Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2011, 22:08   #189
Sileana
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Judith była w głębokim szoku, że po raz kolejny udało się jej zachować życie. Tak jakby, mimo jej utyskiwań, ktoś na górze o nią dbał. No, może nie do końca na górze, skoro jej wybawcą był stary Indianin, ale liczyły się intencje.
Tyle że wspomagające ją siły nie mogły być bardzo potężne. Indianin w pewnej chwili wyglądał jakby sam miał się rozsypać, rozwiać na wietrze. Rozprawienie się z trzema potworami przygarbiło go, powłóczył nogami i oddychał tak ciężko, jakby zaraz miał się udusić.
Patrzyła na to z niepokojem, bo przecież był ich jedyną nadzieją... Nie mogli go stracić właśnie wtedy, kiedy dopiero co go zyskali. Gdyby umarł, równie dobrze mogliby sami się zabić, uprzedzając tortury ciemności.

W końcu jednak Walker odprowadził Indianina do jego chaty, a ona z podopiecznymi ruszyła za Duffrisem do hotelu. Tam Sam opowiedziała, co się stało z Lucy, i zniknęła w pokoju Solomona. Judith nawet nie zamierzała jej osądzać, nie tej nocy, podczas której ona sama myślała o schronieniu się w czyichś mocnych ramionach.

* * *

Umieściła wdowę z synem w pokoju, nie zdradzając słowem w recepcji, dlaczego tak nagle potrzebuje kolejnego pokoju ani kim jest kobieta. Nie chciała zostać znowu zamknięta za morderstwo. Zresztą kobieta zachowywała się tak, jakby ostatnich kilka godzin nigdy się nie wydarzyło. Cały czas powtarzała, że musi wrócić do męża. Judy popatrzyła na chłopca, który nie do końca rozumiał, co się dzieje i był gotowy uwierzyć w każdą wersję. Trzymał się kurczowo matki, ale mimo wszystkich szaleństw nie płakał. Judith kompletnie nie wiedziała, co ma powiedzieć tej dwójce, zapewniła ich tylko, że rano znajdzie dla nich bezpieczne miejsce.

Położyła się spać po bardzo długiej kąpieli, którą wymusiła na obsłudze pokaźną łapówką. Przewracała się z boku na bok, zalewana powracającymi obrazami ataku, niepokojem o siebie, a także swoich podopiecznych. Indianin wyglądał jak nadłamana trzcina, czy w ogóle przeżyje kolejną próbę rozprawienia się z ciemnością? Jak wyobraża sobie pokonanie tego piekielnego pomiotu?

Jak wiele żyć pozostało jej, Judith Donovan, zanim ktoś straci cierpliwość i zdmuchnie jej świeczkę?

* * *

Ranek przyjęła jak wybawienie, chociaż zdołała przespać się parę godzin. Niewiele, ale i tak była zadowolona, że udało się jej uciec rzeczywistości.
Zgodziła się z propozycją Duffrisa, słuchając go tylko jednym uchem, tak bardzo zajęta była wpatrywaniem się w podopiecznych i szukaniem w nich... czegoś. Niestety, sen nie przyniósł ulgi kobiecie. Ciągle majaczyła o mężu, tak jakby wciąż żył. Jej syn wyglądał trochę lepiej, choć na jego twarzy malował się wielki znak zapytania.
- Pójdziemy tam razem. - Powiedziała w końcu do Duffrisa, odwracając wzrok od dziecięcych oczu patrzących na nią z wyrzutem.
Obiecała im to. Potem niech się dzieje, co chce, ale ona musi im znaleźć schronienie.
 
Sileana jest offline