Końcówka śniadania upłynęła w dość cichej atmosferze. Magowie nie mieli sobie nic do powiedzenia, ani jakoś nie spieszyli się do komentowania faktu ponownego pojawienia się herr Węglorza w zasięgu wzroku. Kurt koncentrował się bardziej na głośnej rozmowie gdzieś za swoimi plecami; nie dlatego, ze w jakimkolwiek zakresie owa rozmowa go interesowała, ale dlatego, że pozwalała nie myśleć o tym wszystkim co się działo tutaj, we Wrocławiu i tym wszystkim co działo się w Wiedniu... Jakoś pokrętnie Kurt usiłował sobie wytłumaczyć, ze wszystko jest tylko nietypowym zbiegiem okoliczności...
- Ja, ich danke Ihnen auch … - powiedział Sesser wstając od stołu.
Kiedy wyszli z restauracji dosłownie wpadli w zamieszanie wywołane przez wycieczkę emerytów, niemieckich emerytów. Uszy Kurta bezbłędnie wyłowiły bawarski akcent pulchnego staruszka domagającego się wezwania pomocy.
Reichman sprawnie i szybko zajął się pacjentem, a Kurt szlochającą nad jego uchem kobietą. Delikatnie, ale stanowczo podniósł ją i oddał pod opiekę innych uczestników wycieczki z poleceniem, aby usiedli na jednej z hotelowych sof i nie robili tutaj niepotrzebnego tłoku.
“Nie zabiło go gestapo. Nie zabił obóz. Przeżył nawet marsz śmierci.” - słowa spadały w jaźń muzyka jak betonowe bloki.
“Znów. Znów wróciliśmy do punktu wyjścia” - pomyślał.
“A teraz tu umiera.“ - powiedziała kobieta i kiedy Kurt przypomniał sobie te słowa poczuł dziwny skurcz gdzieś w środku. Skrzywił się nieznacznie uświadamiając sobie, że i on był bliski śmierci w tym mieście. Mieście, którego zaczynał nienawidzić i...
Obserwujący wysiłki Ericha mag zauważył ślady magy łączące hol z restauracją. Szybko podążył z powrotem do restauracji pod pretekstem przyniesienia wody. Ślady urywały się w środku pomieszczenia, ale coś mówiło muzykowi, że to nie kto inny jak herr Węglorz mieszał w całej sprawie palce. Tylko, w jakim celu? Kurt nalał wody i wyszedł z restauracji. Wszystko musiało wyglądać naturalnie, zwłaszcza teraz, zwłaszcza tu i teraz kiedy na szachownicy pojawiła się nowa figura...
Stojąc ze szklanką wody nad Erichem i staruszkiem zacięcie walczącym z nieuniknionym Kurt wpatrzył się na chwilę w wodę.
“Nie, ta szklanka nie niest w połowie pełna, jest w połowie pusta” - pomyślał gorzko. Ktokolwiek użył tutaj magyji, kimkolwiek był Węglorz, po prostu zabił tego człowieka. Tu nie było nic z mistycyzmu, jaki temu zdarzeniu usiłowano czasem nadać, nic z Przejścia, Otwarcia... To był zwykły mord... Po co?
Łkająca gdzieś w tle całego zdarzenia żona bez przerwy powtarzała, ze mąż tyle przeszedł, przecierpiał i nic go nie zabiło dopiero tutaj... TUTAJ. Oczywiście. Dopiero tutaj stał się dla kogoś zagrożeniem. Dla kogoś kto był w stanie go rozpoznać i zadziałać - szybko eliminując świadka... Dziadku co widziałeś, co wiedziałeś, jaka tajemnicę zabrałeś z sobą do grobu? Gdzieś uszy Kurta wyłowiły jeszcze “Groß-Rosen”, ale nazwa nic mu nie mówiła, przynajmniej nie w chwili obecnej...
Położył rękę na ramieniu Ericha i podsunął mu szklankę z wodą. Dalsza resuscytacja nie miała sensu...
- NEEEIN!!! - spadło jak wielki kamienny blok i rozsypało się na miliard okruchów żalu i goryczy.
Sprawa znów zatoczyła kolejny krąg... Znów wróciła do okresu WWII, nazistów, gestapo, obozów koncentracyjnych i tajemnic... Wyglądało na to, że studia historyczne staną się nieodzowne...