Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2011, 16:36   #11
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Nie mam żadnych pytań - oznajmiła Karolina - chcę wrócić na Ziemię.

-Ziemię? Przyznam szczerze, że nigdy tam nie byłem, ale nic prostszego. Po prostu obierzcie kierunek i do dzieła – powiedział błazen

- Chwileczkę … - mężczyzna w drogim garniturze odwrócił się w stronę Karoliny - Zanim gdziekolwiek się udamy warto by było zapytać w jakim stanie tam dotrzemy. Nie wiem jak wam, drogie panie, ale mi jakoś nieszczególnie spieszy się do ponownego składania, a nie wierzę byśmy tak po prostu obudzili się we własnych łóżkach. - kończąc swoją wypowiedź zwrócił oczy w stronę klauna czekając na jego wyjaśnienia.

-Phi, jesteście wędrowcami do jasnej ciasnej. Mogę wam powiedzieć wszystko o tym świecie, ale o waszym? - Błazen podrapał się po brodzie zastanawiając przez chwilę.- Czasem wracacie do siebie, czasem się gubicie i zostajecie tu na dłużej, czasem nawet i na zawsze. A tu moi drodzy nie zawsze jest taki miło i przyjemnie oj nie. Was ludzi odwiedza nas tu naprawdę dużo, ale tacy jak was czwórka tutaj... Są tutaj na trochę innych prawach od przejściowych wędrowców. Muszę was zmartwić, ale nie znam żadnego człowieka podobnego wam, któremu udało się wrócić. Rzecz jasna świat ten jest olbrzymi a ja zajmuję się tylko jego skrawkiem.

- Nie jestem droga panią – warknęła Karolina w stronę wymuskanego (no, obecnie znacznie mniej) przystojniaka. Reagowała alergicznie na protekcjonizm, którym przesycony był ton męzczyzny.
Po chwili dotarł do niej seans słów błazna. Poczuła, jak ogarnia ją z wolna narastająca panika.
- Zaraz, zaraz – podniosła ręce w stopującym geście – to się dzieje naprawdę? Ta opowieść twojego sługusa o tej zgwałconej dziewczynie, co spadła.. to .. to też się zdarzyło?

-He? Oczywiście, że to się dzieję naprawdę. Myślisz niemądry ludziu, że to jakieś przedstawienie teatralne? Ohohoho - mężczyzna zaśmiał się groteskowo i z trudem się opanował. - To mnie ubawiliście. Wszyscy jesteście tacy śmieszni? A tak poza tym to wątpię żeby Ósmy zgwałcił tą dziewczynę... W każdym razie chyba nie zdążył - jego oczy zwęziły się nieprzyjemnie, ale reszta twarzy pozostała wesoła.

Caine nie skomentował słów kobiety. „ Skoro wolisz uchodzić za tanią to nie moja sprawa” mówiło jego spojrzenie. Próbował jednak negocjować z klaunem..
- Wyjaśnij nam zatem jakie konkretnie prawa nas dotyczą. Wolałbym wiedzieć na czym stoję zanim ruszę dalej.

Pytanie nieznajomej oraz odpowiedź klauna zbył milczeniem. Rumpel mógł równie dobrze skłamać co powiedzieć prawdę. Mógł być wytworem zbiorowej halucynacji lub nie. Wszystko w swoim czasie.

-Phi to zbyt ogólne pytanie bym mógł całkowicie na nie odpowiedź. Wszystko w swoim czasie. Wy ludzie macie takie śmieszne miny kiedy spotyka was coś czego się nie spodziewacie! – błazen westchnął zawiedziony tym, że nikt z obecnych nie podziela najwyraźniej jego zdania. - Można powiedzieć, że zostałem choć nie ukrywam niechętnie waszym przewodnikiem po tym świecie. Ostrzegam jednak, że służyć mogę jedynie radą. No i może... Odrobiną muzyki ku pokrzepieniu waszych serc. Brzydzę się przemocą i jestem z natury wstydliwy, więc z istotami zamieszkującymi ten świat radźcie sobie sami.

Rumpelstiltskin wyciągnał się bezczelnie na skorupie śmiejąc się im w żywe oczy. Z całą pewnością ciężko było polubić kogoś o takiej naturze.

-Nie martwcie się jednak moje biedactwa. Zawsze będę z wami w tej czy innej postaci. Czasem mooooże pomogę jak będę akurat w humorze, ale to wasza wędrówka, więc musicie mi wybaczyć.

- Ale co ma być celem tej wędrówki? – spytała Karolina, starając sie ukryć panikę w głosie. Nie dyskutowała z błaznem – kiepsko się to sprawdzało w przypadku Narcyzów z tak rozbuchanym ego… Mogła by połechtać jego próżność, pokomplementować, popodziwiać intelekt, spryt, wymowność, mięsnie rysujące się pod kamizelką.. taaak..Karola wiedziała, ze to by zadziałało. Ale jakoś nie potrafiła wykrzesać w sobie siły.

-I to właśnie jest piękne kochani - usłyszała - To wy decydujecie co jest waszym celem. Mówić jaśniej? Żeby ruszyć dalej musicie wspólnie obrać kierunek w którym zmierzacie. Najwyraźniej drogi waszej czwórki łączą się ze sobą i musicie przynajmniej chwilowo podróżować wspólnie.

- Zaraz, zaraz - odezwała się w końcu dziewczyna ze skrzydłami. - Pytacie co tu robicie, co macie robić... A gdzie my właściwie jesteśmy? I Dlaczego? - Zwróciła się do mężczyzny w dziwnym stroju.

Karola wzruszyła ramionami - Nie akurat ma to żadnego znaczenia .. - mruknęła - Ważne tylko, jak się stąd wydostać...

- Dla Ciebie może i nie ma
- warknęła tamta po czym znów spojrzała pytająco na błazna.

-No no... Spokojnie moje panie. Takim nastawieniem na pewno nic nie osiągnięcie. Nie wydostaniecie się właściwie nawet z “tego miejsca” - błazen położył specjalny nacisk na te słowa parodiując odrobinę Alicję. -Gdzie jesteście? Na polanie Mushiego. Czy taka odpowiedź cię zadowala ludziu?

- Świetnie - mruknął ledwie dosłyszalnie męzczyzna - trafiły mi się kotki w rui i omdlewający człowieczyna. Znalezienie wspólnego języka w takim gronie to przecież błahostka...
- No dobrze
–powiedział głosno - w takim razie czy byłbyś tak uprzejmy i wyjaśnił nam działanie tego drogowskazu? Jak rozumiem wyznacza nam odpowiedni kierunek w zależności od drogi którą chcemy obrać. W jaki sposób się to odbywa?

- Chyba ktoś wreszcie zadał właściwe pytanie! - mężczyzna zaklaskał z podniecenia w dłonie jakby był świadkiem jakiejś dobrej rozrywki.- Po prostu podejdź do niego wędrowcze i pomyśl o celu wędrówki. Skup się i nie myśl o niczym innym a zobaczysz co się stanie.

- Zaraz , zaraz … On sie po prostu nami bawi, czy nie wiedziecie tego? –
Karolina chciała powstrzymać innych, żeby nie nakręcali błazna - Choć w jednym wydaje się mieć racje - nie ma innej drogi niż współpraca – dodała po chwili namysłu.

-Bawię? Oh czuję się urażony tak bezpodstawnym zarzutem. Przecież ja chcę wam tylko pomóc... - jego twarz błyskawicznie przybrała maskę oburzenia.

- Nie. Odpowiedź zdecydowanie mnie nie zadowala. I mówi się człowieku, nie ludziu. – wypaliła Alicja, a potem odwróciła się do Karoli - Może być i współpraca, ale mimo wszystko dobrze byłoby wiedzieć gdzie jesteśmy i dlaczego. Nie uważacie?

-Mówi się człowieku... - błazen powtórzył za Alicją.-Wybacz proszę, nie jestem zaznajomiony z waszym śmiesznym językiem. Jeśli chcesz wiedzieć gdzie jesteśmy dokładniej to także mogę udzielić ci tej odpowiedzi ludziu - niewiadomo czy celowo użył zwrotu, który najwyraźniej irytował Alicję.

-Otóż znajdujemy się w 44 strefie znanego mi świata. Świata który; przykro mi cię zawieść wędrowcze, po prostu nie ma nazwy. Tacy jak ja określają go po prostu mianem świata. To bardzo proste. Nie uważasz? - dziwna istota widocznie lubowała się w przedrzeźnianiu zgromadzonych.

- Ta wiedza nic nam nie da - wzruszyła ramionami Karola, próbując zachowac resztki zdrowego rozsądkuw tej farsie - “Jesteście w równoległym świecie”, “Jesteście po drugiej stronie lustra”, “Jesteście w odległej galaktyce dawno, dawno temu...”, “Jestescie tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek”.. a nie, przepraszam, ktoś już przed nami tu dotarł - Powiedz nam, co mamy robić i już. - zwróciła się bezpośrednio do błazna, naiwnie licząc, że bezpośrednia komunikacja jest tym, co trafi do jego umysłu.

- Ładnie powiedziane. Muszę zapisać kilka z tych zwrotów. Moment...

W ciągu jednej sekundy w dłoniach Rumpla zmaterializował się kawałek pergaminu a on sam zaczął bazgrać w nim gęsim piórem, które maczał w lewitującym kałamarzu. Przerwał na moment i podniósł wzrok z pożółkłej kartki.

- A jeśli tyczy się mojej pomocy... Przykro mi musicie sami to rozgryźć. Zresztą właściwie powiedziałem już co macie zrobić - zrobił zagadkową minę i wrócił do pisania.

Caine przysłuchując się rozmowie podszedł ostrożnie do drogowskazu. Przez chwilę jego myśli wędrowały luźno i nie mógł się zdecydować które ze znanych mu miejsc wybrać. Wreszcie z plątaniny wyłonił się obraz restauracji w hotelu Hilton. Eleganckie wnętrze rozjaśnione słońcem. Szum wodospadu Niagara łagodnie łączący się z cichą muzyką płynącą z głośników. Miejsce dobre jak każde inne w dodatku całkiem dobrze nadające się na spotkania w gronie znajomych. No... prawie znajomych.

Przez chwilę wydawało się, że jego starania nie przyniosły rezultatu. Strzałki drogowskazu poruszały się wciąż w tym samym tempie. Stopniowo jednak przyspieszały. W pewnym momencie jedna z tabliczek stanęła na krótką chwilę. Napis na niej wyraźnie głosił: Hotel Hilton. Strzałka nie stała jednak w miejscu, drgała niecierpliwie to w dół, to w górę by w końcu obkręcić się idealnie do okoła. Frost obejrzał się za siebie wzruszając rękoma w niezrozumieniu. Sekundę później fala uderzeniowa stworzona z powietrza odrzuciła go silnie kilka metrów w tył. Co prawda atak ten wywołał jedynie krótki szok, ale to upadek na plecy pozbawił go tchu i przyniósł ze sobą przenikliwy ból w krzyżu.

-Ohoho! Mówiłem, że zobaczysz co się stanie wędrowcu.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 13-12-2011, 19:26   #12
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Błazen położył się płasko na żółwiej skorupie zaśmiewając się z całej sytuacji. wybijał przy tym do góry nogami niczym nastolatka, która usłyszała jakąś plotkę od swojej najbliższej przyjaciółki.


- No naprawdę bardzo śmieszne -
Alicja krzyknęła niemal w stronę błazna. - Twój świat nie słynie chyba ze zbytniej życzliwości i wyczucia taktu, co?
- Nic Ci nie jest? - zapytała eleganckiego mężczyzny zbliżając się do niego o kilka kroków.

Karola nie odezwała się, tylko szybko podeszła do mężczyzny i przyklękła.
- Nie wstawaj - powiedziała - boli cię coś? - Zajrzała mu w źrenice, sprawdziła puls i oddech, przejechała dłońmi po ciele, szukając obrażeń.

- Żyję - warknął unosząc się ostrożnie na łokciach. - Wystarczy tych czułości, zostaw coś na bardziej sprzyjającą okazję. - Zmierzył badającą go kobietę nieprzychylnym spojrzeniem po czym, jakby po namyśle, dodał. - Dzięki...
Skłonił głowę przed swoją pielęgniareczką oraz jej młodą towarzyszką po czym skierował spojrzenie na rozweselonego dziwaka.
- Niech zgadnę... Dopóki wszyscy nie obierzemy jednego celu każda próba samotnego przejścia skończy się w ten mało przyjemny sposób? - Słowa bynajmniej nie zostały wypowiedziane uprzejmym tonem głosu.

-Ooooo - śmiech błazna zamienił się w jęk wyrzutu.
-Myślałem, że dojdziecie do tego odrobinę później. Wy ludzie wyglądacie tak śmiesznie próbując myśleć. Wspominałem już o tym? Na pocieszenie powiem wam jeszcze, że spotkałem w tym świecie o wiele głupsze istoty, więc nie jest z wami znowu tak tragicznie. Dobrze też nie - dodał ściszając głos.
Nie sposób było odgadnąć kiedy ta istota jest śmiertelnie poważna, kiedy się wścieka, a kiedy się z nich nabija. Oblicze błazna było równie prawdziwe jak odbicie w krzywym zwierciadle.
-Nie bez powodu miejsca takie jak te nazywają rozdrożami. To tutaj obiera się kierunek wędrówki. To tutaj splatają się wspólne drogi wędrowców. Kierunek w którym wyruszycie zaiste musi być wspólny. Można co prawda wędrować bez celu, ale jaki w tym cel? Można jedynie się zgubić a wierzcie mi, tutaj o wiele łatwiej jest się zgubić niż cokolwiek odnaleźć.

Karolina przewróciła oczami.
- Przecież mówiłam, że musimy współpracować... - mruknęła, a potem podniosła się z kolan i z góry spojrzała na ciągle leżącego mężczyznę
- W żadnej ze sprzyjających okoliczności nie przewiduję miejsca dla ciebie - dodała, ale po chwili wyciągnęła w jego stronę rękę - Karola. Wstawaj, bohaterze.

- Ustalmy coś może, bo patrzeć już na niego nie mogę - czarnowłosa dziewczyna zwróciła się pozostałych - co dopiero słuchać - tu zwróciła się w kierunku błazna. - Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś cholernie irytujący?

-Wy także jesteście a jakoś okazuję wam swoją cierpliwość ludziu. Muszę się jednak przyznać, że mam słabość do irytujących istot - wyszczerzył szeroko wszystkie zęby nienaturalnie wielkie niczym klawisze od fortepianu.

