Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2011, 00:49   #77
Velo
 
Velo's Avatar
 
Reputacja: 1 Velo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znany
-Tia, dobra robota.- odparł krasnolud średnio wzruszony akcją ratowniczą. Sam nie mógł pomóc, bo miał na sobie zbyt ciężką zbroję żeby wskakiwać do wody.

Krasnolud podszedł do kapłanki i wyciągnął przed siebie topór, jakby miał ją zaraz uderzyć. Nagle obrócił ostrze do siebie i podał jej trzonek.

-Trzymaj, Bruna była... jest kapłanką. Może uleczyć część twoich ran- Daegor zostawił topór przy kapłance.

-Nie martw się pani, pomogę ci trochę, ale resztą swoich ran musisz sama się zająć, w tej postaci moja moc jest ograniczona.- Bruna otoczyła się słoneczną poświatą, która zaczęła spływać po kapłance i zasklepiać jej rany.

- To nie było konieczne - Odpowiedziała kobieta zarówno do topora, jak i do Krasnoluda, oddając brodaczowi oręż - Przecież w końcu potrafię się sama uleczyć. A skoro już jesteśmy w temacie, to czy ktoś potrzebuje leczenia?. No i chyba nic już tu po nas, czas w dalszą drogę?. Tylko jakoś nie mam ochoty już taplać się w wodzie.

- Rana nie była lekka, z taką raną mogłaś mieć problem z utrzymaniem koncentracji. - odpowiedziała Bruna. -[i]A teraz twoja kolej na małe leczenie, Daegor.

Kapłanka usiadła na jakimś pobliskim, przewróconym pniu, znajdującym się na naprawdę niewielkiej wysepce stałego lądu pośrodku bagnisk, po czym ściągnęła buty, wylewając z nich ostentacyjnie wodę.
- Cholerne bagno - Mruknęła.

Fakt faktem, wiele osób było przemoczonych, woda zaś była zimna... pojawiło się więc lekkie szczękanie zębami, oraz nieprzyjemne uczucie poruszania się w mokrym (i o czywiście zimnym) ubiorze.

-Im szybciej wyjdziemy z bagna... tym... cóż... lepiej.-wtrącił Samotnik redukując cienistą otoczkę do mimimum. Jakoś on sam ucierpiał najmniej, ale wcześniejsze obrażenia dawały się we znaki.-Dobra panowie. Ustawić się w rządek i niech magiczne paluszki Zinn zrobią swoje cuda.
Jako, że prawdopodbnie był w najlepszym stanie, postanowił jako ostatni skorzystać z propozycji kapłanki.

Morvin skrzywił się, przez chwilę bijąc się w myśli z perspektywą magicznego leczenia dokonanego mocą wrogiego jego ludowi bóstwa. Z jednej strony czaił się fundamentalizm, z drugiej zaś ceniony wśród jego pobratymców oportunizm - obie wartości wpajane każdemu Thunthallarczykowi od dziecka, obie cenione i głęboko poważane w jego społeczeństwie.
Koniec końców arcymag wytłumaczył sobie teologiczny problem w ten sposób, że poddając się opiece uzdrowicielki dokonuje swego rodzaju podstępu - nie korzysta z pomocy, ale wykorzystuje do pomocy, dla własnej, samolubnej korzyści. Tak. Na pewno za to nie oberwie w zaświatach. Chyba na pewno.
- Z pomocy medycznej chętnie skorzystam - rzekł w końcu Morvin, krocząc przez niepewny, bagnisty grunt z gracją kulawej cieniokaczki. - Ten cholerny szczeniak nie dość, że pogruchotał mnie dotkliwie, to jeszcze przypomniał o paru stłuczeniach jeszcze z bitwy w Silverymoon.

