Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2011, 21:48   #578
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wszyscy zgodnie uznali, że wyjazd z Wielkiego Dębu był jedną z najlepszych rzeczy, jakie w życiu zrobili. Gospoda sama w sobie miała coś z upiora - wysysała z podróżnych całą radość życia. Krasnoludy zrobiły się ospałe i nawet piwo nie sprawiało im radości, Liliel stale marudziła, przy okazji zachowując się tak, jakby chciała zrobić komuś awanturę, tylko nie miała sił, zaś Derrick czuł się jak stary głaz, co zaczął obrastać mchem. Nie mówiło się o masowych samobójstwach z melancholii zapewne tylko dlatego, że nikt z podróżnych nie przebywał w tym miejscu dłużej, niż musiał.
- Okropne miejsce - mruknął Drunin, gdy wreszcie Wielki Dąb został daleko za nimi. - A byłem pewien, że komedianci bajki opowiadają o tej gospodzie. Jakby pajęczynami była osnuta, albo kurzem posypana.
- Trza nam było w lesie nocować - dorzucił Gurd.
Co zapewne słuszną racją było, ale nikt wcześniej nie mógł przewidzieć, że Dąb taką atmosferą dusze zatruwa.

Im dalej od gospody, tym weselej się na sercach robiło, tylko Liliel ciągle skwaszona nieco chodziła. Nie wpływ to Dębu to jednak był, tylko fakt, iż jej zdaniem za wolno jechali, że o wampirzycy nie pomną, co chciał w sposób nieuczciwy ich nagrodę zagarnąć. Ale jej słowa na nic się zdały, bo ledwo do rozstajów dotarli od razu Drunin postój zarządzili, do czego natychmiast Gurd się przyłączył.
- Trzeba z siebie kurz Wielkiego Dębu zmyć - oznajmił Drunin.
Czemu piwem, i to od wewnątrz, ów kurz zmywał, tego wyjaśnić nie raczył, ale widać kuracja piwna skutkowała, bowiem Druninowi humor wracal w błyskawicznym tempie.
- Ruszamy! - warknęła Liliel, zanim Drunin zdążył zamówić czwarte piwo.
- Ależ, serdeńko... - zaczął krasnolud, tęsknym wzrokiem spoglądając w stronę baryłki, w której zostało jeszcze dużo piwa. Widząc jednak spojrzenie półefki westchnął ciężko i wstał od stołu.

Pogoda im sprzyjała.
Podobnie jak droga. Co prawda trakt nie należał do takich, którymi można było się chwalić w wielkim świecie, ale wierzchowcom nie groziło połamanie nóg, a i kurz, często unoszący się nad byle jakimi gościńcami, zbytnio im nie doskwierał.
Urozmaicali sobie podróż opowieściami, a jednym z tematów była opowieść o wiosce, przez upiory wyludnionej.
Czy człowiek zabity przez upiora sam staje się upiorem? Jak zabić upiora, skoro bestia niematerialna? I czy jeden wiedźmin, nawet najlepszy, może wytłuc kilkanaście upiorów? Może uciekł który?
- No, zapewne jakiś mu uciekł... Pewnie w Wielkim Dębie się schował - mruknęła Liliel, tematowi zdecydowanie niechętna. - Zamiast ględzić trzy po trzy byście pogonili te swoje kucyki. Nagroda czeka, złoto czeka, a wam tylko piwo we łbach się przelewa. I w brzuszyskach, które coraz większe macie.
- Krasnolud bez brzucha to kiepski krasnolud - nadął się Drunin.
- Łatwiej przeskoczyć, niż obejść - mruknęła Liliel, obdarzywszy Drunina szyderczym nico uśmiechem.

Mimo liczny uwag ze strony Liliel krasnoludy nie zamierzały omijać bokiem nielicznych karcz, spotykanych przy trakcie. Drunin nazywał to "zbieraniem informacji", zaś Liliel - zwykłym żłopaniem piwa. W większości przypadków Derrick był w stanie się z nią zgodzić. A wyjątek był tylko jeden...
- Patrzajcie - stwierdził Drunin, zatrzymując się na progu niewielkiego zajazdu. - Znajomka znaleźlim.
Liliel tylko ciężko westchnęła przewidując, że spotkanie z kimś znajomym zaowocuje tylko i wyłącznie większą ilością wypitego piwa i straconego czasu.

