Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2011, 23:29   #113
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Xaraf ze zdziwieniem w oczach, spojrzał na odłożoną przed chwilą, zieloną słuchawkę. Kto do niego zadzwonił? Czy to była groźba czy ostrzeżenie? Nie miał pojęcia, ale do tych hipokrytów, które się raczyło zwać Ministerstwem Regulacji, na pewno nie wróci. A jeżeli będzie to konieczne, strzeli sobie prędzej w łeb, w akcie buntu i protestu tuż przed siedzibą Ministerstwa Hipokryzji, czy jak się ono nazywało.
W oczach jeszcze miał ropy, a przed oczami mgłę. Wstawał nadzwyczaj rychło, ale nie wstawał wcześniej. Podrapał się po głowie i przetarł oczy, po czym przejechał ręką po głowie pod włos. Chwilę później, podniósł tyłek i skoro już był na nogach, zbliżył twarz na podłogę żeby zrobić kilka porannych ćwiczeń. Był wczesny ranek, a w planach miał tylko zadzwonić do swojego nowego „kierownika”. Do godziny dziesiątej rano, miał około czterech długich godzin gnicia w domu.
Po intensywnym treningu, serii pompek, brzuszków, przysiadów i innych ćwiczeń, spocony jak mysz kościelna, ruszył do toalety, aby opróżnić pęcherz i zmyć z siebie trudy nocy i treningu. Gorąca woda, spłynęła na jego pobliźnione plecy, spływając z nich do syfonu. Spora, jak na mieszkanie w bloku łazienka, wypełniła się parą, szybko osiadając na lusterku, przeszklonym lufciku i płytkach, którymi była wyłożona. Kiedy kurek z wodą został zakręcony, w ruch poszedł niebieski ręcznik wiszący nieopodal na kaloryferze. Były egzekutor, starł ze swojego ciała resztki wody, która osiadła na skórze. Zakończeniem toalety, było dokładne ułożenie fryzury, a raczej próba, ponieważ Xaraf nigdy nie trawił dłuższych włosów, a aktualnie już dawno nie widział się z fryzjerem.
”Ta… – pomyślał, dokładnie przyglądając się swojemu pyskowi w lustrze – ”Stary Mark będzie miał robotę z tymi kudłami. O której on otwierał? Chyba o ósmej.”
Lecz zanim Firebridge pozwolił sobie na odwiedziny fryzjera, postanowił zająć się swoim mieszkaniem. Rozejrzał się po swoich czterech kontach. W pralni, w pomieszczeniu naprzeciwko łazienki, pod pralką zalegała sterta brudnych ubrań. Lodówka, jak przystała na stereotyp kawalera, świeciła pustkami, nie licząc jakiejś wędliny na której już widać była zielonkawą pleśń. Innych towarów też nie ważył się tknąć, więc wszystko wpakował do worka na śmieci, zostawiając tylko masło i dwie konserwy oraz jajka. No, i oczywiście piwo. Choć ostatnio nawet na nie miał czasu. Zakupy postanowił zrobić, kiedy będzie wracał od fryzjera.
Nim opuścił mieszkanie, zabrał się za pranie. Z domu jeszcze pamiętał, jak tym zajmowała się jego matka i nigdy nie mieszała rzeczy białych z kolorowymi. Niestety, wypadło mu to z głowy i już po kilkudziesięciu minutach, zamiast białych koszulek i skarpetek, miał kilka o niezidentyfikowanym odcieniu zieleni i brązu. Wyjmując ten cały majdan z pralki, przeklinał szpetnie. Klął i dokonywał oceny, czy dany ciuch jeszcze nadaje się do noszenia, a że Xaraf nigdy nie był jakimś specjalnym więźniem mody i panujących na chodnikach Londynu fasonach, wszystko ku jego szczęściu zdatne było jeszcze do noszenia. W czasie płukania ubrań, znalazł też i winowajcę tego bałaganu, jego zielona koszula w moro. Kiedy wszystko zostało rozwieszona na sznurkach nad wanną, i zaczęło powoli schnąć, Firebridge wziął się za śniadanie. Chciał wyjeść do czysta, to co miał w lodówce. I zafundował sobie iście królewskie śniadanko. Jajecznica na maśle smażona wraz z konserwą, do tego kufel piwa i czerstwe pieczywo.
”Nosz kurwa, iście wymarzone śniadanie” – pomyślał, przyglądając się swojemu talerzowi.
Długo to przyglądanie się i marudzenie na talerz nie trwało, bo w końcu był głodny. Wczorajszy kebab był smaczny, ale chyba podano mu go w porcji dla dziecka. Miał cholerne szczęście, że nie musiał płacić, bo by wyśmiał obsługę i wszystkich, tam siedzących. A zwłaszcza kierownika, za nabijanie ludzi w butelkę.