- No zobacz ty, ja jakoś nie mam. Zwłaszcza jeśli do bycia irytującym dochodzi jeszcze próba podniesienia swojego ego przez wywyższanie się i zgrywanie nie wiadomo kogo.

Rumpelstlitskin prychnął i wzruszył ramionami w stronę dziewczyny.
- Za bardzo bierzesz to do siebie ludziu. To wolny świat. Poza tym przyznam się szczerze, że niewiele jest tu do roboty. Dzięki wam mam możliwość trochę się... rozerwać!
Kończąc te słowa zgiął dłoń w pięść i włożył kciuka do ust. W następnej sekundzie jego ciało wybuchło pozostawiając po sobie deszcz różnokolorowego konfetti. Zaraz jednak polaną wstrząsnął kolejny wybuch dobrze znanego już wędrowcom śmiechu. Błazen zeskoczył z drzewa dokładnie w to samo miejsce z którego zniknął.

- Całkiem efektowne, nie ma co - Alicja pokiwała głową z udawaną aprobatą - tylko co to miało na celu? Chcesz zrekompensować swoje wcześniejsze zachowanie i zyskać sympatię. Nieludziu?

Szeroki uśmiech mężczyzny znikł a jego miejsce dosłownie zajęła mała czarna kropka.
- Nieludziu!? Wypraszam sobie takie... Takie... Pomówienia! Mam wiele nazw, imion i tytułów i żadne z nich nie brzmi tak strasznie - skrzyżował ze sobą ręce i wyglądało na to, że próbuje przeszyć Alicję na wylot samym tylko złowrogim spojrzeniem.

- Uraziłam cię? - skrzywiła się lekko - nie to miałam na celu. Przepraszam. Ja w przeciwieństwie do niektórych nie czerpię przyjemności z obrażania innych. A nieludziu... hmm, no to taka odpowiedź na twoje “ludziu”. Po prostu.

Jeszcze przez chwilę wpatrywał się uważnie w dziewczynę, ale zaraz jednak odpuścił a jego twarz zaczęła zdradzać umiarkowane zadowolenie.
- Hmm. Brak w tym logiki, ale wiedz, że tym razem ci wybaczam wędrowcze. Zmęczyło mnie jednak wasze towarzystwo. Muszę zająć się chwilowo ciekawszymi sprawami. Jeśli będziecie w potrzebie po prostu zawołajcie moje imię. Jak będzie mi się akurat chciało to rozważę czy zaszczycić was swoją osobą.

- Będziemy zaszczyceni -
sarknęła po czym ukłoniła się teatralnie. Dawno nie spotkała tak wkurzającego stworzenia.

- Doprawdy miło mi to słyszeć! A teraz żegnajcie. Do miłego!
Błazen uśmiechnął się promieniście po czym zmaterializował otwarty pomarańczowo-żółty parasol, ukłonił się głęboko i zaczął obracać się szybko w miejscu bez żadnego ruchu stóp. Po chwili oderwał się od ziemi i wzniósł w powietrze. Mała, powstała w wyniku tego wichura wprawiła w ruch gałęzie drzewa i zabrała ze sobą sporą część liści. Wyglądało to na kolejną niepotrzebną, lecz efekciarską sztuczkę.

- No dobra, to gdzie ruszamy? -
spytała gdy wiatr się uspokoił. - No i Alicja jestem. Alex. Jak chcecie.

Karolina skinęła głową Alex i podeszła do drugiego mężczyzny. Leżał ciągle na ziemi, nie poruszając się. Nachyliła się i sprawdziła oznaki życia. Oddech i puls mieściły się w granicach normy, mężczyzna jęczał cicho, wyglądało, ze jest przytomny, tylko mocno zdezorientowany.
Karola uklękła obok, pilnując, żeby jej twarz znalazła się na linii wzroku mężczyzny, kiedy ten otworzy oczy. Ujęła go za ramiona i bardzo delikatnie potrząsnęła.
- Słyszysz mnie? Otwórz oczy. Obudź się. Spójrz na mnie. Otwórz oczy.

Caine wstał i poprawił ubranie. Skrzywił się nieznacznie widząc plamę zieleni na rękawie koszuli. Na szczęście będzie się ją dało ukryć. Mogło być znacznie gorzej.
- Caine - zwrócił się w stronę Alex. - Ładne skrzydełka - dodał z lekkim uśmiechem po czym pochylił się by podnieść leżącą na trawie marynarkę. - Cokolwiek wybierzemy zróbmy to zgodnie bo nie mam ochoty powtarzać tego eksperymentu. Najlepiej jak będzie to miejsce gdzie będziemy mogli coś zjeść i się napić. W miarę możliwości za darmo. Co z nim? - Zapytał drużynową Florence Nightingale.

- Nie mam pojecia.. fizycznie nic mu nie dolega, chyba jest w szoku. - powiedziała Karola - Daj marynarkę, trzeba go przykryć, żeby się nie wyziębił. - Obawiam się, że póki nie dojdzie do siebie to nic nie zdziałamy. Mam dziwne przeczucie, że ten drogowskaz da się uruchomić dopiero wtedy, kiedy wszyscy czworo pomyślimy o tym samym. Ja w każdym razie nie będę próbować tylko we trójkę.

Caine przez chwilę miał ochotę odmówić prośbie kobiety. Zapewne uległby pokusie gdyby nie to, że Karola miała rację. Bez czwartego członka grupy nigdy się stąd nie wydostaną, a to nie leżało w jego interesie. Podszedł więc do niej niechętnie i sam zajął się otuleniem nieprzytomnego.
- Lepiej żeby się szybko ocknął. Ta polana działa mi na nerwy...

Rysiek słuchał tego co się wokół niego działo. Widział rzeczy, których nie dało się wyjaśnić. Potem tracił przytomność, ale kiedy ją odzyskał nic z tego nie znikło. Jak to możliwe? - pytał sam siebie. Ocknął się na jakiejś polanie. Widział obce twarze, obcy świat, może zwariował do reszty? Odskoczył od zebranych z wielkim wysiłkiem przyjmując obronną pozycję.

-Nie podchodź! Niech nikt nie podchodzi!


-Spokojnie, to po prostu szok. Pozwól sobie po...

-Szok? Ludzie wy nie widzicie co się tutaj dzieje? Takie jazdy są chyba tylko po LSD a ja nie biorę! Nie mów mi, więc żebym był spokojny!

Alex nie zdążyła nawet nic powiedzieć.
Zdezorientowany mężczyzna poderwał się na równe nogi, szybko oddalił się od grupy zbliżając tym samym to ogromnej skorupy. Po wykonaniu kilku kroków oparł się o nią plecami. I to chyba była ostatnia rzecz jaką czuł w życiu. Momentalnie z żółtej skorupy wyłoniła się duża, pomarszczona - co mogło świadczyć o jego sędziwym wieku - głowa. Paszcza potwora rozwarła się natychmiast pochłaniając mężczyznę, który przed zniknięciem zdążył wydać z siebie złowrogi, gardłowy krzyk.
-Muuuuu.... Shiiiiii.
Żółw jak gdyby nigdy nic schował się do skorupy powracając do swojego spokojnego trybu życia.

Karolina zbladła, cofnęła się o kilka kroków i po prostu stała, próbując jakoś wbudować w swój system percepcyjny to, czego przed chwilą była świadkiem. Jak na razie bez powodzenia.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 13-12-2011, 19:57   #13
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- I to by było na tyle w kwestii sielanki na leśnej polanie - skomentował Caine podnosząc z ziemi niepotrzebną już nikomu marynarkę. - Byłbym wdzięczny, moje drogie, gdybyście zbyt długo nie pozostawały w szoku. Wolałbym być gdzieś indziej gdy ta istota nabierze ochoty na spacer w poszukiwaniu kolejnych przekąsek.
Strzepnął źdźbła trawy z marynarki po czym założył ją na siebie poświęcając dłuższą chwilę na odpowiednie jej ułożenie. Nie chciał wyjść na zimnego skurwysyna jednak nie widział sensu w rozpaczaniu po nieznajomym. Najlepszym wyjściem było przejść nad tym do porządku dziennego i tak właśnie zrobił. Roztrząsać sprawę będzie można później gdy zdobędzie więcej odpowiedzi dzięki którym, być może, zyska szansę na jakiekolwiek racjonalne wyjaśnienie.

- O mamoo - wydusiła Alex robiąc wielkie oczy. Caine przez chwilę zastanawiał się czy dziewczyna czasem nie wybuchnie mu tu płaczem lub histerycznym śmiechem. Na szczęście okazała się twardszą niż wskazywałby na to jej wygląd. Ewentualnie szok by zbyt duży by mogła się przez niego przebić jakikolwiek skrajna reakcja. - No dobra, to gdzie się wybieramy? - Zapytała zmuszając Frosta do porzucanie rozmyślań na temat jej obecnego stanu psychicznego.

- Proponuję w jakieś spokojne miejsce gdzie będzie można coś zjeść i się napić. Najlepiej w miarę przyzwoite. Polecałbym restaurację w hotelu Hilton, jednak nie jestem pewien czy tamtejsze jedzenie jest warte ryzyka próby dostania się na ziemię. Może coś bardziej w stylu tego świata? Chatka z piernika? Królewski zamek? Jaskinia pełna złota z karczmą za rogiem? - Rozłożył bezradnie ręce z grymasem niezadowolenia na twarzy. - Gdziekolwiek się udamy będziemy w niekorzystnej sytuacji. Nie mamy pojęcia o zasadach tych światów, nie mamy kasy, nie mamy nic... No, prawie nic - zlustrował obie towarzyszki z wiele mówiącym uśmieszkiem na ustach. - Zawsze można jednak co nieco wykąbinować jak się nad tym dobrze człowiek zastanowi...

- Może po prostu Ziemia, co?
Kolejne pytanie dziewczyny nieco go zirytowało. Widać szok był na tyle duży, że pozbawił ją zdolności do słuchania ze zrozumieniem.
- Tak, oczywiście, że też o tym nie pomyślałem... - warknął gniewnie. - Może dlatego, że to taka dość spora planeta? Nie sądzisz skarbie, że wytyczenie konkretnego miejsca jest nieco rozsądniejsze? Problem w tym, że jak sama słyszałaś nie jest to droga usłana różami. Potrzebujemy wykluczyć ewentualność, że ta zwariowana maszyna będąca drogowskazem, umyśli sobie rzucić nas w jej wnętrze zamiast grzecznie umieścić na powierzchni. Hotel Hilton z początku wydawał się dobrym pomysłem nie sądzę jednak że któraś z wam kiedykolwiek w takim przybytku postawiła stopę. No, ewentualnie w trakcie wycieczki. Skoro więc wolisz byśmy spróbowali powrotu na starą, dobrą i kochającą mamuśkę to może zacznijmy myśleć konkretami. Masz jakieś miejsce które znasz i jest szansa, że my też je znamy? Tylko błagam... Daruj sobie Disneyland. Jestem na to za stary...

- Współczuję - powiedziała mierząc go krótko wzrokiem, co skwitował lekkim uniesieniem kącików ust w pobłażliwym uśmiechu. - I jeśli Cię to pocieszy ja też nie mam teraz ochoty na rollercoastery. Jeśli mamy wybrać wspólne miejsce musi to być chyba coś co wszyscy widzieli, gdzie byli. Disneyland nie byłby więc takim złym pomysłem.
Cud prawdziwy, że nie pokazała mu na dokładkę języka. Słodka, mała dziewczynka udająca dorosłą i mądrą. Do cholery, że też akurat on musi zawsze trafiać na takie panny.
- Skarbie może ciebie rodzice chowali na gadających myszach i żałosnych kaczorach mnie jednak do tego nie mieszaj. Potrzebujemy czegoś mniej... komercyjnego. Central Park?

- Faktycznie mniej komercyjne, phe! Nie byłam. Szukaj dalej.

To go zbytnio nie zdziwiło, szczególnie słysząc jej odpowiedź.
- Wedle życzenia mała. Skąd pochodzisz? - zapytał próbując nieco innej metody, gdyż najwyraźniej zbyt mocno różnili się między sobą statusem społecznym by znaleźć wspólne miejsce wśród tych, które miał na myśli.

- Z Polski. To w Europie.
Jeżeli oczekiwała, że podając nazwę swej ojczyzny przyłapie go na niewiedzy to zamierzał ją srogo rozczarować. Co prawda nigdy osobiście tam nie był jednak pod swoimi rozkazami miał dwóch polskich chemików, ludzi niezwykle kompetentnych i wytrwałych w swej pracy. Darzył ich szczególnymi względami gdyż ich praca powiększała jego konto bankowe. Poświęcił nawet godzinę czy dwie na przeszukanie internetu i zdobycie paru informacji o tym mało znaczącym na arenie światowej ale dumnym ze swej historii, narodzie. Nie miał jednak zamiaru zdradzać się z tym owej młodej istotce.
- Niech zgadnę, małe zadupie o którym mało kto słyszał... Można się było domyślić... No cóż, to trochę utrudni sprawę. Udało ci się stamtąd wyrwać do cywilizacji chociaż na chwilę? Bo jak nie to ciężko z tym wspólnym celem będzie... - Drażnił się z nią znajdując w tej zabawie ślad nie tak znowu dawnych przepychanek salonowych, na których spędzał liczne, nie zawsze zmarnowane, godziny.

- Zadupie... - typowe myślenie ludzi, którzy widzieli niewiele ponad to, gdzie mieszkają. No ewentualnie jakieś typowe, mało komercyjne - prychnęła - miejsca.
Jej reakcja nieco poszerzyła jego uśmiech i rozpaliła umysł. Drażliwa, dumna i ładna... Może gdyby miał okazję zająć się nią odpowiednio i pokazać jej trochę świata wyrosłaby na prawdziwą lwicę, królową sal balowych i kto wie, może nawet jego stałą kochankę.
- No cóż, to nieco zawęża ilość miejsc do których możemy się wybrać. Powiedzmy do... zera? No dalej, pochwal się wszystkim co widziałaś i miejmy to z głowy.

- Może inaczej - westchnęła - Lepiej Ty się pochwal czy byłeś kiedykolwiek gdzieś w Europie. Bo ja poza nią nie byłam.
Tą odpowiedzią jednak nieco przygasiła jego entuzjazm. No cóż, była jeszcze dzieckiem w jego świecie, nie mógł oczekiwać od niej zbyt wiele.
- Niech pomyślę - w udawanej zadumie postukał palcem wskazującym w koniuszek brody. - Co powiesz na Pragę, moja mała poleczko? To chyba dość blisko twojego zaścianka?

