Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2011, 07:28   #39
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Muzyka



Black Hills, South Dakota, kwiecień 1876



Smith przyczajony w mroku za kamieniem spokojnie czekał na rozwój wydarzeń oceniając sytuację. Siedząc oparł się plecami o zimną skałę i nasłuchiwał kolejnego strzału zza kurhanu. Jeśli by padł zbyt szybko oznaczało to, że karabin nie jest jednostrzałowym lub, że bandyta ma dwa. W to drugie wątpił szczerze, bo przecież gang uciekając z niewoli nie był wcale zaopatrzony, inaczej nie padliby ofiarą rabunku a kobiety porwania. Brodacz przez ciemną dolinę póki co kroczył bardzo ostrożnie, oddając tylko jeden strzał do wroga z pochodnią. Celny. Wbrew powiedzeniu, że Pan Bóg kule nosi, jednak Pan Smith bardziej ufał swoim umiejętnościom do widzenia w ciemności oraz ograniczeń skuteczności ściskanego w garści Peacmakera, przy strzelaniu z daleka. Kaznodzieja oddając strzał zdradził swoją pozycję i skory nie był do wychylania głowy zza głazu pod karabinowy obstrzał.

Po drugiej stronie skalnego wzniesienia w podobnej sytuacji był Balor. Ten jednak odważnie posyłał w stronę przeciwnika kolejne strzały, które okazały się być wcale skutecznymi. Choć kowboj był biegły w posługiwaniu się bronią, to daleko mu jednak było do umiejętności strzeleckich jego przyjaciółki Molly. W innych okolicznościach być może jego Colt miałby więcej do powiedzenia kryjącemu się za osłoną rusztowania zbirowi. Lecz póki co jeszcze nie tej nocy. Nie z takiej odległości. Jego kolejny pocisk wyrwał drzazgi w jednym z pali obłożonych kamieniami, na którym opierała się platforma indiańskiego grobu. W bębnie zostały mu dwa naboje.

Jared mimo niemłodego już wieku, a na dodatek postrzału w ramię, który jak się okazało zawdzięczał pomyłce, rzucił się biegiem pod osłoną nocy w kierunku szczytu. Klął w myślach poruszając z bólu wargami pod wąsem na cholerną ranę. Okazał się być najbardziej doświadczonym z grupy, gdyż wykorzystując okazję, gdy bandyta ostrzeliwał się z jego towarzyszami po prawej stornie skalnego podejścia, on zamierzał skrócić dystans. Ile by dał, aby mieć przy sobie zrabowanego wraz z czworonogim przyjacielem Sharpsa. Ściskając w garści Smitha&Wessona miał pełny magazynek nie marnując kul na strzelanie Panu Bogu po oknach w ciemną noc. Był za daleko. Biegnąc pochylony lewą ręką podpierał się skalnego podejścia, gdy prawa przyciśnięta do boku rwała promienistym bólem. Szczęściem w nieszczęściu stał bokiem do Molly. Wszak na tej wysokości strzału, zamiast w bark, mógł oberwać w piersi lub między łopatki. Niewielka to jednak była pociecha, bo tylko adrenalina i zawzięcie gnały go do przodu. Na czoło wystąpiły ciężkie krople bynajmniej zmęczenia. Może Jared młody nie był, lecz kondycji na takich krótkich dystansach mógłby pozazdrościć mu niejeden młokos. To rana gorączką trawiła jego organizm i wiedział, że jeżeli szybko nie skończą tego za czym przyszli do Black Hills, to równie dobrze może to być i jego święte miejsce wiecznego odpoczywania. Jeszcze dziesięć kroków i miał być przy pierwszym z brzegu kurhanie. Platformy podobnej do tej, za którą krył się wyjęty spod prawa bandzior z gangu Billiego O’Hulligana.

