Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-12-2011, 12:07   #111
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
część 1

CG krzątała się w kuchni pogwizdując po nosem. Bose stopy wystukiwały rytm na kafelkach kiedy mieszała drewnianą łyżką jajka na patelni.
Przez umysł pędziła kaskada chaotycznych myśli. Kim była? Co miała dalej robić? Czy planować jakąś przyszłość czy nie przywiązywać się zanadto do tego wcielenia? Czy drugą szansę otrzymała tylko po to aby zaraz ją stracić? I po cholerę spotykała się z Ruiz i Triskettem? Marnie wyszło. I oczywiście narwany idiota musiał obić Brewerowi gębę bo normalnie by mu łapy uschły. Tyle ostrych słów padło poprzedniego wieczora... CG nie była nadmiernie uczuciowa ale to wszystko przygnębiło jej bardziej niżby przypuszczała. Czuła się... odrzucona. Zostawili ją tam, pijaną w sztorc i obitą jak ofiara przemocy domowej. Nikt się za nią nie obejrzał. Już jej nie potrzebowali. Stała się raczej komplikacją.

Zmierzwiła dłonią wilgotne jeszcze włosy i zakasała rękawy znacznie za dużej koszuli Brewera, którą samowolnie postanowiła użyczyć.
Siepacz jeszcze spał ale przypuszczała, że intensywna woń żarcia niebawem przywiedzie go z krainy Morfeusza. Pamiętała jakie ilości potrafił wrzucić w siebie Triskett. Egzekutorzy tak mają. Stres i aktywność zawsze muszą zajeść jak banda bulimików. Tyle, że oni nie rzygają żeby zachować linię, ot cała różnica.
Nie minęły trzy minuty kiedy John stanął w progu ubrany jedynie w wytarte jeansy.
- Ładnie pachnie - przetarł dłońmi zaspaną twarz i zawiesił wzrok na magnetofonie z którego sączyła się do wyrzygania słodka balladka.
- No co? - CG zamachała chochlą i sięgnęła po talerze. - Znalazłam w twoich płytach. Nie żebym chciała cię urazić Brewer - uśmiechnęła się nieco złośliwie - ale zawsze cię miałam za twardziela i nie podejrzewałam o takie pedalskie preferencje muzyczne.
Usiadł przy stole i poczekał aż stos jajecznicy wyląduje na jego talerzu.
- To płyty mojej żony.
Szczęka lekko jej opadła ale zaraz zamaskowała zmieszanie.
- Sorry, nie przypuszczałam... - odruchowo przeniosła wzrok na zdjęcie kobiety obejmującej dzieciaka. - Co się z nimi stało? No wiesz... jak by nie patrzeć już z tobą nie mieszkają.
- Nie żyją - odparł, po czym złapał widelec i zaczęł pałaszować śniadanie.
Z deszczu pod rynnę. Gdyby wybierali miss nietaktu to CG musiałaby się plasować na szczycie faworytek. I jeszcze ta wyjąca z głośników kobieta, która swoim smutnym pląsem uwypuklała dodatkowo poczucie winy.
- Wypadek? - nie wiedziała po co ciągnęła temat. Powinna zapchać usta jedzeniem żeby nie móc ich otwierać.
- Mhm - nie unikał jej wzroku. Wręcz przeciwnie. Zamachał nawet obojętnie placem i dodał z lekkim zdziwieniem. - Masz na sobie moją koszulę - a kiedy skinęła kontynuował w przerwach między kęsami. - Ostrzał artyleryjski. Przypadkowe ofiary wojny ze zdechlakami. Wiesz, początki to był sam chaos. Wpadki się zdarzały.
- Przykro mi - odparła CG dyplomatycznie. Ale nie bardzo wiedziała jak ma zareagować na takie wyznanie. - Musisz bardzo... cierpieć.
O boże. Nie pogrążaj się. Empatia nigdy nie była twoją mocną stroną - pomyślała i ostatecznie zapchała usta jajkami.
- Nie - wzruszył ramionami. - Już się oswoiłem. Pamiętam o nich i to tyle. Nie wrócili. Koniec tematu.
Trochę się zrobiło niezręcznie i CG apetyt minął w jednym momencie. Odsunęła talerz i pomaszerowała do ekspresu do kawy.
- Brewer? - zapytała napełniając kubki parującą i czarną jak smoła cieczą. - Dlaczego mi pomagasz?
Nie była pewna jak to zrobił ale właśnie opędzlował całą zawartość talerza. CG jadłaby to przez najmniej dobę i rozłożyła na trzy posiłki. Krzesło zaszurało po podłodze a on wyrósł za jej plecami odkładając naczynia do zlewu.
- Nie wiem - ściągnął usta w wąską kreskę. - Po prostu tak wyszło.
Znów na nią zadziałało. Babcia “zły maszynista” miała rację. Kurwiszon z niej i jak tak dalej pójdzie to przeleci większą część personelu MR’u. CG zawsze lubiła ładnych chłopców (i okajonalnie dziewczęta). Ale Brewer nie był przystojny. Pozbawiony tego łobuzerskiego uroku skurwiela, którym emanował Triskett i dzięki któremu oglądały się za nim wszystkie sekretarki w promieniu pięciu pięter. Albo ognistego temperamentu latynoski. John... uzbrojony w tą wiecznie poważną minę, z niewyszukaną aparycją, wydawał się przeciętniakiem. No może poza tą jedną chwilą, kiedy na wyciągnięcie ręki świecił jej gołym brzuchem wyrzeźbionym jak poprzeczne żeberka kaloryfera. Święta lubieżności...
Przypomniała sobie zapach Loli, wczorajszy pocałunek, uczucie odrzucenia i sponiewierania z jakim ją zostawili. Może i chciała odreagować. Czy było w tym coś złego? To jak jogging po kacu. Rozrusza się trochę i przy okazji dowartościuje.
- Tak wyszło? - uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego twardym... brzuchu. Wstydzić się kto pomyślał, że od razu przejdzie do sedna. CG bądź co bądź ceniła sobie grę wstępną. O ile nie przeciągała się powyżej kwadransa. - A może masz wyrzuty? Że mnie wtedy zostawiłeś, pod “Sztolnią”?
Ściągnął mięśnie pod dotykiem jej palców i przez chwilę gapił się jak gładzi jego skórę.
- Nie. Nie mam wyrzutów. Byłaś wyższa stopniem. Dostałem rozkaz, wykonałem go. Nie mam sobie nic do zarzucenia.
- No to jaki jest powód?
Zadała to pytanie ale de facto odpowiedź jej nie interesowała. Wspięła się na palce i rozchylonymi ustami musnęła jego policzek.
- Lawrence... - Brewer złapał ją za nadgarstki i odsunął nieznacznie. A później dodał stanowczo. - Nie.
Była pewna, że zbladła. Krew odpłynęła jej z twarzy i skumulowała się w okolicy palców stóp. Drugi kop w dupę w przeciągu dwóch dni to było trochę za dużo.
- Czemu nie? - zdołała z siebie wydukać.
Uniósł bezradnie dłonie.
- Nie zrozum mnie źle... Ale ja jestem hyclem. A ty jesteś martwa.
Zaśmiała się odruchowo zypełnie zbita z tropu.
- Czy ja ci do cholery wyglądam na gnijącego trupa? Jestem za brzydka na twoje standardy? - nie uniosła głosu. W jej tonie przeważało raczej rozbawienie.
- Lawrence... Niczego ci nie brakuje. Ale ja widziałem twoje zwłoki. Byłem tam. Kiedy Triskett niósł twoje na wpół strawione ciało do furgonetki. Możesz nie wyglądać na martwą ale nią jesteś.
- Ok - wzruszyła ramionami. - Widzę, że wytaczasz działa potężnego kalibru. Jestem martwa... Z tym nie mogę dyskutować.
Nieśpiesznie nalała sobie kawy i skierowała się na korytarz. Chciała uciec ale resztki godności nakazały zrobić to z obojętną opieszałością.
- Bo cię lubię - usłyszała wtedy za plecami.
- Co?
- Pytałaś dlaczego ci pomagam. Lubię cię.
Skinęła na znak, że do niej dotarło. A później poszła wbić się w tą cholernie obcisłą sukienkę i niewygodne szpilki, miała do pogadania z ojczulkiem.

Kiedy wróciła do kuchni Brewer był już ubrany.
- Prosiłaś żebym ci towarzyszył - zagadnął rzeczowo.
- No... tak. Ale to było zanim wykonałam manwer “jak podręcznikowo strzelić sobie w kolano”.
Powinna się na niego wściec. Każda kobieta na jej miejscu by to zrobiła. Ale CG zawsze była mniej uczuciowa niż większość z nich. Owszem, urażona duma drgała gdzieś pod skórą ale analityczny umysł potrafił ją zignorować. Wsparcie wydawało się istotne. Nie miała pewności, czy ten adres i ksiądz to nie była pułaka. W końcu miała trzymać się z dala od Rewiru a właśnie tam się wybierała. Czy możliwe aby skierowała ją tam gorsza połówka miłej staruszki? Nie ma co. Egzekutor mógł się przydać.
- No dobra - wzruszyła tylko ramionami. - Jeśli tobie to nie przeszkadza to mnie tym bardziej. - uśmiechnęła się trochę wrednie a trochę dziewczęco. - Przez czternaście miesięcy nikt mnie nie bzykał. Może ten klecha się zlituje, jak myślisz?
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Na wszelki wypadek nie rób sobie nadziei.

* * *

Miło dla odmiany wozić tyłek samochodem. Przez ostatnie dni zaliczyła taką ilość kilometrów, że śmiało mogłaby startować w sztafecie ale teraz jej obolały stopy mogły wreszcie odpocząć. Brewer otworzył jej drzwi pasażera po czym okrążył wóz i wskoczył za kierownicę. To wywołało jej uśmiech. Czuła się jak na planie “Bodyguarda”, oczywiście odgrywając rolę zmanierowanej Whitney Huston.
Zatrzymali się na Rewirze przed żeliwną bramą otaczającą kościelny plac.

CG czuła dziwny niepokój. A zarazem ulgę, że nie musi iść tam sama.
- Tamtego dnia... W “Sztolni” - zatrzymała go kiedy już miał wychodzić z samochodu kładąc mu dłoń na kolanie. Zaraz cofnęła rękę ale nie przestała mówić. - Nigdy nie dowiem się czy popełniłam błąd, że was odprawiłam. Może byłam za miękka do tej roboty. Ale... wiedziałam, że tam coś czyha. Wielki mroczny skurwiel, z którym mogę sobie nie poradzić. Brałam pod uwagę ewentualność, że tego nie przeżyję. I chciałam zminimalizować straty, rozumiesz? Nie mieć na sumieniu ciebie i twoich ludzi. Dlatego kazałam się wam zbierać.
Nie była pewna po co mu to wyjaśnia. Może ubodła ją jego odpowiedź, że nie ma sobie nic do zarzucenia jednocześnie sugerując, że jej śmierć, jej samotny nierozsądny wypad, to była jej błędna decyzja. A może zwyczajnie i bez polotu chciała się odegrać za to, że ją odtrącił.
- Może gdybyś nas nie odprawiła wszystko potoczyłoby się inaczej? - chyba naprawdę wierzył w to co mówił. CG musiała się zaśmiać.
- Daj spokój Brewer. Nawet gdybyście mieli na sobie maski podczas czyszczenia pomieszczeń to później byście je zdjęli. Na widoku nie było żadnego zagrożenia bo raczej nie wyprulibyście magazynków do niewinnie wyglądającego zielska? Nawdychalibyście się gówna tak samo jak ja i jak ja byście skończyli. Jak to ładnie ująłeś? Hm... “na wpół strawione trupy”?
- Do czego zmierzasz? Mam ci być wdzięczny? - wreszcie okazał trochę emocji o czym świadczył nie tyle ton co lekkie drganie powieki.
- Po prostu uważam, że twoja rasistowska gadka o zdechlakach jest niesprawiedliwa. Może i nie żyję - uniosła poddańczo dłonie. - Ale równie dobrze ty też mogłeś być na moim miejscu. A gdyby wróciła twoja żona? Też byś jej kazał wypierdalać bo już się nie lubisz z martwymi?
Tym razem drgała już nie tylko powieka ale i kącik ust. Udało jej się zirytować kandydata na pokojowego Nobla. Hura.
- Nie mieszaj w to mojej żony - twarz zaraz mu się wygładziła. Przełknął gniew nadzwyczaj gładko i prędko. - Cholera, CG... Po prostu mam takie zasady, ok? Nie możesz ich uszanować?
- Nie - wypaliła. - Bo to durne zasady.

Kiedy wyszli z samochodu trawił ją już tak silny głód tytoniowy, że chciało jej się wyć. Podeszła do bogu ducha winnego siepacza i z miną niewiniątka wyciągnęła dłoń.
- Poproszę o kieszonkowe na fajki. Kiedy nie palę robię się coraz bardziej irytująca.
Pokręcił głową i wyjął z portfela znacznie za duży nominał.
- Kup lepiej cały wagon - uśmiechnął się krzywo.
Odwzajemniła uśmiech a później oboje zaczęli chichotać jakoś tak głupkowato. Napięcie rozwiało się, naturalnie i niewymuszenie.
- Wiem, suka ze mnie. Gdybym nie była pewna, że nie żyję zwaliłabym to na karb napięcia przedmiesiączkowego. Nie myśl, że jestem niewdzięczna. Po prostu... zaskoczyłeś mnie. Wtedy w kuchni. Nie przywykłam żeby wywalać mnie z łóżka. Muszę się z tą myślą zwyczajnie oswoić. Poza tym... ja też cię lubię.
- To już kolejny dobry powód żeby w łóżku nie kończyć. Seks potrafi zrujnować przyjaźń.
- Kolejna zasada siepacza Brewera? Z przyjaciółkami też nie sypiasz? - nie mogła przestać szczerzyć się radośnie. - Kurwa, moje szansę na numerek kurczą się jak wełniane skarpety po praniu.
Zniknęła w sklepie z prasą gdzie kupiła kilka paczek czerwonych Marlboro. Odpaliła od razu i ruszyli do frontowych drzwi kościoła.
- Hej Brewer... - zagadnęła jeszcze pomiędzy sztachami.
- Mhm?
- I proszę cię... Teraz nie jesteś na służbie. I nie musisz słuchać rozkazów. Gdybym chciała zrobić coś głupiego... - westchnęła. - Po prostu nie pozwól mi znowu zginąć, dobra? Jeden raz mi wystarczy.
- Wyluzuj się Lawrence. Po to tu jestem, prawda?


 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-01-2012 o 10:40.
liliel jest offline  
Stary 16-12-2011, 12:08   #112
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
część 2

* * *

Przekroczyła drzwi kościoła stając jak wryta. Nie była ekspertką, ale to, co zobaczyła na pewno nie należało do normalności. Krzyża, jako takiego, nie było. Zastąpiło go koło postawione na tyczce, a na nim leżący, połamany szkielet z błoniastymi skrzydłami. Wokół największego koła sterczały zatknięte mniejsze, przystrojone czarnymi szarfami, czerwonymi wstążkami, świecami oraz czaszkami zwierząt i chyba ludzi.
Wnętrze kościoła pomalowano na czerwono, a na tym krwistym podkładzie skręcały się dziwaczne znaki.

Wiedziała, czym one są. To było pismo aniołów.
W kościele unosił się nieprzyjemny zapach zgnilizny i krwi, której powodem bez wątpienia była liczna gromadka zombie ubranych w jednolite szaty, jak zakonnicy. Na dźwięk otwieranych drzwi przegniłe twarze obróciły się w stronę intruzów. Martwe płuca wciągnęły powietrze i przez kościół przeszedł niespokojny szept.
Przed zgromadzenie zombie wyszedł mężczyzna. Ubrany na czarno, ale nie w habit czy sutannę. W proste jeansy i kurtkę. Fala śmierci biła od niego silniej, niż od całego zgromadzenia zombie. Blada twarz zdradzała pochodzenie od Nowej Krwi, ale odbierała go zbyt silnie, by to był wampir.
Brewer stanął krok przed nią kładąc dłoń w pobliżu pistoletu. Widziała, że liczy cele i w myślach układa plan potencjalnego starcia. Egzekutor. Każdy taki sam.

Nie była pewna dlaczego tak się dziwi. To był Rewir. Mogła podejrzewać, że nawet kościół będzie tu delikatnie mówiąc pokręcony. Zresztą, nieumarli założyli tak wiele sekt i zgromadzeń pseudoreligijnych, że ciężko było się w nich połapać a większa część z nich nie nawiązywała nawet w małym stopniu do chrześcijaństwa. Wzrok zatrzymała na skrzydlatym szkielecie. Przypomniała jej się wybujała anielska teoria, chociaż ci powinni chyba mieć śliczne skrzydełka z białymi piórkami. Te błoniaste strzępy tkanki przywodziły raczej atrybuty demona. No ale jeden pies.

Brewer stał za nią jak cholerny ochroniarz prezydenta i rzucał groźny cień na kościelną podłogę. Musiała przyznać, że dodawał całej scenie uroczego dramatyzmu. Kolejny raz pogratulowała sobie w duchu, że go ze sobą zabrała. To miejsce budziło niepokój. Podobny do tego jaki poczuła przekraczając pierwszy raz próg “Sztolni”, choć miała nadzieję, że niepotrzebnie histeryzuje.