- Chyba dość blisko. Zarozumialcu.
Przerwa dla lepszego efektu? Nie sądził by wiedziała co dzieje się w jego głowie i może lepiej dla niej...
- Och skarbie, ranisz me serce... - teatralnym gestem przyłożył dłoń do klatki piersiowej. - A ty, moja droga - zwrócił się do drugiej kobiety - byłaś kiedyś w Pradze?
Chwila wytchnienia dla skrzydlatego cuda na rzecz pielęgniareczki. Oj tak, był w swoim żywiole.
- Na Pradze - poprawiła go, a Caine nabrał przekonania iż zrobiła to bardziej w odruchu niż poświęcając tym słowom chociaż jedną myśl - byłam, ale wieczorem jest tam niebezpiecznie. Kroją i wogóle.

Rzuć bracie blage i choć na Prage
Weź grube lage, melonik tyż
Zobaczysz Prage, dziewczynki nagie!
Każda na wage, ma to co wisz.
- zanuciła

- czy jakoś tak.. choć tu jest zupełnie jak na Pradze, tez wszyscy nadzy, nie? - przejechała po nim wzrokiem jakby się spodziewała, że ubranie opadnie z niego wedle jej życzenia.. - No, w każdym razie byli. Chyba.
To było nieco za dużo szaleństwa jak dla niego. Laska jak nic odleciała w jakieś mniej przyjemne miejsce. Cóż, słaba psychika robi swoje w takim miejscu.
- Oczywiście skarbie, cokolwiek nie powiesz... - Przeczesał włosy ręką próbując skupić myśli. - Zaczynam mieć wrażenie, że to jakaś kara wymierzona przez siły wyższe, w które nie wierzyłem... Kobieto czy mogłabyś przez chwilę wrócić do nas i odpowiedzieć w miarę normalnie?

- No przecież odpowiadam - zmierzyłą go nieprzychylnym spojrzeniem - bywałam na Pradze. Ale wątpię, żebyśmy dali sobie radę wyobrazić wszyscy na raz tą samą bramę...nie lepiej jakieś bardziej konkretne miejsce? Piramidę Heopsa, wieżę Eiffla?

Spokojnie... Tylko spokojnie - powtarzał w myślach starając się nie zwracać uwagi na nieco bardziej kuszące perspektywy, które podpowiadała mu wyobraźnia. Pozbyć się jej i zostawić sobie salonowego aniołka. O tak, to była dobra myśl.
- Dobrze... Uznajemy zatem, że w - postawił nacisk na tą skromną, a jednocześnie tak wiele znacząca literę - Pradze nie byłaś. Wieża Eiffla... Spróbujmy... Co ty na to Alex?

- Może być - dziewczyna wzruszyła ramionami. Jej spojrzenie utwione było w Karoli - skądinąd cóż to za dziwaczne imię - najwyraźniej podobnie jak on zastanawiała się nad poczytalnością tej kobiety. - W! Pradze! - powiedział dosadnie - Byłaś?

- Oczywiście. Potrzebujemy jednak konkretne miejsce. Czy.. czy wogóle was nie porusza, że ten żółw zeżarł właśnie człowieka? - rzuciła wystraszone spojrzenie na skorupę utwierdzając go w decyzji o konieczności szybkiego pozbycia się kłopotu.

- Wieża wydaje się wystarczająco konkretna. Powiedzmy, specjalnie dla Ciebie, niech to będzie skrawek chodnika przy wejściu. Czy to wystarczająco konkretne? - Zrobił krok w stronę drogowskazu. - Ten człowiek i tak na niewiele by się nam przydał w takim stanie więc przestań o tym myśleć, a już zdecydowanie przestań gadać. Idziecie? - Pytanie było skierowane do obu jednak jego wzrok skupiony był na młodej Alex.

- Skrawek chodnika przy wejściu do czego? Mówisz o którym pylonie? Wiesz wogóle, jak ta wieża wygląda? którędy się na nią wchodzi ? Rozumiem, że interesują cie tylko te osoby, które mogą być dla ciebie przydatne? Cóż za pragmatyczne podejście... na pewno znakomicie ułatwa ci to życie.

Gdybyś tylko wiedziała co nieco o moim pragmatycznym podejściu do niektórych spraw... Oczywiście nie powiedział tego na głos.
- Naprawdę piękny rym. Tylko po cholerę się teraz kłócić. Spoko, możemy zmówić wieczny odpoczynek czy cokolwiek jeśli ci to pomoże. I nie sądzę, żeby stało mu się coś poważnego. Pewnie zaraz jak gdyby nigdy nic obudzi się na kolejnej polanie na tym.... świecie. Ruszać tyłki. - Alicja podeszła nieco bliżej do drogowskazu. - Konkretne miejsce? Główne wejscie na wieżę. Pasuje?
Lwica... Jak nic będzie atrakcją sezonu albo nawet kilku. Byle możliwie szybko dostać się do domu i zabrać ją ze sobą. O ile oczywiście w ogóle uda się im tego dokonać.
- Kto by pomyślał, zaściankowa dziewczynka z ikrą - wybuchnął krótkim, wesołym śmiechem. - To jak panno dociekliwie wrażliwa, idziesz czy pozwolisz nam wylądować na tyłkach? - zwrócił się do Karoli podchodząc jednocześnie do Alex.
- Idę. Północny pylon. - powiedziała Panna Wrażliwa, podchodząc do kierunkowskazu ku jego niewysłowionej uldze.
Teraz pozostawało tylko skupić się na wybranym miejscu i spacerkiem do przodu. Wyrzucił więc z głowy, aczkolwiek dość niechętnie, wszystkie plany, zarówno te zacne jak i znacznie przewyższające je liczebnie, mniej zacne i skupił się na północnym pylonie i ogólnie na samej wieży. Miał przy tym cholerną nadzieję, że obejdzie się bez lądowania na dupie. Jego wizerunek dość już ucierpiał przy pierwszym razie, a co za dużo to niezbyt zdrowo. Szczególnie z dość śmiertelnymi planami tyczącymi się pewnej pielęgniareczki, które dopiero co wyrzucił z głowy.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 19-12-2011, 20:57   #14
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Polana Mushiego

Trójka wędrowców skupiła się na tej jednej rzeczy, która uznali za wystarczająco wspólną. Przeczesywali pamięć w poszukiwaniu wspomnień z Paryża, widokówek, filmów czy nawet rysunków z przedszkola. Zatłoczone przez turystów Pola Elizejskie, fontanny wodne dumnie strzelające w górę, surowa, dla niektórych wręcz brzydka, stalowa konstrukcja wieży Eiffla. Mieli nadzieję, że to wystarczy. Proces obierania kierunku tym razem wyglądał podobnie tak jak wtedy gdy przed drogowskazem stał jedynie Frost. Ich wyobrażenia trochę się różniły, ale widocznie były na tyle zbliżone, że ich wysiłek się opłacił. Jedna tabliczka w końcu zatrzymała się w miejscu. Napis na niej głosił po prostu: Paryż. Poza tym nic innego się nie wydarzyło. Nowi towarzysze spojrzeli po sobie niepewnie. Nie wypowiedzieli nawet jednego słowa gdy przed nimi zaczęła pojawiać się szeroka kamienista droga. Wyglądała na tyle solidnie, że Karola nie czekała długo i jako pierwsza weszła na nowo powstały trakt.

-Tylko nie patrzcie w dół.

Śmiech, który rozległ się potem niósł się echem jeszcze przez długie sekundy. Znaczyć to mogło, że irytujący Rumpelstiltskin nie pozostawił ich do końca samym sobie. Nie czuli się oni z tego powodu wcale tak szczęśliwi jak mogłoby się wydawać. Szli drogą pełni pytań, obaw i wątpliwości, ale kroczyli ją razem. Przynosiło to pewną ulgę. Szli mając niezliczone konstelacje gwiazd po każdej stronie. Niebo zmieniło swoją barwę na zielono-niebieską. Szli aż zaczęły ich boleć nogi. Wtedy właśnie dotrzeć mieli do swojego pierwszego z wielu przystanków. Początkowo zobaczyli jedynie czarny dym wnoszący się ku górze.

---

Rozdział III

Praca u podstaw w małej utopii.


Po kilku minutach od wypatrzenia pierwszych śladów cywilizacji nasza trójka mogła dojrzeć już czegoś co zdawało się być niczym innym niż cygańskim taborem. Pierwsze wozy tworzyły sporej wielkości pierścień, w jego środku znajdowało się kolejne już przypadkowe rozmieszczone “domy” na kółkach. Wraz z kolejnymi krokami ukazywał im się także wyraźniej lokalny krajobraz. Z początku zdawało się, że przed nimi znajduje się skała wielkością podobną do mijanej wcześniej polany. Ze zdziwieniem stwierdzili jednak, że po prostu ich wzrok nie sięga aż tak daleko a kolejne elementu terenu odkrywały się im wraz z przebytą odległością. Nie wiadomo jednak czy świat ten tworzył się na ich oczach od podstaw czy był on tam od zawsze. Dla naszych bohaterów zjawisko to było podobne do znanej im mgły. Cyganie osiedlili się na miękkiej, brązowej, ale leżącej w większości odłogiem ziemi. Za obozowiskiem znajdował się średni ogródek, który głównie porastały chwasty a porządku pilnował strach na wróble. Niedaleko płynęła także bystra rzeka, która dosłownie spływała w nicość tworząc coś na kształt niecodziennego wodospadu. Tu i tam rosło pojedyncze drzewo. Po chwili okazało się, że jest ich więcej a sam tabor znajduje się na skraju lasu. Im bliżej obozu tym wyraźniej słychać było także narastającą wrzawę. Do uszu wędrowców docierały głosy zarówno kobiet, mężczyzn jak i dzieci . Nie przyszło im nawet do głowy, że to oni mogą być źródłem całego zamieszania. Głosy ucichły całkowicie kiedy zarówno goście jak i mieszkańcy obozu znaleźli się już na tyle blisko by móc rozróżnić poszczególne osoby. Wyglądało na to, że wszyscy bez wyjątku stawili się tłumnie oczekując ich przebycia. Było ich nie więcej niż sto osób. Pierwsze szeregi tworzyli raczej mężczyźni w dorosłym wieku. Przezornie na wypadek kłopotów. Za nimi stali ci mniej odważni, młodzieńcy, schorowani i kobiety w barwnych strojach trzymające dzieci na ramionach albo zasłaniające je własnym ciałem. Te i tak przepychały się w przód byle by tylko mieć lepszy widok. Po krótkiej chwili do przodu wyszedł jeden mężczyzna. Poruszał się ostrożnie używając laski. Na oko wydawał się mieć trzydzieści parę lat. Poprawił swoje binokle i odezwał się słowami kierowanymi do trójki naszych bohaterów.

-Jakie są wasze zamiary nieznajomi?

-Nie szukamy kłopotów. Chcemy tylko przejść - Caine odpowiedział jako pierwszy zdecydowanym i pewnym siebie głosem.

-Ej a co jeśli oni mogą nam pomóc?

-No właśnie, skrzydlata ma rację. Nie wyglądają przecież zbyt groźnie.


Mężczyzna w firmowych ciuchach spojrzał tylko z rezygnacją na swoje towarzyszki i wzruszył ramionami.

-Jak tam chcecie.

Reprezentant obozu wysłuchał wymiany zdań pomiędzy grupą i cofnął się na moment w stronę tłumu po czym przeprowadził krótką, ale rzeczową rozmowę z kilkoma mężczyznami. Na końcu uderzył dwa razy lasą o ziemię i ponownie wyszedł do przodu.

-Jeśli nie macie wrogich zamiarów a wasze intencje są czyste to zapraszamy w gościnę do naszego obozu.

Wędrowcy wymienili między sobą spojrzenia, które znaczyły tyle co “czemu nie”. Karolina odezwała się, więc w imieniu grupy, że z miłą chęcią skorzystają z tej hojnej oferty. Caine tylko prychnął, ale nie wniósł sprzeciwu. Alicja natomiast wydawała się cieszyć na myśl o odpoczynku. Poza tym cała trójka oprócz zmęczenia zaczęła odczuwać już lekki głód. Cyganie słysząc odpowiedź kobiety wyraźnie się rozluźnili. Po tłumie przebiegły podniecone szmery a potem już tylko powitalne okrzyki radości. Alicja i Karola poczuły się lekko skrępowane i tym, że są w takim centrum uwagi. Wkrótce tłum otoczył szczelnie całą grupę. Mężczyźni i kobiety ściskali ich mocno. Niektórzy rodzice chcieli nawet by ucałowali oni ich pociechy. Zadawano im tyle pytań, że niemożliwością było odpowiedzieć tak szybko na wszystkie. Sporo osób było zachwycona skrzydłami Alicji. Natomiast jedna kobieta, która najwyraźniej była krawcową koniecznie chciała wymienić się czymś z Karoliną na jej jedwabną sukienkę. Kilka dzieciaków parodiowało Caina, który nie krył niechęci do takiej ilości prostej gawiedzi. Poklepywaniom po plecach i zaproszeniom na kolacje nie było końca. W końcu udało się im dojść do środka obozu. Znajdowały się tu pieńki i wielkie żarzące się blaskiem ognisko. Drewno pękało z donośnym trzaskiem a ogony ognia tańczyły radośnie i hipnotyzowały tych, którzy wpatrywali się w nie za długo. Tłum rozstąpił się na tyle, żeby zrobić miejsce dla Caina, Karoli i Alicji. Następnie po raz kolejny pojawił się człowiek, który powitał ich chwilę wcześniej. Mężczyzna sprawiał wrażenie ogólnie poważanego skoro nie musiał się wysilać a jego pobratymcy milkli kiedy ten chciał zabrać głos. Tym razem wędrowcy mogli przyjrzeć mu się dokładniej. Był o głowę niższy od Caina. Niezbyt imponował posturą, mimo że powoli zaczynał już łysieć to twarz wciąż miał młodą. Gościł na niej dobroduszny, szczery uśmiech. Na nosie miał zadbane czarne binokle. Jego oczy zdawały się natomiast żyć własnym życiem. Śledziły bacznie i analizowały wszystko co się wokół niego działo. Było w nich coś takiego, że człowiek nie wiedział czy rozmawia z szaleńcem czy mędrcem. Z całą pewnością jednak oczy te dużo w życiu widziały. Był ubrany w czarną kamizelkę, niebieską prążkowaną koszulę, czarne wygniecione i trochę za duże spodnie oraz czarne wybrudzone buty. Na jego szyi wisiał łańcuszek ze srebrną monetą. Wydawał się w formie na tyle, że nie musiał chyba posługiwać się długą laską pokrytą wystruganymi w drewnie symbolami zakończoną krótką spiralą.

