Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2011, 13:46   #188
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zlany potem i targany dreszczami przerażenia, obudził się zrywając z siebie filcowy koc. Serce waliło jak młotem. Kłuło boleśnie. Pełnymi strachu oczami przez ułamek sekundy rozpoznawał otoczenie.

Długi pogrążony w półmroku hol hotelowego piętra. W powietrzu ciężka woń spalenizny, a za oknem na końcu korytarza akadyjska noc. Co dwa-trzy metry tliły się pozapalane lampy naftowe osadzone w ścianie, lub na stolikach. Pamiętał je. Sam je wszystkie pozapalał. Słabe skręcone do minimum płomienie były mierną namiastką otuchy. Tląc się jak grobowe świece prawie nie rozpraszały mroku. Niemrawo tylko oświetlały ściany wyłożone szaro-zieloną tapetą o wzorze jakichś skłębionych liści.

Odetchnął kilka razy i opuścił nogi na podłogę. Siedział, na służącej mu do tej pory za łóżko starej kanapie, która wyglądała jakby pamiętała jeszcze czasy Lincolna. Przez chwilę zastanawiał się co tu robił. Zaspany pracownik hotelu z pewnym przerażeniem wręczył mu klucz do pokoju. Norman jednak nie dotarł na miejsce. Panna Halliwell i pan Colthrust poszli spać kilka drzwi dalej, a panna Donovan i ta dwójka... Mary i Sam... tu obok. Wtedy został sam. Słabo pamiętał to wszystko.

Wymacał dłonią Wessona pod połami zwiniętej marynarki. Jego i policyjną latarkę. Policja... skojarzenie narzuciło się samoistnie wspomnieniem rozmowy z komendantem Youngiem. Następne potoczyły się już siłą rozpędu... miastowi... Malcolm... Miranda... Evansowie... Bass... Ciemność.

Tak strasznie dużo tego.

Spowodowany nocną marą strach zdawał się szybko ustępować. Norman nie miał żalu. Nawet nie pamiętał co mu się śniło i wcale nie chciał sobie przypomnieć. Miejsce lęku zajęło jednak jakieś takie nieprzeparte otępienie. On. Świetny konstabl. Obiecujący agent. Naprawdę przecież był.... BYŁ w tym dobry. A teraz nic. Nie mógł tego w sobie odnaleźć. Po prostu nic. Jakieś zwierzę się w nim telebało. Ogłupiałe, zastraszone i zamęczone. Wzorkiem umykał od ciemniejszych kątów do jakich nie docierało światło lamp ustawionych w holu. To rozmowa ze Złamanym Wiosłem była tą ostatnią cuma, która trzymała go w rzeczywistości. Chciał pomyśleć o Mirandzie. Że udało im się ją przywieźć. Że ten indianin rzeczywiście może pomóc... nie miał siły. Ostrożnie położył się z powrotem na kanapie i wpatrywał w sufit póki sen go ponownie nie zmorzył.

***

Jego dalszy sen był nadal niespokojny. Budził się często, zawsze wystraszony i za każdym razem nie pamiętając o czym śnił. Wiedział o czym. To siedziało w nim. Czarne oczodoły Bruce’a zdawały się nie odstępować go ani razu. Gdy noc zaczęła w końcu ustępować szarości poranka, podniósł się z kanapy i poszedł do łazienki. Umywszy się zszedł na dół i jakoś tak odruchowo skierował do pustej o tej porze restauracji hotelowej. Nastawił kawiarkę i usiadł przy jednym ze stolików zapatrzywszy się dość bezmyślnie na szarówkę za oknem. Chwilę to trwało. Czuł się... sam nie wiedział. Na granicy włączenia.
Wypił kawę i zjadł zimną drożdżówkę. Do świtu nie pozostało dużo czasu. Żując ostatni kęs bułki narzucił na siebie brudną marynarkę i wyszedł na zewnątrz by rozejrzeć się po mieście.

Powszedniość. Nic się nie wydarzyło. Jakiś chłopak na rowerze jechał rozwożąc mleko. Ktoś wychodził z domu. Pierwsi przechodnie na ulicach. Barr nie zdawało sobie sprawy, co do niego przywieźli uciekinierzy z Bass. A jeśli nawet to w postaci bardzo nielicznych mieszkańców. Najlrozsądniej byłoby znów pójść na posterunek. Nie zrobił tego. Wymagałoby to za dużo inicjatywy. A zgłaszać napaści w domu tych dwoje też nie było sensu. Sąsiedzi zrobią to gdy tylko zrobi się widno i zobaczą sfatygowany front domu. Wrócił do hotelu.

***

- Nie mają Państwo jakichś krewnych, lub przyjaciół w Barr? - spytał bladą i nadal jakby nieobecną kobietę. Wstrząs był dość widoczny. Lepiej chyba trzymał się chłopak. Spojrzał na Normana gdy matka nie udzielała odpowiedzi.
- Ciocia Mabel mieszka po drugiej stronie Barr
- Matthew powinien się już zbierać do pracy -
szepnęła kobieta - Spóźni się...
Dufris obejrzał się na pannę Donovan. Ciężki żal malował się na jego twarzy. Westchnął odwracając wzrok.
- Odprowadzę ich tam - powiedział do Judith. Dziewczyna wykazała jednak więcej samozaparcia niż jego by teraz było na nie stać. Zdziwiony uśmiechnął się do niej słabo i skinął głową.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 16-12-2011 o 22:19. Powód: zmiana reakcji Judith
Marrrt jest offline