Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2011, 20:57   #14
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Polana Mushiego

Trójka wędrowców skupiła się na tej jednej rzeczy, która uznali za wystarczająco wspólną. Przeczesywali pamięć w poszukiwaniu wspomnień z Paryża, widokówek, filmów czy nawet rysunków z przedszkola. Zatłoczone przez turystów Pola Elizejskie, fontanny wodne dumnie strzelające w górę, surowa, dla niektórych wręcz brzydka, stalowa konstrukcja wieży Eiffla. Mieli nadzieję, że to wystarczy. Proces obierania kierunku tym razem wyglądał podobnie tak jak wtedy gdy przed drogowskazem stał jedynie Frost. Ich wyobrażenia trochę się różniły, ale widocznie były na tyle zbliżone, że ich wysiłek się opłacił. Jedna tabliczka w końcu zatrzymała się w miejscu. Napis na niej głosił po prostu: Paryż. Poza tym nic innego się nie wydarzyło. Nowi towarzysze spojrzeli po sobie niepewnie. Nie wypowiedzieli nawet jednego słowa gdy przed nimi zaczęła pojawiać się szeroka kamienista droga. Wyglądała na tyle solidnie, że Karola nie czekała długo i jako pierwsza weszła na nowo powstały trakt.

-Tylko nie patrzcie w dół.

Śmiech, który rozległ się potem niósł się echem jeszcze przez długie sekundy. Znaczyć to mogło, że irytujący Rumpelstiltskin nie pozostawił ich do końca samym sobie. Nie czuli się oni z tego powodu wcale tak szczęśliwi jak mogłoby się wydawać. Szli drogą pełni pytań, obaw i wątpliwości, ale kroczyli ją razem. Przynosiło to pewną ulgę. Szli mając niezliczone konstelacje gwiazd po każdej stronie. Niebo zmieniło swoją barwę na zielono-niebieską. Szli aż zaczęły ich boleć nogi. Wtedy właśnie dotrzeć mieli do swojego pierwszego z wielu przystanków. Początkowo zobaczyli jedynie czarny dym wnoszący się ku górze.

---

Rozdział III

Praca u podstaw w małej utopii.


Po kilku minutach od wypatrzenia pierwszych śladów cywilizacji nasza trójka mogła dojrzeć już czegoś co zdawało się być niczym innym niż cygańskim taborem. Pierwsze wozy tworzyły sporej wielkości pierścień, w jego środku znajdowało się kolejne już przypadkowe rozmieszczone “domy” na kółkach. Wraz z kolejnymi krokami ukazywał im się także wyraźniej lokalny krajobraz. Z początku zdawało się, że przed nimi znajduje się skała wielkością podobną do mijanej wcześniej polany. Ze zdziwieniem stwierdzili jednak, że po prostu ich wzrok nie sięga aż tak daleko a kolejne elementu terenu odkrywały się im wraz z przebytą odległością. Nie wiadomo jednak czy świat ten tworzył się na ich oczach od podstaw czy był on tam od zawsze. Dla naszych bohaterów zjawisko to było podobne do znanej im mgły. Cyganie osiedlili się na miękkiej, brązowej, ale leżącej w większości odłogiem ziemi. Za obozowiskiem znajdował się średni ogródek, który głównie porastały chwasty a porządku pilnował strach na wróble. Niedaleko płynęła także bystra rzeka, która dosłownie spływała w nicość tworząc coś na kształt niecodziennego wodospadu. Tu i tam rosło pojedyncze drzewo. Po chwili okazało się, że jest ich więcej a sam tabor znajduje się na skraju lasu. Im bliżej obozu tym wyraźniej słychać było także narastającą wrzawę. Do uszu wędrowców docierały głosy zarówno kobiet, mężczyzn jak i dzieci . Nie przyszło im nawet do głowy, że to oni mogą być źródłem całego zamieszania. Głosy ucichły całkowicie kiedy zarówno goście jak i mieszkańcy obozu znaleźli się już na tyle blisko by móc rozróżnić poszczególne osoby. Wyglądało na to, że wszyscy bez wyjątku stawili się tłumnie oczekując ich przebycia. Było ich nie więcej niż sto osób. Pierwsze szeregi tworzyli raczej mężczyźni w dorosłym wieku. Przezornie na wypadek kłopotów. Za nimi stali ci mniej odważni, młodzieńcy, schorowani i kobiety w barwnych strojach trzymające dzieci na ramionach albo zasłaniające je własnym ciałem. Te i tak przepychały się w przód byle by tylko mieć lepszy widok. Po krótkiej chwili do przodu wyszedł jeden mężczyzna. Poruszał się ostrożnie używając laski. Na oko wydawał się mieć trzydzieści parę lat. Poprawił swoje binokle i odezwał się słowami kierowanymi do trójki naszych bohaterów.