-Siadajcie proszę przyjaciele. Jestem Bajarzem i czas już najwyższy na opowieść.

---

O tym jak Jasiek pokonał hydrę.

Dawno dawno temu. W królestwie daleko stąd. We wiosce Morthenshem ludzie wiedli spokojne życie wypełnione przez ciężką pracę i zabawę na wiejskich festynach. Działo się tak przez długie lata i nawet najstarsi mieszkańcy nie mogli przypomnieć sobie większych problemów niż susza przed zbiorami. Wszystko jednak zmieniło się podczas nocy letniego przesilenia. Podczas święta plonów zaginęła córka sołtysa wsi. Szukano jej przez sześć dni i sześć nocy po okolicznych polach i lasach. W końcu siódmego dnia przerwano poszukiwania a wioska pogrążyła się w żałobie po stracie pięknej Jenny. Jedyne miejsce, którego nie sprawdzono znajdowało się na moczarach gdzie przecież nikt z wieśniaków nigdy nie ośmielił się zapuścić. Co miałaby tam robić córka sołtysa? Nikt nie wiedział, że chciała mieć najładniejszy wianek we wiosce, a co zrobiłoby większe wrażenie niż wianek z bagiennych lilii? Ładne to było dziewczę lecz nierozważne. Podczas zrywania kwiatów ześlizgnęła się ze skarpy i wpadła do mętnej czarnej wody. Co prawda od razu podpłynęła do brzegu jednak nie zauważyła, że gdzieś za nią z wody podniosła się jedna głowa. Po niej wynurzyły się kolejne a każda z nich miała twarde pokryte łuskami łby, grube szyje i przede wszystkim wielkie ostre zębiska pokryte trucizną, która mogła zabić każdą żywą istotę. Dziewczyna zdążyła jedynie krzyknąć kiedy jedna z głów chwyciła ją mocno i z łatwością podniosła do góry. Potworem tym była hydra. Wiecznie nienasycona i strasznie niebezpieczna. Według legendy każda jej odcięta głowa zaraz wyrastała na nowo. Jenny krzyczała jeszcze przeraźliwie kiedy głowy rozszarpywały między sobą jej ciało. Nikt nigdy nie dowiedział się o losie biednej dziewczyny. Na nieszczęście jednak hydrze, która po raz pierwszy próbowała mięso człowieka tak ono zasmakowało, że z każdą nocą zaczęła zbliżać się coraz bardziej do ludzkich siedzib. Wkrótce mieszkańcy zaczęli znikać w nieznanych okolicznościach a wioskę obiegła plotkę o potworze czającym się w mroku nocy. Zaczęto zamykać drzwi na noc, matki zaganiały swoje pociechy do domów po zachodzie słońca, starano się nie poruszać niepotrzebnie po zmroku. W końcu jednak problem stał się tak poważny, że zorganizowano specjalne zebranie na którym ustalono, że bestia musi zostać zabita. Sołtys Morthenshem osobiście pokierował ekspedycją z najdzielniejszych mężczyzn uzbrojonych w piki, widły, pochodnie i zardzewiałe miecze. Wyruszyli pod osłoną słońca przekonani, że bestia żeruje w nocy, więc w dzień musi odpoczywać. Ślady skierowały ich na moczary. Dwudziestu krępych chłopa ostrożnie wkroczyło na teren hydry nie będąc przygotowanym na to co mogą zostać. Potwór rzeczywiście odpoczywał w dzień, ale zawsze jedna z głów na zmianę czuwała nad resztą. Wieśniacy stracili przewagę zaskoczenia a kiedy polegli pierwsi z nich zjadani w całości lub w kawałkach większość porzuciła swoją broń i resztę swoich towarzyszy. Na placu boju został jedynie sołtys, który w rozpaczliwym geście padł na kolana i zaczął błagać o życie. Jedna z głów rzuciła się, żeby skończyć jego życie i zaspokoić swój zwierzęcy apetyt. Nie doszła jednak do celu gdyż drugi łeb uderzył w nią z wielkim impetem przerywając atak. Głowy zasyczały na siebie wyraźnie mając inne zdanie na temat niedoszłej kolacji.

-Nie jedz mnie proszę! Czego... Czego chcesz?

Głowy zasyczały a jedna z nich przemówiła gardłowym ludzkim głosem wkładając w to wielki wysiłek. Była ona większa od reszty a reszta zdawała się jej słuchać.

- Ssss... Daj ssss nam mięssssssa. Chcemy mięsssssssa a nikomu ssss w twojej wiosssssssssce nic ssssssssię nie sssssssstanie.

Sołtys przysiągł regularnie dostarczać mięso do legowiska bestii. Stwierdził, że jeśli miałoby to uratować całą wioskę to głód nie był zbyt dużą ceną. Po przybyciu do wioski mężczyzna zrelacjonował całe spotkanie a wszyscy w obawie o życie własne, rodzin i przyjaciół zgodzili się z tym, że trzeba karmić potwora. I tak co kilka dni na moczary wyruszały wozy obładowane mięsiwem a wieczorem wracały puste. Życie w Morthenshem toczyło się swoim rytmem i w końcu mieszkańcy przyzwyczaili się do nowych warunków bo hydra dotrzymywała swojej obietnicy i nie zapuszczała się poza swój dom. Mijały miesiące gdy w końcu zaczęło brakować mięsa w całej wiosce. Zabito ostatnią krowę, ostatniego woła gdy na mieszkańców padł blady strach. Nikt nie wiedział co robić dalej. Wiele głosów zaczęło mówić otwarcie o ucieczce, młodzi którzy nie byli na pierwszym spotkaniu z hydrą przekonywali do stawienia jej oporu.
To jednak Jasiek, bystry syn młynarza wpadł na pomysł jak przechytrzyć bestię. Myślał nad tym długo w przerwach od pracy w młynie. Jasiek miał dobre serce, które tęskniło za Jenny. Podejrzewał, chociaż nie mówił tego otwarcie, że to hydra stała za zaginięciem dziewczyny do, której wzdychał wiele nocy. Przełożył swój plan sołtysowi, który posłuchał go tylko dlatego, że nikt inny nie miał nic mądrego do powiedzenia w obliczu zagłady całej wioski. Następnego dnia z wioski wyruszyły wozy, które od dłuższego czasu regularnie pokonywały tę samą trasę. Kiedy karawana dotarła na miejsce chłopi powiedzieli Jaśkowi, że bestia ukrywa się pod taflą wody właśnie w tym miejscu. Młodzieniec zagwizdał przeciągle a z bagna szybko wysunął się rząd wygłodniałych głów. Wyglądało na to, że stworzenie spodziewało się gości od jakiegoś czasu. Hydra z wysiłkiem wyszła na brzeg odkrywając swoje wielkie opancerzone cielsko. Chłopak nie dał po sobie poznać zaskoczenia i trzymał się umówionego planu.

- Droga hydro ze względu na twoją szlachetną osobę przywieźliśmy ci dzisiaj coś innego niż zwykle.

Bestia z całą pewnością nie ucieszyła się z tej wiadomości. Wielkie strugi śliny kapiące z jej paszcz powodowały, że wieśniakom trzęsły się nogi i odruchowo odsuwali się do tyłu. Jasiek jednak pozostał niewzruszony.

-Sssss innego? Chcemy mięsssssa. Daj nam je ssss bo ssssssssam zosssssstaniesz nasssssssszą przekąsssssssssską.

-Z miłą chęcią mości hydro. Skosztuj jednak najpierw tego co dla ciebie przygotowaliśmy

-Ssssss jeśli to podssssstęp to...

-Tak wiem zjesz mnie i zapewniam cię, że mam jak najlepsze intencje.


Wozy podjechały bliżej a wieśniacy, którzy zeskakiwali z wozów kolejno odkrywali plandeki. Były tam ryby, świeże bochny chleba, owoce, warzywa i ryż. Uczta godna królów poza tym, że brakowało na niej mięsa. Głowy rzucały się na przemian do wozów wyjadając ich zawartość. Nawet jeśli im nie smakowało nie dawały tego po sobie poznać. Po chwili zostały jedynie okruchy z tego co stanowiło resztę zapasów wioski.

-Ssssss ciągle nie jesssssteśmy najedzeni człowieku sssss. Ssssssłowo się rzekło, będziesz więc nassssszym obiadem.

-Zapomniałbym zupełnie! Mamy jeszcze mięso - Jasiek uderzył się w czoło jakby nagle doznał olśnienia.


Jeden z chłopów drżącymi rękoma podał mu worek z którego młodzieniec wyjął smażonego kurczaka. Zrobił jednak zmartwioną minę i głośno westchnął

-No nie przecież to nie wystarczy dla wszystkich twoich głów szlachetna hydro. Będziecie musieli podzielić między sobą.

-Ssssss podzielić? Nie rozśmiessssssszaj mnie człowieku. Ssss to ja mam pierwssssssssszeństwo podczassssssssss posssssiłków. Daj mi mięsssssssso.

-Jak sobie życzysz wasza wysokość.


Jasiek wziął szeroki zamach i rzucił kurczaka w stronę jedynej paszczy, która mówiła ludzkim głosem i najwidoczniej starała się podporządkować sobie swoich braci i siostry. Chłopak zapamiętał jednak to co mówił sołtys podczas swojego pierwszego spotkania z potworem. Liczył na to, że chciwość hydry i jej apetyt staną się jej zgubą. Jedna z głów uprzedziła tą największą i porwała ptaka w jego ostatnim locie. Ta która przewodziła reszcie podniosła gniewny syk i zaatakowała zdrajcę. Pozostałe rzucały się w chaosie i w końcu zaczęły atakować siebie nawzajem. W ruch poszły zęby, które rozrywały twarde łuski i kawałki mięsa z szyj. Rany nie goiły się ponieważ proces leczenia powstrzymywał jad zawarty tylko i wyłącznie w zębach hydry. Okazało się, że reszta jej ciała nie jest nań odporna. Kolejne głowy padały bez życia, aż w końcu pozostała już tylko jedna. Zasyczała w stronę ludzi rzucając im groźbę bez pokrycia. Zapewne domyśliła się, że padła ofiarą ich zdradzieckiego planu, ale dla niej było już za późno. Zakołysała się jeszcze w tył i przód i z łoskotem padła na ziemię wydając ostatnie tchnienie. Wieśniacy natomiast zaczęli skakać i tańczyć wokół wozów. Podrzucano do góry Jaśka i wnoszono okrzyki na jego cześć. Po tym jak ekspedycja wróciła do wsi został on bohaterem i nawet postawiono mu pomnik. Wkrótce poślubił córkę kowala a po roku zastąpił sołtysa, który przeszedł na emeryturę zostając najmłodszą osobą na tym stanowisku w całej historii Morthenshem. Tak oto syn młynarza pokonał hydrę.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 19-12-2011 o 22:50.
traveller jest offline  
Stary 19-12-2011, 20:58   #15
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
---

Z kilku stron rozległy się oklaski i okrzyki chwalące Bajarza i jego opowieść. Wędrowcy siedzieli na pieńkach niepewni jak powinni się zachować. Alicja uśmiechała się niemrawo, Caine włożył ręce do kieszeni spodni i zachowywał kamienną twarz a Karola rozglądała się nerwowo na boki czując na sobie wiele spojrzeń. Bajarz nie umknęło onieśmielenie gości.

-To taki nasz zwyczaj. Zapraszamy swoich gości do ogniska by podzielić się z nimi tym co mamy najcenniejsze. Ciepłem ogniska, opowieścią, strawą i dobrą zabawą. Nie wstydźcie się drodzy wędrowcy. Czekaliśmy na takich jak wy od dawna. Wasze przybycie to dobry omen.

Jego słowa trochę rozładowały napięcie u nowoprzybyłych. Zwłaszcza, że ich żołądki drgnęły na słowo “strawa”. Poza tym jak dotąd nie mieli powodów, żeby nie wierzyć tym ludziom. Przedstawili się po kolei i już mieli wyciągnąć z mężczyzny jak najwięcej użytecznych informacji, ale ten zaraz uciął wszystkie rozmowy.

-Wiem, że pewnie macie wiele pytań, ale poczekajcie z nimi do jutra. Dzisiaj zapomnijcie o problemach i cieszcie się z nami z tego spotkania o którym będziemy pamiętać długie lata po waszym odejściu. Jutro porozmawiamy na spokojnie.

Przystali na to z wahaniem nie chcąc obrażać gospodarza. Nie byli jednak wyraźnie w nastroju na zabawę. Przynajmniej na początku.

-Przynieście jedzenie, zacznijcie tańce, niech gra muzyka! Świętujemy! - Jeden ze starszych mężczyzn krzyknął donośnie uradowanym głosem.

-Świętujemy! - odpowiedziały mu inne głosy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lHPaLl8uqfI[/MEDIA]

Kilka kobiet zaczęło śpiewać. Ludzie zaczęli krzątać się jak mrówki wchodząc i wychodząc ze swoich wozów z instrumentami muzycznymi, potrawami i garnkami. Rozpalono mniejszy ogień i zaczęto gotować wielki gar z gulaszem. Gościom podano gorącą herbatę ziołową i podano długie ostre patyki na które nadziewano kiełbaski. Wędrowcy piekli je w ogniu już chwilę później, razem z dziećmi, które siadały tak blisko ich jak mogły. Cainowi wyraźnie przeszkadzała bezpośredniość tych ludzi co Alicja i Karola komentowały co jakiś czas jakąś zabawną uwagą. Obóz wypełniły dźwięki skrzypiec, tamburynów, puzonów, akordeonów, harmonijki przerywane co chwila jakimś okrzykiem. Tancerki o zmysłowych kształtach potrząsające szeleszczącymi, ludowymi strojami skupiały na sobie większość uwagi miejscowych. Nawet Caine zerkał na nie co jakiś czas. Dwóch żonglerów zaczęło podrzucać do góry różne narzędzia, noże i rondle i z dużym wdziękiem łapali oni każdy przedmiot nie zwalniając tempa nawet na moment.Ludzie ci nie byli zamożni, ale wyglądali na tak szczęśliwych, że można im było tylko zazdrościć. Dziewczyna w żółtej chuście na głowie pluła ogniem do góry a kilku starszych, ale żwawych mieszkańców tańczyło boso na rozżarzonych węglach. Zaraz też przyniesiono i rozlano beczki z winem. Po wypiciu kilku kubków Bajarz dał popis wykorzystania laski w tańcu łapiąc doprawdy dziwne figury ku uciesze wszystkich zgromadzonych. Nie trwało długo a sami goście, po zaspokojeniu głodu dołączyli się do śpiewów i tańców. Zabawa trwała w najlepsze do późnych godzin nocnych.