Do posprzątania w mieszkaniu, zostało tylko starcie kurzów, ale nie było jeszcze takiej siły która by go do tego zmusiła. Mógł prać, gotować, prasować, mopować podłogę, zmywać naczynia, ale kurze do była jego pięta achillesowa. Nie widząc w mieszkaniu więcej pracy dla siebie, ubrał się i wyszedł. Zmierzał do leżącego niedaleko, zakładu fryzjerskiego starego Marka, choć stary to on był tylko z nazwy. Jegomość w średnim wieku, od razu opuścił fotel i przygotował dla siebie odpowiednie narzędzia.
- Golenie też? – zapytał, szukając jakiejś końcówki do maszynki.
- Nie – odpowiedział Xaraf, przyglądając się swojemu zarostowi – Niech jeszcze podrośnie
Już po chwili, czarne i gęste włosy zaczęły spadać na podłogę. Fryzjer, po pierwszych cięciach zreflektował się, że nie zapytał się jak jego klient chce być obcięty.
- Na jeżyka? – zadał pytanie.
- A mam jeszcze jakiś wybór? – uśmiechnął się do lustra, co nie uszło uwadze figaro.
On też się uśmiechnął szeroko i parsknął przyjaznym śmiechem.
- A więc na jeżyka.
Po półgodziny walki balwierza z kołtunami Xarafa, ten był wolny. Po zapłaceniu kilku funtów za usługę, skierował się do spożywczego. Przed nim, kilkanaście sąsiadek dyskutowało o nocnej akcji policji. Oczywiście, nieomylne damy za nic miały stojący obok stojak z gazetami, z których jedna z nich krzyczała wielkimi literami „Kolejny handlarz krwią zatrzymany”. Dla nich był to gwałciciel, nekrofil, gdzie po fenomenie to słowo zupełnie, ale nie aż tak znacznie zmieniło swoje znaczenie, bandzior.
Xaraf machnął na nie tylko ręką, wychodząc ze sklepu z siatkami konserw, puszkowych szynek, słoików z jedzeniem i mrożonych zapiekanek. Ale wziął też żółty ser, biały ser, kiełbasę, parówki i inne, smaczne rzeczy.
Kiedy wrócił do mieszkania, zauważył do wyznaczonej sobie pory, która nie będzie ani za rychła, ani za późna ma jeszcze godzinę. Nie mając zbytnio dużo do roboty, wyskoczył do kiosku przed blokiem, kupić jakieś dwa czasopisma, motoryzacyjna i militarne, oraz krzyżówki wraz z czarnym długopisem. Jak tylko wrócił do domu i zaległ na fotelu przed telewizorem, nim się spostrzegł, wybiła dziesiąta. Podniósł słuchawkę, wbijając numer z wizytówki. W telefonie rozległ się sygnał nawiązywania połączenia, który nie był wolny od zakłóceń na linii. Czekał.

- Tak? – w słuchawce dało się usłyszeć głos, który od razu można było skojarzyć z kimś, kto nie daje po sobie poprawiać raz wykonanej pracy.
- Tu Xaraf Firebridge, miałem zadzwonić pod ten numer w sprawie pracy. Wczoraj się spotkałem z Panem Forestdeepem.
- Tak. Przekazał mi sprawę. I jaką podjął pan decyzję? – padło pytanie.
„Skoro dzwonię, to chyba jestem zainteresowany, nie?” – przeszło przez myśl byłemu egzekutorowi, ale nie odważył się okazywać aż takiej ironii swojemu kadrowemu.
- Jestem zainteresowany. Gdzie mam przyjechać, aby podpisać świstki?
- Tilney Street 12B. Trzecie piętro. Przygotuję dla pana stosowny zakres dokumentów. więc proszę powiedzieć o której mniej więcej mogę pana oczekiwać?
Xaraf szybko obliczył sobie w głowie, ile zajmie mu dojazd pod wskazany adres. W głowie majaczyła mu mapka miasta, trochę zajęło mu określenie Tilney St., ale w końcu się udało.
- Powinienem być za pół godziny. O kogo mam pytać, jakbym nie mógł trafić?
- Nazywam się Ashton Collins. Kierownik kadr.
- A więc do zobaczenia, za pół godziny, Panie Ashton.
- Do zobaczenia, panie Firebridge.

Firebridge wyszedł z domu, od razu kierując swojego samochodu. Land Rover Defender, stał samotnie zaparkowany na parkingu. Większość ludzi, było w pracy o starsze panie zamieszkujące które też mieszkały w bloku, nie miały samochodów. Ten stan rzeczy, długo nie zaprzątał mu głowy. Wystarczyła sekunda, by znalazł się w samochodzie i po kilkakrotnym wciśnięciu sprzęgła, przekręcił kluczyk, który spowodował obudzenie się stu sto dwadzieścia dwa konnego silnika, o pojemności 2.2 TD4. Pojazd ruszył.