-Jakie są wasze zamiary nieznajomi?

-Nie szukamy kłopotów. Chcemy tylko przejść - Caine odpowiedział jako pierwszy zdecydowanym i pewnym siebie głosem.

-Ej a co jeśli oni mogą nam pomóc?

-No właśnie, skrzydlata ma rację. Nie wyglądają przecież zbyt groźnie.


Mężczyzna w firmowych ciuchach spojrzał tylko z rezygnacją na swoje towarzyszki i wzruszył ramionami.

-Jak tam chcecie.

Reprezentant obozu wysłuchał wymiany zdań pomiędzy grupą i cofnął się na moment w stronę tłumu po czym przeprowadził krótką, ale rzeczową rozmowę z kilkoma mężczyznami. Na końcu uderzył dwa razy lasą o ziemię i ponownie wyszedł do przodu.

-Jeśli nie macie wrogich zamiarów a wasze intencje są czyste to zapraszamy w gościnę do naszego obozu.

Wędrowcy wymienili między sobą spojrzenia, które znaczyły tyle co “czemu nie”. Karolina odezwała się, więc w imieniu grupy, że z miłą chęcią skorzystają z tej hojnej oferty. Caine tylko prychnął, ale nie wniósł sprzeciwu. Alicja natomiast wydawała się cieszyć na myśl o odpoczynku. Poza tym cała trójka oprócz zmęczenia zaczęła odczuwać już lekki głód. Cyganie słysząc odpowiedź kobiety wyraźnie się rozluźnili. Po tłumie przebiegły podniecone szmery a potem już tylko powitalne okrzyki radości. Alicja i Karola poczuły się lekko skrępowane i tym, że są w takim centrum uwagi. Wkrótce tłum otoczył szczelnie całą grupę. Mężczyźni i kobiety ściskali ich mocno. Niektórzy rodzice chcieli nawet by ucałowali oni ich pociechy. Zadawano im tyle pytań, że niemożliwością było odpowiedzieć tak szybko na wszystkie. Sporo osób było zachwycona skrzydłami Alicji. Natomiast jedna kobieta, która najwyraźniej była krawcową koniecznie chciała wymienić się czymś z Karoliną na jej jedwabną sukienkę. Kilka dzieciaków parodiowało Caina, który nie krył niechęci do takiej ilości prostej gawiedzi. Poklepywaniom po plecach i zaproszeniom na kolacje nie było końca. W końcu udało się im dojść do środka obozu. Znajdowały się tu pieńki i wielkie żarzące się blaskiem ognisko. Drewno pękało z donośnym trzaskiem a ogony ognia tańczyły radośnie i hipnotyzowały tych, którzy wpatrywali się w nie za długo. Tłum rozstąpił się na tyle, żeby zrobić miejsce dla Caina, Karoli i Alicji. Następnie po raz kolejny pojawił się człowiek, który powitał ich chwilę wcześniej. Mężczyzna sprawiał wrażenie ogólnie poważanego skoro nie musiał się wysilać a jego pobratymcy milkli kiedy ten chciał zabrać głos. Tym razem wędrowcy mogli przyjrzeć mu się dokładniej. Był o głowę niższy od Caina. Niezbyt imponował posturą, mimo że powoli zaczynał już łysieć to twarz wciąż miał młodą. Gościł na niej dobroduszny, szczery uśmiech. Na nosie miał zadbane czarne binokle. Jego oczy zdawały się natomiast żyć własnym życiem. Śledziły bacznie i analizowały wszystko co się wokół niego działo. Było w nich coś takiego, że człowiek nie wiedział czy rozmawia z szaleńcem czy mędrcem. Z całą pewnością jednak oczy te dużo w życiu widziały. Był ubrany w czarną kamizelkę, niebieską prążkowaną koszulę, czarne wygniecione i trochę za duże spodnie oraz czarne wybrudzone buty. Na jego szyi wisiał łańcuszek ze srebrną monetą. Wydawał się w formie na tyle, że nie musiał chyba posługiwać się długą laską pokrytą wystruganymi w drewnie symbolami zakończoną krótką spiralą.