Tymczasem Hugo, który przybliżył się dość blisko jak na zasięg zdobycznego Sharpsa przyklęknął, przymierzył i strzelił w kierunku błysku jaki zostawił po sobie karabinowy ogień białego bandyty. Huk jednostrzałowca nie zdążył do końca przebrzmieć echem odbijającym się od skalnych ścian wąwozu, kiedy ze wzgórza odpowiedział Winchester. Carpenter, który chybił płaszczącej się na wzniesieniu sylwetki Molly widząc nieco bliżej błysk karabinu murzyna nie został dłużnym kiedy Hugo chybił. Olbrzymem targnęło do tyłu i opadł na wznak z rozpostartymi ramionami lądując ciężko na twardym gruncie. Gwiazdy zawirowały na czarnym niebie, ból rozdzierał piersi. Kaliber 44 z takiej odległości każdego innego z jego towarzyszy posłałby do grobu. Tylko dzięki kupie mięśni, z których Hugo był zbity, strzał nie wyprawił go z miejsca na tamten świat. Bokser mógł przyjąć na siebie, jak to w przeszłości nieraz bywało, bardzo dużo. Znacznie więcej niż przeciętny przeżuwacz tytoniu. Jednak karabinowy postrzał bez ceregieli znokautował olbrzyma posyłając go na skalne deski. Ciepła krew szybko spływała mu na szyję, kiedy zsunął się głową w dół, kilka kroków niżej po płaskim podłożu. Nie mógł złapać głębokiego oddechu więc zadowolił się płytkim. Przewracając się odruchowo na bok dźwignął się na łokciu mając wpisane w naturę bokserskie nawyki. Wtedy zobaczył w miejscu gdzie leżał na wznak przed chwilą rozmazany pas szerokiej plamy. Kula musiała wylecieć plecami zostawiając dziurę, którą jucha zostawiła lepki, krwawy ślad. Chociaż tyle dobrze. Coś musiał zrobić, ale w końcu chyba wstawanie na równe nogi w tym momencie, w tym miejscu, do końca rozsądnym nie było.

Molly nieopodal jej pozycji, z kierunku gdzie słyszała przed chwilą Colta Krisa ,w blasku wystrzału zobaczyła kątem oka za sobą przyklękniętą sylwetkę Hugo. Zaraz po kolejnym strzale cholernego koniokrada usłyszała z miejsca, w które przed chwila zerknęła, padające głucho, ciężkie ciało i stukot obijającego się o skały karabinu. Musiał wylecieć z rąk murzyna. Posłała bandycie dwa strzały. Jeden za drugim, lecz pierwszy grzmotnął ze zjadliwym piskiem odbijając się od skały tuż obok przeciwnika, a celności kolejnego nie była pewna. Jednego była pewna. Skurczybyk nie dość, że miał karabin, który deklasował dystansem jej Peacemakery przez większosć strzelaniny, to jeszcze miał wielostrzałowy Winchester. Pewnie McClyda. Nie musiał tracić czasu na ładowanie. Skała była zimna kiedy przywarła do niej policzkiem patrząc na próbującego odturlać się lub dźwignąć czarnego jak noc boksera.

- Carpenter! – krzyk przeszył noc w ciszy jaka na chwilę zaległa w strzelaninie. – Żyjesz?
- Lachociągom ołów sprzedaję! Zostało dwóch albo trzech! – odkrzyknął gorączkowo zachrypły kamrat.
- Co z Nose’em?
- Tańczy z Samem w krainie wiecznych łowów! Skurwiele zdjęli zasraną czerwoną skórę! Albo spierdolił!
- Fuck! – skomentował wściekle przytłumiony głos z jaskinii.










Billy odwrócił się w kierunku kobiet oparty plecami o ścianę przy wejściu do groty. Odłożył w zasięgu ręki rewolwer i nożem rozciąwszy końską uzdę, lejcami owiązał nogę wysoko nad kolanem.

- Słuchaj mulatto. – odezwał się patrząc na Lulu. – Nie tak to miało być. Jeszcze nie jest za późno. Przemów tym draniom z Hot Springs do rozsądku. Jak nie odstąpią to biedna Missy żywa z tej jaskini też nie wyjdzie. – mówił sycząc z bólu. – Niech dadzą nam spokój, – rzekł wstając z ziemi i lufą wskazał blondynkę – a jej włos z głowy nie spadnie. Masz – rzucił Louisie woreczek z banknotami. – Za numerek. Najdroższy w twojej karierze. A teraz idź do nich i przekaż co ci powiedziałem. Nikt więcej nie musi już ginąć.

Missy wzrokiem biegała od kurtyzany do bandyty.

- Ojciec zapłaci ci za mnie. – odważyła się odezwać do Billiego pierwszy raz od czasu porwania. Potem do Lulu z żywym przekonaniem skierowała słowa. – Richardson odwdzięczy ci się jak mnie uratujesz. – wiedziała, że jej życie zależy od losu O’Hulligana. – On nie żartuje... – jęknęła z przerażeniem patrząc na bandytę.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 17-12-2011 o 07:49.
Campo Viejo jest offline