Kapłanka uleczyła więc najpierw Morvina, następnie Dagora, Raetara, a na końcu i samą siebie. Po poprawieniu nieco stanu zdrowotnego grupki nie pozostawało chyba nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę i... nadal brnąć przez zimne bagna?. Nie nastawiało to zbyt optymistycznie, zwłaszcza, gdy Zinnaella zaczęła nagle wyjątkowo głośno dzwonić zębami. Pozostałym również nie było wyjątkowo ciepło. Może należało pomyśleć o innym środku transportu niż własne nogi?. Do tego wszystkiego przydałby się i w końcu odpoczynek, byli wszak na nogach już całą noc...

Na szczęście magiczna zbroja Daegora była przystosowana do ochrony przed niskimi temperaturami - jako, że walczył głównie na północy Faerunu decyzja o zakupie takiej zbroi wydawała mu się naturalna. Był wręcz zdziwiony, że reszta grupy nie zaopatrzyła się w odpowiedni sprzęt.

- Na rozwartą pytę Sune, nie pomyśliliście ludzie żeby zabrać ze sobą jakieś magiczne sprzęty przeciw zimnu skoro Silverymoon to prawie północ Faerunu?- odparł z irytacją gdy kolejne ząbki zagrały jak chór dzwonków po 2 dniach popijawy.

-Nikt z nas nie planował wycieczki po przemarzniętym bagnie, łącznie z naszą przewodniczką.-Raetar wskazał kciukiem na przemarzniętą Zinn, która znając wszak kierunek wyprawy powinna się sama do niej przygotować. Nie wspominając o doradzeniu co nieco swym “podwładnym”.

-Kończmy na dziś tą wędrówkę. Odpoczywać wolę w realnym świecie.-zarządził Raetar, choć po prawdzie wyrażał podobną chęć widoczną na twarzach większości z nich.

- Też wolę... realny świat, ruchy bladolica, przenoś nas do normalnego świata! - zaczął poganiać Morvina.

- Mięczaki - prychnął Morvin, unosząc dłoń.
Rozproszenie zaklęcia przywodziło na myśl odsłonięcie okiennic w zamkniętym na głucho pokoju. Ciemne, słabo widoczne otoczenie utonęło nagle w świetle, ukazując przestwór prawdziwego świata i chociaż gąszcz poskręcanych drzew przesłaniał większość promieni słońca, nawet ta licha iluminacja zdawała się oślepiająco jasna w porównania do atramentowej czerni Planu Cienia. Cofający się mrok zebrał się przez chwilę wokoło arcymaga, otaczając go niczym chmura czerni, po czym przepadł na dobre, umykając ku jego wyciągniętej dłoni.
- To było było na tyle.
Głowa Irq, już w oryginalnej postaci, wychyliła się zza najbliższego drzewa.
- Bitwa skończona? Łaaagh! - Jęknął imp, gdy przygrzmociło w niego eleganckie, spętane skórzanymi rzemieniami zawiniątko.
- Znajdź jakiś suchszy spłachetek ziemi i rozbijaj namiot - rozkazał chowańcowi Morvin, spoglądając krytycznie na swoje ubabrane szaty. Zmrużywszy oczy, wskazał na nie palcem, na co materiał zadrgał, zaś błocko zaczęło od niego odpadać niczym krusząca się glina. - Jak komuś brud nie miły, to do mnie. - Dla większości arkanistów na poziomie Lirisha, poddawanie towarzyszy podróży takiemu prozaicznemu czaroklestwu wydawałoby się uniżającym szczytem pedantyzmu, ale Morvin wolał poświęcić tych kilka chwil na pozbycie się błota, niż później znosić swąd gnijących ubrań.

Jako, że w przeciwieństwie do swych towarzyszy, Samotnik nie wylądował w błocie, to zajął się zbieraniem chrustu i rozpalaniem ogniska. Przy okazji mówiąc.-Nie potrzebuję wiele snu, by odpocząć, więc strużuję pierwszy i ostatni.
Przez chwilę zamarł szukając w okolicy wszelakich umysłów. Zwłaszcza tych o intelekcie większym niż zwierzęcy.
 
Velo jest offline