-Siadajcie proszę przyjaciele. Jestem Bajarzem i czas już najwyższy na opowieść.

---

O tym jak Jasiek pokonał hydrę.

Dawno dawno temu. W królestwie daleko stąd. We wiosce Morthenshem ludzie wiedli spokojne życie wypełnione przez ciężką pracę i zabawę na wiejskich festynach. Działo się tak przez długie lata i nawet najstarsi mieszkańcy nie mogli przypomnieć sobie większych problemów niż susza przed zbiorami. Wszystko jednak zmieniło się podczas nocy letniego przesilenia. Podczas święta plonów zaginęła córka sołtysa wsi. Szukano jej przez sześć dni i sześć nocy po okolicznych polach i lasach. W końcu siódmego dnia przerwano poszukiwania a wioska pogrążyła się w żałobie po stracie pięknej Jenny. Jedyne miejsce, którego nie sprawdzono znajdowało się na moczarach gdzie przecież nikt z wieśniaków nigdy nie ośmielił się zapuścić. Co miałaby tam robić córka sołtysa? Nikt nie wiedział, że chciała mieć najładniejszy wianek we wiosce, a co zrobiłoby większe wrażenie niż wianek z bagiennych lilii? Ładne to było dziewczę lecz nierozważne. Podczas zrywania kwiatów ześlizgnęła się ze skarpy i wpadła do mętnej czarnej wody. Co prawda od razu podpłynęła do brzegu jednak nie zauważyła, że gdzieś za nią z wody podniosła się jedna głowa. Po niej wynurzyły się kolejne a każda z nich miała twarde pokryte łuskami łby, grube szyje i przede wszystkim wielkie ostre zębiska pokryte trucizną, która mogła zabić każdą żywą istotę. Dziewczyna zdążyła jedynie krzyknąć kiedy jedna z głów chwyciła ją mocno i z łatwością podniosła do góry. Potworem tym była hydra. Wiecznie nienasycona i strasznie niebezpieczna. Według legendy każda jej odcięta głowa zaraz wyrastała na nowo. Jenny krzyczała jeszcze przeraźliwie kiedy głowy rozszarpywały między sobą jej ciało. Nikt nigdy nie dowiedział się o losie biednej dziewczyny. Na nieszczęście jednak hydrze, która po raz pierwszy próbowała mięso człowieka tak ono zasmakowało, że z każdą nocą zaczęła zbliżać się coraz bardziej do ludzkich siedzib. Wkrótce mieszkańcy zaczęli znikać w nieznanych okolicznościach a wioskę obiegła plotkę o potworze czającym się w mroku nocy. Zaczęto zamykać drzwi na noc, matki zaganiały swoje pociechy do domów po zachodzie słońca, starano się nie poruszać niepotrzebnie po zmroku. W końcu jednak problem stał się tak poważny, że zorganizowano specjalne zebranie na którym ustalono, że bestia musi zostać zabita. Sołtys Morthenshem osobiście pokierował ekspedycją z najdzielniejszych mężczyzn uzbrojonych w piki, widły, pochodnie i zardzewiałe miecze. Wyruszyli pod osłoną słońca przekonani, że bestia żeruje w nocy, więc w dzień musi odpoczywać. Ślady skierowały ich na moczary. Dwudziestu krępych chłopa ostrożnie wkroczyło na teren hydry nie będąc przygotowanym na to co mogą zostać. Potwór rzeczywiście odpoczywał w dzień, ale zawsze jedna z głów na zmianę czuwała nad resztą. Wieśniacy stracili przewagę zaskoczenia a kiedy polegli pierwsi z nich zjadani w całości lub w kawałkach większość porzuciła swoją broń i resztę swoich towarzyszy. Na placu boju został jedynie sołtys, który w rozpaczliwym geście padł na kolana i zaczął błagać o życie. Jedna z głów rzuciła się, żeby skończyć jego życie i zaspokoić swój zwierzęcy apetyt. Nie doszła jednak do celu gdyż drugi łeb uderzył w nią z wielkim impetem przerywając atak. Głowy zasyczały na siebie wyraźnie mając inne zdanie na temat niedoszłej kolacji.