---

Nad ranem

Caina obudziła laska mocno przyciskana do żeber. Wstał do pozycji siedzącej i po przetarciu oczu ujrzał nad sobą znajomą sylwetkę Bajarza.

-Kto rano wstaje temu świat daje. Twoje znajome już się obudziły i stwierdziliśmy, że nie damy ci przespać całego dnia.

Amerykanin rozejrzał się na boki i stwierdził, że jego towarzyszki siedziały lekko zblazowane, ale w dobrym humorze przy dopalającym się ognisku z kubkami herbaty i pajdami chleba w dłoniach. Obóz zdawał się żyć swoim życiem. Dzieci bawiły się a dorośli powrócili do tradycyjnych zajęć dnia codziennego. Jedynym, który jeszcze nie otrząsnął się po szaleństwach nocy był właśnie on. Złapał się za głowę i jęknął przeciągle.

-Chyba przesadziłeś z naszym winem wędrowcze. Pójdź potem do baby Anny na pewno będzie miała coś na ból głowy. Mieszka w wozie na którym sama namolowała swój wymarzony ogród. Nieopodal tego, który niestety nie oddaje tego co jest na rysunku. Damy wam na drogę jakiś prowiant, ale polecałbym też odwiedzić Shanksa. To lokalny kupiec, który uwielbia handlować z wędrowcami. Rozstawia swój kram niedaleko zagród dla zwierząt. Hodujemy krowy i świnie, ale ziemia nie nadaje się za bardzo żeby rozwijały się zdrowo. Ostatnio także mamy mały problem z końmi, ale nie zaprzątajcie sobie tym teraz głowy. Myślę, że w zbiorach Shanksa znajdziecie coś ciekawego dla siebie. Przed odejściem zajrzyjcie jeszcze do mojego domu - wskazał na pobliski, niczym nie wyróżniający się wóz z metalowym kogutem na zielonym dachu.

Bajarz ukłonił się lekko kobietom i wszedł po stopniach do swojego wozy, który podobnie jak większość był otwarty na oścież. Po krótkiej pogawędce przy śniadaniu stwierdziliście, że zwiedzanie taboru zaczniecie od odwiedzenia Shanksa.

Jedna kobieta z dzbankiem na głowie, która wracała od strony rzeki pokazała im dokładny kierunek i wkrótce znajdowali się już przed wozem na którym znajdowała się wielka tabliczka z namalowanymi niezbyt starannie literami “Sklep”. Sam zdawał się mieć najlepsze lata już za sobą. Drewno lekko przegniło a farba wyblakła. Przez otwarte okna i drzwi widać było stosy towarów z których część z nich zaczął już pokrywać kurz. Inne skrzynie z różnej maści przedmiotami zostały wystawione na zewnątrz. Zapewne, żeby właściciel sklepu miał szansę dostać się do własnego łóżka.

-Zapraszam miłe panie. Zapraszam miłego pana!


Z miejsca w jego głosie wyczuć można było fałszywą kupiecką uprzejmość tak znaną na większości targowisk świata z którego pochodzili wędrowcy. Z pod kaptura wystawały mu siwe włosy świadczące o tym, że właściciel zaczął wchodzić w podeszły wiek. Wielki brzuch świadczył o tym, że jego właściciel lubił sobie podjeść. Charakterystyczne były także jego długie wąsy przypominające szeryfów rodem wyjętych z dzikiego zachodu. Był ubrany w jednoczęściowy czerwony habit z zółtymi zdobieniami przy końcach i sandały.

-Ty jesteś Shanks? Bajarz powiedział, żebyśmy wpadli do ciebie. Podobno możesz mieć wśród swoich towarów coś... - po krótkiej przerwie Karola dodała z lekkim wahaniem - interesującego.

-Jak najbardziej posiadam różne ciekawe okazy w kolekcji. Co was interesuje? Fajki wodne, gitara, perfumy, dywany...

-Chcielibyśmy zobaczyć towary przeznaczone dla “szczególnych” klientów. Jeśli wiesz co mam na myśli.


Cain wykorzystał swoje doświadczenie z handlu. Od razu stwierdził, że facet próbuje opchnąć im jakiś złom.

-Ja bym chciała jednak zobaczyć te perfumy...

Alicja westchnęła na myśl, że właściwie przydałaby się im także kąpiel. Miała nadzieję, że Karola podziela jej zdanie.

-Serio teraz myślisz właśnie o perfumach?

Cain za to jak zwykle musiał wtrącić we wszystko swoje trzy grosze. Alicja jednak nie dała się tak łatwo sprowokować.

-Jak każda kobieta.

-Kobieta?


Dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy po docinkach zadufanego w sobie mężczyzny. Sprawę załagodził jednak handlarz, który wyszedł z wozu ze skrzynią zasłoniętą czerwonym kocem.

-Spokojnie drodzy państwo, tylko spokojnie!

Rozłożył koc na solidnym stole i ostrożnie wyjmował ze skrzyni kolejne przedmioty. Niektóre przyciągały wzrok swoim wyglądem. Inne natomiast z pozoru wydawały się zupełnie zwyczajne.

Miecz


Lina


Bransoleta


Proca


Kobiece buty


Perfumy


-Tylko problem w tym, że nie bardzo mamy ci czym zapłacić.

-No tak nie mamy... - Alicja przyznała rację Karoli.


Shanks wyglądał na szczerze zdziwionego. Uśmiechnął się jednak kiedy przypomniał sobie, że przybysze z zewnątrz zwykle mieli inni zwyczaje niż cyganie.

-Nie macie nic na wymianę? Nic nie szkodzi. U nas w obozie większą wartość ma coś innego. Praca jest tu prawdziwą walutą. Pomóżcie po prostu komuś z mieszkańców. Myślę, że wiele osób będzie miało prośby do wędrowców. Niech pomyślę... Możecie sprawdzić u młodziaków udowadniających swoją męskość nad rzeką, mała Esmeralda ciągle męczy mnie, żebym się z nią pobawił może zrobi to któreś z was? Na pewno Bajarz także nie pogardzi jakąś nową opowieścią ze świata zewnętrznego o ile będzie dostatecznie dobra. Stara Anna także potrzebuje pomocy. Zresztą po prostu przejdźcie się i popytajcie. Myślę, że chętnych będzie o wielu więcej. Jeżeli posiadacie jakieś nieprzeciętne umiejętności to idźcie z nimi do Diego, facet potrafi docenić artystyczną duszę. Każda dobra opinia jest warta w moim sklepie jeden przedmiot. Nie muszę dodawać, że to nie są zwyczajne przedmioty. Najlepszy towar jaki posiadam.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 19-12-2011 o 23:11.
traveller jest offline  
Stary 30-12-2011, 13:51   #16
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Caine z wyraźnym niezdecydowaniem rozejrzał się po obozie. Jedna dobra opinia za jeden przedmiot. Jak dla niego to były czyste kpiny. Kto normalny zarabia w ten sposób. Nie mówiąc już o tym, że jak dla niego to w tych rupieciach nie było nic wartego chociażby złamanego centa. Perfumy z całą pewnością były podrobione, buty wyglądały jakby wykonał je pozbawiony gustów szaleniec. O reszcie nawet nie wspominając. Być może branzoleta byłaby jeszcze coś warta gdyby nie to, że z całą pewnością została wykonana z żelaza i tylko pokryta cienką warstwą mającą imitować złoto. I po cholerę był mu miecz... Nie wybierał się na wojowanie ze smokami tylko do Paryża, a tam raczej nie przywitają go miło gdy zacznie wymachiwać tym rekwizytem z gier RPG.

Rzucił zirytowane spojrzenie swym towarzyszkom po czym ruszył na zwiedzanie obozu bez wyraźnego w tym celu. Musiał przemyśleć zarówno to miejsce jak i tych ludzi. Słyszał co prawda o cyganach i raz czy dwa miał okazję spotkać przedstawicieli tego narodu, jednak byli to ludzie zgoła różni od tych tutaj. Cały obóz wyglądał jakby go ktoś żywcem wyjął z jakiejś książki. Kolorowe chusty, wozy w których żyły całe rodziny, palenie ognisk na skraju lasu, nie mówiąc już o gotowaniu nad nimi zamiast w porządnej kuchni. Może kiedyś życie tak właśnie wyglądało i musiał przyznać, że w pewien sposób fascynowała go ta wolność którą tu widział, jednak w jego obecnej sytuacji była ona pewnym utrudnieniem. Znacznie bardziej pasowałoby mu gdyby po prostu ruszyli dalej bez zbędnych prac i handlów.

Wino, którym faktycznie nieco za obficie raczył się wieczorem, pozostawiło nieprzyjemny posmak w ustach i pewną ociężałość myśli. Widocznie mieszkańcy obozu nie chrzcili go wodą ani nie dbali o normy narzucane wytwórcom trunków w jego świecie. Kto wie z czego je zrobiono. Podobnie rzecz się miała z jedzeniem, które wcześniej co prawda smakowało i jadł z zapałem, lecz teraz przypominało o chorobach, które mogły w nim tkwić. Czy współczesność naprawdę aż tak okradła świat z piękna i radość zwyczajnego życia? Papierowe jedzenie, chemia, wymogi diet i zdrowego odżywiania. Nie myślał o żadnej z tych rzeczy gdy siedział przy ognisku popijając z glinianego kubka i od czasu do czasu ciesząc oczy tańcem pięknych kobiet. W jego świecie zapewne budziłby się teraz u boku którejś z modelek, której imienia nawet by nie pamiętał. Otoczony luksusem apartamentu hotelowego lub własnego penthouse w Nowym Jorku lub Los Angeles. Owinięty tylko w ręcznik wyszedłby spod ożywczego prysznica by uraczyć się kubkiem świeżo zaparzonej kawy, której zapach obudziłby jego partnerkę. Zapewne kochaliby się jeszcze raz zanim ją wezwałyby sprawy zawodowe, a jego kolejne spotkanie rady lub umówione spotkanie w którymś z klubów, do których należał. Kto wie, może nawet zadzwoniłby do domu by porozmawiać chwilę z ich gospodynią, a później posłuchać świergotania małej Lucy, swojej siostrzenicy. Proste, dobrze mu znane życie, które z niewiadomych powodów zostało zastąpione trawą przy ognisku, jedzeniem nieznanego pochodzenia i brakiem podstawowych luksusów sanitarnych. Ile by teraz dał za gorący prysznic i kubek dobrej, mocnej kawy. Nie zaszkodziłoby też jakieś ubranie na zmianę gdyż jego obecne przesiąknięte dymem, pomięte i nieświeże, nie prezentowało się najlepiej.

Idąc bez celu dotarł nad rzekę. Nie byłą zbyt głęboka, przynajmniej na brzegu. Czysta woda płynęła leniwie odbijając promienie słońca i drzewa porastające brzeg. Jej szum był cichy, kojący. Przypominał mu o domu. Nie tej dużej posiadłości w której się wychował, a jego małą pustelnie w górach. Tam jednakże mógł pomyśleć w samotności. Tu nie było mu to dane. Grupka młodzieży cygańskiej postanowiła urządzić sobie zawody w stylu starego, dobrego Robin Hooda. Caine z początku nie poświęcił im zbyt wiele swej cennej uwagi. Jego umysł zajęty był analizowaniem wieczoru spędzonego przy ognisku i opowieści bajarza. Nie dało się nie zauważyć pewnym powiązań między potworem z bagien, a ich grupą. Czy miała to być pouczająca opowiasta czy też zbieżność była całkowicie przypadkowa? Dopóki nie porozmawia z jej piewcą niewiele może zrobić poza samymi domysłami, które równie dobrze mogą doprowadzić go do właściwych co do błędnych wniosków.
Krzyki nad rzeką z każdą chwilą przybierały na sile. Zabawa musiała być przednia skoro wzbudzała takie emocje. Caine jednak nie był do końca przekonany czy jemu by się spodobała. Nie lubił przegrywać, a widząc mężczyznę niewiele młodszego od siebie, który wiódł prym wśród pozostałych nie miał złudzeń co do wyniku ewentualnego z nim starcia. Nie mówiąc już o tym, że nigdy z czymś takim się nie spotkał nie licząc kart powieści o wyjętym spod prawa Robinie.