Marco, on to był owym znajomym, jak z rękawa sypał opowieściami o tym, co przeżył sam, i co słyszał po drodze.
- W Aldesbergu pan też był? Bo tam pan podążał? - spytał Derrick.
- Między innymi, panie Talbitt, lecz i tu i tam zahaczyłem. Chciałem nawet do Doliny Kwiatów ruszyć, ale czas mi nie pozwolił. Szkoda, bo Aedirn to ciekawe królestwo, choć i niebezpieczne.
- Tej rudowłosej, co to mi jej list gończy panie pokazywaliście, po dziś dzień nie schwytano. Za to jej towarzysza znaleziono zmasakrowanego na drodze, choć jego ciało było pokiereszowane, że pewności nie można mieć było. W ogóle, panie, ostatnie czasy w mordy obfitują - podobno elfy gdzieś na północy zaczęły na ludzi napadać, w miasteczku o parę dni od Aedirn ktoś zabił czarodzieja w jego własnej wieży, a przy brodzie, jak się do Vengerbergu jedzie, utopce się pojawiły i aż trzeba było królewskiego łowczego wzywać. Ciężkie czasy, ciężkie czasy - rozgadał się podróżnik.
Derricka jednak podobnie jak i Liliel, głównie Aldersberg interesował, starali się więc rozmowę na ten temat sprowadzić.
- A w mieście? - spytała Liliel. - Coś nowego?
- W mieście o paru rzeczach się mówiło - opowiadał Marco. - Zjawiło się dwóch szarlatanów twierdzących, że lekarstwo dla hrabianki znaleźli, ale bujda to była - obu do lochu wtrącono. Niedawno to było, z tydzień może? Na trasie trudno nad dniami zapanować - wytłumaczył się. - Armia manatki swoje zwinęła i na podgrodziu już żelastwem nie straszą, a to zawsze dobrze.
- Ale w mieście nie do końca bezpiecznie, bo i tam kogoś zamordowali. Jeno, że straż czujna i sprawcę schwytała... to znaczy zabiła, gdy opór stawiał. Oficer pono przy tym życie oddał.
Gdyby tak Marco ze swych podróży spisał opowieści i wydał w księdze, to pewnie nikt już by ze strachu przed okrucieństwami świata nosa za drzwi nie wyściubiał.
- No i, oczywiście, bal był wielki wydany na cześć lorda Frolice'a, co to ruchawkę wiadomą opanował. Sama elita się zebrała, a ploteczek podsłuchanych służba trochę poroznosiła. Ponoć jedna z miejskich czarodziejek ku własnej płci afektem zapałała - rzekł konfidencjonalnie.
Paroma jeszcze wiadomościami Marco się podzielił, co robił ze swadą i szczerą chęcią. Jednocześnie nie omieszkał wypytywać co też Talbitt i jego towarzysze w swych podróżach zoczyli.
Tu Drunin, kolejnym piwem się pokrzepiwszy, okazję do pochwalenia się czynami swymi (i nie tylko swymi) znalazł. Tak więc i o druidach opowiadał, o rusałce, z wdziękami licznymi. Ledwo jednak opisywać je zaczął, zaraz Liliel w kostkę go kopnęła, co mimo grubych butów odczuł.
- No, serdeńko - powiedział z wyrzutem i odsunął się zdziebko, tak na wszelki wypadek. - Powiedzieć nic nie można?
Spojrzenie półelfki starczyło mu za odpowiedź, zatem zmienił temat, przechodząc do innych przygód, ze szczególnym uwzględnieniem mieniaka, co to się pod leśniczego podjął, oraz Wielkiego Dębu, radość i smak życia kradnącego każdemu i każdej rzeczy.

Do południa jeszcze chwil kilka zostało, więc - chociaż Drunin z chęcią by jeszcze z Marco pogwarzył - i tym razem zdanie półelfki przeważyło i krasnolud, wielce znaczące spojrzenia ze swym rozmówcą wymieniając, wzruszył ramionami i z ciężkim westchnieniem wstał, wypił do końca piwo i, z kolejnym ciężkim westchnieniem, odstawił kufel na stół.
Wymieniwszy obowiązkowe pożegnania ruszyli dalej, do Aldesbergu.

Wieczór był, trzy dni później, gdy stanęli u bram miasta.
Tak, jak powiadał Marco, wojska już nie było. Obóz, rozbity poprzednio pod bramą miasta, zniknął jakby go nigdy nie było. Ruch przez bramę odbywał się bez problemów, jak w każdym mieście, gdy strażnicy pobieżnie tylko wozy sprawdzali, bez zbytniego rozpytywania "Skąd? Dokąd? Dlaczego?".
Stojący w bramie wartownik spojrzał nieco spode łba na uzbrojonych krasnoludów, lecz słowa nawet nie rzekł. Półelfki również nikt nie zamierzał od razu do lochów wsadzić.
Cóż, czasy się zmieniają.
Prawdę mówiąc była to idealna okazja, by pozbyć się wspólników. Wystarczyłoby szepnąć strażnikowi kilka słów na ucho... jednak Derrick spytał tylko o wampirzycę.
Niestety strażnik o poszukiwanej nic nie słyszał, chociaż listy gończe stale jeszcze wisiały tu czy tam. Nie słyszał również, co było dla odmiany pozytywną informacją, o uzdrowieniu hrabianki. Czyli wciąż mieli szansę. Na przykład wylądować w lochu.
- Zatrzymam się "Pod Rozbitym Dzbanem" - powiedział Derrick, gdy wierzchowiec znalazł swoje miejsce w stajni. - Idziecie ze mną, mam nadzieję?
- Mamy tu rodzinę - odpowiedział Drunin, na co Liliel też głową skinęła.
- Tam się lepiej wyszykujemy na spotkanie z panem hrabią - dorzuciła.
- Spotykamy się zatem rankiem, u wrót zamku - powiedział Derrick. - Tylko pamiętajcie, że broń trzeba będzie zdać przy wejściu.
Drunin zębami zgrzytnął, ale skinął głową.
- Będziemy tam, Derricku - zapewniła Liliel. - Tylko ty nie zaśpij - dodała z uśmiechem.
- Nie ma obawy - odparł Derrick.

Gospoda powitała medyka szeroko otwartymi drzwiami. Oczywiście mógłby sprawdzić, jak się czuje Otton Lyvenbrook, porozmawiać z piękną Teresą, zobaczyć Helenę. Postanowił jednak zostawić to na następny dzień, jak już załatwią sprawę hrabianki. Teraz przede wszystkim potrzebna mu była kolacja, kąpiel, naprawa stroju i dobry sen.

***

Świt zastał go na nogach.
Ubranie, odświeżone i naprawione, czekało już na niego, podobnie jak zamówione jeszcze poprzedniego dnia śniadanie. Chociaż było bardzo smaczne, to jednak Derrick nie stracił zbyt wiele czasu na delektowanie się nim. Zjadł szybko, sprawdził raz jeszcze, czy ma przy sobie mikstury, mające uzdrowić hrabiankę, a potem ruszył w stronę siedziby hrabiego.
 
Kerm jest offline