-Nie jedz mnie proszę! Czego... Czego chcesz?

Głowy zasyczały a jedna z nich przemówiła gardłowym ludzkim głosem wkładając w to wielki wysiłek. Była ona większa od reszty a reszta zdawała się jej słuchać.

- Ssss... Daj ssss nam mięssssssa. Chcemy mięsssssssa a nikomu ssss w twojej wiosssssssssce nic ssssssssię nie sssssssstanie.

Sołtys przysiągł regularnie dostarczać mięso do legowiska bestii. Stwierdził, że jeśli miałoby to uratować całą wioskę to głód nie był zbyt dużą ceną. Po przybyciu do wioski mężczyzna zrelacjonował całe spotkanie a wszyscy w obawie o życie własne, rodzin i przyjaciół zgodzili się z tym, że trzeba karmić potwora. I tak co kilka dni na moczary wyruszały wozy obładowane mięsiwem a wieczorem wracały puste. Życie w Morthenshem toczyło się swoim rytmem i w końcu mieszkańcy przyzwyczaili się do nowych warunków bo hydra dotrzymywała swojej obietnicy i nie zapuszczała się poza swój dom. Mijały miesiące gdy w końcu zaczęło brakować mięsa w całej wiosce. Zabito ostatnią krowę, ostatniego woła gdy na mieszkańców padł blady strach. Nikt nie wiedział co robić dalej. Wiele głosów zaczęło mówić otwarcie o ucieczce, młodzi którzy nie byli na pierwszym spotkaniu z hydrą przekonywali do stawienia jej oporu.
To jednak Jasiek, bystry syn młynarza wpadł na pomysł jak przechytrzyć bestię. Myślał nad tym długo w przerwach od pracy w młynie. Jasiek miał dobre serce, które tęskniło za Jenny. Podejrzewał, chociaż nie mówił tego otwarcie, że to hydra stała za zaginięciem dziewczyny do, której wzdychał wiele nocy. Przełożył swój plan sołtysowi, który posłuchał go tylko dlatego, że nikt inny nie miał nic mądrego do powiedzenia w obliczu zagłady całej wioski. Następnego dnia z wioski wyruszyły wozy, które od dłuższego czasu regularnie pokonywały tę samą trasę. Kiedy karawana dotarła na miejsce chłopi powiedzieli Jaśkowi, że bestia ukrywa się pod taflą wody właśnie w tym miejscu. Młodzieniec zagwizdał przeciągle a z bagna szybko wysunął się rząd wygłodniałych głów. Wyglądało na to, że stworzenie spodziewało się gości od jakiegoś czasu. Hydra z wysiłkiem wyszła na brzeg odkrywając swoje wielkie opancerzone cielsko. Chłopak nie dał po sobie poznać zaskoczenia i trzymał się umówionego planu.

- Droga hydro ze względu na twoją szlachetną osobę przywieźliśmy ci dzisiaj coś innego niż zwykle.