Decyzja została jednak podjęta za niego. Barczysty przywódca tego zgromadzenia wypatrzył go na brzegu i nie było już odwrotu.
- Hej Wędrujący! - zakrzyknął swym potężnym głosem. - Co tak się kryjesz w krzakach niczym płochliwa dziewka podglądająca prawdziwych mężczyzn?
Caine nie mógł nie przyznać mu racji. Nie zamierzał jednak uczynić tego oficjalnie.
- Czy nie powinieneś bardziej zwracać uwagę na to co przed tobą zamiast wypatrywać dziewek w krzakach? - odkrzyknął powoli zmierzając w ich stronę. Jego słowa powitane zostały salwą śmiechu i dogryzaniem wielkoludowi, który śmiał się razem z nimi. Nawet Caine się roześmiał co nie zdarzyło się od długiego czasu, a przynajmniej nie tak swobodnie.
- Skoro już jedną znalazłem może zgodzi się dotrzymać mi towarzystwa na tych oto kłodach, co sądzisz Wędrujący?
Frost pokręcił głową.
- Dziewka, którą znalazłeś jest zbyt niedoświadczona w tych zabawach by stawać w szranki z takim wyjadaczem jak ty. Z chęcią jednak popatrzy i kto wie - wzruszył ramionami z uśmiechem na ustach - może sama się skusi.
- Jak tam sobie życzysz, skoroś taki niewinny przyzwoitość nakazuje bym dał ci czas na oswojenie się z myślą o stracie owego dziewictwa. - Rzucił w stronę bynajmniej nie obrażonego Caina, kpiące spojrzenie po czym krzyknął do przysłuchujących się. - Który chętny pokazać tej pannie co ją czeka na spotkaniu z Wielkim Joe?
Amerykanin uniósł brwi słysząc miano jakim tytułował się wielkolud. Może powinien zmienić imię i nazwisko by pasować lepiej do tej opowieści? Niemal parsknął śmiechem. Zdążył się jednak powstrzymać.
Chętnych do udziału w pokazie nie brakowało podobnie jak zaczepek i przepychanek słownych. Wszystko to w przyjacielskiej atmosferze, która z każdą chwilą coraz mocniej oddziaływała na Caina. Rozluźnił się, zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na trawę. Po chwili wraz z innymi podjudzał obu walczących i tak jak reszta wybuchnął śmiechem gdy przeciwnik Joe’go wpadł do wody.
Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy nim drąg trafił w dłonie półnagiego Frosta. Koszula dołączyła bowiem do marynarki, podobnie jak buty i skarpety.
- Jesteś gotowy Wędrujący czy wolisz jeszcze poczekać? Może boisz się wody, co? - Joe pociągnął nosem i skrzywił się jakby miał do czynienia ze skunksem.
- Skądrze znowu - zaprzeczył spokojnie Caine, próbując odnaleźć właściwy sposób na zapewnienie sobie równowagi na mokrym pniu. - Z przyjemnością się wykąpię zaraz po tobie przyjacielu.
Z brzegu dobiegły ich okrzyki i pohukiwania.
- Zaczynasz czy strach cię obleciał? - podjudzał Joe.
- Skoro ja się boję to cud prawdziwy, że ty wciąż trzymasz się na nogach skoro musisz prosić by ktoś inny zaczął za ciebie - odparował Caine.
- Zamiast gadać zacznij działać - Cygan mocniej chwycił drąg.
- To nie ja zacząłem przyjacielu - Frost poszedł w jego ślady.
- Gadasz jak baba co chłopa dawno nie widziała - ugięcie kolan i błysk w oku wielkoluda pozwalały przypuszczać, że nie będzie zbyt długo czekał z atakiem.
- Jak jakiegoś zobaczysz to daj.... - Nie dokończył gdyż w tej właśnie chwili kij trzymany przez Cygana pomknął w jego stronę.
Pierwsza walka była żałośnie krótka. Skupiwszy się na kiju zapomniał o pilnowaniu równowagi w wyniku czego z pluskiem wylądował w niezbyt ciepłej wodzie. Wyłonił się z niej prychając i kichając, witany kpinami, śmiechem i niewybrednymi żarcikami.

Dalsze próby okazały się bardziej udane, nieodmienni jednak za każdym razem lądował w rzece. Gdy po ostatnim razie wytoczył się z niej i padł wycieńczony na ziemię czuł się jak nowo narodzony. Każdy mięsień palił żywym ogniem, oddech wywoływał pieczenie w klatce piersiowej, a siniaki zapewniały dodatkowe atrakcje. Umysł miał jednak przejrzysty niczym woda w rzece. Po kacu nie został nawet ślad za to pojawił się głód. Duża dłoń która przysłoniła mu widok na rozjaśnione słonecznym blaskiem niebie, mogła należeć tylko do jednej osoby. Podobnie jak głos, który jej towarzyszył.
- Uparty jesteś Wędrujący i szybko się uczysz. Jakbyś został u nas dłużej to byłbym pewnie zmuszony do ustąpienia ci pola. Przyjaciele? - propozycja ta znaczyła w tym świecie więcej niż tam, skąd pochodził Caine. Przyjął dłoń pieczętując zawartą nad rzeką znajomość.
- Mam nadzieję, że w ramach dbania o swoją pozycję nie masz zamiaru zagłodzić przeciwnika na śmierć? - żartobliwe pytanie spotkało się z żywiołową rekakcją ich publiczności. Ktoś podał Frostowi jego rzeczy i ruszyli w stronę obozu wykrzykując ile sił w płucach żądania dyktowane przez ich żołądki.

Po zjedzeniu góry chleba, kiełbasy i jabłek których im nie szczędzono, Caine pożegnał się z Wielkim Joe i ruszył w stronę wozu bajarza.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 05-01-2012, 14:40   #17
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Karola porzuciła drogiego Caine'a i anielską (diabelską?) panienkę, po czym skierowała się nieco w bok, starając się zgubić kolorowy tłum. Nie podobała się jej ta cała sytuacja. Nie znosiła tłoku, lepiących się do niej dzieciaków, przesuwających się po jej ciele i ubraniu spojrzeń. Nie lubiła być w centrum uwagi.

- Te – usłyszała głos – Wędrująca. Podoba mi się twoja bluzka.

Karola odwróciła się i ujrzała dziewczynkę, właściwie już młodą nastolatkę. Mała mogła mieć z 12 lat, ubrana była trochę jak chłopak. Można by się było pomylić, gdyby nie długie włosy i kolorowe cekiny ponaszywane na spodnie.

- I? – zapytała Karola.

Dziewczynka odebrało to – nie wiedzieć czemu – jako zachętę i jednym susem znalazła się obok kobiety. Wyciągnęła dłoń i złapała połę bluzki. Przesunęła materiał między palcami…
- Śliski i miękki… - powiedziała z uznaniem. – Wymienimy się? Jestem Esmeralda.
- Karolina. Chcesz się wymienić na moją bluzkę? –
dopytała.
- Niee… - dziewczynka roześmiała się, wyraźnie rozbawiona takim pomysłem – nawet moja mama by się nie wymieniła na taką bluzkę.. może babcia, jak byś jej coś dołożyła. Może prababcia… - zastanowiła się przez chwile, miętoląc materiał.
- Rozumiem, że podoba ci się materiał, ale bluzka jest do bani? Jak dla prababci? – uściśliła Karola.

Mała nie odpowiedziała. Przygryzła kosmyk włosów, który wymknął się spod czerwonej bandany.
- Powróżę ci, chcesz? – zapytała.
- Nie chcę. – Karolina potrzasnęła głową – Nie wierzę we wróżby.
- Wróżbom to nie przeszkadza – mała odsłoniła w uśmiechu białe zęby i złapała dłoń Karoli – Hmm… masz niedobrego męża i dobrego przyjaciela – zatrajkotała, zanim Karola zdążyła wyrwać dłoń. Kobieta zastygła na moment, zdziwiona. - Zaglądasz ludziom do serca i wiesz, czego się boja. A ja wiem, czego ty się boisz… - Karola wyszarpała rękę. - Jesteś szamanką i znachorką, potrafisz wyleczyć i duszę, i ciało – stwierdziła Esmeralda, niezrażona brakiem dłoni Karoli - Powiedzieć ci, co cię czeka?
- Umrzesz – oznajmiła Esmeraslda poważnie, zanim Karola zdazyła zareagować – Nie, właściwie to już umarłaś… Ale nie umarłaś. To dziwne..
- Co?
- Karola potrzasnęła głową, zdezorientowana, ale szybko doszła do siebie – To żadna przepowiednia, każdy kiedyś umrze. Co jest dziwne?
- Powiem ci, ale tylko wtedy, jak mnie prześcigniesz
– powiedziała Esmeralda i ruszyła biegiem przed siebie. – No, goń mnie – zawołała ze śmiechem.

W sumie… nie wiedziała, czemu to zrobiła. Ruszyła biegiem za małą, dziewczynka była naprawdę szybka. I wytrwała. Ale Karola też miała niezłą kondycję. Po chwili rozsmakowała się w biegu, poczuła, że tego właśnie jej brakowało – ruchu. Biegła lekko, wiatr rozwiewał jej włosy.
Już miała dopaść dziewczynkę - Esmeralda była szybka, ale ciągle sprawdzała dystans zerkając na Karolę przez ramię, przez co traciła płynność biegu – kiedy ta nagle przewróciła się na ziemię.

- Esmeralda? – Karola uklękła obok małej. Nie miała pewności, czy dziewczynka potknęła się, czy przewróciła specjalnie, widząc, że nie wygra – Wszystko w porządku?
- Przegrałaś – stwierdziła dziewczynka przekręcając się na plecy. Wbiła spojrzenie w niebo – Ty mi musisz coś powiedzieć.
- Nic nie muszę
– Karola wyciągnęła się obok, podkładając ręcę pod głowę. Trawa była miękka, słońce przyjemnie grzała. Krew ciągle krążyła w jej żyłach, endorfina zalewała mózg. Było jej.. dobrze, spokojnie. Poczuła jak jest zrelaksowana.
Przez chwilę leżały obok siebie wpatrując się w niebo. Po chwili Karola przekręciła się na bok i wsparła na zgiętym łokciu.
- Nic nie musze.. - powtórzyła uśmiechając się przyjaźnie – ale mogę, bo cie lubię.

Dziewczynka wbiła w kobietę pytające spojrzenie. Na jej twarzyczce pojawiło się napięcie, oczekiwanie. Ich oczy spotkały się. Karola odgarnęła kosmyk włosów z twarzy dziewczynki.

- Wyrośniesz na piękną kobietę – powiedziała miękko – najpiękniejszą w taborze. Już jesteś piękna i te chłopięce ubranko tego nie ukryje. Poznasz chłopaka, wielu różnych, ale potem tego jedynego, który pokocha cię najbardziej na świecie. I już nigdy nie spojrzy na inne kobiety. Wszyscy będą cię szanować i słuchać tego, co mówisz.
- Myślisz… myślisz, że jestem ładna? – wykrztusiła dziewczynka – włosy nie chcę być proste i błyszczące, ciągle się kręcą, ręce i nogi mam za długie, nie słuchają mnie.. Przewracam się, a kiedys byłam najszybsza i najzwinniejsza..
- To minie, twoje ciało się zmienia, bo stajesz się kobietą. Ja nie myślę, ja to widzę, Esmeraldo – uśmiechnęła się do dziewczynki.

Mała usiadła i spojrzała na Karolę z góry. Podniosła ręce i odwiązała czerwoną bandanę, pozwalając opaść włosom.
- To dla ciebie – powiedziała – Teraz jesteśmy siostrami.

Karola również usiadła, przyjęła dar i związała swoje rude włosy.
- Teraz ja coś ci dam. Ale tylko jedno. – powiedziała – Pozwalam ci wybrać. Możesz poprosić o co zechcesz.

Dziewczynce zaświeciły się oczy.
- Będziemy się bawić w berka… albo pływać.. nauczysz mnie pleść warkocz… kołysać tak biodrami, ja to robisz.. – zastanawiała się, ale w końcu podjęła decyzję.
- To – oznajmiła przytykając palec jakieś 10 centymetrów pod lewym obojczykiem Karoli.
- Jesteś pewna? - zapytała kobieta poważnie.
Mała pokiwała głową.

Karola pokiwała głową, zdjęła bluzkę, potem włożyła ręce pod top z tyłu, na plecach. Rozpięła zapięcie, wyciągnęła najpierw lewe ramię z ramiączka, potem prawe. Wyciągnęła górą, przez dekolt.
- Proszę – powiedziała podając dziewczynce.







 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 06-01-2012, 23:51   #18
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Alex padła na miękką poduchę z zadowoleniem wypisanym na twarzy. W głowie szumiało miarowo wypite wino, podłoga poruszana spożytym alkoholem kołysała się lekko, pod zamkniętymi powiekami widziała ogromne ognisko, kolorowe sukienki i serdeczne uśmiechy ludzi. Słyszała szczery śmiech dzieci, dźwięk akordeonu, tamburyna i skoczne piosenki śpiewane przez wesołych ludzi, którzy niczego nie udawali. Czuła się szczęśliwa. Pierwszy raz od dawna. Bardzo dawna jeśli patrzeć na to z perspektywy jej młodego wieku. Czuła się jak w domu...
Sen przyszedł szybko, był długi i spokojny.


***

Po spotkaniu z miejscowym handlarzem towarzysze podróży rozeszli się w sobie tylko znanych kierunkach. Alicja wędrowała po obozie obserwując z uśmiechem na ustach wesołych mieszkańców tego kolorowego, maleńkiego, zamkniętego świata, w którym nie wiedzieć czemu się znalazła.
I ona była obserwowana. Każdy jej krok z zaciekawieniem śledziły czujne oczy tubylców, którzy najpewniej nigdy przedtem nie spotkali dziewczyny ze skrzydłami, które swoja drogą przez noc jakby zmalały.

Wzrok Alex przykuła ładna, młoda dziewczyna siedząca za jedną z mieszkalnych przyczep. Była pewna, że długowłosa jest jedną z tancerek, które wieczorem przy ognisku dawały pokaz swoich niezwykłych umiejętności.

Skrzydlata zakradła się do niej na palcach i szepnęła - Dzień dobry.

Cyganka podskoczyła lekko, przestraszona cichym przybyciem niespodziewanego gości. Gdy tylko ujrzała Alicje szybko otarła spływające po policzkach krople. - Dzień dobry - odpowiedziała siląc się na uśmiech. W jej ciemnych oczach wciąż jednak lśniły łzy.

- Przepraszam, że cię przestraszyłam, nie chciałam - uśmiechnęła się łagodnie. - Chciałam tylko powiedzieć, że byłaś wczoraj niesamowita, byłyście. Ten wasz taniec... wow.

- Dzięki - odpowiedziała smutno nie przerywając obierania pokaźnej ilości marchwi i ziemniaków.

- Ejj - Alicja zmarszczyła brwi - czemu płaczesz? Stało się coś.

- Nieważne - wzruszyła ramionami i otarła nadgarstkiem zaczerwienione oko.

- Lepiej się wygadać mówię ci. Miałam w życiu... kilka takich sytuacji i zawsze pomagało.

- Moja siostra jest chora - wypaliła szybko po czym chlipnęła głośno.

- To coś poważnego? Nie martw się może na zapas to nic nie da - próbowała ją pocieszyć.

- A gdzie tam poważnego! - prychnęła - skaleczyła sobie wczoraj koszmarnie palucha i tyle.

- I to jest powód do płaczu -
zdziwiła się Alicja.

- Niee, no co ty - pociągnęła nosem - ale czasami mam wrażenie, że ona robi mi to na złość. Naprawdę. Masz młodszą siostrę?

- Niee.

- To ciesz się z nimi są same problemy. Raz to myślałam, że ją normalnie poduszka uduszę albo utopię w wiadrze wody... jejku jeszcze się wściekam jak o tym pomyślę...