Generalnie, dzielnica w której się mieściło biuro windykatorów, mieściło się w bardzo dobrej dzielnicy. Nad ulicą pochylały się ekskluzywne, bogate i co najważniejsze, zadbane kamienice. Nie było mowy o śpiących na klatkach bezdomnych, czy dzieciarni ćpających we wejściu amfy z worka. Wkrótce znalazł podany adres, który uprzednio zapisał sobie w notesiku. Była ta jedna z kamienic, za którą mieścił się całkiem duży parking, na którym było jeszcze sporo wolnych miejsc. Oczywiście dalej od głównego wejścia, bo bliżej drzwi nie dało by się wepchnąć przysłowiowej „ni pół szpilki”.
W samym środku kamienicy, w której mieściło się jego przyszłe miejsce pracy, panował angielski przepych - zabytkowe meble, „zapach pieniędzy”, jak to się mówi, ludzie w białych koszulach pod krawatem, a nawet klimatyzacja dudniąca nad uszami. Xaraf znowu poczuł się nieadekwatnie ubrany, jak wczoraj w restauracji, ale zresztą, nawet nie miał garnituru. No, po prostu nie tolerował na sobie takich ubrań. Kiedy raz założył wypożyczony garnitur, o mało nie zadrapał się na śmierć. Wtedy też, wypowiedział garniturom i szykownym koszulą wojnę. Póki co, wygrywał.
Od razu skierował się na trzecie piętro, gdzie szukał biura Kierownika Kadr. Dopiero po chwili, okazało się że do jego biura można się dostać tylko przez sekretariat, gdzie za biurkiem siedziała nad wyraz zadbana i atrakcyjna Azjatka. Xarafowi aż mózg się skręcił na jej widok. Zawsze ubóstwiał kobiety z dalekiego wschodu. Podobały mu się tak, że oddał by za nie najładniejszą angielkę, jaką by znalazł w Wielkiej Brytanii. Aż go na chwilę zamurowało, kiedy podchodził bliżej biurka, co nie uszło jej uwadze.
- W czym mogę pomóc? – przerwała narastającą ciszę, co wybiło Xarafa z marzeń.
- Xaraf Firebridge, ja do Pana Ashtona.
Dziewczyna wskazała ręką drzwi, wpuszczając gestem Xarafa do środka. On, oczywiście i tak zapukał do solidnych, prawdopodobnie orzechowych drzwi.
Ashton Collins był niewysokim i bardzo chudym człowiekiem, z wielkimi brylami w dużych oprawach, który wyglądał jak przerośnięta karykatura puchacza. Xarafa to rozbawiło, ale stłumił śmiech, częstując kadrowego tylko radosnym uśmiechem i powitaniem ograniczonym do skinienienia głową oraz krótkiego:
- Dzień dobry, Xaraf Firebridge – widać było, że Pan Ashton należy do marudnych gości.
- Witam serdecznie. Proszę usiąść. Tutaj są dokumenty - wskazał ręką - Proszę się zapoznać z zapisami oraz podpisać, jeśli zgadza się pan z treścią. Coś do picia na ten czas?
- Z przyjemnością. Herbatę, jeśli można prosić.
Umowa była standardową umową. W zasadzie, na orientację Xarafa nie zawierała jakiś kruczków, ani niespodzianek. I faktycznie ustalone wcześniej wynagrodzenie.
Lektura nie była długa, a herbatę wniosła jak się spodziewał, dziewczyna z sekretariatu. Gdyby jego kadrowy nie wyglądał tak służbowo i w zasadzie strasznie, wypytał by go o tą dziewczynę, ale nie odważył się na nadmiar, niepotrzebnych słów. Nie w jego obecności.
Krzywe, niewyrobione Xaraf Firebridge stanęło pod plikiem dokumentów, które od razu oddał kadrowemu. Ten sprawdził czy podpis stoi na swoim miejscu, po czym przywołał przez interkom dziewczynę z sekretariatu.
- To jest Anabele Lu. Anabele, to jest Pan Xaraf Firebridge. Oprowadzisz go?
- Oczywiście – odpowiedziała beznamiętnie, ale Xaraf nie posiadał się z radości.
Wycieczkę zaczęli od sekretariatu. Dziewczyna firmowym tonem, informowała gdzie co się znajduje. Tam biuro kierownika, tam prezesa, tam są toalety, a tam stoją automaty z kawą i jedzeniem. Jednym słowem, już po chwili całkiem nieźle mógł by się poruszać między tymi zakamarkami. Przedstawiła go paru ludziom, którzy też okazali się windykatorami, kilka urzędnikami, przedstawiła go nawet księgowemu, przelewającego kawę z maszyny, do filiżanki.
