadziałało. Babcia “zły maszynista” miała rację. Kurwiszon z niej i jak tak dalej pójdzie to przeleci większą część personelu MR’u. CG zawsze lubiła ładnych chłopców (i okajonalnie dziewczęta). Ale Brewer nie był przystojny. Pozbawiony tego łobuzerskiego uroku skurwiela, którym emanował Triskett i dzięki któremu oglądały się za nim wszystkie sekretarki w promieniu pięciu pięter. Albo ognistego temperamentu latynoski. John... uzbrojony w tą wiecznie poważną minę, z niewyszukaną aparycją, wydawał się przeciętniakiem. No może poza tą jedną chwilą, kiedy na wyciągnięcie ręki świecił jej gołym brzuchem wyrzeźbionym jak poprzeczne żeberka kaloryfera. Święta lubieżności...
Przypomniała sobie zapach Loli, wczorajszy pocałunek, uczucie odrzucenia i sponiewierania z jakim ją zostawili. Może i chciała odreagować. Czy było w tym coś złego? To jak jogging po kacu. Rozrusza się trochę i przy okazji dowartościuje.
- Tak wyszło? - uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego twardym... brzuchu. Wstydzić się kto pomyślał, że od razu przejdzie do sedna. CG bądź co bądź ceniła sobie grę wstępną. O ile nie przeciągała się powyżej kwadransa. - A może masz wyrzuty? Że mnie wtedy zostawiłeś, pod “Sztolnią”?
Ściągnął mięśnie pod dotykiem jej palców i przez chwilę gapił się jak gładzi jego skórę.
- Nie. Nie mam wyrzutów. Byłaś wyższa stopniem. Dostałem rozkaz, wykonałem go. Nie mam sobie nic do zarzucenia.
- No to jaki jest powód?
Zadała to pytanie ale de facto odpowiedź jej nie interesowała. Wspięła się na palce i rozchylonymi ustami musnęła jego policzek.
- Lawrence... - Brewer złapał ją za nadgarstki i odsunął nieznacznie. A później dodał stanowczo. - Nie.
Była pewna, że zbladła. Krew odpłynęła jej z twarzy i skumulowała się w okolicy palców stóp. Drugi kop w dupę w przeciągu dwóch dni to było trochę za dużo.
- Czemu nie? - zdołała z siebie wydukać.
Uniósł bezradnie dłonie.
- Nie zrozum mnie źle... Ale ja jestem hyclem. A ty jesteś martwa.
Zaśmiała się odruchowo zypełnie zbita z tropu.
- Czy ja ci do cholery wyglądam na gnijącego trupa? Jestem za brzydka na twoje standardy? - nie uniosła głosu. W jej tonie przeważało raczej rozbawienie.
- Lawrence... Niczego ci nie brakuje. Ale ja widziałem twoje zwłoki. Byłem tam. Kiedy Triskett niósł twoje na wpół strawione ciało do furgonetki. Możesz nie wyglądać na martwą ale nią jesteś.
- Ok - wzruszyła ramionami. - Widzę, że wytaczasz działa potężnego kalibru. Jestem martwa... Z tym nie mogę dyskutować.
Nieśpiesznie nalała sobie kawy i skierowała się na korytarz. Chciała uciec ale resztki godności nakazały zrobić to z obojętną opieszałością.
- Bo cię lubię - usłyszała wtedy za plecami.
- Co?
- Pytałaś dlaczego ci pomagam. Lubię cię.
Skinęła na znak, że do niej dotarło. A później poszła wbić się w tą cholernie obcisłą sukienkę i niewygodne szpilki, miała do pogadania z ojczulkiem.

Kiedy wróciła do kuchni Brewer był już ubrany.
- Prosiłaś żebym ci towarzyszył - zagadnął rzeczowo.
- No... tak. Ale to było zanim wykonałam manwer “jak podręcznikowo strzelić sobie w kolano”.
Powinna się na niego wściec. Każda kobieta na jej miejscu by to zrobiła. Ale CG zawsze była mniej uczuciowa niż większość z nich. Owszem, urażona duma drgała gdzieś pod skórą ale analityczny umysł potrafił ją zignorować. Wsparcie wydawało się istotne. Nie miała pewności, czy ten adres i ksiądz to nie była pułaka. W końcu miała trzymać się z dala od Rewiru a właśnie tam się wybierała. Czy możliwe aby skierowała ją tam gorsza połówka miłej staruszki? Nie ma co. Egzekutor mógł się przydać.
- No dobra - wzruszyła tylko ramionami. - Jeśli tobie to nie przeszkadza to mnie tym bardziej. - uśmiechnęła się trochę wrednie a trochę dziewczęco. - Przez czternaście miesięcy nikt mnie nie bzykał. Może ten klecha się zlituje, jak myślisz?
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Na wszelki wypadek nie rób sobie nadziei.

* * *

Miło dla odmiany wozić tyłek samochodem. Przez ostatnie dni zaliczyła taką ilość kilometrów, że śmiało mogłaby startować w sztafecie ale teraz jej obolały stopy mogły wreszcie odpocząć. Brewer otworzył jej drzwi pasażera po czym okrążył wóz i wskoczył za kierownicę. To wywołało jej uśmiech. Czuła się jak na planie “Bodyguarda”, oczywiście odgrywając rolę zmanierowanej Whitney Huston.
Zatrzymali się na Rewirze przed żeliwną bramą otaczającą kościelny plac.

CG czuła dziwny niepokój. A zarazem ulgę, że nie musi iść tam sama.
- Tamtego dnia... W “Sztolni” - zatrzymała go kiedy już miał wychodzić z samochodu kładąc mu dłoń na kolanie. Zaraz cofnęła rękę ale nie przestała mówić. - Nigdy nie dowiem się czy popełniłam błąd, że was odprawiłam. Może byłam za miękka do tej roboty. Ale... wiedziałam, że tam coś czyha. Wielki mroczny skurwiel, z którym mogę sobie nie poradzić. Brałam pod uwagę ewentualność, że tego nie przeżyję. I chciałam zminimalizować straty, rozumiesz? Nie mieć na sumieniu ciebie i twoich ludzi. Dlatego kazałam się wam zbierać.
Nie była pewna po co mu to wyjaśnia. Może ubodła ją jego odpowiedź, że nie ma sobie nic do zarzucenia jednocześnie sugerując, że jej śmierć, jej samotny nierozsądny wypad, to była jej błędna decyzja. A może zwyczajnie i bez polotu chciała się odegrać za to, że ją odtrącił.
- Może gdybyś nas nie odprawiła wszystko potoczyłoby się inaczej? - chyba naprawdę wierzył w to co mówił. CG musiała się zaśmiać.
- Daj spokój Brewer. Nawet gdybyście mieli na sobie maski podczas czyszczenia pomieszczeń to później byście je zdjęli. Na widoku nie było żadnego zagrożenia bo raczej nie wyprulibyście magazynków do niewinnie wyglądającego zielska? Nawdychalibyście się gówna tak samo jak ja i jak ja byście skończyli. Jak to ładnie ująłeś? Hm... “na wpół strawione trupy”?
- Do czego zmierzasz? Mam ci być wdzięczny? - wreszcie okazał trochę emocji o czym świadczył nie tyle ton co lekkie drganie powieki.
- Po prostu uważam, że twoja rasistowska gadka o zdechlakach jest niesprawiedliwa. Może i nie żyję - uniosła poddańczo dłonie. - Ale równie dobrze ty też mogłeś być na moim miejscu. A gdyby wróciła twoja żona? Też byś jej kazał wypierdalać bo już się nie lubisz z martwymi?
Tym razem drgała już nie tylko powieka ale i kącik ust. Udało jej się zirytować kandydata na pokojowego Nobla. Hura.
- Nie mieszaj w to mojej żony - twarz zaraz mu się wygładziła. Przełknął gniew nadzwyczaj gładko i prędko. - Cholera, CG... Po prostu mam takie zasady, ok? Nie możesz ich uszanować?
- Nie - wypaliła. - Bo to durne zasady.

Kiedy wyszli z samochodu trawił ją już tak silny głód tytoniowy, że chciało jej się wyć. Podeszła do bogu ducha winnego siepacza i z miną niewiniątka wyciągnęła dłoń.
- Poproszę o kieszonkowe na fajki. Kiedy nie palę robię się coraz bardziej irytująca.
Pokręcił głową i wyjął z portfela znacznie za duży nominał.
- Kup lepiej cały wagon - uśmiechnął się krzywo.
Odwzajemniła uśmiech a później oboje zaczęli chichotać jakoś tak głupkowato. Napięcie rozwiało się, naturalnie i niewymuszenie.
- Wiem, suka ze mnie. Gdybym nie była pewna, że nie żyję zwaliłabym to na karb napięcia przedmiesiączkowego. Nie myśl, że jestem niewdzięczna. Po prostu... zaskoczyłeś mnie. Wtedy w kuchni. Nie przywykłam żeby wywalać mnie z łóżka. Muszę się z tą myślą zwyczajnie oswoić. Poza tym... ja też cię lubię.
- To już kolejny dobry powód żeby w łóżku nie kończyć. Seks potrafi zrujnować przyjaźń.
- Kolejna zasada siepacza Brewera? Z przyjaciółkami też nie sypiasz? - nie mogła przestać szczerzyć się radośnie. - Kurwa, moje szansę na numerek kurczą się jak wełniane skarpety po praniu.
Zniknęła w sklepie z prasą gdzie kupiła kilka paczek czerwonych Marlboro. Odpaliła od razu i ruszyli do frontowych drzwi kościoła.
- Hej Brewer... - zagadnęła jeszcze pomiędzy sztachami.
- Mhm?
- I proszę cię... Teraz nie jesteś na służbie. I nie musisz słuchać rozkazów. Gdybym chciała zrobić coś głupiego... - westchnęła. - Po prostu nie pozwól mi znowu zginąć, dobra? Jeden raz mi wystarczy.
- Wyluzuj się Lawrence. Po to tu jestem, prawda?


 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-01-2012 o 10:40.
liliel jest offline