- Czekaj - przerwała skrzydlata. - Co niby robi Ci na złość, choruje? No i dlaczego płaczesz.

- Tak, właśnie takie mam czasem wrażenie -
westchnęła ciężko. - I wtedy ja muszę wszystko robić za nią. Tak jak teraz. A najgorsze jest to, że za dwadzieścia minut powinnam, być nad rzeką umówiłam się - zawahała się chwile - i jak nie przyjdę to on sobie pomyśli nie wiadomo co bo, bo... muszę z nim poważnie porozmawiać. A te ziemniaki, marchewki... to wszystko trzeba obrać zanim przyjdzie moja mama. Czyli za jakąś godzinę. Wszystko bez sensu - skończyła swoją wypowiedź długim westchnieniem zrezygnowania.

Alicja nie mogła powstrzymać śmiechu.

- No naprawdę masz powody do radości.

- Przepraszam. Posłuchaj. Obiorę za Ciebie te warzywa. Ty polecisz szybko na spotkanie i postarasz się wrócić jak najprędzej żebyśmy zdążyły na czas. Pasuje?

Cyganka zrobiła wielkie oczy. - No co Ty, tak nie można. Nie można obarczać pracą gości, nie można ich wykorzystywać.

- A jeśli gość nie czuje się wykorzystany i sam oferuje pomoc? - uśmiechnęła się przyjacielsko. - No już, leć.

- Jesteś, jesteś niesamowita skrzydlata! Obiecuję, że kiedyś Ci się odwdzięczę - powiedziała szybko i ruszyła biegiem w stronę rzeki. Alex tymczasem została z wiadrem ziemniaków i stertą marchwi.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 24-01-2012, 20:14   #19
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
W końcu cała trójka naszych bohaterów znalazła się w umówionym przez siebie miejscu. Drzwi wozu Bajarza były jednak zamknięte a on sam nie reagował na wołanie. Po chwili jednak w głębi domu ich gospodarza rozległ się jakiś przytłumiony hałas i kilka sekund później w progu stał już znajomy im mężczyzna.

-Wejdźcie proszę. Przepraszam jeśli musieliście czekać uciąłem sobie krótką drzemkę.

Bajarz zaprosił całą trójkę do wnętrza swojego wozu. Urządzony był dość skromnie, ale przytulnie. Można było rozgościć się na fotelu lub pufach. Kiedy wędrowcy zajęli miejsce Bajarz zapalił swoją fajkę i podjął ponownie.

-Opuszczacie nas już tak szybko? Mam nadzieję,że miło spędziliście czas.

- Nie było najgorzej - odparł Caine siadając na fotelu i zakładając nogę na nogę. Widać było, że dobrze się bawi. Uśmiech nie schodził mu z ust, ruchy były jakby bardziej sprężyste i jakoś nie kwapił się do dogryzania co nie znaczyło że zaraz nie zacznie. Pachniał też znacznie lepiej niż wcześniej co, poza mokrymi włosami, świadczyć mogło że skorzystał z dobrodziejstwa przepływającej koło obozowiska rzeki.

-A wy drogie panie? Myślę, że nikt nie będzie przeciwny jeśli zostaniecie u nas trochę dłużej... Chyba, że spieszno wam w dalszą drogę - widać było, że mężczyzna mówi szczerze i zapewne ucieszyłby się na możliwość opowiadania swoich historii komuś kto nie słyszał ich już dziesiątki razy.

- Jeśli o mnie chodzi - Alicja odezwała się szybko - to chętnie zostałabym tu jeszcze... jakiś czas. I wykąpała - dodała pod nosem.

- Ależ moja droga... - Caine zwrócił się w stronę Lwicy z nieco zadziornym uśmiechem. - Skoro marzy ci się kąpiel mogę ci pokazać idealne miejsce. Cisza, spokój, latające ryby... - urwał i przeniósł spojrzenie na Karole. - Tobie też by nie zaszkodziło, skoro już o tym mowa.

Karola gładko zignorowała uwagę Caina.
- Nie rozumiem, czemu się tu znaleźliśmy - powiedziała, patrząc na Bajarza - mała powiedziała, że na raz umarłam i nie. Co to znaczy?

-Faktycznie nie mamy bieżącej wody, więc zostaje tylko kąpiel w rzece, żeby zaznać prywatności trzeba przejść się jednak kawałek w górę jej źródła... W każdym razie w większości wozów jest jest wanna, ale wodę z rzeki trzeba sprowadzić samemu. Z chęcią udostępnię wam swój dom jeśli trzeba sam mogę spać u baby Anny - Bajarz uśmiechnął się tajemniczo na tą myśl i zaczął nabijać fajkę.
-Jeśli zaś chodzi o twoje pytanie wędrowcze... - mężczyzna spoglądał chwilę na Karolę nie przerywając przy tym zajmować się swoją fajką, którą w końcu zapalił i zaciągnął się tajemniczym zielem.
-To co ci powiedziano faktycznie zna każde dziecko w obozie. Żadna to wróżba czy rewelacja, przynajmniej dla nas. Jesteśmy cyganami, potomkami wędrowców. Tacy jak wy byli naszymi praojcami chociaż nie żyjemy tyle by znać ich osobiście. Opuścili nas już dawno temu, czasem tylko odwiedza nas ktoś waszego pokroju co jest okazją do świętowania. Przepraszam, odbiegłem trochę od tematu - mężczyzna wypuścił z ust kolejne kłęby dymu i podjął ponownie.
-Istnieją dwa rodzaje wędrowców. Pierwsi którzy odwiedzają ten świat podczas snu. W zdecydowanej większości nie są nawet tego świadomi, bez problemu potrafią jednak znaleźć drogę do domu. Drudzy to ci którzy nie mogą tak łatwo znaleźć drogi powrotnej. Czasem im się to udaje... Czasem nie i ten świat staje się ich światem. Wy, moi przyjaciele, jesteście właśnie takim rodzajem wędrowców. Z jakiś powodów coś nie pozwala wam się obudzić. Jesteście zawieszeni pomiędzy śmiercią a życiem. Szalę tą możecie przechylić na którąś z tych stron właśnie tutaj. Nie będę was oszukiwał, nie będzie to łatwe zadanie.

Bajarz rozejrzał się smutnym wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Z jego oczu biło szczere współczucie.

-Jestem Bajarzem, swoją wiedzę czerpię z opowiadań i zapisków poprzednich osób sprawujących tą funkcję i opowiadam o niej każdemu kto chciałby usłyszeć. Jeśli mogę wam jakoś pomóc to będę zaszczycony. Pytajcie, więc żeby nie zbłądzić moi drodzy.

- Zatem... - zaczął Caine po chwili ciszy. - Chcesz powiedzieć, że gdzieś na ziemi leżymy sobie w najlepsze w stanie śpiączki podczas gdy nasze, nazwijmy to roboczo, dusze chadzają sobie po tym świecie szukając drogi do, kolejna robocza nazwa, domu? Kurwa, a myślałem że zdobycie pozwolenia na handel z Japonią było wyzwaniem... - Przerwał, potarł kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa po czym nieco spokojniej zapytał. - W jaki sposób przechylić tą szalę w jedną lub drugą stronę? Wolałbym wiedzieć czego unikać...
- A ja bym chciała wiedzieć, do czego dązyć.. czyli co możemy zrobic, żeby wrócić.

-Jest na tym świecie wiele dziwnych i zapewne nieznanych wam stworzeń. Niektórych z nich musicie się wystrzegać. Znam tylko część z nich gdyż my cyganie staramy się unikać kłopotów. Dlatego co jakiś czas przenosimy cały obóz w inne miejsce. Mogę wam powiedzieć o bestii, która od jakiegoś czasu grasuje w lesie, który znajduje się nieopodal. Nie wiemy dokładnie czym ona jest, ale nikt z nas nie zapuszcza się teraz do lasu. W nocy często słychać jej wycie. Zwierzęta są niespokojne, tak niespokojne, że w końcu wszystkie konie zerwały się z pęt i uciekły. Dlatego w tej chwili nie możemy podróżować dalej i musimy obozować w tej okolicy... Jeśli wasza droga wiedzie przez las to radzę wam uważać... Starajcie się po prostu nie zbaczać z drogi i ta zasada jest właściwie główną zasadą przy wędrowaniu. Jeśli już zboczycie to zróbcie wszystko, żeby ją odnaleźć. Trzymajcie się tego a może prędzej czy później odnajdziecie to czego szukacie.

Karola potrząsnęła głową.
- To oczywiste, ze należy się wystrzegać niebezpieczeństw . Powiedz nam, co mamy robić a nie czego unikać.

-Unikać... Zaraz gdzieś tu miałem odpowiednią książkę - Bajarz odwrócił się plecami do reszty i zaczął przeglądać tony papierów i szpargałów na półkach. W końcu zadowolony podniósł mały notes i zdmuchnął z niego kurz.
-Tu jesteś! A teraz gdzie to było... - przewertował kilka stron, po czym chyba znalazł to czego szukał bo zatrzymał się nagle zadowolony. Odwrócił notes pokazując wędrowcom to co znalazł. Były tam szkice rogatych i skrzydlatych demonopodobnych istot różnych kształtów.
-To właśnie to czego musicie unikać. Demony... Wędrowcy przyciągają je tak jak światło przyciąga ćmy. Nie wyczuwają was jeśli jesteście w formie awatara, tak jak teraz, ale jeśli wyjdziecie z niej lub stracicie awatara to demony, które znajdują się blisko zapewne od razu wyczują waszą obecność i popędzą w tym kierunku. Mało który jest tak potężny, że zaatakuje bezpośrednio chyba, że ciągle będziecie w formie duszy. Wtedy jesteście dla nich łatwym celem. Z reguły używają podstępów by wyrwać wam choćby część tego kim jesteście. Część waszego jestestwa, fragmentów duszy. Stanowią je wasze wspomnienia, których musicie strzec. Bez nich nie macie szans wrócić do waszego świata. Przynajmniej jeśli wierzyć notatkom naszych ojców.
- Zatem... Popraw mnie jeżeli się mylę... Mamy trzymać się naszej ścieżki, nie schodzić z niej, nie tracić wspomnień i nie opuszczać tego ciała? - Caine wymieniając prostował kolejne palce. - Wydaje się banalne jednak z tego co wiem, to co wydaje się być banalne nigdy takie nie jest. Jak mamy się bronić gdy coś nas zaatakuje? Noże, miecze, topory? Słowa, zaklęcia, modlitwy? Siła wyobraźni?

-Uhmm... Przykro mi, ale o tym nic ma jeśli chodzi o demony. Tak mi się wydaje a przestudiowałem dokładnie wszystkie zapiski... Zalecałbym użycie wszystkich dostępnych środków a jeśli one nie pomogą... Po prostu uciekać, chować się, mylić trop. Nie jestem pewny czy można w ogóle zabić demona... Z tego co wiem to można je zranić, oszukać, przegonić, ale nie słyszałem żeby ktoś kiedyś jakiegoś zabił. Jeśli chodzi o obronę hmm. Nie jestem wojownikiem a my cyganie raczej unikamy konfliktów, ale dlatego polecałem wam Shanksa i jego kram. Powinien mieć drobiazgi, które pomogą wam z tym co was czeka - Bajarz pociągnął pokaźnie dym z fajki i wypuścił go w postaci kilku małych kółeczek.
-Naiwnością jest jednak sądzić, że uchronią was od wszystkiego. Myślę, że sporo rzeczy nauczycie się sami. Mam nadzieję, że niekoniecznie na błędach.
- Jak mam bronic mojego... - Karola zawahała się - naszych..avatarów? Mam o nie dbać tak, jak o zwykłe ciało?
- No i nie powiedziałeś, w jaki sposób się stąd wydostać. - dopytywała gorączkowo - Czy ta podróż się kiedyś skończy? Znasz kogoś, kto stąd wrócił... żywy?

-Nie powiedziałem jak się wydostać gdyż szczerze nie wiem. Nie wiem czy komuś się to udało, gościliśmy u siebie wędrowców, ale nie było sposoby by dowiedzieć się o ich późniejszych losach. Przykro mi... Ale nie traćcie nadziei - mężczyzna spojrzał po kolei w każdą parę oczy jakby chcąc dodać im otuchy, a może szukał oznak słabości? Zaraz jednak zaczął mówić ponownie.
-Jeśli zaś chodzi o awatary to z tego co napisał wędrowiec Keito stanowią one prawie idealną kopię waszych ciał ze świata z którego pochodzicie. Oznacza to, że “nosząc” te powłoki będziecie tak samo odczuwać ból, pragnienie i postrzegać zmysłami podobnie jak robiliście to przez całe życie. Zalecałbym o dbanie o awatary jeśli o to pytasz, tak zdecydowanie bym zalecał... Jeśli jednak coś złego stanie się z awatarem... Wtedy poproście... Rozumiem, że poznaliście już waszego “opiekuna”? Z tego co wiem każdy wędrowiec przybywający przez światło ma kogoś takiego. Jaki on jest? Co to za istota? Chciałbym uzupełnić swoje notatki by w razie czego pomóc innym podobnym do was. Niestety niewiele mi o nich wiadomo.

- Yyyy, czy mówiąc o opiekunie masz na myśli tego irytującego błazna Rumpla coś tam coś tam?
- Myślę raczej, że chodzi o naszych …. - poszukała słowa - prywatnych opiekunów, czyli sługusów błazna.
- W moim przypadku to praktycznie bez różnicy. I nie powiem, żeby mi to pasowało.

-Błazen mówicie? Ciekawe... To jest ich więcej? Fascynujące... Potem poproszę, żebyście mi ich opisali, może uda mi się stworzyć kilka dobrych szkiców. Z tego co wiem to świat ma wielu opiekunów, ale unikają raczej jego zwykłych mieszkańców.

- Z czego każdy powinien być zadowolony. Im mniej świrów w otoczeniu tym lepiej. - Rzucił swoje trzy grusze po czym zmienił temat. - Jeżeli przebędziemy drogę bez odwiedzin u wilka dotrzemy do domu, tak? Co jednak gdy któreś z nas zdecyduje się pozostać? Powiedzmy w takiej gromadzie jak ta tutaj... Przeżyje swoje zwyczajne życie i umrze? Co z ciałem czekającym na nie w domu? Zginie natychmiast po podjęciu decyzji czy będzie czekać? Co się stanie gdy tamto ciało umrze... W końcu nie można w nieskończoność śnić. W końcu albo cię obudzą albo upewnią się że zwolnisz łóżko. Bądźmy realistami, nikt umierającej rośliny długo trzymać nie będzie, a my nawet nie wiemy czy znajdujemy się w szpitalu czy w roztrzaskanym samochodzie.