Podeszła dwa kroki w kierunku wampira i skinęła grzecznie głową.
- Szukam ojca Richarda.
- To ja - dziwny Nieumarły podszedł bliżej przyglądając się jej z nieskrywanym zaciekawieniem. Jego Moc prześliznęła się po niej, przepłynęła przez jej ciało na podobieństwo ognistego oddechu. Zadrżała. Był silny. Dla samotnego Łowcy mógł stanowić poważne wyzwanie.
- Czemu mnie szukasz? I dlaczego przyprowadziłaś z sobą ten … zapomniany pomiot? - spojrzał na Brewera, który w odpowiedzi tylko zmrużył oczy zachowując zimną krew.
Zapomniany pomiot? Myślała o tym określeniu i nijak nie pasowało jej ono do Brewera. Ale postanowiła chwilowo się nie czepiać. Jak zacznie pyskować to znów niczego się nie dowie.
- Znasz matkę Aishę? Ona mnie tu skierowała.
- Rozumiem. Odeślij go - spojrzał na Brewera. - Nie jest tu mile widziany. Wtedy porozmawiamy.
Spojrzenie Brewera mówiło wyraźne “ni chuja nie pójdę i nie zostawię cię samej w tym miejscu”. Wzrok prześlizgiwał się po czaszkach i kościach na kołach, ale siepacz nie tracił koncentracji.
- Odeślij go. Inaczej nie będzie rozmowy - powtórzył Richard, a fala jego dziwnej mocy oblała ją, jak pogrzana woda z kloaki.
- Może przejdziemy kawałek dalej, co? Gdzie nikt nas nie usłyszy. A on tutaj poczeka. I mała prośba. Nie obłapiaj mnie jak dziewczynę na potańcówce - nawiązała do fali mocy, która ślizgała się po niej jak lepkie paluchy.
- Nie chodzi o usłyszenie. Chodzi o zaufanie. A ja mu nie ufam.
- Wybacz, ale ty też nie wyglądasz jak kandydat na najbardziej zaufanego kaznodzieję roku. Chcę mieć ubezpieczenie. Po prostu pogadajmy. Po co to utrudnianie?
- Rozumiem, że nie dojdziemy do porozumienia. Trudno. Możesz odejść. Brak zaufania do mnie to brak podstaw na rozmowę. Szczególnie, że to ty szukasz pomocy. Nie ja. Kiedy się namyślisz, możesz wrócić. Ale nie przyprowadzaj tutaj nikogo żywego. Szczególnie zapomniany pomiot nie jest mile widzianym gościem w progach naszej kongregacji.
- No dobrze, poczekaj - zerknęła przez ramię na egzekutora. - Brewer... poczekaj na zewnątrz dobra? Daj mi kwadrans.
Przyszła tu po informacje i nie zamierzała wyjść z pustymi rękami. Żywiła nadzieję, że Brewer to rozumie i nie będzie robił schodów. Szczególnie po jej gadce żeby nie pozwalał jej robić nic głupiego i nie dopuścił by znowu zginęła. Szlag... Po co mu to wszystko nagadała.
- Na twoim miejscu dwa razy bym się zastanowił CG - Brewer spojrzał na nią dziwnie. - Spójrz na trzecie koło od lewej. To dziecięcy szkielet. Znam to miejsce. Kościół Drugiego Istnienia. Nie złamali prawa. Przynajmniej oficjalnie. Ale śmierdzą. Sama wiesz, co mam na myśli. Nie jesteś żywa. Prawo cię nie obejmuje. Jeśli … nawet rozedrą cie tutaj na strzępy, można ich jedynie oskarżyć o brudzenie w miejscu publicznym. Rozumiesz to, prawda?
Zdawała sobie z tego sprawę. Tak gorączkowo pragnęła informacji, że istotnie rozważała wejście do paszczy lwa. Znów pomyślała o “Sztolni”. Wtedy lekkomyślność ją zgubiła. Tutaj mogło być podobnie. Musiała brać pod uwagę, że już stąd nie wyjdzie.
- Jasna cholera... - mruknęła pod nosem i nerwowo przeczesała palcami włosy napotykając na świeże szwy. Zbyt często daje się walić ludziom po łbach.
Przeniosła wzrok na wampirzego klechę.
- Wiesz kim jestem - powiedziała z pełną stanowczością jakby i ona była dokładnie tego świadoma. Pozostał jej grubymi nićmi szyty kit. - Na prawdę pozwolisz mi odejść? Nie jesteś choć trochę ciekawy?
- Na prawdę - powiedział spokojnie i szczerze. - Sama musisz wybrać. Kielich, Klucz czy własna droga. Ja cię nie zmuszę. Nie chciałbym. Nie ośmieliłbym się.
- A ty? Reprezentujesz kielich czy klucz? - zaćmiła się w niej ciekawość. Kolejny raz padła nazwa “kielicha" Klucz to było coś nowego.
- Wagę.
Spojrzenie Brewera wyrażało jedno - “o czym wy pieprzycie, co? i czy ktoś mnie oświeci?”
Z tego co zrozumiała z bełkotu babci miała się trzymać z daleka od Kielicha. Nadal nie była pewna czy skierowała ją tutaj ta lepsza czy gorsza osobowość babci. Ale waga brzmiała neutralnie. Kojarzyła się z równowagą.
Z drugiej strony jeżeli zdarzenie w “Sztolni” czegoś ją nauczyło to nadmiernej ostrożności.
- Dobrze wampirze. Rozważę swoje opcje. Wrócę jeśli uznam, że powinnam.
Odwróciła się na pięcie i skinęła na siepacza.
- Zadowolony? - obdarzyła go uśmiechem zabarwionym rozczarowaniem.
- Tak - odpowiedział krótko przyglądając się Richardowi zmrużonymi oczami, jak rasowy łowca. - Mam zamiar złożyć doniesienie na temat tych kości. Trzeba sprawdzić, czy nie praktykują nekromacji i składania ofiar z żywych. Ile potrzebujesz czasu na swoje sprawy z tym czymś. Poczekam. Tyle mogę zrobić. Dzień czy dwa nic raczej nie zmienią.
Nie odpowiedziała dopóki nie wyszli na zewnątrz z dusznego, cuchnącego śmiercią przybytku. Mimo wszystko poczuła ulgę, że posłuchała siepacza. Ryzyko nie było jej w tej chwili potrzebne, i tak miała sporo gówna wiszącego nad swoją główką.
- Spokojnie Brewer - odparła już na schodach odpalając papierosa. - Możesz pojechać teraz do MR’u? Wyciągnąć jak najwięcj informacji na temat sekt nieumarłych którzy określają się znakiem kielicha, klucza i wagi. No i o tym wesołym, pełnym kości kościółku. Co tak naprawdę wyznają, jakie są ich praktyki. Dobry reaserch nie zaszkodzi. I jeszcze jedno. Istoty o których mówi się per “świetliści”. Może MR ma coś takiego w swoich bazach. Zrobisz to dla mnie?
- O matko - jęknął. - Ty mnie nienawidzisz? Powiedz szczerze? Chcesz, bym szukał w bibliotece MRu. Pamiętaj, że ja nawet nie jestem regulatorem. Tylko GSR-em. Nie prowadzę dochodzeń. Jadę ze spluwą tam, gdzie mi każą, wraz z ludźmi, którzy nie mają daru Łowcy. A moje zdolności Egzekutorskie są ledwie rozbudzone. Takiemu jak Triskett nie utrzymam pola przez dłużej niż sekundę, jak się nawali hyperadrenaliną. Zresztą, nie mam uprawnień do researchu. Mogę wypytać znajomych. Poprosić. Ale to byłoby dziwne. Wiesz. Szczerze mówiąc, nie przepadam za książkami.
Mimowolnie musiała się uśmiechnąć.
- Na pewno masz w archiwach MR-u jakąś miłą znajomą bibliotekarkę. Niech ci skopiuje teczki a obiecuję, że nie będziesz musiał ich czytać. Ja się tym zajmę. Ewentualnie... Skontaktuj się z Triskettem. Powiedz, że to dla mnie. On wie doskonale, że jest moim dłużnikiem. Zrobi co mu każesz.
Rzuciła niedopałek na schody sekciarskiej świątyni i skierowała się do samochodu.
- Wyskoczysz do MR-u a ja poczekam w knajpie naprzeciwko. Bez tych informacji utknę w martwym punkcie.
- Złapię Trisketta. My z GSRów jesteśmy dla was tylko wsparciem. Niezbyt często poznajecie nasze imiona. Znaczy regulatorzy. Niezbyt często widzicie twarze. Ot. Anonimowi żołnierze chroniący wam dupska podczas większych akcji lub obstawiający scenę zbrodni, byście mogli nad nią popracować. Koordynatorzy starają się, byśmy niezbyt często pracowali w tych samych składach. W zasadzie nie znam zbyt wielu regulatorów. No i .. tak między nami … przerażają mnie. Podobnie, jak jak przerażam moich podkomendnych. Wiesz. W oczach wielu ludzi wasze moce niewiele się różnią od mocy niemuarłych.
- Przerażają cię? - to jedno zdanie wyłapała najmocniej z całej wypowiedzi. - Ja też cię przerażam? Posłuchaj Brewer... Może w porównaniu z pełnoprawnym egzekutorem mięka z ciebie faja, ale mnie i tak rozłożyłbyś na łopatki w dwie sekundy. I co dają mi moje supernaturalne zdolności? Jestem... to znaczy byłam - poprawiła się - egzorcystką na usługach MR. Moją domeną są duchy nie ludzie. Nie znam się na walce. Dlatego cię ze sobą ciągnę. Nie umniejszaj swojej osobie. Trzeba mieć stalowe jaja żeby dzień w dzień biegać po mieście i łapać groźnych nieumarłych. Chyba, że robisz to dla tych seksownych jednoczęściowych kombinezonów... Szlag, wiesz jak one działają na panienki? - miała nadzieję, że rozładuje trochę atmosferę.
- I nie zapominaj, że nie wszyscy spośród nich są źli. Spośród... nas - dziwnie to zabrzmiało kiedy wypowiedziała to na głos. - Niektórzy chcą po prostu żyć normalnie. Na tyle na ile to możliwe kiedy się już nie żyje.
Zaczynało się robić trochę zbyt filozoficzne jak na gusta CG. Wsiadła do samochodu i wyjęła notatnik ze schowka.
- Zapiszę ci wszystko. Dasz kartkę Triskettowi i poczekamy na informacje. Powiedz, że to pilne. Że chce to na wczoraj i jeśli ma na głowie pilniejsze rzeczy to będą musiały kurwa poczekać.
- I tak będzie najlepiej - uśmiechnął się odpalając silnik samochodu do którego wrócili w międzyczasie. - I nie, CG. Ciebie się nie boję. Właściwie nie boję się zbyt wielu ludzi czy nieludzi. I tak. Rozgryzłaś mnie. Jak zawsze. To chodzi o nasze uniformy. Zawsze o nie chodziło.
Wypowiadał to z tak kamienną twarzą, jak na mowie pogrzebowej.
- Gdzie cię wysadzić? - zapytał pokazując tym samym, że z górnolotnych pierdół przeszli do normalnej, wręcz banalnej konwersacji.
- Gdziekolwiek. W pobliżu MR’u. Wypiję parę kaw i na ciebie poczekam. Tylko wybierz miejsce gdzie nie chadzają pracownicy Ministerstwa. Nie chcemy żeby przez przypadek ktoś skojarzył moją osobę i dostał zawału.

 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-01-2012 o 10:41.
liliel jest offline  
Stary 17-12-2011, 23:29   #113
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Xaraf ze zdziwieniem w oczach, spojrzał na odłożoną przed chwilą, zieloną słuchawkę. Kto do niego zadzwonił? Czy to była groźba czy ostrzeżenie? Nie miał pojęcia, ale do tych hipokrytów, które się raczyło zwać Ministerstwem Regulacji, na pewno nie wróci. A jeżeli będzie to konieczne, strzeli sobie prędzej w łeb, w akcie buntu i protestu tuż przed siedzibą Ministerstwa Hipokryzji, czy jak się ono nazywało.
W oczach jeszcze miał ropy, a przed oczami mgłę. Wstawał nadzwyczaj rychło, ale nie wstawał wcześniej. Podrapał się po głowie i przetarł oczy, po czym przejechał ręką po głowie pod włos. Chwilę później, podniósł tyłek i skoro już był na nogach, zbliżył twarz na podłogę żeby zrobić kilka porannych ćwiczeń. Był wczesny ranek, a w planach miał tylko zadzwonić do swojego nowego „kierownika”. Do godziny dziesiątej rano, miał około czterech długich godzin gnicia w domu.
Po intensywnym treningu, serii pompek, brzuszków, przysiadów i innych ćwiczeń, spocony jak mysz kościelna, ruszył do toalety, aby opróżnić pęcherz i zmyć z siebie trudy nocy i treningu. Gorąca woda, spłynęła na jego pobliźnione plecy, spływając z nich do syfonu. Spora, jak na mieszkanie w bloku łazienka, wypełniła się parą, szybko osiadając na lusterku, przeszklonym lufciku i płytkach, którymi była wyłożona. Kiedy kurek z wodą został zakręcony, w ruch poszedł niebieski ręcznik wiszący nieopodal na kaloryferze. Były egzekutor, starł ze swojego ciała resztki wody, która osiadła na skórze. Zakończeniem toalety, było dokładne ułożenie fryzury, a raczej próba, ponieważ Xaraf nigdy nie trawił dłuższych włosów, a aktualnie już dawno nie widział się z fryzjerem.
”Ta… – pomyślał, dokładnie przyglądając się swojemu pyskowi w lustrze – ”Stary Mark będzie miał robotę z tymi kudłami. O której on otwierał? Chyba o ósmej.”
Lecz zanim Firebridge pozwolił sobie na odwiedziny fryzjera, postanowił zająć się swoim mieszkaniem. Rozejrzał się po swoich czterech kontach. W pralni, w pomieszczeniu naprzeciwko łazienki, pod pralką zalegała sterta brudnych ubrań. Lodówka, jak przystała na stereotyp kawalera, świeciła pustkami, nie licząc jakiejś wędliny na której już widać była zielonkawą pleśń. Innych towarów też nie ważył się tknąć, więc wszystko wpakował do worka na śmieci, zostawiając tylko masło i dwie konserwy oraz jajka. No, i oczywiście piwo. Choć ostatnio nawet na nie miał czasu. Zakupy postanowił zrobić, kiedy będzie wracał od fryzjera.
Nim opuścił mieszkanie, zabrał się za pranie. Z domu jeszcze pamiętał, jak tym zajmowała się jego matka i nigdy nie mieszała rzeczy białych z kolorowymi. Niestety, wypadło mu to z głowy i już po kilkudziesięciu minutach, zamiast białych koszulek i skarpetek, miał kilka o niezidentyfikowanym odcieniu zieleni i brązu. Wyjmując ten cały majdan z pralki, przeklinał szpetnie. Klął i dokonywał oceny, czy dany ciuch jeszcze nadaje się do noszenia, a że Xaraf nigdy nie był jakimś specjalnym więźniem mody i panujących na chodnikach Londynu fasonach, wszystko ku jego szczęściu zdatne było jeszcze do noszenia. W czasie płukania ubrań, znalazł też i winowajcę tego bałaganu, jego zielona koszula w moro. Kiedy wszystko zostało rozwieszona na sznurkach nad wanną, i zaczęło powoli schnąć, Firebridge wziął się za śniadanie. Chciał wyjeść do czysta, to co miał w lodówce. I zafundował sobie iście królewskie śniadanko. Jajecznica na maśle smażona wraz z konserwą, do tego kufel piwa i czerstwe pieczywo.
”Nosz kurwa, iście wymarzone śniadanie” – pomyślał, przyglądając się swojemu talerzowi.
Długo to przyglądanie się i marudzenie na talerz nie trwało, bo w końcu był głodny. Wczorajszy kebab był smaczny, ale chyba podano mu go w porcji dla dziecka. Miał cholerne szczęście, że nie musiał płacić, bo by wyśmiał obsługę i wszystkich, tam siedzących. A zwłaszcza kierownika, za nabijanie ludzi w butelkę.
Do posprzątania w mieszkaniu, zostało tylko starcie kurzów, ale nie było jeszcze takiej siły która by go do tego zmusiła. Mógł prać, gotować, prasować, mopować podłogę, zmywać naczynia, ale kurze do była jego pięta achillesowa. Nie widząc w mieszkaniu więcej pracy dla siebie, ubrał się i wyszedł. Zmierzał do leżącego niedaleko, zakładu fryzjerskiego starego Marka, choć stary to on był tylko z nazwy. Jegomość w średnim wieku, od razu opuścił fotel i przygotował dla siebie odpowiednie narzędzia.
- Golenie też? – zapytał, szukając jakiejś końcówki do maszynki.
- Nie – odpowiedział Xaraf, przyglądając się swojemu zarostowi – Niech jeszcze podrośnie
Już po chwili, czarne i gęste włosy zaczęły spadać na podłogę. Fryzjer, po pierwszych cięciach zreflektował się, że nie zapytał się jak jego klient chce być obcięty.
- Na jeżyka? – zadał pytanie.
- A mam jeszcze jakiś wybór? – uśmiechnął się do lustra, co nie uszło uwadze figaro.
On też się uśmiechnął szeroko i parsknął przyjaznym śmiechem.
- A więc na jeżyka.
Po półgodziny walki balwierza z kołtunami Xarafa, ten był wolny. Po zapłaceniu kilku funtów za usługę, skierował się do spożywczego. Przed nim, kilkanaście sąsiadek dyskutowało o nocnej akcji policji. Oczywiście, nieomylne damy za nic miały stojący obok stojak z gazetami, z których jedna z nich krzyczała wielkimi literami „Kolejny handlarz krwią zatrzymany”. Dla nich był to gwałciciel, nekrofil, gdzie po fenomenie to słowo zupełnie, ale nie aż tak znacznie zmieniło swoje znaczenie, bandzior.
Xaraf machnął na nie tylko ręką, wychodząc ze sklepu z siatkami konserw, puszkowych szynek, słoików z jedzeniem i mrożonych zapiekanek. Ale wziął też żółty ser, biały ser, kiełbasę, parówki i inne, smaczne rzeczy.
Kiedy wrócił do mieszkania, zauważył do wyznaczonej sobie pory, która nie będzie ani za rychła, ani za późna ma jeszcze godzinę. Nie mając zbytnio dużo do roboty, wyskoczył do kiosku przed blokiem, kupić jakieś dwa czasopisma, motoryzacyjna i militarne, oraz krzyżówki wraz z czarnym długopisem. Jak tylko wrócił do domu i zaległ na fotelu przed telewizorem, nim się spostrzegł, wybiła dziesiąta. Podniósł słuchawkę, wbijając numer z wizytówki. W telefonie rozległ się sygnał nawiązywania połączenia, który nie był wolny od zakłóceń na linii. Czekał.

- Tak? – w słuchawce dało się usłyszeć głos, który od razu można było skojarzyć z kimś, kto nie daje po sobie poprawiać raz wykonanej pracy.
- Tu Xaraf Firebridge, miałem zadzwonić pod ten numer w sprawie pracy. Wczoraj się spotkałem z Panem Forestdeepem.
- Tak. Przekazał mi sprawę. I jaką podjął pan decyzję? – padło pytanie.
„Skoro dzwonię, to chyba jestem zainteresowany, nie?” – przeszło przez myśl byłemu egzekutorowi, ale nie odważył się okazywać aż takiej ironii swojemu kadrowemu.
- Jestem zainteresowany. Gdzie mam przyjechać, aby podpisać świstki?
- Tilney Street 12B. Trzecie piętro. Przygotuję dla pana stosowny zakres dokumentów. więc proszę powiedzieć o której mniej więcej mogę pana oczekiwać?
Xaraf szybko obliczył sobie w głowie, ile zajmie mu dojazd pod wskazany adres. W głowie majaczyła mu mapka miasta, trochę zajęło mu określenie Tilney St., ale w końcu się udało.
- Powinienem być za pół godziny. O kogo mam pytać, jakbym nie mógł trafić?
- Nazywam się Ashton Collins. Kierownik kadr.
- A więc do zobaczenia, za pół godziny, Panie Ashton.
- Do zobaczenia, panie Firebridge.