Kiedy wprowadzała go w procedury wewnętrzne i regulaminy, nie mógł oderwać oczu od jej twarzy, ciała, całokształtu. A nudnego z pozoru regulaminu i procedur, mógł słuchać w nieskończoność.
Na koniec przedstawiła go wysokiej, obciętej na jeżyka kobiecie o ostrych rysach.


- To Rusłana Wyjkovivcz – powiedziała Anabele - Twoja zwierzchniczka. Ona nadaje ci adresy do windykacji, tych osób, które zignorowały prawne działania.
- Witam, Xaraf Firebridge - przedstawił się kobiecie.
- Cześć. Zaczynasz od jutra, tak? – zapytała dziarsko Rosjanka.
Xaraf pokiwał głową na tak.
- Najważniejsza jest instrukcja windykacji. Nie chcemy mieć problemów z policją, prokuraturą czy MR’em. Zapoznaj się z nią. Informuje, kiedy możesz używać i w jakich okolicznościach swoich mocy, i gdzie kończy się odpowiedzialność firmy, a zaczyna twoja osobista. Jutro, na wstępie zrobię ci test z procedur. Wyjdziesz w teren, kiedy go zaliczysz z pozytywnym wynikiem. Jasne?
Xaraf znów pokiwał głową.
- Gdzie go dostanę? – dodał po chwili.
- Tutaj - podała mu średniej grubości zbindowane wydruki - Trzydzieści stron. Najważniejsze jest osiem pierwszych. Miłego czytania.
- Dzięki - zważył książkę w dłoni - Mogę ją zabrać do domu? - upewnił się.
- Jasne
- Jutro oddam – po czym po chwili dodał - Na którą mam być w pracy?
- Zaczynamy o dziewiątej - po czym ona sama zapytała, po krótkiej chwili milczenia - Masz jakieś pytania?
Xaraf rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając pytań, ale żadnych nie zauważył.
- Nie, raczej nie teraz. Najpierw zapoznam się z książeczką.
- Miłego czytania - uśmiechnęła się przyjemnie - Widzimy się jutro.
Po krótkiej rozmowie z odpowiednikiem koordynatorki z Ministerstwa, Anabele postanowiła wrócić do punktu początku zwiedzania.
- A ty - powiedział kiedy wracali do punktu z którego zaczęli zwiedzanie - Od dawna tu pracujesz?
- Pół roku.
- I jak oceniasz tą robotę? – Xaraf próbował nawiązać dialog.
- Znośna
Zwięzłe, oschłe wypowiedzi Xaraf traktował za mające na celu spławienie go, ale zbadał wzrokiem jej palce. Zero obrączek i pierścionków, które mogły by uchodzić za zaręczynowe. Odetchnął z ulgą.
- Nie jesteś rozmowna, co? – mimo wszystko, próbował.
- Jestem w pracy.
- Ja jeszcze nie - uśmiechnął się przyjaźnie - A po pracy?
- Jestem umówiona – usłyszał i już stracił nadzieję na bliższą znajomość, a może nawet na coś więcej, ale kiedy usłyszał - Może jutro.
- Z przyjemnością - o mało nie podskoczył aż pod sufit, choć nawet nie zapytał się, czy Anabele się z nim umówi - Uciekam do siebie, mam lekturę - popukał w okładkę książki.
- To tylko formalność. Ponoć byłeś regulatorem. Masz odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie.
- A no, byłem. Ale rzuciłem tą robotę, ale to temat na dłuższą rozmowę. Jutro się zgadamy. Na razie.
- Pa – rzuciła za nim.

Po powrocie do domu, posprzątał ciuchy z łazienki, które już były suche i poukładał je w szafkach. Do tego zaczął sobie robić prowizoryczny obiad. Wstawił kilka ziemniaków małym rondelku, w dodatku usmażył sobie jajka i kiełbasę, którą potem obłożył płatkami sera, który wstawił wraz z nią do mikrofali. To było dla niego prawdziwie królewskie danie. Do szklanki nalał sobie soku pomarańczowego, zakupionego rano. Książkę, na razie odstawił na bok, ale zaraz po przygotowaniu posiłku i jego natychmiastowym skonsumowaniu i pozmywaniu zastawy stołowej, zabrał się za jej lekturę, przy włączonym telewizorze.
Akurat jakiś strażak wypowiadał się, o podpaleniu jakiegoś domy i że wykluczają wypadek. Słuchał tego jednym uchem, skupiając się na książce.
Lektura była, nad wyraz nudna.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline