Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2011, 19:23   #7
Serika
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Dochodził wieczór. Stalowoszare niebo zdawało się wisieć tuż nad poskręcanymi konarami martwych drzew, jakby groziło, że za chwilę zwali się na głowę nielicznym podróżnym, którzy przemierzali tę niegościnną okolicę. Drobna figurka maszerująca utwardzaną kamieniami drogą, która kilkaset metrów wcześniej zastąpiła smętne pozostałości asfaltówki, po raz kolejny przystanęła i zatupała, obutymi w ciężkie buciory, nogami.

- Złaź, ścierwo - mruknęła pod nosem, krytycznie szacując ilość błota wciśniętego w rozmaite zakamarki glanów. Błoto zignorowało ją całkowicie i nie ruszyło się ze strategicznych pozycji ani odrobinę. Najwyraźniej bardzo polubiło towarzystwo tego, które oblepiało jej skórzane spodnie aż do kolan i również nie planowało póki co nigdzie wyemigrować. Pieprzone bagna.

Oczywiście nie było aż tak źle, żeby brnięcie po kolana w toksycznym szlamie było absolutnie konieczne. Nic z tych rzeczy. Droga, chociaż niewątpliwie pamiętała lepsze czasy, gwarantowała przejście względnie suchą nogą przez porośniętą wysokimi trawami równinę. Wystarczająco stabilną ścieżkę można było znaleźć nawet w miejscach, gdzie po lepszych czasach pozostało wyłącznie wspomnienie, a po asfalcie, który stanowił zapewne niegdyś równą nawierzchnię, wypełnione brudną wodą leje urozmaicane kolczastymi zaroślami. Pięćdziesiąt pięć (i pół!) centymetrów wzrostu stanowiło rzecz jasna pewne utrudnienie, ale w sytuacjach krytycznych zawsze pozostawały skrzydła... a Bagaż i tak powinien sobie poradzić.

Problemem nie była droga. Problemem było to, że w tych nieuczęszczanych, niezbyt bezpiecznych i kompletnie zapuszczonych okolicach wystarczyło zboczyć ze szlaku tylko odrobinę, aby móc natknąć się na coś zupełnie odjechanego. Nikt nie pamiętał, bo niby w jaki sposób, jak wyglądała ta okolica przed Pogromem, ale obecność drogi implikowała, że tereny te musiały być kiedyś zamieszkane i nieco bardziej cywilizowane. A co najważniejsze - droga oznaczała pojazdy! Cokolwiek doprowadziło do ruiny asfaltową jezdnię, nie ominęło też tego, co się po niej poruszało. Oczywiście wraki już dawno zostały usunięte gdzieś na bok, a wszystko, co nadawało się w nich do przetworzenia lub sprzedania, rozszabrowane, ale szkielety konstrukcji wciąż sterczały to tu, to tam.

Uwielbiała na nie patrzeć. Na wielokrotnie od niej większe, kanciaste, pogięte konstrukcje, wyciągające sztywne żelazne kikuty w niebo, jakby wołały o pomstę do bogów za to, że pozwalają im tu rdzewieć w zapomnieniu. Czasem miała wrażenie, że gdyby tylko mogły, zaczęłyby żalić się na swój paskudny los nikomu niepotrzebnych rzęchów, patrząc z wyrzutem na tych szczęśliwców, którzy wciąż byli w stanie się poruszać - w ten czy inny sposób. Kiedy była pewna, że nikt nie słyszy, lubiła z nimi rozmawiać. W końcu to była wierutna bzdura, że nie były nikomu potrzebne. Były potrzebne jej i to się liczyło! Zmiażdżony wrak starego czołgu, który dostrzegła parę godzin temu niemal na linii horyzontu, zdecydowanie zasłużył na chwilę uwagi.

- Pokaż, kotku, co masz w środku... - uśmiechnęła się do siebie. Opancerzone cudeńko nie było wcale aż tak daleko i małe zboczenie z trasy nie powinno zanadto opóźnić podróży. Kto wie? Być może da się w nim podpatrzeć jakieś zapomniane, przedpogromowe rozwiązania... Każdy dobry pomysł był wart odrobiny straconego czasu. A skoro decyzja została podjęta, nakazała Bagażowi, żeby schował nóżki i ukrył się gdzieś w trawie, a sama wyruszyła, żeby dotrzymać przez chwilę towarzystwa gracikowi, a przy okazji pogrzebać mu trochę w bebechach.