Firebridge wyszedł z domu, od razu kierując swojego samochodu. Land Rover Defender, stał samotnie zaparkowany na parkingu. Większość ludzi, było w pracy o starsze panie zamieszkujące które też mieszkały w bloku, nie miały samochodów. Ten stan rzeczy, długo nie zaprzątał mu głowy. Wystarczyła sekunda, by znalazł się w samochodzie i po kilkakrotnym wciśnięciu sprzęgła, przekręcił kluczyk, który spowodował obudzenie się stu sto dwadzieścia dwa konnego silnika, o pojemności 2.2 TD4. Pojazd ruszył.
Generalnie, dzielnica w której się mieściło biuro windykatorów, mieściło się w bardzo dobrej dzielnicy. Nad ulicą pochylały się ekskluzywne, bogate i co najważniejsze, zadbane kamienice. Nie było mowy o śpiących na klatkach bezdomnych, czy dzieciarni ćpających we wejściu amfy z worka. Wkrótce znalazł podany adres, który uprzednio zapisał sobie w notesiku. Była ta jedna z kamienic, za którą mieścił się całkiem duży parking, na którym było jeszcze sporo wolnych miejsc. Oczywiście dalej od głównego wejścia, bo bliżej drzwi nie dało by się wepchnąć przysłowiowej „ni pół szpilki”.
W samym środku kamienicy, w której mieściło się jego przyszłe miejsce pracy, panował angielski przepych - zabytkowe meble, „zapach pieniędzy”, jak to się mówi, ludzie w białych koszulach pod krawatem, a nawet klimatyzacja dudniąca nad uszami. Xaraf znowu poczuł się nieadekwatnie ubrany, jak wczoraj w restauracji, ale zresztą, nawet nie miał garnituru. No, po prostu nie tolerował na sobie takich ubrań. Kiedy raz założył wypożyczony garnitur, o mało nie zadrapał się na śmierć. Wtedy też, wypowiedział garniturom i szykownym koszulą wojnę. Póki co, wygrywał.
Od razu skierował się na trzecie piętro, gdzie szukał biura Kierownika Kadr. Dopiero po chwili, okazało się że do jego biura można się dostać tylko przez sekretariat, gdzie za biurkiem siedziała nad wyraz zadbana i atrakcyjna Azjatka. Xarafowi aż mózg się skręcił na jej widok. Zawsze ubóstwiał kobiety z dalekiego wschodu. Podobały mu się tak, że oddał by za nie najładniejszą angielkę, jaką by znalazł w Wielkiej Brytanii. Aż go na chwilę zamurowało, kiedy podchodził bliżej biurka, co nie uszło jej uwadze.
- W czym mogę pomóc? – przerwała narastającą ciszę, co wybiło Xarafa z marzeń.
- Xaraf Firebridge, ja do Pana Ashtona.
Dziewczyna wskazała ręką drzwi, wpuszczając gestem Xarafa do środka. On, oczywiście i tak zapukał do solidnych, prawdopodobnie orzechowych drzwi.
Ashton Collins był niewysokim i bardzo chudym człowiekiem, z wielkimi brylami w dużych oprawach, który wyglądał jak przerośnięta karykatura puchacza. Xarafa to rozbawiło, ale stłumił śmiech, częstując kadrowego tylko radosnym uśmiechem i powitaniem ograniczonym do skinienienia głową oraz krótkiego:
- Dzień dobry, Xaraf Firebridge – widać było, że Pan Ashton należy do marudnych gości.
- Witam serdecznie. Proszę usiąść. Tutaj są dokumenty - wskazał ręką - Proszę się zapoznać z zapisami oraz podpisać, jeśli zgadza się pan z treścią. Coś do picia na ten czas?
- Z przyjemnością. Herbatę, jeśli można prosić.
Umowa była standardową umową. W zasadzie, na orientację Xarafa nie zawierała jakiś kruczków, ani niespodzianek. I faktycznie ustalone wcześniej wynagrodzenie.
Lektura nie była długa, a herbatę wniosła jak się spodziewał, dziewczyna z sekretariatu. Gdyby jego kadrowy nie wyglądał tak służbowo i w zasadzie strasznie, wypytał by go o tą dziewczynę, ale nie odważył się na nadmiar, niepotrzebnych słów. Nie w jego obecności.
Krzywe, niewyrobione Xaraf Firebridge stanęło pod plikiem dokumentów, które od razu oddał kadrowemu. Ten sprawdził czy podpis stoi na swoim miejscu, po czym przywołał przez interkom dziewczynę z sekretariatu.
- To jest Anabele Lu. Anabele, to jest Pan Xaraf Firebridge. Oprowadzisz go?
- Oczywiście – odpowiedziała beznamiętnie, ale Xaraf nie posiadał się z radości.
Wycieczkę zaczęli od sekretariatu. Dziewczyna firmowym tonem, informowała gdzie co się znajduje. Tam biuro kierownika, tam prezesa, tam są toalety, a tam stoją automaty z kawą i jedzeniem. Jednym słowem, już po chwili całkiem nieźle mógł by się poruszać między tymi zakamarkami. Przedstawiła go paru ludziom, którzy też okazali się windykatorami, kilka urzędnikami, przedstawiła go nawet księgowemu, przelewającego kawę z maszyny, do filiżanki.
Kiedy wprowadzała go w procedury wewnętrzne i regulaminy, nie mógł oderwać oczu od jej twarzy, ciała, całokształtu. A nudnego z pozoru regulaminu i procedur, mógł słuchać w nieskończoność.
Na koniec przedstawiła go wysokiej, obciętej na jeżyka kobiecie o ostrych rysach.


- To Rusłana Wyjkovivcz – powiedziała Anabele - Twoja zwierzchniczka. Ona nadaje ci adresy do windykacji, tych osób, które zignorowały prawne działania.
- Witam, Xaraf Firebridge - przedstawił się kobiecie.
- Cześć. Zaczynasz od jutra, tak? – zapytała dziarsko Rosjanka.
Xaraf pokiwał głową na tak.
- Najważniejsza jest instrukcja windykacji. Nie chcemy mieć problemów z policją, prokuraturą czy MR’em. Zapoznaj się z nią. Informuje, kiedy możesz używać i w jakich okolicznościach swoich mocy, i gdzie kończy się odpowiedzialność firmy, a zaczyna twoja osobista. Jutro, na wstępie zrobię ci test z procedur. Wyjdziesz w teren, kiedy go zaliczysz z pozytywnym wynikiem. Jasne?
Xaraf znów pokiwał głową.
- Gdzie go dostanę? – dodał po chwili.
- Tutaj - podała mu średniej grubości zbindowane wydruki - Trzydzieści stron. Najważniejsze jest osiem pierwszych. Miłego czytania.
- Dzięki - zważył książkę w dłoni - Mogę ją zabrać do domu? - upewnił się.
- Jasne
- Jutro oddam – po czym po chwili dodał - Na którą mam być w pracy?
- Zaczynamy o dziewiątej - po czym ona sama zapytała, po krótkiej chwili milczenia - Masz jakieś pytania?
Xaraf rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając pytań, ale żadnych nie zauważył.
- Nie, raczej nie teraz. Najpierw zapoznam się z książeczką.
- Miłego czytania - uśmiechnęła się przyjemnie - Widzimy się jutro.
Po krótkiej rozmowie z odpowiednikiem koordynatorki z Ministerstwa, Anabele postanowiła wrócić do punktu początku zwiedzania.
- A ty - powiedział kiedy wracali do punktu z którego zaczęli zwiedzanie - Od dawna tu pracujesz?
- Pół roku.
- I jak oceniasz tą robotę? – Xaraf próbował nawiązać dialog.
- Znośna
Zwięzłe, oschłe wypowiedzi Xaraf traktował za mające na celu spławienie go, ale zbadał wzrokiem jej palce. Zero obrączek i pierścionków, które mogły by uchodzić za zaręczynowe. Odetchnął z ulgą.
- Nie jesteś rozmowna, co? – mimo wszystko, próbował.
- Jestem w pracy.
- Ja jeszcze nie - uśmiechnął się przyjaźnie - A po pracy?
- Jestem umówiona – usłyszał i już stracił nadzieję na bliższą znajomość, a może nawet na coś więcej, ale kiedy usłyszał - Może jutro.
- Z przyjemnością - o mało nie podskoczył aż pod sufit, choć nawet nie zapytał się, czy Anabele się z nim umówi - Uciekam do siebie, mam lekturę - popukał w okładkę książki.
- To tylko formalność. Ponoć byłeś regulatorem. Masz odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie.
- A no, byłem. Ale rzuciłem tą robotę, ale to temat na dłuższą rozmowę. Jutro się zgadamy. Na razie.
- Pa – rzuciła za nim.

Po powrocie do domu, posprzątał ciuchy z łazienki, które już były suche i poukładał je w szafkach. Do tego zaczął sobie robić prowizoryczny obiad. Wstawił kilka ziemniaków małym rondelku, w dodatku usmażył sobie jajka i kiełbasę, którą potem obłożył płatkami sera, który wstawił wraz z nią do mikrofali. To było dla niego prawdziwie królewskie danie. Do szklanki nalał sobie soku pomarańczowego, zakupionego rano. Książkę, na razie odstawił na bok, ale zaraz po przygotowaniu posiłku i jego natychmiastowym skonsumowaniu i pozmywaniu zastawy stołowej, zabrał się za jej lekturę, przy włączonym telewizorze.
Akurat jakiś strażak wypowiadał się, o podpaleniu jakiegoś domy i że wykluczają wypadek. Słuchał tego jednym uchem, skupiając się na książce.
Lektura była, nad wyraz nudna.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 18-12-2011, 15:52   #114
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Skłamałby gdyby powiedział, że go to nie ruszało. Ból, przerażenie i niezrozumienie widziane w oczach skrzywdzonego dziecka. Dlaczego tak boli? Co się stało?
Dziewczynka miała może z 7 lat, siedziała na kolanach Loli, która kiwała ją powolnymi, monotonnymi ruchami w oczekiwaniu na jej kolejkę w transporcie do szpitala. Mała miała szczęście, wydostała się z szalejących płomieni sama, przez okno salki na parterze. Kraty były na szczęście dla niej, za szerokie by zatrzymać małe ciałko. Miała „tylko” lekko poparzoną rękę i podtrucie tlenkiem węgla. Daleko w kolejce wyznaczonej przez triage, a karetek nie starczało dla wszystkich. Płaczących i krzyczących z bólu było aż za wielu.

Triskett włożył znowu przydatną, kamienną maskę. Podszedł tylko do Loli i położył jej rękę na ramieniu. Krótki dotyk, ledwo poczuł ciepło jej ciała, aż do chwili kiedy latynoska przykryła jego dłoń swoją. Też tego potrzebowała.
Wiedział że wypytanie to jego robota. Miał doświadczenie i był skurwielem na tyle by pytać, widząc że te dzieciaki jedynie chcą zapomnieć. Dziewczynka obejmowała Lolę zdrową rączką za szyję i patrzyła pustymi, wielkimi szarymi oczami w niebo nad budynkiem. Czasami jeszcze buchały snopy iskier i kłęby pary, gdy środki gaśnicze tłumiły ostatnie ogniska pożaru. To ona powiedziała cicho, na ucho Loli że widziała Pana W Koronie. Że patrzył na nią, kiedy uciekała w przerażeniu uliczką czerwieniejącą się łuną pożogi. Pan W Koronie z dymu i ognia.

Zostawił Lolę z dziewczynką i poszedł pytać. Starsze dzieci, personel, strażaków, gliniarzy; wśród czerwono-niebieskich odblasków latających po ścianach, huku syren i bieganiny. Lola dołączyła, gdy dziewczynka trafiła do karetki. Widział po niej jakie wrażenie zrobiło to miejsce. Była przecież pielęgniarką i wolontariuszką. Ich problemy, lęki i nadzieje ustąpiły miejsca koszmarowi sierocińca, Gary skupiał się na policyjnej robocie, choć łapał się nieodmiennie, że upewnia się czy Dolores Esperanza Ruiz jest w zasięgu wzroku. Musieli powstrzymać tego kto to zrobił, zająć się i skupić na śledztwie.

***

Jeszcze przed południem usiedli we włoskim bistro, parę przecznic dalej. Triskett mimo tego że nie czuł niebezpieczeństwa, ciągle utrzymywał stan egzekutorskiego podkurwienia. Pomagało mu się to skupić, zwracać uwagę da detale. Łączyć fakty, bo choć on od zawsze był przecież chłopcem do bicia, potrafił czasami myśleć. Ostatnie dni mogły temu zaprzeczać, ale teraz Gary analizował. Jak zwykle, wiele przy tym gadał, głównie do siebie, adrenalina zaś powodowała że pochłaniał drugą porcję spaghetti.
- Dlaczego tutaj? Dlaczego druidzi i wyspa? Co łączy te miejsca oprócz Carringtonowej, w którą coś wlazło? Najpierw druidzi, zaryzykujmy, że to pierwsze zdarzenie z serii, nad którą się biedzimy. Że wcześniej nic innego nie zaszło, o czym nie wiemy. Tak więc odprawiony został jakiś rytuał. Druidzi pokierowani przez kogoś lub nieświadomie ściągnęli do siebie coś, co weszło w jedną z nich i zmasakrowało resztę. Weszło w Carringtonową przypadkiem? Nie sądzę, bo po tym jak bardzo popieprzony był jej ślubny należy zakładać co innego.
Nie przeszkadzało mu to że Lola i Shay milczeli. Gadał dalej, kreśląc bohomazy długopisem po menu.
- Odjechała razem z ochroniarzem, którego najprawdopodobniej łapy znaleźliśmy w samochodzie. Posłużył za zapas protein i duchowych węglowodanów dla wygłodniałego skurwysyna, który siedział w naszej Lady? Chuj wie, no ale tłumaczyło by to, że łapki były takie wysuszone. Wyssała z niego życie? A może to co innego? Ta cała Litwinka mówiła że on przecież był nie tego… Znaczy z mocami, jak my. Może po prostu jak zrobił co do niego należało to Lady C się go pozbyła? Ale co się stało z ciałem? A może to jeszcze co innego? Tutaj mamy za mało danych. Może lab coś wyciśnie ze śladów z Merca, ale na to musimy poczekać.
Już nie siedział, łaził nerwowo wokół stolika i mamrotał dalej.
- Dlaczego wyspa? Nie pasuje do schematu. Żadnych ofiar jak z druidami… i tutaj. Co to w ogóle było tam pod miastem? Mówiłaś że ktoś rozdarł ich ciała i dusze… Tutaj chyba było inaczej, prawda? Po prostu ogień – zacisnął usta w wąską kreskę i usiadł przy stoliku, znowu zaczynając gryzmolić. Jak zawsze wychodziły mu cycki i ponętne tyłki.
- No to co jest kurwa? Nic nie pasuje do siebie, prócz pieprzonych dymnych i ognistych cudach nad wyspą i sierocińcem. U druidów to była wprawka? Inny sprawca? No ale jak?! Zawsze przecież sprowadza się to wszystko do tej ognistej suki, całej w ogniu.- odkroił kawał tiramisu i wpakował do ust, mówiąc dalej niewyraźnie. – Szkoli się? Nabiera umiejętności? Odnawia piekielne siły? Co łączy te miejsca?

Gary nagle wrzucił bieg rakietowy. Lola poderwała głowę kiedy wybiegł z knajpki zostawiając za sobą niemalże smugę, jak Flash. Wrócił po dwóch minutach z mapą Londynu i okolic, po czym rozłożył ją na stoliku. Od kelnerki dostał gruby mazak, podziękował i puścił do niej oczko uśmiechając się lekko, po czym zaraz zaczął znaczyć punkty i kreślić koślawe linie.
- Kurwa.
Punkty tworzyły równoboczny trójkąt. Dokładny, jak z obrazka. Pochylił się nad mapą, sięgnął po zagryzmolone menu i wyznaczył jego środek, używając zalaminowanej kartki jak linijki. Siedziby Rady Bezpieczeństwa Londynu.
- Kurwa mać. Pora złożyć wizytę pannie Hitlerównie od BORBLi…

***

Alfie zabrał Shaya, a Triskett z Lolą ruszyli do MRu.Było mnóstwo rzeczy do sprawdzenia na miejscu. Raporty, analizy powyciągane z archiwum i baz danych. W pokoju operacyjnym grupy “Baranek” na stanowisku trwał uszczuplony skład regulatorów przydzielonych do tego zadania.
Gary siedział na obrotowym fotelu z nogami zarzuconymi na blat biurka i nosem wlepionym w stertę kartek - wstępnego raportu z pożaru. Lola stała cierpliwie przy automacie do kawy nie odrywając wzroku od cienkiej smolistej strużki sączącej się do kubków.
Monotonną biurową rutynę przerwało pukanie do drzwi. W progu stał nie kto inny jak siepacz Brewer, który raptem dnia poprzedniego umówił się z nimi we włoskiej restauracyjce na Covent Garden i tam też się nie stawił. Zamiast niego pojawił się za to ich niby-martwy-ex-ciężki-do-zdefiniowania-ktoś.
- Cześć - mruknął niewyraźnie Brewer i podszedł do biurka na którym położył kartkę papieru wyrwaną z notatnika.
- To od niej - kolejne słowa skierował ciszej i bezpośrednio do Trisketta. - Dała mi do zrozumienia, że nie odmówisz.
Egzekutor przebiegł wzrokiem po tekście. Odręczne pismo na sto procent należało do CG.

Potrzebne mi możliwie szczegółowe informacje o:
- Kościół Drugiego Istnienia
- Niejaki Richard, który mu przewodzi
- Sekty nieumarłych i organizacje religijne, których symbolami są: Kielich, Klucz, Waga (jak będzie ich za dużo szukaj związku z aniołami)
- Istoty zwane per “świetliści” albo inne wzmianki o aniołach w bazach Mr’u
- Niejaka matka Aisha (czy taka kobieta figuruje w bazach)
- “Zapomniany pomiot” - czy jakieś organizacje używają takiego określenia, w stosunku do czego?
Błagam Triskett, jest mi to potrzebne na wczoraj! Od tego może zależeć moja dupa.


- John, wiesz że ile razy pomyślę sobie że przez pieprzony tydzień ona mieszkała z tobą,mam ochotę ci przypieprzyć? Wró, to już było. Mam ochotę wytłuc ci mózg przez uszy. - Przeczytał szybko kartkę. - Gdzie ona teraz jest, w co się wpakowała tym razem? Jakie kurwa Kielichy, Wagi, Skorpiony i Bliźnięta?
- Pokaż to -
przez dłuższą chwilę Lola gapiła się na znajome pismo. - To wszystko? Tylko dlatego się z nami wczoraj spotkała?
- Nie mam pojęcia w co się wpakowała Nie wiem czego szuka. Jednego tylko jestem pewien. Ona się boi. -
Brewer był spokojny. Jak zawsze.
-I nie. Na tyle co zdążyłem ją poznać, to nie tylko po to się z wami spotkała. Myślę, że ona sobie z tym nie radzi. Wy chyba też, jesli mam być szczery. Aha. Jest niedaleko stąd. W kawiarni. Nie kazała mówić, że jej tam nie ma, więc to chyba żadna tajemnica. To jak. Co jej mam powiedzieć? Zajmiesz się tym? Zajmiecie?
- John, jak ona się zachowuje? Co ci mówiła w ogóle? -
Triskett zerknął na Lolę - Wiesz, podczas naszej randki niewiele dalej ponad wrzaski nie doszliśmy. Gadałeś z nią, jak to się w ogóle stało że ona wróciła? Na... ile?
Gary odchrząknął i przebiegł wzrokiem listę jeszcze raz.
- Co do tego, to załatwione. Postaram się wytrzasnąć archiwistów i bibliotekarzy z dołu choćby spod ziemi.
- Nie wiem jak wróciła. Nie wiem na ile. Ona sama chyba tego nie wie. Jest inna. Jak człowiek. Normalna. No ale trup. Mieszka u mnie, bo chyba nie miała gdzie pójść, Nie jestem jakiś psycholog, ale was się chyba bała.
- Bała? CG bała się nas? -
wspomnienie wczorajszego wieczora sprawiło, ze pożałowała swoich słów. Czy nie dali jej dowodu, że powinna się bać? - Dziękuję, John. Za to, ze się nią zająłeś.
- Jakoś tak wyszło. Nic wielkiego. Co miałem zrobić? Pogonić ją? Zadenuncjować? Nawet nie wiem kim lub czym jest. I chyba ona tego też nie wie. A wiecie czego najbardziej boi się człowiek, co nie?
Gary znowu wszedł na wysokie obroty. Nie miał się na kim wyżyć, za rozpieprzone życie prywatne, za koszmar w sierocińcu. Za czarne worki układane pod murem. Skupiło się po raz kolejny na nim.
- Co miałeś zrobić?! Jeszcze się pytasz? Kurwa mać John, wrzaski machanie giwerą, tego wszystkiego by nie było, gdybyś kurwa mi powiedział! I jak zaczniesz pieprzyć że nie mówiłeś, bo ona cię o to prosiła, to nie ręczę za siebie. Jakby twoja Irene z dzieciakiem wróciła zza grobu, a ja przyjąłbym ją pod dach nie mówiąc ci słowa to uznałbyś że to tylko jej zasrany interes z tobą się skontaktować?!
Gary odruchowo zacisnął pięści.
- Może nie była gotowa. Pomyślałeś kiedyś chociaż raz o kimś innym, niż ty sam? O tym, co czuje druga osoba? Co może czuć? To był jej wybór i jej decyzja. Nie moja. I należy to uszanować. Skoro mówisz, że ją dobrze znasz, to chyba to pojmujesz, co? A jak nie to jesteś buc i tyle. I wtedy myliłem się co do ciebie.
Czasami za ten spokój, racjonalność wieczne opanowanie miał ochotę go udusić.
- Jestem buc, ale tu kurwa Bystrzakiem Roku też nie jesteś John. Wybór i decyzja to jedno, ale myślałem że jesteśmy kumplami. - Może i myślał egoistycznie, ale Gary uważał z jednej strony że Brewer poleciał w tej sytuacji w kulki a z drugiej... cały czas się zastanawiał czy bzyka CG i to napędzało wkurwienie jak buchające płomienie pod kotłem parowym.
- I teraz jeszcze przynosisz karteczkę, oznaczającą jedno, znowu pcha palce między drzwi, a ty mi mówisz że nie wiesz o co chodzi? Już raz jej pozwoliłem wleźć prosto w bagno, bez słowa.
- Taka już jest - wzruszył ramionami. - Chyba wiesz.
Dalsza rozmowa nie miała sensu. Czego najbardziej się boi człowiek? Tego co nieznane, tego co czai sięw ciemności tuż poza zasięgiem wzroku. W nas samych. Rozumiał to.
Kiwnął głową i poszedł do archiwum. Uśmiechał się, czarował, obiecywał cuda, prosił, groził. Skutecznie. Zgarnął po drodze analizę dotyczącą druidów i wrócił do kanciapy.
- Za godzinę, John.