-Pytasz o rzeczy ważne wędrowcze, ale ja nie jestem bogiem tego świata. Dla mnie fakt, że gdzieś tam istnieją wasze prawdziwe ciała jest abstrakcją, mitem, którego istnienie dopuszczam, właściwie wierzę, ale nie mogę tego zweryfikować. Jeśli jednak chodzi o zbyt długie pozostanie w tym świecie to... Czas zdaje się tu biec innym tempem, ale biegnie. Słyszałem, że jeśli dusza pozostaje w tym miejscu zbyt długo to blednie, traci wspomnienia tego kim była i egzystuje tutaj zaledwie jako cień dawnego siebie.

- Czyli musimy się pośpieszyć - zaordynowała Karola.

-Ciężko mi powiedzieć ile będzie to dokładnie trwało, ale jest proces ten następuje dość powoli. Nie wiem tylko czy czasu starczy wam na dotarcie gdziekolwiek zmierzacie, więc pośpiech byłby tu rzeczywiście wskazany.

Wędrowcy w końcu zaczynali rozumieć powagę sytuacji. Traktowali sprawę bardziej poważnie kiedy dowiedzieli się, że to co tu się działo nie było tylko kolejnym snem. Na szali leżało nie tylko ich życie, ale także dusze. Nieskończone lata w tym miejscu bez wspomnień z prawdziwego świata brzmiała straszna, ale całkowite unicestwienie z rąk jakiegoś demona także nie nastrajało optymistycznie. Porozmawiali jeszcze chwilę z Bajarzem, który poprowadził ich z powrotem do straganu Shanksa. Ku ich zaskoczeniu okazało się, że za każdą z osób poświadczył któryś z mieszkańców obozu. Wielki Joe, mała Esmeralda, cygańska tancerka, każde z nich odwiedziło sklepikarza opowiadając mu swoją historię. Bajarz tylko uśmiechał się zagadkowo jakby już wcześniej wiedział to wszystko. Może istotnie tak było, któż to wie, zapewne tylko on sam. Cain wybrał dla siebie wielki miecz, który o dziwo zdawał się dopasowywać do jego ręki i jakby trochę zmalał z chwilą kiedy znalazł się w rękach nowego właściciela. Karola po krótkiej chwili na zastanowienie wybrała linę, która nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale Shanks pochwalił ten wybór choć zapytany o jej właściwości nie był w stanie dać żadnej konkretnej odpowiedzi, tak samo miała się zresztą sprawa z innymi przedmiotami. Według sklepikarza specjalne zdolności owych artefaktów aktywować mogli jedynie wędrowcy. Musieli, więc sami poznać naturę pozyskanych rzeczy. Na koniec najmłodsza z trójki - Alicja - wybrała nietypowo wyglądające buty. Okazało się, że idealnie pasują na jej małe stopy. Kiedy grupa została już wyekwipowana Bajarz oświadczył im, że trochę potrwa zanim zgromadzą dla nich odpowiednie zapasy na dalszą drogę. Wykorzystali ten czas na mały posiłek, umycie w wozach udostępnionych przez cyganów i krótki odpoczynek. W końcu jednak nadszedł moment rozłąki z gościnnymi ludźmi.



W obozie nie było koni, ale mieszkańcy użyczyli im małego osiołka o silnych, krępych nogach. Zwierze było uparte i trzeba było trochę czasu, żeby przyzwyczaiło się do wędrowców jednak w końcu dało się prowadzić do przodu. Osiołek dźwigał na grzbiecie głównie worki z prowiantem, ale znalazła się tam także trzy grube śpiwory i kilka garnków. Nie było tego dużo, ale cyganie nie byli bogatymi ludźmi a niepytani dali nieznajomym część swoich dóbr. Byli prostymi lecz uczciwymi i ciepłymi ludźmi. Pożegnanie z nimi nie było takie łatwe, ale obie strony wiedziały, że musi ono kiedyś nastąpić. Po wielu uściskach, okrzykach, życzeniach na drogę nasza trójka w końcu wyszła z obozu.

-No ludzie. Teraz chyba zaczęło się na dobre.

Karolina pierwsza przerwała milczenie pomiędzy towarzyszami. Po niej odezwała się Alicja.

-Dokąd teraz? Skąd mamy pewność, że droga do lasu jest dobra?

Jakby w odpowiedzi na jej pytanie niewielka dróżka wychodząca z obozu podświetliła się w kierunku ściany drzew znajdującej się na wprost. Wędrowcy spojrzeli po sobie. Było to dziwne, ale wiele rzeczy na tym świecie wciąż pozostawało dla nich zagadką. Ruszyli przed siebie i po kilku minutach znaleźli się na skraju lasu. Odwrócili się by ostatni raz spojrzeć za siebie na tą małą utopię i ruszyli dalej ku nieznanym przygodom.

---
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 26-01-2012 o 14:20.
traveller jest offline  
Stary 26-01-2012, 14:20   #20
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Rozdział IV

Leśna bestia i łowcy grzybów.


Krajobraz zmienił się całkowicie. Otwarta przestrzeń ustąpiła niewielkiej dróżce, która sprawiała wrażenie jakby w każdej chwili mogła zostać pochłonięta przez resztę lasu. Światło zostało stłumione przez ogromne drzewa, które robiły wszystko by sięgnąć nieba. Las ten w pierwszej chwili niczym nie odróżniał się od swoich odległych kuzynów, którzy wędrowcy kojarzyli ze swoich rodzimych stron. Było cicho. Zbyt cicho jak na gusta Caina. Czasem tylko rozlegało się pohukiwanie sowy, ale brakowało typowych odgłosów ptaków i innych leśnych stworzeń. Poza tym od pewnego momentu wszyscy troje zaczynali czuć na sobie czyjeś spojrzenie. Złowieszcze żółte ślepia rzeczywiście błyskały czasem w ciemnościach, ale na tyle krótko, że mogło to zdawać się jedynie złudzeniem. Niepokój udzielił się także ich osiołkowi, który czasem zatrzymywał się i błagał ich wzrokiem, żeby zawrócić. Karolina i Alicja robiły wszystko, żeby uspokoić zwierzę, ale same nie czuły się tu bezpiecznie. Z czasem droga robiła się coraz szersza. Innym razem była tak krótka, że musieli iść gęsiego a długie gałęzie dotykały ich swoimi ramionami. Im głębiej wchodzili w las tym drzewa zdawały się mieć coraz dziwniejsze kształty a nawet kolory. Zdarzało się, że drewno i roślinność była jednakowo zielona, czerwona czy nawet niebieska. Kiedy wszystko wokół przeszło w spektrum fioletu grupa minęła niewielki strumyk, który zapewne miał swoje ujście w rzece obok obozu cyganów. Ryby, które z niego wyskakiwały odbijały się od tafli wody i szybowały przez chwilę używając maleńkich czerwonych skrzydeł. Wędrowcy obserwowali je przez chwilę. Karola próbowała nawet użyć liny, żeby wypróbować nowo pozyskany przedmiot, ale nie udało jej się złapać żadnej ze sporych ryb znajdujących się w dole. Zawiedziona przestała po kilku próbach. Co prawda nie mieli pojęcia dokładnie jaka mogła być w tej chwili pora dnia, ale zaczynali odczuwać symptomy zmęczenia a mała ilość światła nieodmiennie kojarzyła się z nocą. Cain był nieugięty i nie zgadzał się jednak na przerwę.

-Jeszcze 15 minut - powtarzał ciągle tym samym tonem ku rozgoryczeniu Alicji.

W końcu jednak i on musiał poddać się gdy droga była już ledwie widoczna. Nie wchodzili głębiej w las, zostali przy drodze, jedynie lekko schodząc z drogi by pozbierać leżące tu i ówdzie drewno. Karolina tymczasem długo próbowała uzyskać ogień harcerskimi sposobami, ale jej starania zakończyły się sukcesem. Po chwili na środku drogi płonęło małe ognisko odpędzające ciemności, które dodatkowo zapewniało kojące ciepło po długim dniu marszu. Kiedy rozkładali śpiwory do ich małego obozowiska podeszła niewielkich rozmiarów istota, która zrobiła to tak cicho, że Alicja wrzasnęła stając z nią nagle twarzą w twarz.

-Pomocy!

Jedyny mężczyzna niczym rycerz wyskoczył do przodu zasłaniając kobiety własnym ciałem i przyjął obronną postawą z mieczem w dłoniach.

-Czym jesteś i czemu zakradasz się do nas jak złodziej!?

-K’az la mok? Mo’sak! Mo’sak! Ludzie? Wędrowcy? Nie zabijaj, nie zabijaj!

W blasku ogniska istota wydawała się jeszcze bardziej szkaradna. Pomarszczona skóra koloru mchu, długi zakręcony nos, wścibskie świńskie oczka i szybkie nerwowe ruchy. Dodatkowo wydawało się, że gość spędził jakiś czas w tym lesie sądząc po niedbałym rudym zaroście na twarzy, zaniedbanym wyglądzie i brudnym ubraniu, które notabene było zrobione z kwiatów, drewna, grzybów i innej roślinności. Patrząc na niego można było odnieść wrażenie, że porasta go trawa, w rzeczywistości jednak miał po prostu zieloną skórę. Z całą pewnością istota nie wzbudzała zaufania swoim wyglądem i charakterem.



-Kim jesteś? Czego chcesz?

-Ja być Purchan. Goblin, łowca grzybów, wy wędrowcy. Wy mi pomóc?

Trójka osób spojrzała po sobie niepewna co robić dalej. W końcu Cain cofnął się trochę i opuścił trochę gardę. Goblin nie wydawał się uzbrojony, ale mężczyzna czujnie śledził każdy jego ruch.

-Mów co masz mówić zanim zmienię zdanie.

I Purchan mówił. O swoich braciach i siostrach rozszarpanych przez leśną bestię. O tym jak reszta jego plemienia uciekła a on sam zgubił się i został w tyle. Jak spędził lata w tym miejscu żywiąc się wszystkim co tylko znalazł a znajdywał niedużo bo bestia zjadła albo przepłoszyła większość zwierząt w lesie. “To wyjaśnia tą ciszę” - powiedziała Karola. Purchan pokiwał szybko głową i zaczął jeszcze bardziej nerwowo rozglądać się na boki i kręcić w miejscu. Okazało się, że przysmakiem goblina stały się grzyby, których rodzajów i smaków było w otaczającym ich lesie całe mnóstwo. Miał on przy sobie małą książeczkę, której tytuł napisany koślawymi literami głosił “poradnik małego grzybiarza”. Lektura ta zawierała uproszczone rysunki, nazwy i krótkie dopiski w stylu - “jadalny”, “wpieprzać na zimno”, “prawie jadalny”, “powoduje utratę smaku”, “ja tam bym nie jadł, ale Gar’zoh mówił, że zjadł i żyje (dopisek na dole) Gar’zoh umarł w mękach, ale nie ma pewności czy na niestrawność”. Goblin opowiadał podniecony o kolejnych rodzajach grzybów aż wreszcie Cain musiał mu przerwać bo gadałby tak jak najęty pewnie jeszcze długie godziny. Nie sposób było zauważyć, że długi czas w odosobnieniu sprawił, że Purchan trochę zdziwaczał. Przynajmniej wedlug ludzkich standardów bo o goblinach wędrowcy zbyt dużo nie wiedzieli. Karola dorzuciła drwa do ognia i odezwała się powoli do stwora chcąc by ten dobrze zrozumiał znaczenie jej słów.

-Możesz nam jakoś pomóc? Pomóc w wyjściu z tego lasu?

-Pomóc wam... O wam się przyda pomoc moja. Tam dalej jest poplątaniec drogowy jak w żołądku jak w plemiennej khunie.

-Khunie...? - Alicja powtórzyła z wyrazem niesmaku na twarzy, który mimowolnie pojawił się na jej wzdrygniętych ustach.

Zniecierpliwiony Cain machnął jednał dłonią na znak, że nie ma ochoty słuchać wulgarnych historii o gobliniej rasie.

-Nieważne. Mów dalej.

-Wyjść z lasu się uda wam gdy tylko ktoś kto las zna jak ja albo... Uhm bardziej, lepiej? - goblin przerwał niepewny czy jego tlumaczenie jest zrozumiałe przez ludzi.
-Wskażę drogę wam taki ktoś. O - pokazał wymownie kciukiem prawej dłoni na siebie i dumnie wypiął porośniętą zielem pierś.

-No to dawaj. Idziemy - w ustach Caina brzmiało to jak komenda a nie prośba. Mężczyzna był widocznie przyzwyczajony, że słuchają go wszyscy wokół.

Goblin już wyrywał się do odpowiedzi, ale jego głos został zagłuszony przez nagłą wymianę zdań pomiędzy wędrowcami.

-Zaraz zaraz. W takich ciemnościach? Poczekajmy do rana - Cain skrzywił się, że ktoś ma czelność podważać jego autorytet, ale nie zaprotestował gdyż w słowach Karoli było wiele rozsądku.

-Właśnie. Mieliśmy przecież odpocząć - dodała Alicja.
-Nie wiem jak wy, ale ja nie zasnę przy tym eee goblinie.
Nikt inny nie powiedział tego głośno, ale faktycznie nie czuli się zbytnio bezpiecznie przy tej istocie. Sytuację uratował Cain.

-W takim razie wystawimy warty. Zmieniamy się co dwie godziny. Mogę stać pierwszy i to nawet trzy godziny jeśli chcecie.

Kobiety z ochotą przystały na propozycję mężczyzny. Chociaż były odrobinę zdziwione jego nagłą uprzejmością. Ciężko było bowiem podejrzewać Caina o nagłą przemianę sercową, szarmanckość i szlachetne pobudki. Może po prostu jego zachowanie było typowe dla samców alfa, którzy muszą udowodnić wszystkim swoją pozycję w stadzie? Zielony gość nadął się obrażony, zaczął tupać z irytacji i machać rękoma żeby w końcu zwrócić na siebie ich uwagę.

-Ja nie powiedzieć, że pomóc wędrowiec za darmochę. Nola po’ak kanna’k - Purchan wyszczerzył się okropnie i wyjaśnił robiąc dłonią gest jakby spodziewał się zapłaty - Nic za darmo u goblinów. Purchan nie być głupi.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172