Nie przewidziała wtedy dwóch rzeczy. Po pierwsze - paskudnej breji, która z cichym, złośliwym mlaśnięciem zacisnęła bezzębne szczęki na jej nogach. Po drugie tego, że ten śliczniutki złomiaczek miał lokatora.

***

Ciche gulp dotarło do jej uszu chwilę przed tym, jak poczuła, że robi się jeszcze niższa.

- Niech to szlag.

Szarpnęła nogą, ale jedyne, co uzyskała, to złośliwy bulgot towarzyszący dalszemu zagłębianiu się w błocie. Obleśny uśmiech na twarzy czegoś, co zapewne kiedyś było elfem, a obecnie czymś w rodzaju skrzyżowania wyliniałej małpy ze szpiczastymi uszami z patyczakiem, poszerzył się jeszcze bardziej. Wyglądał zdecydowanie żulasto. Nie zrozumiała, co powiedział mutant, ale w ciemno obstawiała, że w jego bełkotliwym języku znaczyło “pychotka!”.

- Jestem za mała, zbyt koścista i zdecydowanie niejadalna - wyjaśniła zimno, powolnym ruchem sięgając po spluwę. Miniaturowa replika własnej konstrukcji automatycznego karabinu typu “Czempion”, zwanego powszechnie akaczem lub po prostu Czempionem, może nie miała oszałamiającego zasięgu, ale strzał z kilku metrów zdecydowanie powinien delikwenta zaboleć.

- NEEE! - wydarło się włochate, sięgając po kamień. Niedobrze.
- Dobra, dobra, koleś, już to odkładam. Ale jeśli podejdziesz bliżej, to może się okazać, że jestem szybsza. I wtedy co?

Zamrugał kaprawymi oczkami, wyraźnie koncentrując się na myśleniu. Musiało być trudno, bo facjata Żula przybrała purpurowo-czerwony kolor. Wyglądał, jakby za chwilkę miał zacząć puszczać z uszu kłęby pary.

- Widzisz? Nie warto. Ja sobie pójdę, Ty wrócisz do domu i wszyscy będą szczęśliwi.
- NEEE!
- zaprotestował w końcu, efektownie kończąc proces decyzyjny. - SZYDŁA DAĆ! SZAJNIIII!!!

Zmarszczyła brwi, przetrawiając komunikat. Skrzydła? To jasne. Dać? Też jasne. Szajni? Jakie do licha szajni? A może stajni? Albo...

- Że co? - zawiesiła się. No ładnie. Nie ma to, jak sprowadzić rozmówcę na swój poziom intelektualny, a potem znokautować doświadczeniem.

- SZAJNIII!!! BŁYSZCZY!!! - no dobra, “szajni” nadal pozostało zagadką, zapewne z elfiego języka, którego nie znała, ale to drugie komponowało się z resztą wypowiedzi we w miarę spójną całość. I niech spada na drzewo wilkołaki pasać, łapy precz od jej skrzydeł!

Właściwie był to jakiś pomysł. Lekka, piekielnie skomplikowana konstrukcja zdobiąca jej plecy owszem, była nieco błyszcząca, ale przede wszystkim zarąbiście funkcjonalna. Wprawdzie zapasowe kryształy z paliwem zostały w Bagażu gdzieś przy drodze, ale energii na to, żeby wzbić się w powietrze i odlecieć na bezpieczną odległość, powinno wystarczyć. Tyle tylko, że najpierw musi poradzić sobie z tym cholernym szlamem, same skrzydła nie pociągną. Próbowała.

- Lubisz, jak się błyszczy? - uśmiechnęła się złośliwie.
- YHY! - pokiwał energicznie głową.
- Ale takie małe skrzydełka to kiepski interes. Serio. Na pewno chciałbyś zobaczyć coś większego i fajniejszego.
- SZAJNIIII?
- popatrzył z nadzieją.
- Szajni. I to całkiem niedaleko. Tylko wiesz, przysługa za przysługę. Ja ci pokażę, jak się błyszczy, ale najpierw ty pomożesz mi się stąd wydostać.
- YYY?
- Żul poskrobał się z namysłem w kudłaty łeb. No tak, za wysoki poziom abstrakcji.
- Idź i przynieś coś długiego. Kawał kija, albo metalowy pręt... I podaj mi. Tak żeby mnie stąd wyciągnąć. Rozumiesz?
- DUGI?
- upewnił się.
- O to to! Długi kawał kija. No widzisz, świetnie się dogadujemy!