***

Nie przyszła sama bo się boi że ją wsadzą do Komory i zaczną pytać kim jest? Czy też… nie chce ich widzieć?
… zakon druidyczny. Symbol zjednoczenia dwóch światów. Śmiertelnych i Nieśmiertelnych. Ludzi i Faerie ale również Martwych. Zakon założony przed kilku laty przez niejakiego Maela. Starożytnego wampira, który nie ujawnił swojej tożsamości po Fenomenie Noworocznym. Oferuje swoim wyznawcą osiągnięcie Harmonii i Zjednoczenia…
W co się wplątała, co to za pieprzone tajemnice i dla kogo ona teraz pracuje?
…Generalnie niegroźny, chociaż krążyły nie potwierdzone pogłoski o ofiarach całopalnych - zarówno z ludzi, jak i Martwych - w tym wampirów. Sporo ważnych osób w Wielkiej Brytanii sympatyzuje z Zakonem i jego odłamami...
Skup się Gary. Jeden problem na raz.
… Dziećmi Gai, Kościołem Wickańskim, Zjednoczonym Kręgiem czy Cyklem Życia, Zakonem Druidycznym lub Klubem Verbena - to wszytko gałęzie jednego drzewa. Zakon któremu przewodziła żona Carringtona był jednym z odłamów. Nawet niezbyt dużym i niezbyt wpływowym…
Brewer miał rację. Bucu.

Po godzinie do pokoju weszła młoda kancelistka i bez słowa podała plik kartek. Zanim zadzwonił po Brewera, przeczytał uważnie.

- Kościół Drugiego Istnienia - znane ugrupowanie religijne Martwych, o średnim wplywie w Londynie, skupiające głównie zombie i uczący ich pojednania ze swoim stanem i oczekiwanie na Drugą Śmierć w sposób daleki od nekrofagii. Oficjalnie wyznaje go ok 55 tys członków w Londynie. Pod obserwacją MRu ze względu na podejrzenia o nielegalne praktyki. Nie udowodniono niczego również przesłuchaniami 2 stopnia (torturami).

- Niejaki Richard, który mu przewodzi - więcej czasu, brak nazwiska utrudnia, liderem jest niejaki Constantine Soonefield.

- Sekty nieumarłych i organizacje religijne, których symbolami są: Kielich, Klucz, Waga (jak będzie ich za dużo szukaj związku z aniołami) - więcej czasu, Kościół Drugiego Istnienia ma Wagę w symbolice

- Istoty zwane per “świetliści” albo inne wzmianki o aniołach w bazach Mr’u - brak danych, sugestia, że chodzi o faerie z Błogosławionego Dworu które niekiedy zwą się Jasnymi lub Świetlistymi, z tego co wiadomo toczą teraz wojnę z Ukrytym Dworem - tak zawanymi Ukrytymi lub Ciemnymi, prawdopodobnie chodzi o to, ale wiedza o Odmieńcach i Przybyszach jest mała, za mała.

- Niejaka matka Aisha (czy taka kobieta figuruje w bazach) - nie, znów za mało czasu, to dość popularne imię, tytułem Matka lub Ojczulek niekiedy szczurołaki i luop-garou określają kogos, kogo darzą znacznym szacunkiem, radzą się w różnych kwestiach, ale znów za mało danych

- “Zapomniany pomiot” - czy jakieś organizacje używają takiego określeni - za mało czasu, na razie nic nie ustalono, informator z ulicy może powiedzieć, że tak nazywają egzekutorów niektórzy radykalni fanatycy religijni spośród Martwych. Uważają, ze ich moce pochodzą z krwi Piekielnych Pomiotów, demonów. Stąd to określenie. Ale to jedna z hipotez. Mogą być też inne powody.

Nic nie brzmiało znajomo prócz tego pomiotu. Tak parę razy go nazwano na Rewirze, no ale nazywano go o wiele bardziej wulgarnie, wyrafinowanie i z polotem więc nawet się nie zastanawiał wtedy nad tym.
Popatrzył na Lolę, długo nie spuszczał z niej wzroku. Wiedział że musi nadejść runda druga. Ktoś musi jebnąć w gong i muszą się zmierzyć z tym wszystkim po raz drugi. Na spokojnie, bez wrzasków.
- Oddamy jej sami, John. – po chwili dodał jeszcze. – Dziękuję ci. I przepraszam.
 
Harard jest offline  
Stary 21-12-2011, 10:55   #115
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
U Irola poszło jak po maśle. Koordynator był w siódmym niebie gdy mu powiedziałem, że wszyscy łyknęli wszystko idealnie. Opowiadałem o tym jak to Cameron uważa, że MR naprawdę jednak dba o sprawiedliwość i uważa martwych na równi z ludźmi. Jak to był wdzięczny za uratowanie jego kumpla i zrobienie w konia tamtych frajerów. Mówiłem o Szajbie, który widzi w nas bojowników o prawa żywych, wrogów zdechlaków. Jaki był zadowolony, że w tej wojnie dbamy o takich zwykłych żołnierzy jak jego bracia, którzy zginęli zabici przez psychopatycznego łaka. Rudy frajer nie wiedział, że tamta dwójka jedynie jest wdzięczna mi. Praktycznie od razu zgodził się na dwa dni wolnego dla mnie i Kota by śledztwo wyglądało wiarygodniej. Gdy już załatwiłem z nim wszystko polazłem do Dorotki. Jak to miałem w swoim zwyczaju zapukałem i wszedłem. Koordynator spojrzał na mnie znad biurka i uśmiechnął się.
- Dusty. Jak tam śledztwo?
Rozwaliłem się na krześle naprzeciwko niego i zamknąłem telekinezą drzwi. Podbrudek położyłem na załączonych dłoniach opierając łokcie na biurku i wlepiając w niego różnobarwne oczy.
- Bombowo. Leci tak do przodu, że zacząłem przyjmować pewne cechy mojego ulubionego koordynatora.
- Znaczy - kameleon spojrzał na mnie z udawanym zainteresowaniem i ziewnął. - Bo jakoś nie mam ochoty na szarady.
- Kamuflaż mi się sypie. Co prawda będę przystojniejszy ale obecnie nie jest to pożądane. No ale okey...

Odchyliłem się na krześle i kontynuowałem.
- Śledztwo świetnie. Ustawiłem wszystko tak jak Irol chciał, teraz łaki Camerona i naziole jedzą mi z ręki. Właśnie, naziole... Szajba według mnie powinienen zostać zlikwidowany. Stanowi stanowczo zbyt duże zagrożenie a jest nieprzydatny jako narzędzie. Jest jak żagiew w drewnianej szopie pełnej siana. No i natknąłem się na trop Ducha. To powinno Ciebie bardziej zainteresować. Potrzebuję jednak wsparcia.
- Skinami się nie przejmuj. Nie nasza głowa. Zamykasz oficjalnie sprawę? Jeśli tak, musimy podrzucić ci nową. Moim zdaniem graj na czas ze starą. Po to daliśmy ci tego całego kota. Jest leniwy. Najchętniej siedziałby całymi dniami i lizał się po jajcach. A Xaraf się zwolnił. Więc masz wolną rękę. A teraz mów co to za trop.

Królestwo za Vorde. Naprawdę. A nawet dwa bym z chęcią komuś dał UK i Arkadie.
- Skiny to problem Londynu więc i nasz. Co do sprawy to mam dwa dni wolnego. Z Irola jest jeszcze większa leniwa gnida niż z Charliego. Miracle, wampir Starszej Krwii udający Nową, zbok liczący sobie według moich źródeł ponad tysiąc lat. Interesuje się fenomenem Ducha Miasta, badał go dość dokładnie. Mam zamiar do niego się udać nieoficjalnie i wydobyć trochę informacji. Niestety potrzebuję obstawy, żeby mi nie zrobił z mózgu jajecznicy. Fantoma. Emmy Harcourt.
- Hmmm. Zobaczymy co się da zrobić. Miracle jest znany w MRze. Nie wiem czy rozsądnie jest kręcić się koło niego. Jeśli chcesz, załatwimy ci sprawę wokół kogoś z jego licznych przydupasów. Jakieś nielegalne kąśnięcie. Coś w ten deseń. Ale na Miracle powinieneś uważać. Naprawdę niechwytny z niego skurczybyk. Nie tak łatwo go namierzyć.

Zmieniłem głos na twardszy.
- Nie zobaczymy. To mój warunek. Zresztą bardzo korzystny... Pozwoli to wzmocnić moją pozycję i kamuflaż w MRze co będzie na rękę dla naszej przyjaciółki. Co do pijawki to spróbuję po swojemu ale przydałby się jakiś hak na Doudiego i Ferro, dilują i to pewnie krwią więc nie powinniście mieć z tym problemu.
- Dobra. Do wieczora coś ci wykombinuję. Teraz muszę zając się pilnie manifestacją demona. Co do Hearcourt pomyśl jeszcze. Jeśli pozna zbyt wiele tajemnic Rady trzeba ją będzie zlikwidować. Jeśli nie okaże się godna zaufania... Sam rozumiesz. Nasz służba wymaga czasami pewnej moralnej elastyczności. Ona nie do końca ma taki profil. Selekcjonujemy dość dokładnie potencjalnych kandydatów. Twoja decyzja. Ty będziesz prał brudy, jeśli jakieś się pojawią. By to było jasne.

Ciągle bujając się na krześle zaśmiałem się i rozłożyłem ręce. Prawie przez to się wywaliłem. On próbował uczyć mnie fachu. Mówić o moralności i praniu brudów. Robiłem w tym interesie trochę dłużej. Jasne, większości z tego nie pamiętałem ale podstawy i proces werbowania znałem aż za dobrze.
- Dorotko... Ona mnie werbowała i uczyła fachu. Ona i nie mówię o Emmie. Ja wiem, że nasza Fantomka nie nadaje się do tej roboty ale przecież nie musi o niczym wiedzieć. W sprawie Mythosa o ile wiem byłem jedynym wtajemniczonym regulatorem. Ale potrzebuję chociaż przy kontaktach z pijawkami wsparcia, któremu będę ufał. A niestety znałem dwie fantomki o których mogłem to powiedzieć. Chyba, że wyciągneliście Kopacz z za grobu z jej zdolnościami.
- Czekaj. Mam pomysł. Hearcourt jest w grupie “Trójkąt”. Oni rozpracowują zabójstwo jakiś dealerów krwi, z tego co się orientuję. Może jutro dołaczę i ciebie i Kota, jako wsparcie. Alebo tylko ciebie. Do jutra masz wolne. Popracuj nad czymś ważnym. Poudawaj przed Irolem, ze coś domykasz i sprawdzasz. Z Kotem. Lepszego alibi nie będziesz miał.
Dorzuciłbym nawet trzecie królestwo, nie wiem jeszcze jakie ale jakieś na pewno. Już nawet nie za Vorde a myślącego koordynatora.
- Pieprzysz trzy po trzy. Naprawdę. Facjata mi się sypie i jest kwestią czasu nim wparaduję tutaj jako Russel, jakiś skurczybyk mąci w głowach mieszkańców Londynu niezależnie od stanu życia a ja mam się opierdalać? Załatwiłem sobie dwa dni wolnego, w którym mogę się skupić tylko na sprawie. Działać na pełnych obrotach. A Ty chcesz, żebym pierwszego się opieprzał, bo nie daliście mi żadnego tropu a drugiego dołączył do grupy. Tam masz trójkę mieszańców. Muszę się tam pilnować przed Emmą by mnie nie rozpoznała. Muszę pilnować się przed tamtym regulatorem i tą latynoską by nie rozpoznali, że się opierdalam i jeszcze przed Kotem i Irolem... Jasne, da radę to zrobić. Ale będę miał mniej czasu dla sprawy.
Pokręciłem głową.
- Wybacz ale kurcze zaczynam tęsknić za Kopacz, która kazała nam zapieprzać we trójkę nad trzema sprawami. Znajdźcie mi na wieczór fantomkę lub fantoma, niech będzie od nas do tego silny amulet od wpływu. I przekaż dla Rachel moje pozdrowienia i nadzieję szybkiego spotkania.
Odpowiedział, ale nim to zrobił przez ułamek sekundy na jego twarzy pojawił się dziwny cień. Błysk w oku. Taki złośliwy, jakbym miał się sparzyć na moich "prośbach". To w połączeniu z moim snem budziło niepokój. Póki co nie miałem zamiaru z tym nic zrobić. Złota zasada wszystkich psychologów, PRowców i cyngli rządowych: nie interpretuj tylko jednego gestu. Nie dałem oczywiście poznać po sobie, że coś zobaczyłem.
- Jasne. Przekażę. A teraz idź i rób, co uznasz za słuszne.
Wyszczerzyłem się w uśmiechu.
- Gdy zacznę robić to co uważam za słuszne to mnie skasujecie. Co z kamuflażem? Trzeba to poprawić nim pójdzie dalej. Nie mogę łazić z facjata Caine'a.
- Nie my to ci zrobiliśmy, stary. Przeceniasz nas.
- To kto? I czemu nie napisał w instrukcji ze co roku trzeba stawić się na przegląd?

Nie odpowiedział. Przewrócił oczami w geście “ale śmieszne” i wrócił do studiowania zwartości teczki, którą przeglądał, jak wszedłem do środka. Kryptonim “BIG BEN”. Wstałem od biurka i rzuciłem jeszcze na odchodne.
- Pamiętaj, dobry Fantom, żeby nie dał się dla Miracle. I nie daj się zabić
- Uhm.

I znowu porównałem go do Vordy. Do tego gdy opuszczałem podobny gabinet rzucając podobnymi słowami. Tylko odpowiedź była zupełnie nie podobna.

***

Kota zastałem w naszym opierdalającego się aktywnie, czyli wywalonego na nasłonecznionej kanapie. Zrobiłem zmartwioną minę.
- Mam złą wiadomość. Śledztwo trwa jeszcze dwa dni. Tak żeby wiarygodniej wyglądało.
- W sumie nie widzę nic złego w dwóch dniach urlopu, chyba że jest coś jeszcze. Irol o tym wie?

Charlie nie ruszył się z kanapy ograniczając się do powitalnego uniesienia ręki.
- Oczywiście, że wie. No jak to nic złego... Dwa dni opieprzania się, chlania zimnego piwa i chłodzenia się w jeziorku zamiast ratowania świata. Takie małe podziękowanie za wczoraj.
- Ty tak poważnie? Wiesz... bądź co bądź nie było łatwo dostać dą robotę, jeśli cokolwiek pójdzie źle... Aha! W temacie. Znalazłem coś w naszym koszu, mówi ci to coś?

Kot wygrzebał z kieszeni podartą kartkę A4 i wyciągnął w moja stronę. Pewnie miał doświadczenie w grzebaniu w śmietnikach za jedzeniem. Usiadłem za biurkiem kładąc przed sobą dokument. Jeżeli nie był ani mój ani łaka to musiał być Xarafa. Pewnie w wolnych chwilach rysował to co go podnieca. W wypadku tego egzekutora zamiast ponętnej blondynki będzie to najnowsze XM156 z podczepianym generatorem plazmy. Jakże mnie zaskoczył napis "denucjacja". Naprawdę byłem w szoku. Nie wiedziałem, że w MRze mają słowniki dostępne dla egzekutorów!
- Nic nie pójdzie źle. Byłem u skinów i Camerona, wszystko poszło gładko. O proszę... Xaraf chciał na nas donieść. Ciekawa czy druga taka nie poszła do kadr.
Miałem to w dupie. Raz, że obecnie miałem lepszą pozycje w MRze od Xarafa, który porzucił służbę (do tego nie straciłem żadnego z partnerów co mu zdarzało się nałogowo) a dwa miałem dość solidne wsparcie BORBLu.
Charlie przez chwilę przypatrywał mi się badawczym wzrokiem. W końcu wzruszył ramionami.
- Po tym jak odszedł, pewnie i tak nie potraktują go zbyt poważnie. Wracając do tematu. Przejrzałem akta Baliffa... tak z nudów, ale to cholerny harcerzyk, jego papiery wyglądają czyściej niż nasze. - Kot spojrzał na okno i zamilkł na chwilę. - A co z tą drugą sprawą? Znalazłeś coś nowego?
Lubiłem tego leniwego łaka. Myślał i wbrew temu co mówił lubił działać. Nawet gdy nie miał w tym żadnego interesu.
- Czyste akta oznaczają tylko, że gdzieś głęboko jest duże gówno. Nie miałem czasu poszukać. Słuchaj. Wczoraj mocno się zmieniałem?
- Jak na standarty łaka niezbyt. Jak na telekinetyka, miałeś na ryju pieprzony kalejdoskop
. - Foster zaśmiał się głupkowato, jego wzrok spoczął ponownie na mnie. Spoważniał. - Kilka różnych... zestawów rysów twarzy, niezbyt miałem czas się przyglądać. Na pewno coś więcej niż drganie mięśni. Jakieś magiczne gówno.
- Dzięki. Mam u Ciebie dług.