Bestia z całą pewnością nie ucieszyła się z tej wiadomości. Wielkie strugi śliny kapiące z jej paszcz powodowały, że wieśniakom trzęsły się nogi i odruchowo odsuwali się do tyłu. Jasiek jednak pozostał niewzruszony.

-Sssss innego? Chcemy mięsssssa. Daj nam je ssss bo ssssssssam zosssssstaniesz nasssssssszą przekąsssssssssską.

-Z miłą chęcią mości hydro. Skosztuj jednak najpierw tego co dla ciebie przygotowaliśmy

-Ssssss jeśli to podssssstęp to...

-Tak wiem zjesz mnie i zapewniam cię, że mam jak najlepsze intencje.


Wozy podjechały bliżej a wieśniacy, którzy zeskakiwali z wozów kolejno odkrywali plandeki. Były tam ryby, świeże bochny chleba, owoce, warzywa i ryż. Uczta godna królów poza tym, że brakowało na niej mięsa. Głowy rzucały się na przemian do wozów wyjadając ich zawartość. Nawet jeśli im nie smakowało nie dawały tego po sobie poznać. Po chwili zostały jedynie okruchy z tego co stanowiło resztę zapasów wioski.

-Ssssss ciągle nie jesssssteśmy najedzeni człowieku sssss. Ssssssłowo się rzekło, będziesz więc nassssszym obiadem.

-Zapomniałbym zupełnie! Mamy jeszcze mięso - Jasiek uderzył się w czoło jakby nagle doznał olśnienia.


Jeden z chłopów drżącymi rękoma podał mu worek z którego młodzieniec wyjął smażonego kurczaka. Zrobił jednak zmartwioną minę i głośno westchnął

-No nie przecież to nie wystarczy dla wszystkich twoich głów szlachetna hydro. Będziecie musieli podzielić między sobą.

-Ssssss podzielić? Nie rozśmiessssssszaj mnie człowieku. Ssss to ja mam pierwssssssssszeństwo podczassssssssss posssssiłków. Daj mi mięsssssssso.

-Jak sobie życzysz wasza wysokość.


Jasiek wziął szeroki zamach i rzucił kurczaka w stronę jedynej paszczy, która mówiła ludzkim głosem i najwidoczniej starała się podporządkować sobie swoich braci i siostry. Chłopak zapamiętał jednak to co mówił sołtys podczas swojego pierwszego spotkania z potworem. Liczył na to, że chciwość hydry i jej apetyt staną się jej zgubą. Jedna z głów uprzedziła tą największą i porwała ptaka w jego ostatnim locie. Ta która przewodziła reszcie podniosła gniewny syk i zaatakowała zdrajcę. Pozostałe rzucały się w chaosie i w końcu zaczęły atakować siebie nawzajem. W ruch poszły zęby, które rozrywały twarde łuski i kawałki mięsa z szyj. Rany nie goiły się ponieważ proces leczenia powstrzymywał jad zawarty tylko i wyłącznie w zębach hydry. Okazało się, że reszta jej ciała nie jest nań odporna. Kolejne głowy padały bez życia, aż w końcu pozostała już tylko jedna. Zasyczała w stronę ludzi rzucając im groźbę bez pokrycia. Zapewne domyśliła się, że padła ofiarą ich zdradzieckiego planu, ale dla niej było już za późno. Zakołysała się jeszcze w tył i przód i z łoskotem padła na ziemię wydając ostatnie tchnienie. Wieśniacy natomiast zaczęli skakać i tańczyć wokół wozów. Podrzucano do góry Jaśka i wnoszono okrzyki na jego cześć. Po tym jak ekspedycja wróciła do wsi został on bohaterem i nawet postawiono mu pomnik. Wkrótce poślubił córkę kowala a po roku zastąpił sołtysa, który przeszedł na emeryturę zostając najmłodszą osobą na tym stanowisku w całej historii Morthenshem. Tak oto syn młynarza pokonał hydrę.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 19-12-2011 o 22:50.
traveller jest offline