Mutant poczłapał nieco chwiejnym krokiem w stronę resztek czołgu. Wszystko wskazywało na to, że zrobił sobie tu bazę wypadową. Nie chciała wiedzieć, co właściwie jadał, ale sterty kości za domem nie stwierdziła, a stos butelek nie zaliczał się do kategorii żarcia. Najwyraźniej jednak Żul lubił sobie wypić. Jak każdy żul.

Nie zamierzała czekać na łaskę i niełaskę mutanta. Gdy tylko oddalił się na bezpieczną odległość, wokół jej palców zaczęła materializować się delikatna mgiełka i chwilę później pokryła je warstewka szronu. Wycelowała w smętny krzaczek znajdujący się jakieś półtora metra od niej i skupiła się na zaklęciu. Kryształy lodu wystrzeliły z jej dłoni, formując się w długą, białą, wściekle zimną włócznię. Obstawiała, że roślinka nie miała szans.

Najważniejsze było jednak to, że magiczna broń pozostanie tu jeszcze jakiś czas, zanim się roztopi, a ten jej koniec, który nie zmasakrował krzaczka, znajdował się wystarczająco blisko niej, żeby mogła się go chwycić. Był naprawdę paskudnie, paskudnie zimny.

Trochę jej to zajęło, a gdy w końcu wygramoliła się na względnie stabilny teren, była tak starannie ochlapana błotem, że naprawdę miała wątpliwości, czy jej skórzana kurtka kiedykolwiek odzyska dawną świetność. W chwili obecnej miała jednak inne zmartwienia - Żul zbliżał się do niej szybkim krokiem, radośnie wymachując kawałem żelastwa wyższym od niego prawie o połowę.

- DUGI! - ogłosił całemu światu, na wypadek, gdyby ktoś przypadkiem ośmielił się mieć wątpliwości.
- No! Porządny, długi pręt! - pochwaliła. - Dzięki, stary, ale chyba już sobie poradziłam, więc tego...

Zatrzepotała skrzydłami. Dokładniej rzecz ujmując, zatrzepotał nimi skomplikowany mechanizm, umieszczony na plecach i podpięty do gniazdka na jej karku, umożliwiający sterowanie lotem bezpośrednio przez jej układ nerwowy, Kosztowny bajer, ale w żaden inny sposób nie dałoby się odtworzyć tej prawdziwej przyjemności latania. Wzbiła się w powietrze kilka sekund przed tym, jak mutant dotarł do granicy błotnistej kałuży.

- TY POKAZAĆ, JAK BŁYSZCZY? - wyrecytował powoli, wspinając się na wyżyny swoich umiejętności krasomówczych. Wyglądał jak zbity szczeniaczek, któremu zabrali właśnie ulubioną zabawkę.

W zasadzie planowała sprzedać żałosnemu stworowi na odchodnym kulkę w łeb. Na wszelki wypadek. Raz, bo nadal miała zamiar poznać się z bliżej z opancerzonym gracikiem, dwa - bo jednak stwory pałętające się w okolicach drogi należałoby likwidować, zanim zlikwidują kogoś innego. Pogłaskała spluwę, zastanawiając się przez chwilę, czy warto. Najprawdopodobniej i tak by jej nie złapał, poza tym nie był specjalnie agresywny. Zapewne po prostu czatował przy drodze na podróżnych i wymuszał na nich haracz, najchętniej wysokoprocentowy. Jednym słowem, szkoda nabojów.

- To cześć, Żulu! - rzuciła na odchodnym. Ruszył za nią, znacznie szybciej, niż się spodziewała. Coś trzeba było wymyślić...

Kiedy dotarła w końcu do drogi i smyrnęła palcem nadajnik, dając sygnał Bagażowi, żeby ruszył ten swój metalowy korpusik i był łaskaw do niej dołączyć, była głęboko przekonana, że mutant wciąż siedzi na ziemi i z zachwyconą miną obserwuje iskierki skaczące po korpusie zdezelowanego czołgu. Gdy rzucała czar, była pewna, że za chwilę podejdzie i bardzo tego pożałuje, a ona pozbędzie się problemu, ale nie - kulturalnie podziwiał przedstawienie. Mniejsza. Teraz należało zacząć martwić się o to, żeby dotrzeć do miasta, zanim zrobi się zupełnie ciemno - choć po głowie uparcie krążyło jej pytanie, czy ktokolwiek by jej uwierzył, że na totalnym zadupiu trafił się jej mutant-esteta.
 
Serika jest offline