Kot machnął ręką, po czum znów wlepił wzrok w okno.
- Słuchaj... wiem, że to nie jest... no przynajmniej do wczoraj nie była moja sprawa. Ale czułem z tych gruzów obecność. Kurewsko silną. Wiesz co mówią o patrzeniu w otchłań... to coś mogło wiedzieć, że tam byliśmy... ja.. - zaciął się na chwilę, szukając odpowiednich słów - Zmierzam do tego, że chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej, zanim to coś wyjdzie ze swojej nory i zapuka mi do drzwi. A to nie jest kategoria informacji, o które mogę popytać w archiwum. Ten... Mythos, na pewno go zabiliście?
Skinąłem głową, moja teza się potwierdziła. Kot nie lubił zostawiać nieskończonych spraw.
- To naprawdę duże gówno. Ponoć go zabili, nie wiem tego. Słuchaj, przejedziemy się? Muszę auto oddać, wtedy pogadamy.
- Niezły pomysł.
- rzekł Charlie podnosząc się do pionu. - Pomijając wszystko inne, lepiej, żeby Irol mnie tu nie oglądał śpiącego.

I ruszyliśmy do mego samochodu zaraz kontynuując rozmowę. Niezbyt byłem pewny czy Mythos (lub to co tam siedzi) chciało dopaść Kota, mnie raczej też nie. Do tego było cholernie silne jeżeli Lynch jeszcze tego nie posłała w diabli. Potrzebowaliśmy fantoma lub egzorcysty. Niestety nie znałem żadnego duchołapa na więcej niż "cześć". Z znikaczami było lepiej ale podejście teraz do Emmy było jak wymierzenie w jej głowę pistoletu. W końcu zdecydowałem się na napisanie krótkiego listu i użycie Kota jako posłańca. Może czegoś się dowie a jak nie to przynajmniej nie będzie mi się pałętał pod nogami gdy będę zajmował się trzecią sprawą. Tą najważniejszą. Plum mogło poczekać.
Obserwując jak Charli się oddala stwierdziłem, że polubiłem tego porypanego garucha. Naprawdę żałowałem, że będę musiał go zabić. Zrobię to z ciężkim sercem ale brudy po sobie trzeba sprzątać.
Ruszyłem szybko wjeżdżając po podwójnej ciągłej na sąsiedni pas i ruszyłem gwałtownie. Cóż... Jeżeli mieliśmy ogon niech się zajmie mną. Najpierw oddać samochód i kupić jakieś okulary oraz proszki a potem do MRu. Oczywiście na okrętkę. Czemu by nie z przystankiem przy siedzibie Rachel i spółki? Powspominam stare czasy obserwując budynek i jarając szluga a ewentualnie śledzący może trochę się osrają. A potem grzebanie w archiwum. Jak ja tego nie znosiłem. Ale musiałem poszukać akt grup "Rzeźnia", "Trojaczki" i "Rytuał". No i czegoś o Aeries jak mi się uda. A jak nie to miałem jeszcze co nie co do roboty w bibliotece i na strzelnicy. Kiedy w końcu się wyśpie?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 22-12-2011, 14:31   #116
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Samochód prowadzony przez Grosvenora niespiesznie przemierzał Londyn. Jechali we trójkę. Kierowca odpalał papierosa od papierosa, obok siedział Kappa, Charlie swoim zwyczajem wylegiwał się na tylnym siedzeniu. Kot spod przymkniętych powiek przyglądał się Kappie, który siedział z przodu, na siedzeniu pasażera, i swoją pazurzastą łapą robił ostentacyjnie gesty w okolicach szyi Dustiego, co chwilę znacząco spoglądając na Kota.

- Sprawa z Mythosem jest utajniona i nie mam dostępu do akt. - powiedział Dusty, uparcie ignorując demona. A może naprawdę go nie widział... - Być może w ruinach siedzi jakaś jego część tylko, że nie ma jak podejść. Może Ci odwalić, mi na pewno. Potrzebujemy kogoś trzeciego, najlepiej Fantoma. Znasz jakiegoś?

Kappa zrobił ostatni gest, przykładając Dustiemu niewidzialny pistolet do głowy, po czym zniknął. Charlie postanowił go zignorować.

- Mogę popytać - mruknął leniwie - ale na pewno nikogo, komu bym ufał. Może zamiast pakować się w paszczę lwa, najpierw powęszyć za tymi aktami? Włam do archwum jest trochę niebezpieczny, ale zdecydowanie mniej, niż drugi spacer do Plum bez informacji.

- Akta utajnił BORBL więc włam odpada. Potrafisz rozpoznać gdy ktoś Ciebie śledzi? I czy masz jeszcze wtyki w policji?

- Zwykle potrafię i hmm.. wtyki to może trochę za dużo powiedziane, zależy od kalibru problemu. Czego konkretnie potrzebujemy?

- Adresu fantomki która walczyła z Mythosem. I akt nieboszczyka, wafla Mythosa. Lorda Carringtona. Chodzi mi o procesy sądowe, które były mu wytaczane lub które on sam wytaczał. To da nam pewien pogląd na sprawę. Tylko nie wiem czy jest sens się śpieszyć z wycieczką do Plum. To coś siedzi tam pewnie ponad rok i nie udało się dla BORBLu tego zniszczyć.

- Jasne. Wyrzuć mnie na Rewirze i daj trochę czasu, zobaczymy ile uda się wyciągnąć. Ci ludzie mają jakieś imiona i nazwiska?

- Fantomka to Emma Harcourt a wafel to Adam Carrington. Ja w tym czasie sprobuję poszukać w MRze. Słuchaj, jeszcze jedno. Mam na ogonie odmieńca, który może przybierać różne postacie. Trzeba wymyślić jakieś hasło byś nie miał jeszcze bardziej przesrane. Jakiś pomysł?

- Nie martw się, twój odór rozpoznam z kilometra. Wiesz, fajki, niestabilność emocjonalna... wszyscy jesteśmy niepowtarzalni. Sztuczki ze zmianą rysów raczej na mnie nie zadziałają.

- Ta... Fajki, niestabilność emocjonalna... Powinieneś jeszcze dodać skłonność do brutalnego zabijania stworzeń, które próbują zabić mnie. Ale fakt, brzmi jak ja. Tylko wiesz... Ja nie mam Twego nosa. Wystarczy jakieś typowe powitanie. Może być żartobliwo-obrażliwe.

- Trąci paranoją. - mruknął Charlie, po czym uśmiechnął się w sposób nieprzyjemnie przypominający rekina. - Podoba mi się. Żartobliwo obraźliwe... hmmm “cześć debilu” wystarczy?

Russel zaśmiał się.
- Lubię Twój humor. Co prawda możesz nie być osamotniony w tym powitaniu. Ale okey. Tylko nie nadużywaj tego przy innych, żeby za łatwo nie skopiowali. Tak, jak to dwukrotnie zauważyłeś mam paranoje. Też jej się dorobisz w tej robocie.

- Nie przejmuj się Grosvenor, w dzisiejszych czasach paranoja to tylko inne określenie na zdrowy rozsądek - uśmiech nie znikał z twarzy Kota. - I oczywiście nie będę nadużywał naszego tajnego masońskiego powitania.
Russel znowu zaniósł się śmiechem.

- Co partner to bardziej złośliwy. Słuchaj, plany mam na wieczór. Takie małe sam na sam. Tym razem nie chroń mi tyłka bo osoba z którą się spotkam wyczuje Ciebie. I nie przywita Ciebie ciasteczkami i herbatką. Możemy spotkać się z rana albo przed wieczorem. Mi bardziej odpowiada to pierwsze bo może dostanę trochę informacji do tego czasu.

- Mi pasuje. Do wieczora zatem. Wyrzuć mnie tu za rogiem.

Caine zatrzymał samochód.
- Jeszcze jedno. Jak odnajdziesz adres Emmy możesz do niej podskoczyć, teraz pewnie jest w robocie ale w nocy powinna spać u siebie. Nie ufa Zdechlakom ale dam Ci list polecający.

Russel wyjął notatnik i ołówek i zaczął pisać, na koniec złożył kartkę na czworo i podał Kotowi.

- Jakby nalegała na spotkanie ze mną czy chociaż ujawnienie mojej osoby odmów. Na bank będzie nalegała sto pięćdziesiąt razy ale puść to mimo uszu. Postaraj się też za dużo nie mówić o tym co siedzi w Plum.
Kot podrapał się za uchem.

- Nie o Plum, nie o tobie, nie umawiać spotkania... hmm... wybacz Dusty, ale to jest ten moment, w którym paranoja przekracza granice absurdu. Co z tego, że dasz mi list polecający, skoro nie mogę jej nic powiedzieć? I po co te całe podchody, skoro wiesz gdzie pracuje?

- Bo ją zabiją jak się ze mną spotka. Proste. Nie mów o mnie i nie umawiaj pytania. O Plum możesz jak będzie bardzo nalegała. To ona ma mówić, opowiedzieć Tobie co się wydarzyło w Plum.

Charlie przez chwilę przyglądał się rozmówcy w milczeniu obracając w dłoni karteczkę.
- Dobra. Coś jeszcze?

- Ta. Nie daj się zabić i dzięki za wszystko. A Emmie powiedz “Zamaskowany”.
Kot uniósł brwi i chyba miał na końcu języka jakiś komentarz odnośnie kolejnych tajnych masońskich pozdrowień, ale w końcu tylko machnął ręką.

- Widzimy się wieczorem.

***

Odwlekasz nieuniknione Kocie. To nie skończy się dobrze.


***

Kocie "wtyki w policji" sprowadzały się do znajomości z Garrym Coxem, znanym na Rewirze jako Prosiak. Takie, a nie inne miejsce pracy wymogło na Prosiaku perfekcyjne opanowanie sztuki Patrzenia W Inną Stronę Za Drobną Opłatą. Prosiak był tłusty, obleśny i ledwie dopinał się w największy produkowany rozmiar policyjnego munduru. Jedyna rzecz różniąca go od przeciętnego świniołaka, to fakt, że wciąż żył.
Z Kotem łączył go układ wymiany drobnych, szemranych usług, ciągnący się jeszcze od czasu, gdy Charlie robił w narkotykach. Szczęśliwie chwilowo bilans usług wypadał na korzyść kota. Znalezienie faceta nie zajęło wiele czasu: tradycyjnie zażerał się pączkami w jedynym lokalu na Rewirze, który je sprzedawał.

- Ten Carrington to pojeb. Do tego kawał zboczucha. - mruknął Prosiak pół godziny później, rzucając Kotu garść kartek z powielacza - Trochę spraw o molestowanie nieletnich chłopców, we wszystkich uniewinniony. Jedna o obnażanie się w miejscu publicznym. Sam wytoczył proces o jakieś spalanie odpadów pod jego domem. i... trzymaj się mocno, myślałem, że rąbnę - glina uniósł kartkę na wysokość twarzy i poprawił okulary - Pozew przeciwko producentom bielizny o nieprodukowanie damskich majtek z miejscem na członka. Acha i jeszcze pozew przeciwko rządowi Wielkiej Brytanii o "uwłaczający równouprawnieniu podział na on i ona w języku angielskim". Ale jest też dobra wiadomość. Nie żyje. - Rubaszny śmiech funkcjonariusza Coxa przywodził na myśl kwik zarzynanej świni. - Że tak głupio spytam: po co ci to właściwie?

- Po gówno. - uciął Charlie z promiennym uśmiechem, o dziwo wywołując nową falę świńskiego rechotu. - A z tą Harcourt co?

- Gówno. - Coxa najwyraźniej żart rozbawił dużo bardziej, niż Charliego, bo zaczął rechotać jeszcze głośniej, klepiąc się z radości po tłustych udach. Po minucie, czując na sobie mordercze spojrzenie kotołaka, z trudnością złapał oddech i dodał - Poważnie. Gówno. Dane zastrzeżone przez Ministerstwo Regulacji.

- Cox, jesteś rąbnięty, mówił ci to już ktoś? Dobra, mniejsza z tym, już chyba wiem gdzie jej szukać. Podrzuć mnie pod MR.


***

Są poszukiwania wymagające miesięcy obserwacji i kopaniny w tajnych dokumentach... a są też takie, w których wystaczy zagadnąć na recepcji "cześć, widziałeś dziś Emmę?". Charlie nie miał w zwyczaju komplikowania sobie życia.

- Emma Harcourt? - To był Kotołak. Wiedziała gdy tylko na niego spojrzała. Może chodziło o ten nieco dziki wygląd, może o te włosy przypominające sierść, może o ruchy... a może po prostu o fakt, że uciął sobie drzemkę, rozkładając się na dwóch krzesłach w cudzym pokoju operacyjnym, z błogością wystawiając twarz w stronę wpadających przez okno promieni słonecznych i zdając się nie widzieć w tym fakcie nic niewłaściwego. Na widok Emmy podniósł się z miejsca i uniósł daszek niewidzialnej czapki w geście powitania. - Charles Foster, Kot, pracuję pokój obok. - wyszczerzył się w rekinim uśmiechu - Mam dla ciebie wiadomość od kogoś, kto twierdzi że cię zna, a kogo zapewne nie oglądałaś od pewnego incydentu z zamkiem i wróżkami w tle.

Zakończył konspiracyjnym szeptem, wręczając zwiniętą kartkę z notatnika. Emma nieco zaskoczona rzuciła spojrzenie za siebie, jakby rozważając czy nie opuścić pokoju nie doprowadzając tym samym do spotkania sam na sam z kimś nieznajomym. Po krótkiej chwili wahania ostrożnie zamknęła drzwi.
Skinęła Kotu na powitanie chyba zadowolona z faktu, że nie musiała podawać ręki. Ostrożnie ujęła podaną jej kartkę i starając się jednocześnie wciąż mieć na oku swego rozmówcę szybko przebiegła wzrokiem po zapisanym papierze. Po chwili złożyła kartkę na pół i teraz już swoją pełną uwagę poświęciła Kotu.

- Kto ci to dał?

- Autor listu. Nie mów, że się baran jeden nie podpisał? - Charlie usiał po turecku na najbliższym krześle - Facet jest totalnym paranoikiem i chyba ma ku temu solidne podstawy, więc niewiele ci o nim mogę powiedzieć, poza tym, co sam tam nasmarował. Kazał jeszcze dodać "Zamaskowany". Powiedz, że coś ci to mówi i znasz gościa, bo zaczynam mieć wrażenie, że ktoś mnie tu wkręca.

Emma nadal stała i wciąż ściskała w dłoniach kartkę.

- To rzeczywiście bardzo dziwne. Mówisz, że autor listu z tobą rozmawiał. To jak w takim razie wyglądał?
- Te wszystkie pytania są po to żeby wyjaśnić tą dziwną sytuację - dodała szybko.


- Curiosity killed the cat. - uśmiechnął się jakoś bardziej ludzko. - Słuchaj, też czuję się jak w durnym szpiegowskim filmie, ale sytuacja jest zupełnie prosta: wrócił, ale stało się z nim coś, czego sam nie do końca rozumie. Uważa, że jesteś jedyną osobą w Ministerstwie, której może w tej chwili zaufać. Potrzebuje twojej pomocy. Ten list i hasełko "zamaskowany" to wszystko, co pozwolił mi ujawnić. Twierdzi, że to konieczne środki bezpieczeństwa i ktoś może zginąć, jeśli wygadam więcej. Jeśli chcesz, sprawdź charakter pisma, jeśli chcesz przekażę mu parę dodatkowych pytań. Potrzebujesz czasu do namysłu - też nie ma problemu, choć byłbym wdzięczny, gdyby zamknął się on w jakiejś godzinie, bo mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Jaka by ona nie była, potrzebna mi decyzja, panno Harcourt. - spojrzał na nią poważnym, wyczekującym wzrokiem.

- W porządku, rozumiem to. Nie będę marnować niepotrzebnie twojego czasu. Co do Plum to znam tylko oficjalna wersję zdarzeń. Niejaki Carrington właściciel zamku i Czarnoksiężnik przeprowadził Przyzwanie, które wymknęło się spod kontroli. Na skutek jego działań grunt pod zamkiem osunął się i większość zamku zniknęła. Zabezpieczono ten teren ze względu na osuwisko i post emanację. I to tyle.
- Coś jeszcze?

- No właśnie, miałem spytać o Plum. Zaoszczędzę ci lawirowania: Wiem, z czym walczyliście. Wiem, że tam byłaś. Problem w tym, że Pan Tajemniczy Autor Listu niewiele z tej akcji pamięta, bo coś go tam załatwiło. Pytanie brzmi co tam się NAPRAWDĘ stało? Z zamkiem i z tym przyzwanym paskudztwem.

- Nie wiem skąd masz te informacje, ale ja nie brałam udziału w tej akcji, więc nie potrafię powiedzieć nic więcej niż to, co ci już powiedziałam. A teraz wybacz mam trochę pracy a i ty jak sam mówiłeś się śpieszysz, więc to chyba koniec rozmowy.

Podała mu kartkę, jednak on nie wyciągnął po nią dłoni. Po prostu milczał i patrzył jej w oczy. W końcu odezwał się, ponownie sciszonym głosem.

- "Emma Harcourt, fantomka, która walczyła z Mythosem", tak mi cię przedstawił. - Wzruszył ramionami i spojrzał w okno. - Mógł kłamać. Mógł się mylić. Może to część jego urojeń prześladowczych. Wczoraj mało nie spadł w to cholerne rumowisko, może trochę za mocno rąbnął się w głowę. Mam mu coś przekazać?

- Imię i nazwisko się zgadzają, profesja też. Reszta nie. Zapamiętałabym gdybym z kimś walczyła. A jemu przekaż, że jeśli chce jakieś informacje to niech się upewni, co do źródła i szuka tam gdzie może coś znaleźć - zmarszczyła lekko brwi w wyrazie dezaprobaty.

- Nie chcesz swojej kartki?

- Zatrzymaj na pamiątkę. Skoro Dziwadło ci ufa, to ja też. Jeśli to naprawdę pomyłka, po prostu spal i zapomnij, że ją czytałaś. - Wstał, prostując się na całą wysokość. Zasiedziałe stawy zaoponowały nieśmiałym trzaskiem. - Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem. Daj znać, gdybyś coś sobie przypomniała, albo zmieniła zdanie. Do zobaczenia.

Ostatnie słowa zabrzmiały na pograniczu pozdrowienia i obietnicy.

- Spoko, nic się nie stało. Do zobaczenia. - Emma usiadła za biurkiem, nadal wbijając wzrok w Kota. Ten podtrzymał przez chwilę jej spojrzenie, jakby w zamyśleniu. A potem odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi.

***

Zdecydowanie nie tak miało to wyglądać. Ktoś tu coś przecenił, choć Kot nie do końca umiał powiedzieć kto i co. Zasadniczo był to problem Dustiego, Kaina, czy jak on się tam naprawdę zwał (Charlie oczywiście zaraz po zniknięciu z oczu partnera znalazł dwunastolatka, który za funta przeczytał mu treść listu... bądź co bądź to był jego list polecający, warto wiedzieć co w nim jest, zwłaszcza, że pisał go ktoś, kto potencjalnie może cię zabić, prawda?).

Charlie wyszedł z budynku MRu i z rękami w kieszeniach ruszył w stronę postoju taksówek. Z każdym krokiem po wygrzanym słońcem chodniku Kocia Strona Mocy coraz intensywniej budziła się do życia. Kot lubił budzić się w ciele człowieka. Ten wielki, pofałdowany, ludzki mózg był wspaniałą maszynką, którą wciąż nie mógł się nacieszyć. A dziś miał całą masę rzeczy do przetworzenia. Dużo nowych danych, dużo faktów, dużo puzzli do połączenia. Obrazek składał się w coraz ciekawszą całość.

Do spotkania z Dustiem zostało sporo czasu. Akurat, by odświeżyć rewirowe przyjaźnie i dowiedzieć się czegoś więcej o nowo poznanych imionach i nazwiskach. Kot był zdecydowanie mniej ufny od swojego pana. I zdecydowanie bardziej skory do traktowania poważnie starego żółwia Kappy.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 22-12-2011 o 14:38.
Gryf jest offline  
Stary 22-12-2011, 15:04   #117
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Spojrzałam na zegarek, było już dość późno. Emmy nadal nie było widać.

Nathan odłożył słuchawkę na widełki.
Jego wzrok był nieobecny, skupił się na mnie kiedy się odezwałam.

- Myślę że coś ją zatrzymało, jak będzie mogła to da znać, ja mam spotkanie w komisariacie, chce się dowiedzieć czegoś więcej o gangach, skąd pochodziły nasze ofiary. Jedziesz ze mną, czy masz jakieś inne plany.

- Mówisz o Emmie? Pewnie tak - dodał widząc moje przytaknięcie - Co do spotkania to odpuszczę. Chcę zorganizować grupę do wyłapania i przesłuchania kotołaków z piwnicy “Trójkąt” o ile faktycznie tam są. O której przewidujesz koniec wizyty w komisariacie?

- Powinnam się wyrobić do lunchu. Mają tam jeszcze sprawną kserokopiarkę, przynajmniej kiedyś działała, może uda mi się skopiować trochę rzeczy, zamiast wszystko przepisywać – przyglądałam mu się podejrzliwie -
Coś się stało, pobladłeś.

- Nie. Wydaje Ci się. Właśnie dostałem anonima odnośnie naszej sprawy. Brzmiał trochę... chusteczkowo przez te trzaski. To może być jakieś bagno no ale sprawdzić chyba trzeba. Dam znać Irolowi. Głos brzmiał tak kiepsko że nawet nie wiem czy gość miał jakieś życzenia jak na przykład bądź sam itp.

- Co powiedział? Kiedy chcesz się z nim spotkać? Mogę odłożyć spotkanie w komisariacie, to się nie pali i jechać z tobą.

- Z tego co wyłapałem to że chce się spotkać w południe ale niewiele więcej. Zaryzykuje to spotkanie choć może być to podpucha - zerknął na zegarek - w sumie to nie mam wiele czasu. Emmy ani widu ani słychu, mam nadzieje ze po prostu odsypia akcje w barze - mimowolnie się uśmiechnął - Nie rezygnuj z tej wizyty w komisariacie. Zawsze można na coś konkretnego trafić. Spróbuj się dowiedzieć czy jest jakaś szansa by się spotkać z tym bossem Skorpionów bo na odciski możemy czekać aż do śmierci - znowu Egzekutor mimowolnie się uśmiechnął jakby powiedział znany sobie tylko dowcip.

Nie przerywałam mu, był w jakimś dziwnym, nieobecnym trochę stanie ducha.
- Dobra Lauro nie ma co tak siedzieć z założonymi rękoma, trzeba nam działać. Widzę ze Emma przejęła zwyczaje Zdechlaków i odsypia w dzień wiec na nią na razie nie mamy co liczyć. Czas goni wiec uderzam do Irola. Co postanowiłaś?

- Dobra, to ja pędzę do komisariatu, spotkajmy się tutaj o 13, powinieneś już skończyć spotkanie. Do piwnicy możemy pojechać razem, może do tego czasu dołączy do nas Emma. Pasuje?
- Jasne - Nathan pogrzebał chwilę w szufladzie biurka skąd wyciągnął mapę Londynu. Rozłożył ją i zaczął szukać na spisie nazw ulic.

Zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam na umówione spotkanie. Korytarze MR były praktycznie puste.




Komisariat policji.

Kiedy weszłam do komisariatu Charls już na mnie czekał w jednym z pokoi przesłuchań. Mogłam tam mieć spokój i nikt nie patrzył mi przez ramię. Przede mną pojawił się stos teczek i kubek gorącej kawy.

- Trochę tego jest, jak będziesz potrzebowała pomocy to daj znać.
- Dzięki.
Wyjęła notatnik i długopis. Zatopiłam się w czytaniu akt spraw związanych z Gangiem Skorpionów i ich wojny z Gangiem El Amra

Generalnie nic ciekawego, nic nadnaturalnego. Normalne wydarzenia, jak podczas walki o wpływy grup przestępczych, porwania – raz jedni, raz drudzy. Ofiary zawsze kończyły na tym najgorzej, a koroner miał sporo pracy.
Jednym z ulubionych sposobów walki obu gangów były wysadzenia – w powietrze poszło kilka mieszkań i lokali, bójki pomiędzy “żołnierzami”, zamachy bombowe w samochodach, paskudne rąbaniny nożami, podpalenia i wszystkie te fajne rzeczy, które kończyły się krwawo i bawili się w nie duzi chłopcy z giwerami przy boku. Brak gier komputerowych i PS3 zastępowali sobie żywymi celami i tak to się kręciło na mieście.
Kilku zatrzymanych, kilku zwolnionych z braku dowodów. Większość martwa. Sprawiedliwość gangów dosięgła ich nawet za kratkami, a jak zwykle nikt nic nie widział. Delikwent się poślizgnął i upadł na nóż, kilka razy.

Paolo Macooro zwany “Brzytwa”, szalony metys o hiszpańsko – marokańskich korzeniach kierował gangiem El Amra. To on najprawdopodobniej rozpoczął wojnę po porwaniu jego syna Ricco Macooro. Porwanie z wymuszeniem okupu, niestety nieudane, co dzieciak przypłacił życiem. Oskarżył o to Gang Skorpionów, z którym już wcześniej zaczął mieć zgrzyty w temacie terytorium. Ogólnie wszyscy wiedzą że kieruje gangiem, ale żadnej zbrodni nie można mu udowodnić, na wszystkie incydenty ma alibi. Jak z mafijnym ojcem chrzestnym wie o wszystkim, ale na niczym go złapać jak na razie nie można.

Gangi generalnie operują dzielnicami. Każda dzielnica ma bossa, ale nikt, żaden żywy nie rządzi na Rewirze. To zbyt niebezpieczne. Rewirem i jego obszarami rządzą Martwi. Przestępcy nie są na tyle durni, by z nimi zadzierać. Nie mają mocy Łowców i szans w walce ze zdechlakami i ich pochodnymi.
W dzielnicach szefowie zmieniają się dość często. Hierarchia jest płynna w czasie wojny. Ale zawsze są to zaufani ludzie głównego szefa gangu. Najbliżej obszaru przestępstwa Śmiertelnymi Skorpionami rządzi niejaki Mithcell Marsden. Wielokrotnie notowany za rozboje, wymuszenia, kradzieże, stręczycielstwo i posiadanie narkotyków. Przesiedział za kratkami 20 lat ze swoich 45. Wątpiłam czy będzie chętny do rozmowy, ale zważywszy że nie jesteśmy z policji i szukamy kogoś, kto zabił prawdopodobnie jego ludzi istniała jakaś szansa na spotkanie i rozmowę. O tym kto rządzi ze strony El Amra w najbliższych dzielnicach Rewirowi nie było konkretnych danych.

Odłożyłam teczki, bolały mnie już oczy. Nie wszystkie raporty pisane były na maszynie, niektóre odręczne notatki musiałam mozolnie odcyfrowywać, na zasadzie co autor miał na myśli i czy przypadkiem nie miał zostać lekarzem, ale mu nie poszło w życiu.

Oddałam teczki i pożegnałam się z Charlsem. Była już 12.45. Ruszyłam do MR. Byłam ciekawa czego dowiedział się Natan i chciałam zdążyć przed wyjazdem grupy do Rewiru. Chciałam jeszcze raz zobaczyć to miejsce.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 22-12-2011, 18:07   #118
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Latałam po mieście bez sensu zamiast skupić się na powstałym problemie. Przecież się kurna tego spodziewałam. Wiedziałam, że to do mnie wróci prędzej czy później. Przygotowywałam się solidnie na tę okoliczność a kiedy nadeszła okazało się, że nie byłam gotowa. Bo jak inaczej nazwać ten napad paniki. Potrzebowałam czasu żeby się z tym uporać a czasu tego nie miałam. Potrzebowałam mojego psychoterapeuty i to mogłam zorganizować, zbyt długo już go nie odwiedzałam i nadszedł moment żeby odnowić spotkania. Ale wszystko po kolei.

Wpadłam do MRu jak burza i natychmiast zaczęłam szukać Toppera. Był tam gdzie zawsze. Weszłam do niego i cisnęłam mu teczkę na biurko. Usiadłam na krześle. Topper rzucił okiem na zawartość teczuszki i szybko zamknął drzwi. Cholera w obecnej postaci facet miał trzy i pół stopy wzrostu a złapałam się na tym, że miałam ochotę się za nim schować. Przekomicznie by to wyglądało.

- Skąd to masz? – Spojrzał na mnie z wyczekiwaniem i niepokojem w dziwacznych, odmienionych oczach.

- Jakiś facet zadzwonił do mnie rano i podał mi numer skrytki na dworcu. Teczka była w środku, razem z numerem telefonu i informacją, że ten ktoś zna imię tego, o którym szukam wiadomości. Zadzwoniłam pod ten numer i umówiłam się na spotkanie o 16.30 w Hard Rock Cafe. – Odparłam na jednym wydechu.

- To kserokopie akt operacyjnych z MRu. To jakiś łowca. Regulator. Lub ktoś, kto miał do nich dostęp. Z tym, że nikt, nigdy nie ustalił, co to było. Chcesz osłonę?

- Wcale mnie to nie dziwi. – Powiedziałam, bo i mnie to nie dziwiło - Pewnie stąd miał mój numer telefonu. Przecież wiadomo już, że w MRze dane osobowe nie są odpowiednio zabezpieczone.- Dodałam z przekąsem.

- Niestety. – Topper nie zamierzał się kłócić i stawać murem za MRem - Co zamierzasz zrobić?

- To jeszcze nie wszystko. – Prawie weszłam mu w słowo - Dzisiaj w nocy wydawało mi się, że ktoś był w moim mieszkaniu, chociaż nikogo tam nie wpuszczałam. Początkowo myślałam, że mi się wydawało czy coś, ale po tym telefonie i tej teczce zaczęłam się zastanawiać czy to nie było coś więcej. A na spotkanie oczywiście zamierzam iść. Nie mogę przegapić okazji zdobycia TAKICH informacji - przy słowie takich intensywnie popukałam palcem w teczkę.
- Co do osłony to, co miałeś na myśli? – Kontynuowałam - Jakiś super tajny i super skuteczny potężny przedmiot okultystyczny, który MR posiada w swoich zbiorach? – Zapytałam z nadzieją.

- Nie. Ludzi.- Max szybko rozwiał moje nadzieje położenia łapek na kiszonych przez Ministerstwo dobrach, które jak wierzyłam trzymali gdzieś w wielkim sekrecie, przeznaczone do użytkowania przez bardziej zaawansowanych Regulatorów.

- Sama nie wiem. Po to wybrałam taką porę i miejsce żeby się nie martwić. O szesnastej w lipcu jest jeszcze jasno a w dzisiejszy dzień powinno być słonecznie, a jeśli gość jest jakiś lewy to wyczuję to z daleka, bo tam jest mało Martwiaków. Naprawdę nie wiem czy kogoś potrzebuję. Ale w związku z nim mam pytanie. Tak jak mówiłam wydawało mi się, że ktoś u mnie był. Gdyby to był żywy człowiek to bym go spostrzegła, bez dwóch zdań. Z kolei żaden Zdechlak nie przeszedłby moich osłon w domu, a żadna z nich nie była naruszona. Ponieważ to było takie niejasne odczucie obecności zastanawiałam się czy nie mogłaby to być jakaś projekcja astralna czy coś podobnego. Orientujesz się w takich zagadnieniach?

- Słabo. Ale znam kogoś, kto wie o takich rzeczach mnóstwo. Chcesz namiar?

- Niekoniecznie, jeśli ty będziesz znał odpowiedzi na moje pytania. – Nie chciałam tracić na to czasu - Muszę tylko wiedzieć czy możliwe jest taką projekcją wejść komuś do mieszkania? Czy można w ten sposób ominąć okultystyczne zabezpieczenia? I czy można taką projekcję w jakiś sposób wykryć czy wyczuć?

- Projekcie to nie duchy, więc zabezpieczenia przed duchami nie działają. Nie można nic zrobić. Ale z tego, co się orientuję, aby gdzieś się pojawić Żagiew musi znać to miejsce. Lub mieć jakiś element zaczepienia. Przedmiot, rzecz, coś takiego. Nie działa to inaczej. A co do wykrycia, to i owszem. Ludzie z wyczulonym ESP mogą wyczuć emanację tego typu, jak też inne. Z tego, co się orientuję twoje ESP jest naprawdę świetnie rozwinięte. Dlatego między innymi próbowałem cię z takim uporem zwerbować do MRu.

- Czyli ten facet mógł w ten sposób zajrzeć mi do chaty. – Nie podobało mi się, że ktoś tak bez zaproszenia zaglądał mi do chaty, ale z dwojga złego to już wolałam żeby to był jakiś człowiek a nie coś innego - Jest jeszcze coś. Może i facet jest Łowcą, ale chyba raczej działa na własny rachunek. Powiedział mi, że ten, kogo szukam - Znowu puknęłam palcem w teczkę - jest teraz w Londynie. I on, mój rozmówca znaczy się, właśnie na niego poluje.

- Szaleniec.- Skwitował krótko Max.

- Ma moje pełne błogosławieństwo, do tego jeszcze udzielę mu wszelkiej pomocy żeby zwiększyć jego szanse. Jeśli on upoluje to coś i przyniesie mi łeb tego stwora wbity na czubek piki żebym mogła się na niego pogapić to będę mu więcej niż wdzięczna. Naprawdę. – Oj tak.

- Rozumiem cię doskonale. Sam mu życzę jak najlepiej. Jednak sama wiesz, jaką szansę ma pojedynczy łowca z demonem. Jesteś pewna, że chcesz się w to wmieszać?

- Zależy ile ode mnie ten ktoś będzie oczekiwał, no i czy uznam, że jego plan będzie miał jakąkolwiek szansę. Jak się okaże, że to jakiś dureń i samobójca to w życiu nie pójdę na współpracę. Poza tym obawiam się czy to nie jakaś podpucha i np. gościu pracuje dla tego czegoś i próbuje wciągnąć mnie w pułapkę, ale wtedy i tak muszę zaryzykować i się z nim spotkać.

- Dlatego pytałem czy potrzebujesz wsparcia.

- Hmm – zastanowiłam się - Dobrze by było żeby mnie tam ktoś podrzucił i w razie, czego szybko stamtąd wywiózł gdybym musiała zwiewać. A i najważniejsze, bo bym zapomniała. Ten numer telefonu z karteczki. Możesz sprawdzić, do kogo należy?

- Będziesz miała GSRa jako kierowcę. – Topper chwycił za słuchawkę żeby spełnić moją prośbę.

- Ok. – mogłam wyjść i wrócić do swojego biura i tam czekać na rezultaty działania Maxa, ale zamiast tego rozparłam się wygodniej na krześle i przesiedziałam tam jeszcze dobre piętnaście minut.

Po chwili dowiedziałam się, że ten telefon to numer do Burger Kinga położonego blisko dworca. No jasne. GSR z samochodem miał czekać na mnie na MRowskim parkingu za kwadrans czwarta. Nie mogłam już dłużej tak bezczelnie siedzieć u Toppera, więc westchnęłam tylko, zostawiłam mu teczkę i ruszyłam do pokoju operacyjnego mojej grupy. Do umówionego spotkania zostało jeszcze mnóstwo czasu.

Przed drzwiami naszej salki poczułam, że coś było nie tak. W środku musiał siedzieć ktoś, kto był zdecydowanie Martwy. Co u licha wyrabiali Laura i Nathan? Czyżby ściągnęli tu któregoś z łaków z Orchidei? Weszłam szybko do środka i od razu zrozumiałam swój błąd.

- Emma Harcourt? Charles Foster, Kot, pracuję pokój obok. – Przedstawił się niespodziewany gość a ja z lekka zdębiałam.

Poza nim nikogo innego w pokoju nie było. Zmusiłam się żeby zamknąć drzwi. Przez tę całą sprawę z JEGO powrotem chyba w mózgu przeskoczyła mi jakaś zapadka, bo teraz każdy Nieumarły jawił mi się jako możliwy wysłannik tego potwora. W końcu skinieniem głowy przywitałam się z Charlesem skoro był moim współpracownikiem, ale pilnowałam się żeby nie zbliżyć się do niego. Nie było to proste, bo kotołak od razu podlazł do mnie, ale szybko się okazało, że tylko po to, aby wręczyć mi jakąś kartkę.

Próbowałam przeczytać notatkę mając jednocześnie Fostera na oku, co było wyczynem iście tytanicznym. Może łak dał mi ten świstek żeby odwrócić moją uwagę? Tylko czy naprawdę byłby tak nierozsądny żeby zaatakować mnie w MRze?

Przebiegłam wzrokiem po papierze.

“Cześć Em, wiem co o mnie mówią ale to nieprawda. Wciąż żyję, chodzę, oddycham i ciągle jestem takim bydlakiem jak wcześniej. Wybacz, ale mam do Ciebie prośbę. Po wydarzeniach w zamku Plum wplątałem się w niezłe bagno, jak to ja. Nie mogę podać szczegółów, bo moi "znajomi" podejrzewają, że mogę nawiązać kontakt z ludźmi z MRu. Szczególnie z Tobą, Triskettem, Ruiz czy Hartmanem. Z tego powodu nie możemy też się spotkać. Jeżeli mogę Ciebie o to prosić powiedz dla Kota wszystko, co wydarzyło się w zamku Plum, upewnisz się, że to on, gdy powie pseudonim, jaki naddaliśmy Xarafowi. Odpowiedz też, na jego wszystkie pytanie. Łak nie potrafi pisać i czytać, ciągle nie wiem czy wie, kim jestem. Przepraszam, że wciągam Ciebie w to bagno. Nie mów o tej wiadomości nikomu w MRze.

Caine

P.S. Ciągle wyciągam broń w tej dobrej sprawie a nie by wykańczać trzy małe dziewczynki. Jak się spotkamy powiem Ci w końcu co zrobiłem z Xarafem i Topperem.”

Złożyłam kartkę i spojrzałam na Kota. Cała masa myśli przemknęła mi przez głowę, o swoich uczuciach już nawet nie wspomnę. Starałam się jednak zachować pokerową twarz. Zaczęłam przepytywać Charlesa. Wyglądał na wyluzowanego i wiarygodnego. Rozsiadł się wygodnie i gadał bez zająknięcia, ja nadal stałam nad nim niczym kat nad grzeszną duszą. Teoretycznie Caine mógł wrócić jako łak czy Bezcielesny. Raczej nie użarł go żaden wampir, więc ta opcja odpadała. Zapytałam Kota jak w takim razie Caine wyglądał. W każdej z form, w których mógł wrócić musiał wyglądać, no jak Russel. Wtedy Kot zaczął kręcić, odwracać kota ogonem i naciskać na mnie. To mi się nie spodobało. Minął już ponad rok od czasu wydarzeń w zamku Plum i od kiedy BORBL skończył z naszym odpytywaniem nikt więcej nie drążył już tego tematu. Czyżby uznali, że po takim okresie nadszedł czas na mały sprawdzian naszej dyskrecji. Wszystko to śmierdziało mi paskudną prowokacją a wiadomo, że cholerni psychopaci z BORBLu byli zdolni do wszystkiego, nawet wykorzystania w taki sposób zmarłego człowieka. Poza tym sukinsyni musieli na mnie nasłać telepatę skoro wiedzieli o takich szczegółach. Tylko kiedy? Aha. Przypomniało mi się. Ta słodka blondynka, która z miesiąc temu zagadała do mnie w toalecie MRu niby pytając o pracę w Ministerstwie, że niby była nowa itp, itd. Podeszła mnie jak dziecko, przecież wiadomo, że człowiek w łazience mniej się pilnuje.

Przypomniałam sobie oficjalną wersję zdarzeń z zamku i podałam Kotu. On na to zaczął naciskać ponownie próbując wyciągnąć ze mnie prawdziwą wersję. Wyparłam się wszystkiego. Na wszelki wypadek posiłkowałam się moją odpornością na zdolności Nieumarłych żeby nie mógł swoimi łackimi metodami wyłapać, że łgałam jak z nut. Trudno mi było ocenić czy Foster był tylko nic nie wiedzącym pionkiem wplątanym w tę prowokację czy siedział w tym po uszy. Przyjrzałam mu się dokładnie. Garuch emanował silnie, na tyle silnie, że prawdopodobnie bez problemu mógłby wykroić sobie jakiś ładny kawałeczek terytorium. Jednak on wolał pracować dla MRu. Podejrzane? Jak diabli. Na mój nos mógł spokojnie być wtyką BORBLowców.

Charles spróbował ostatniego podejścia tym razem rzucając imię Mythosa a ja znowu skłamałam. Wtedy Foster się poddał i w końcu sobie poszedł zostawiając mi karteczkę. Zastanawiałam się czy powinnam pozwać tę babkę telepatkę. Użyła na mnie swoich mocy, ale nie miałam konkretnych dowodów a do tego to BORBL. Wiadomo, że oni się wszystkiego wyprą. Musiałam też ostrzec Lolę i Garyego. Jeśli próbowali ze mną, spróbują też z nimi. Chociaż zapewne nie tak szybko. Poza tym nie mogłam dać im, cholernym psychopatom z BORBLu żadnych podejrzeń i rozegrać to na spokojnie.

Rozejrzałam się po pokoju. Gdzie mogli być Scott i Morales? Na tablicy znalazłam informacje:

"Morales - komisariat - Śmiertelne Skorpiony"

No to jasne Laura drążyła temat gangu a co miał znaczyć drugi napis:

"Scott - Canal Street na 12:00"

Poniżej dopisano: "Anonim". Cokolwiek miało znaczyć i tak nie zdążyłabym tam na czas, więc odpuściłam i zabrałam się za kończenie raportu z wczoraj. Później miałam zamiar podrzucić go Irolowi i przy okazji zapytać o ten Anonim. Zrobiłam sobie gorącej herbaty. Na dworze było upalnie, ale w budynku w letniej kiecce zrobiło mi się zimno. Sącząc gorący napój stukałam w klawisze maszyny do pisania.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 22-12-2011, 21:53   #119
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dDVvZdZ_CLk[/MEDIA]

Czuł się głupio. Był kompletnie zdezorientowany. Ledwo utrzymywał pistolet w dłoni.
Była piękna. Jego wzrok powoli przyzwyczajał się do olśniewającego widoku. Spojrzenie powędrowało od jej drobnych stup ku górze, zawisło na smukłych, odsłoniętych nogach. Na sobie miała jedynie jedne z jego krótkich zielonych spodenek oraz nieco pomiętą i stanowczo zbyt dużą koszulę. Każda inna osoba mogłaby wyglądać w tych ciuchach dziwnie, może nawet komicznie, ale nie ona. Ona była inna. Nie potrafił oderwać od niej wzroku, jej drobna, kusząca budowa rozpalała wyobraźnię. A jej uśmiech! Tak promienny, tak zaraźliwy! Obiecywał, że już wszystko będzie w porządku, że już nigdy nie będzie bólu ani trwogi. Miała wspaniałe, ufne niebieskie oczy. Tak piękna i tak niewinna. Serce zaczynało tańczyć w szaleńczym rytmie, a przecież nie tak powinno reagować. Obca kobieta stała w jego kuchni, a on nie miał nic przeciwko.

W końcu przerwała ciszę, miała na imię Kaa i zrobiła mu jajecznicę. Sam już nie wiedział czego spodziewać się po swoim życiu. Nocna wizyta loup garou była niczym przy pięknej kobiecie, gołębicy, którą uratował.

- Jasne, dzięki - powiedział powoli i niepewnie, dopiero po chwili przypomniał sobie, że wciąż trzyma pistolet niebezpiecznie wycelowany w jej stronę i pospiesznie opuścił lufę - Jak twoje - urwał nagle i zamachał ręką marnie naśladując skrzydło - no wiesz.

- Skrzydło? –
spytała uśmiechając się - W porządku. Szybko zdrowieję.

- To fajnie – rzekł wyraźnie speszony, nie trzeba było być detektywem by odkryć, iż nie odnajduje się on w tej sytuacji - Miałaś jakieś zatargi z tym loup garou? Chyba miał wobec ciebie poważne zamiary - rzucił już z nieco większym luzem.

- Nie znałam go – odparła po chwili - Po prostu chyba wziął mnie za gołębicę.

- Ale zdajesz sobie sprawę, że brzmi to dość nieprawdopodobnie? – Zrobił głupią minę. - Wiesz, przypadek przypadkiem, ale coś jest na rzeczy.

- Może więc polował – powiedziała i wzruszyła szczupłymi ramionami, sprawiając, że Keane znów zapomniał języka w gębie - Nie udało mi się z nim pogadać. Wyczułam twoje zaklęcia ochronne. Mogły go zatrzymać, więc uderzyłam w szybę. resztę w sumie znasz.

- Wybacz, ostrożności nigdy za wiele - powiedział po czym uśmiechnął się i usiadł przy stole - Kim właściwie jesteś? - spytał uprzejmie.

- Jak się nazywam, już powiedziałam. – Znów uśmiechnęła się radośnie, promiennie. - Jestem Pooka. Z Błogosławionego Dworu. Służę królowej Tytani jako posłaniec.

Na moment zachwyt na twarzy Shaya zmienił się w coś zupełnie innego, tępe zaskoczenie i niepewność. Usłyszał właśnie jakieś bzdury i nie wiedział co właściwie powiedzieć, ani tym bardziej co myśleć. Doszedł jednak do wniosku, że powinien chociaż spróbować nieco ją podpytać, być może wtedy łatwiej będzie mu ją zrozumieć.

- Kaa - powiedział - Jestem Shay - dodał po chwili - Błogosławiony Dwór i królowa Tytanii... Więc dorwał cię, gdy wykonywałaś jakieś zadanie?

- Nie. Po prostu leciałam sobie – odparła niewinnie w sposób niezwykle przekonujący, jakby była to rzeczywiście jedyna sensowna odpowiedź.

- I gdzie jest ten... Błogosławiony Dwór? – spytał po chwili ciszy.

- Wszędzie – powiedziała wesoło i z entuzjazmem - W powietrzu, ziemi, ogniu i wodzie oraz poza nimi. Dróg jest wiele, lecz większość jest zakryta. Solisz?

- Tak, dzięki. To trochę skomplikowane. I tym dworem rządzi królowa, tak?

- Tak –
potwierdziła po czym dodała szczyptę soli - Królowa i Król. Oboje.

- Rozumiem
- rzekł choć jego mina mówiła coś zupełnie innego - I wszyscy potraficie przemieniać się w gołębie?

- Nie. No coś ty.
– Spojrzała na niego i pokręciła głową, tuż przed nim wylądował talerz z jedzeniem.

- Gafa? – spytał, a następnie zaśmiał się i uśmiechnął - Więc ty jesteś wyjątkowa?

- Jak każdy. Ty też – rzekła wskazując na niego palcem - Tamten co mnie gonił. Nie ma dwóch takich samych. – Zaśmiała się i dodała - Głuptasie.

Jajecznica smakowała wybornie, nie zastanawiał się czy Kaa jest tak genialną kucharką czy też po prostu teraz zjadłby wszystko co tylko by mu podała. Nie było to dla niego istotne.

- No tak. - Przewrócił bezradnie oczami. - Ale nie każdy potrafi się przemienić w ptaka, to chyba fajne, nie?

- Nooo – powiedziała, a jej spojrzenie utkwiło w jakimś szczególnym miejscu na suficie, przez kilka chwil zdawała się być całkowicie nieobecna. Kto wie? Może właśnie myślami szybowała gdzieś na Downing Street.

- I jakie masz teraz plany? – spytał wyrywając ją z tego stanu - Chyba powinnaś jeszcze odpocząć, noc była pełna wrażeń.

- Musze dostarczyć wiadomość do Umberta. Potem odpocznę. Nie chciałam cię zostawiać samego. – Zmarszczyła lekko czoło. - Strasznie dziwnie oddychałeś.

- Miło z twojej strony. Kim jest ten Umbert? Może mogę ci jakoś pomóc?

- Już pomogłeś.

- Jasne, ale uczynny ze mnie gość.
– Posłał jej jedno ze swoich uśmiechów z kategorii „Zobacz jaki jestem fajny”.

- Pewnie. - Uśmiechnęła się wesoło.

- Więc jak? Powiesz mi chociaż kim jest Umberto? – spytał ponownie.

- Umbert. Umbert – powtórzyła - To troll.

- Umbert. Troll. – Shay zrobił zamyśloną minę, podrapał się po brodzie i spojrzał w górę - Troll. I on gdzieś tu mieszka w Londynie? Chyba nie tak łatwo go znaleźć?

- Niekoniecznie
– powiedziała od razu - Prowadzi budę z hot-dogami przy Elm Streat

- Tak? Nieźle, muszę go kiedyś odwiedzić. To jakiś twój znajomy?

- Trochę.


- To spokojny gość, nie? To nie jest żadna z tych niebezpiecznych misji? – spytał dla pewności.

- Trolle są spokojne. Póki się nie zdenerwują – wyjaśniła mu niezbyt dokładnie.

- Loup garou z reguły też, ale czasem jednak wpadają w zły nastrój – przypomniał jej - Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy?

- Nic mi nie będzie.

- W porządku. -
Rozłożył dłonie w geście poddania. - ale obiecasz mi coś?

- Pozmywam naczynia –
odparła nieco speszona, zabrała talerz i odkręciła wodę.

- Daj spokój Kaa, zostaw to. Po prostu daj znać, czy wszystko poszło ok. Chce się upewnić, że wszystko gra. Ten loup garou nie zapolował na ciebie ot tak sobie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Jestem Łowcą, dbam o takie sprawy.

- Dobra
– potwierdziła wciąż niezbyt pewnie.

Keane nie mógł jej zatrzymać, wiedział też, że nie powinien. Zauroczyła go jednak na tyle, że samo rozstanie było dość trudne i z żalem przyglądał się jak opuszcza jego mieszkanie. Miał nadzieję, że dziewczyna jakoś sobie poradzi i nie natrafi zbyt szybko na kolejnego łaka. Sam zaś miał zamiar w wolnej chwili poszukać jakichś informacji na temat podobnych jej ludzi. Może też na temat tajemniczego dworu. Nie wyglądała jakby zupełnie wyssała sobie tę informację z palca, może coś zainspirowało ją do mówienia o takich bzdurach, a może nie kłamała? Na pewno chciał też przekonać się czy na Elm Street rzeczywiście jakiś Umbert pracuje. Wszystko to musiało jednak jeszcze trochę poczekać, bowiem przyszło wezwanie z MRu. Posrebrzany zegarek, srebrna bransoletka i taki sam celtycki krzyż, który poprzedniego dnia tak skutecznie podziałał na łaka. W kieszeni ukrył również niewielki nóż z rzeźbioną rękojeścią. Jeśli jakiś loup garou postanowi się do niego zbliżyć, to niech to przynajmniej nie będzie dla niego przyjemne uczucie.

Nim wraz z Garym i Lolą wylądował na miejscu postarał się również o komplet srebrnych nabojów do Beretty. Uzbrojony jeszcze w MP5k chwilowo czuł się bezpieczniej. Tak wyposażony mógł ruszać do akcji. Tak przynajmniej myślał. Rzeczywistość jednak po raz kolejny go przerosła. Sprawa była wyjątkowo straszna i można było jedynie ubolewać nad losem tych dzieci. Ciężko było mu się skupić, myśli wciąż przeskakiwały od Kaa do loup garou i ofiar. Z przyjemnością przyjął informację, że jest potrzebny gdzie indziej. Pożegnał się z Garym i Lolą.

W samochodzie czekali już na niego dwaj Łowcy, którzy mieli wprowadzić go w sytuację. Jak się szybko okazało byli braćmi z Kansas, którzy przyjechali do Anglii jakiś czas temu i postanowili dołączyć do MRu. Wyszczekany gość za kierownicą wciąż narzekający na lewostronną jazdę był starszy i z tego co zrozumiał Shay, był egzekutorem. Drugi był jego przeciwieństwem, kulturalny i uprzejmy, chętnie zagadywał Keana i opowiadał o sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Posiadał zdolność telekinezy. Okazało się, iż chodzi o Złodzieja Ciał, który zadomowił się w jakiejś bogu ducha winnej dziewczynki. Na miejscu byli już po kilkunastu minutach.

- Keane – zaczął Egzekutor, gdy opuścili samochód – Weź to, przyda się. – Shay wyciągnął dłoń i po chwili wylądował na niej niepozorny medalik. – Na wszelki wypadek.

Keane kiwnął głową i po chwili zawiesił sobie prezent na szyi, nie obawiał się co prawda, że Złodziej Ciał będzie chciał zawładnąć akurat jego ciałem, ale ostrożności nigdy za wiele. Chwilę później weszli już do kamienicy, najwyraźniej opętania nie udało się ukryć, wszyscy sąsiedzi już zgromadzili się na klatce schodowej i w skupieniu przyglądali się Łowcom. Shay uśmiechał się do nich głupio i zbytnio nie przejmując się taką publicznością, szedł dalej za dwoma jankeskimi braćmi. Złodzieje Ciał należeli do wyjątkowo paskudnych Bezcielesnych, choć mogli animować przedmioty, nie zadowalali się nimi zwykle. Woleli ludzkie ciała, a to już nie było w porządku, szczególnie, gdy postanowili porwać dziecko, jak w tym wypadku. Los chciał, iż tym razem tzw. Lunatykiem stała się dziewczyna z dobrego domu, wzorowa uczennica, jedynaczka, która chętnie pomagała innym. Miała dopiero jedenaście lat. Jej rodzice byli dobrymi chrześcijanami, owieczkami Pana, co jednak nie uchroniło ich przed tym strasznym losem.

- Może pan jest pomóc? - pytała matka wbijając swoje palce w ramię Shaya - Musi jej pan pomóc! Ona jest taka dobra. To pana obowiązek!

- Jaki tam obowiązek -
burknął Egzorcysta - Trzeba było się zabezpieczać. Zawsze to powtarzam - zaśmiał się.

- Stary, ta kobieta cierpi - próbował przywołać go do porządku jego brat.

- Wszystko będzie w porządku - zapewnił kobietę Keane - Niech pani opuści mieszkanie, zajmiemy się wszystkim.

Kobieta przez kilka chwil wahała się, lecz w końcu wraz z mężem wyszła na zewnątrz. Shay odetchnął i spojrzał na swoich towarzyszy, o ile Żagiew czuł się dosyć nieswojo i wyraźnie chciał jak najszybciej pójść w ślady domowników i wyjść na zewnątrz, o tyle jego brat właśnie buszował po szafkach i uzbrojony w znalezione przed momentem ciastka oparł się o ścianę.

- No to bierz się do roboty, facet.

To też właśnie zrobił. Pokój, którym znajdowała się dziewczynka, budził złe odczucia, było w nim ciemno i cicho. Gdyby nie słyszał słabego oddechu dziecka byłby nawet przysiągł, że w środku znajduje się sam. Podszedł powoli do okna, roleta poszła w górę i promienie słoneczne oświetliły leżącą na łóżku dziewczynkę. Miała kręcone, długie, blond włoski i urocze niebieskie oczka. W dziecięcej piżamce wyglądała tak niewinnie jak tylko mogła. W życiu nie uwierzyłby, iż jest opętana, gdyby nie widział pasów i węzłów, które krępowały jej ręce i nogi. Nie był to najprzyjemniejszy widok. Dopiero po kilku chwilach zdała sobie sprawę z jego obecności i obdarzyła go spojrzeniem.

- Niech mi pan nie robi krzywdy... - powiedziała cienko - Oni mnie tu przywiązali... Chce do mamy.... Proszę... Proszę... - Zaciekawiony Shay zbliżył się do łóżka i zaczął się dokładniej przyglądać dziewczynce. - Proszę! To boli... Tak bardzo boli...

- Przykro mi - rzekł Keane nachylając głowę nad dziewczynką - ale chyba nie myślisz, że tak łatwo dam się nabrać. Chłopie, nie bierz mnie za głupka.

Twarz dziewczynki przez chwilę wciąż ukazywała przerażenie i zaskoczenie, lecz w końcu wykrzywił ją nienaturalny, szeroki uśmiech i po kilkunastu sekundach zachichotała donośnie. - Och, cholera! Nigdy nie byłem dobrym aktorem, peszek. - Głos jej się zmienił, nabrał innej, bardziej złowrogiej barwy. Oblizała wargę. - To co robimy z tym fantem?

- Stary, muszę cię odesłać - powiedział spokojnie Shay po czym uśmiechnął się - To nic osobistego. Może następnym razem będziesz miał więcej szczęścia.

- Ok, rozumiem, robota to robota - odparła dziewczynka kiwając głową i niewinnie trzepocząc długimi rzęsami.

- Fajnie, że się rozumiemy - rzekł Keane - To zaczynajmy. - Odchylił nieco głowę, nieschodzący z twarzy dziecka uśmiech zaczynał go niepokoić, instynkt wariował, podpowiadał, że coś jest nie tak.

Tak właśnie było. Nie zauważył tego od razu, ale teraz jego wzrok skupiał się tylko na jednym, a serce zaczynało walić jakby to ono było opętane. Jeden z pasów był poluzowany! Jakimś tylko cudem zdołał uniknąć pierwszego ciosu, drobna rączka o milimetry minęła jego twarz, lecz już za drugim razem nie miał tyle szczęścia. Dłoń z zaskakującą siłą uderzyła go w twarz, to wystarczyło by na moment stracił koncentrację i stał się łatwym celem. Niewielkie palce zacisnęły się na jego szyi i zaczęły się zaciskać. Z ogromną zajadłością i nienawiścią. Shay tracił siły, wierzgał, szarpał się, lecz walka nie przynosiła żadnych rezultatów. Resztką sił zdołał dosięgnąć dłonią pusty, porcelanowy wazon i wyrżnąć nim tuż obok głowy dziewczynki. Jedyną odpowiedzią był jedynie gromki śmiech. Hałas nie uszedł jednak uwadze Łowców.

- Keane! - krzyknął Egzekutor, który nagle pojawił się w drzwiach.

Dziewczynka spojrzała na niego gniewnie i cisnęła egzorcystą o ścianę. Wskazała palcem na egzekutora i pokazała mu ręką by się zbliżył. Mężczyzna błyskawicznie przebył dzielącą go od niej odległość, zdołał uniknąć szaleńczych ciosów i chwycić drobną dłoń. Wykorzystał swoją siłę by ją zablokować, w pokoju znalazł się również jego brat, który wyciągnął dłoń przed siebie i także uruchomił swe nadprzyrodzone zdolności. Pas nagle uniósł się do góry i zacisnął wokół dłoni dziewczynki, znów kompletnie krępując jej ruchy. Żagiew szybko doskoczył do Shaya, egzorcysta oddychał dość ciężko, ale skończyło się właściwie na strachu. Z pojedynku wyszedł całkiem nieźle. Tymczasem egzekutor właśnie pochylał się nad dziewczynką, z gniewnym wyrazem twarzy przykładał jej swój nóż do gardła.

- To nie było mądre - rzucił, a następnie zamachnął się z zamiarem przebicia opętanej.

W ostatniej chwili nóż... po prostu wyśliznął mu się z dłoni. Spojrzał natychmiast w stronę swojego brata, mężczyzna stał wraz z wracającym do formy Shayem i rzeczywiście widać było, że to on dokonał tej magicznej sztuczki. Krew płynąca z jego nosa zdradzała wszystko.

- Co ty wyprawiasz?! - warknął egzekutor - Zabijmy go po prostu!

- Stary, wyluzuj -
rzucił Keane - Dziecko nie jest winne, jesteśmy tu po to by pomóc.

Egzekutor spojrzał gniewnie na dziewczynkę, ale po chwili wziął głęboki oddech, zabrał swój nóż i ruszył do wyjścia. - Drugi raz nie licz na moją pomoc. - Jego brat jedynie pokiwał głową i poklepał Shaya po ramieniu po czym również opuścił pokój. Egzorcysta znów został sam z Złodziejem Ciał i tym razem nie miał już zamiaru wdawać się w przydługie konwersacje. Przebywał w tym miejscu dostatecznie długo by dobrze wyczuć tego ducha, miał już plan, znał melodię, pozostało już jedynie odegrać ją i odesłać to cholerstwo na drugą stronę.

- Dobry z ciebie człowiek - powiedziała dziewczynka swoim niewinnym głosikiem.

- Jeszcze zobaczymy - odparł.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=atKv1JyQgV8[/MEDIA]

Chwilę później zaczął. Pozwolił by jego zdolności zaczynały działać. Ręce trzęsły mu się jak dzieciakowi na myśl o gwiazdce. Krew płynęła w jego dłoniach i ramionach, bębniła między uszami i pchała naprzód zapewniając, iż już nigdy się nie zmęczy... I nie musiał myśleć. Nie było takiej potrzeby. Słowa już same wydobywały się z jego ust, żyły własnym życiem, na swój własny, specyficzny sposób skupiały się na duchu i oplatały go. Mimo to nie był brutalny, nawet jeśli ten właśnie bezcielesny zasłużył na najgorszą karę, na wysłanie do samego piekła. Shay czuł już jak melodia wyzwala swoją moc, z każdą chwilą coraz silniej oddziałując. Egzorcyści nie nadawali się zbytnio do walki z wampirami czy loup garou, lecz jeśli na przeciw nim stawał Bezcielesny, to musiał się liczyć z konsekwencjami. Ten Złodziej Ciał dostał już sygnał ostrzegawczy, lecz prawdziwa salwa mająca go wypędzić, miała dopiero nadejść.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 22-12-2011 o 22:06.
Bebop jest offline  
Stary 22-12-2011, 22:48   #120
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
dzięki Armiel

Odkrycie dokonane przez techników MRu, uczynione na polecenie Nathana było krzepiące, ale jednak tylko przez chwilę, Nadal stali w martwym punkcie nie posuwając śledztwa nawet na milimetr. Sprawca nie był znany. Odkryli jedynie, że nie obce mu były wszelkie tajemnice Fenomenu, łącznie z krwią Zdechlaków. Jakże inaczej przypisać mordercy wiedze na temat broni wykonanej z brązu jaką dokonał egzekucji na trójce członków mafii handlującej krwią cholernych Fenomenów rodem z horrorów.
Głowa już zaczynała boleć Scotta od ślęczenia od rana nad materiałem dowodowym jaki dotychczas znaleźli. Nie do tego go szkolono, nie to podnosiło mu adrenaline i pozwalało się spełniać. Miał ochotę pozginac wszystkei te kartki i w szale gniewu wypieprzyć je przez okno… Szlag
Wstał od biurka i przeszedł się w stronę okna. Przez chwilę pogapił się na słoneczne podwórze i niebo by powrócić na swoje miejsce i któryś raz z kolei przeczytać krótki raport o odnalezieniu ciał jakie wzięto za łaki.
Kiedy zadzwonił telefon, ręka Egzekutora pomknęła w jego keirunku w szybkim tempie.
Nathan wytężał słuch siląc się by wychwycić jak najwięcej ze słów mężczyzny okraszonego serią donośnych trzasków i przepięć, fenomenalnych dodatków do zycia po 2012 roku. Drugą ręką przesłonił sobie ucho by odgrodzić się od hałasów i wyłapać z bełkotu jak najwięcej zrouzmiałych słów.
„Czyżby kolejny cholerny zyczliwy? Może to te ochroniarz z baru? Łak- dziennikarz?” – przemykało po głowie Łowcy. Nie był jednak pewien
W ogólnym terkocie, szumie i przerwyaniu słów Nathan uchwycił niewiele z tych wypowiedzianych przez nieznanego mu mężczyznę słów

- Szukasz tego, co zn..zł tr...y, ..k? Pr..k przy ..anal... eet. ...udnie.

Co Egzekutor szybko przetłumaczył sobie na
„Szukasz tego co znalazł trupy tak? Park przy Canal Street w południe”
Błędnie czy nie miało się okazać dopiero później.
Laura zaczynała się martwić o Emme. W sumie to Nathan też od czasu do czasu błądził myslami w kierunku Chudziny i to w cale nie tylko dlatego, że mogła mieć ważne dla niego i jego rodziny informację, po prostu z wolna zaczął się obawiać, że mogła podkurzyć wczoraj w nocy kilka osób tak, że teraz dogorywała gdzieć w ceimnej uliczce.
„A może po prostu śpi po upojenj nocy z jakimś gościem dupku” – zbeształ się w myślach.
Odłożył słuchawkę, którą trzymał bezsensowinie przy uchu od dłuższego czasu, pomimo zerwania połączenia i niezrozumiania końcówki wypowiedzi faceta, która umarła pod stertą zakłóceń.
Egzekutor przez chwilę patrzył się nieobecnym wzrokiem na ścianę pokoju. Dopiero po chwili odpowiedział Laurze.

- Mówisz o Emmie? Pewnie tak - dodał widząc przytaknięcie latynoski - Co do spotkania to odpuszczę. Chcę zorganizować grupę do wyłapania i przesłuchania kotołaków z piwnicy “Trójkąt” o ile faktycznie tam są. O której przewidujesz koniec wizyty w komisariacie? – przeskakiwał z tematu na temat.

Wraz z Morales ustalili, że ona uda się na umówione wcześniej spotkanie w komisariacie i jeszcze dogłębniej poszpera na temat „Śmiertelnych Skorpionów”, może coś się dowie więcej od speców. Może będą mieli w końcu kolejny ciekawy trop. O wiele lepszy niż te dziwne zaproszenie do parku. Nie wiedział co o tym myśleć. Czyżby jednak akcja w Orchidei dała im jakiś owoc. Brzmiało trochę za łatwo i Nathan zaczynał być coraz bardziej podejrzliwy. Przez chwilę chciał nawet wziąć na wyprawę jakiegoś GSRa ale już wyobraził sobie jakimi docinkami będzie mu sadził Irol gdy go o to poprosi. „Czajnik” i „Trusia” to te najlżej brzmiące.
Umówili się z Laurą, że spotkaja się ponwonie w pokoju ich grupy około 13 stej. Może wtedy będą mieli do podzielenia się nowymi wiadomościami.
Pogrzebał chwilę w szufladzie biurka skąd wyciągnął mapę Londynu. Rozłożył ją i zaczął szukać na spisie nazw ulic nazwy z koncówką -anal. Od czasu do czasu wyszukiwał dokładne położenie znalezionej ulicy ulicy i jej odległości od MRu. Gość dał mu godzinkę więc Egzekutor szybko eliminował te nazwy, które były znacznie oddalone od MRu. Do których nie zdążyłby w godzinę drogi w aktualnym natężeniu ruchu drogowego. Jak nic nie chcialo wyjśc inaczej – Canal Street i już.
Uprządkował bałagan na biurku, walnał na tablicy wpis dla Emmy, gdyby jednak nic jej nie było i chciała w końcu wrócić do pracy, na temat najbliższego miejsca pobytu jego i Laury. Dopił zimną już herbatę jednym łykiem i zameldował się u Irola.
Krótkimi słowami streścił mu swoje przemyślenia odnośnie kotołaków i poprosił o zorganizowanie mu pomocu w postaci Tresera, jednego bądź dwoch. Nie znał dokładnej ilości łaków i chciał by mu nie spieprzyli od razu jak go wyczują, a sam nawet mimo przeszkolenia miał z nimi niewielkie szanse gdyby jednak się okazało, że Pazurki nie chcą gadać. Kiedy napomknął, że potrzebował by bezszelestnego dojścia by sprawdzić czy łaki na nowo szczają na swoim terenie, dowiedział się, że Emma zameldowała się w Ministerstwe.
Pewnie cholerna chudzina z nim pogrywała. Wiedziała jak nie może się doczekać na jej reserch a ta pewnie siedzi gdzieś w bibliotece albo na klopie, specjsalnie go unikając. Cholera, co jest nie tak z ta dziewczyna. Nie da jej satysfakcji. Da jej jeszcze czas by się sama podzieliła a potem, potem wyrwie jej wiadomość choćby siła jeżeli będzie trzeba. Dla niej to była zabawa a dla jego rodziny nowina mogła przynieśc trwały jej rozpad.
Cholerna Chudzina
Nathan krótko streścił też sprawę telefonu. Tak na wszelki wypadek by Irol wiedział gdzie będzie przez najbliższy czas i ewentualnie powęszył gdyby urwano Egzekutorowi głowę.
Zostało mu malo czasu więc jak tylko drzwi od pokoju koordynatora zamknęły się Scott rzucił się biegiemm przez korytarz. Miał mało czasu a przez większość drogi musiał liczyć na samochód a wiadomo, że maszyna w tych ciężkich czasach bywała cżesto zawodna.
Było coś na rzeczy. Za pierwszym razem samochód nie zapalił a turbina głośno zacharczała. Scott trochę się przeraził ale po dwóch głębokich wdechach spróbował jeszcze raz. Samochód łaskawie zapalił. Nathan wyjechał z MRu z piskiem opon. Włączył się do ruchu. Podgłośnił lekko charczacy odbiornik.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wW_Jh0ghtgU[/MEDIA]

Noga wystukiwała rytm niebezpiecznie blisko pedału gazu. Scott zerkał co jakiś czas na swojego Premiera marki Seiko którego dostał jeszcze od świętej pamięci niepowróconego dziadka.
Powinien zdązyć.
O ile w kooś nie stuknie albo kogoś nie przejedzie.

Canal Street było długą ulicą rozrywkową - z barami, nocnymi klubami, sklepikami w których sprzedawano alkohol, papierosy i prezerwatywy. Słoneczny dzień wygonił na ulice wielu przechodniów. Niektóre knajpki już były czynne. Życie tętniło na ulicy w postaci londyńczyków i turystów szukających rozrywki.
Park znajdował się na końcu ulicy. Przed wejściem do niego grał jakiś człowiek orkiestra - gitara i harmonijka ustna - z długimi dredami, po drugiej stronie jego dziewczyna, też z dredami sprzedawała amulety i biżuterię swojego wyrobu. Nawet w dzień park był dość zapuszczony. Znaczna część ławek była zdewastowana, połamana i niezdatna do użytku. W krzakach walały się śmieci, a wiaterek przynosił smród rzeki płynącej nieopodal.

Pojawił się jeden problem. Dośc istotny. Jak Nathan rozpozna informatora? Albo jak informator rozpozna jego? W końcu zapewne nigdy się nie widzieli. Być może ostatnie zdanie było jakimś opisem ustalonego znaku rozpoznawczego? Byc może prośbą o potwierdzenie spotkania? Istniała szansa, że nic z niego nie wyjdzie. Technologia komunikacyjna po Fenomenie mogła zawieść.

Mimo wszystkich wątpliwości zdążył. W sumie to był kilkanaście minut przed czasem. Zaparkował samochód przecznicę od wejścia do parku. Wrzucił kilka funtów facetowi z dredami okupującemu wejście do parku. Już w trakcie drogi zastanawiał się jak odnajdzie się z Panem anonimem. Zakłócenia nie pozwalały mu odkryć dalszych słów mężczyzny a ten na pewno powiedział coś więcej na temat tego spotkania. Cóż…, pozostawało Nathanowi liczyć na łut szczęścia. Jednak znając je to pewnie za kilka minut będzie się stąd zawijał wychodząc z pustymi rękoma.
Rozglądał się dookoła idąc zaniedbaną alejką. Szukał jakiś charakterystycznych punktów tego miejsca, mostków, pagórków itp. rzeczy. Dawno tutaj nie był i musiał sobie przypomnieć jak wygląda ten park.
Nie miał zamiaru świecić sobie nad głową blachą z MRu, miał nadzieję że gość będzie mu znany i sam się w końcu ujawni. Zerknął na zegarek, przeszedł kilkanaście kroków i zatrzymał się w pobliżu grających w piłkę dzieciaków. Gdyby palił to na pewno w tej chwili sięgnąłby po papierosa. A jakoże, że nie palił to tylko nerwowo gapił się na zegarek.

Park rozbrzmiewał dżwiękami. Szumem samochodów, odgłosami dzieciaków, poszczekiwaniem psów, odgłosami muzyki grajka. W centralnej części parku rósł stary kasztanowiec otoczony spłachetkiem zdeptanej trawy. Wiatr wiejący z tamtej strony przyniósł nieprzyjemny zapach rozkładającego się mięsa. Przy drzewie , otaczając je półkręgiem, stało kilka postaci w długich płaszczach. Charakterystyczny swąd zdradzał w nich zombie. Było ich dziewięcioro i wyglądali, jakby na coś czekali. Na jednej z nielicznych ławek w parku siedział jakiś mężczyzna i czytał gazetę, co jakiś czas jednak więcej uwagi poświęcał otoczeniu. Też wyglądał, jakby na coś lub na kogoś czekał. Koło Nathana przejechał jakiś młodziak na rowerze o mało go nie taranując. Jakaś para nastolatków obściskiwała się pod innym drzewem nie zwracając uwagi na resztę świata. Przed wejściem ktoś ubrany w strój klauna zaczął sprzedawać baloniki. Po drugiej stronie stanął wysoki i chudy młodzieniec w bezrękawniku i z ramionami pokrytymi falistymi, celtyckimi tatuażami. Jego włosy ufarbowane były na jasnozielony kolor i postawione w irokeza. Po alejce przed wejściem nieśpiesznie, w tą i z powrotem przechadzał się mężczyzna o mordzie zawodowego boksera z bukietem kwiatów w ręce. Jakaś ghotka oparła się o pień drzewa i czytała książkę - chyba romansidło. Ją można było wykluczyć. W końcu informator miał męski głos.

Nie było nikogo czyją twarz Nathan by już wczesniej widział. To cholernie komplikowało sprawę. Gość z gazetą zachowywał się najbardziej adekwatnie do ewentualnego informatora jednak nie było 100% pewności. W Sumie to Nathan nie miał pojęcia jak może się zachowywać informator. Zachciało mu się zgrywać agenta Jej Królewskiej Mości. Pojęcia o tym miał, żeby przydko nie mówić po prostu żadne.
Egzekutor ponownie zerknął na zegarek idąc w kierunku gościa siedzącego na ławce z gazetą. Za minutę 12:00. Ponownie się rozejrzał po potencjalnych donosicielach zerkając na ich reakcje.

Nigdy nie był asem spostrzegawczości. Niestety. Większość ludzi w parku wydawała się na coś czekać. Lub na kogoś. No, ale w taką pogodę to nic dziwnego. Mężczyzna z gazetą widząc podchodzącego Nathana przerwał na moment lekturę. Zerknął ciekawie, ale nic nie mówił. Zegary zaczęły wybijać godzinę dwunastą. Niektórzy zerkali na zegarki. Zniecierpliwieni.

- Niech to szlag trafi - Nathan zaklął pod nosem - cholerne trzaski w telefonie - nadal sie rozglądał ale był osobąo niepodzielnej uwadze więc czuł się jak wrzucony na karuzelę i kręcony w takt głośnej i ostrej muzyki.
- Szlag - zamarudzil jeszcze, po czym pytajac o pozwolenie siedzacego Pana z gazeta usiadl na drugim krańcu lawki. Rzucal sie w tym śledztwie jak gówno w przeręblu. Postanowił poczekać jeszcze chwilę a potem wrócić do MRu.

Mijały minuty. Leniwe, jak ludzie spacerujący po parku. Do panienki w stylu ghotki przyszedł jakiś facio w stylu emo i cierpiąc razem wiekopomne męki poszli w swoją stronę. Mężczyzna z mordą boksera i kwiatami w ręce chyba nie doczekał się na tego, na kogo czekał. Cisnął kwiaty do śmietnika i ruszył w kierunku wyjścia. Wytatutowany chudzielec w bezrękawniku spojrzał na niego nadal stojąc na swoim posterunku. Zombie trwały niercuhomo wokół kasztanowca, a mężczyzna z gazetą powrócił do swojej lektury.

- Bardzo Pana przepraszam - Nathan zwrocil sie do siedzacego na drugim krancu lawki goscia odrywajac w końcu wzrok od grupki stojących nieruchomo przy drzewie zombi - Długo Pan już tutaj siedzi? Umówiłem się ze znajomym i nie wiem czy już tutaj może nie był, przez te cholerne zakłócenia w telefonach człowiek nie może się dokładnie dogadać a w Ministerstwie zakłócenia są bardzo duże

- Od rana. Siedzę tutaj od rana. A jak wygląda pana znajomy? Może widziałem.

Scott zrezygnowany opisal jakiegos wymyslonego faceta.
- No nic. Widocznie sie rozminęliśmy. Nie będę Panu wiecej przeszkadzał - Egzekutor skłonił się i ruszył w kierunku wyjścia. Nie mógł się powstrzymać i ponownie zerknął na zegarek. Na hiperadrenalinie śmignął do końca alejki. Jeżeli ktoś przyszedł i chce rozmawiać to powinien zauważyć tą rozpaczliwą ostatnią próbę Regulatora i zaczepi go kiedy ten będzie szedł do samochodu. Jak nie to trudno. Stracil jedynie czas i pewnie da pole do popisu Chudzinie, ktora na pewno nie powstrzyma sie od komentarzy

Nikt nie zaczepił

Agent Jej Królewskiej Mości….

Chudzina będzie miała ubaw.
 
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172