Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2011, 20:46   #92
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Czarna, pół-płynna ściana zawrzała równo po czym najzwyczajniej w świecie wsiąkła w lite podłoże ujawniając wysokie, łukowe przejścia pomiędzy kolumnami. Dalej niewiele było widać. Drogę zagradzały niemal całkowicie wysokie meble- półki i regały uginające się pod zgromadzonymi księgami i narzędziami, eksponatami i rekwizytami. Ciemne woluminy, czaszki szkaradnych stworzeń, fiolki z różnoraką zawartością, o różnych formach i objętościach. Wszystko pokryte sporą już warstwą kurzu i pajęczyn widocznie zalegało na półkach od dłuższego czasu. W nozdrza uderzał ciężki zapach krwi nie do pomylenia z żadnym innym, a uszu dobiegał niewyraźny, nienaturalnie nagromadzający się w sali złowróżebny głos.

Dopiero za tym krótkim labiryntem, po wyjściu na otwartą przestrzeń, dało się zobaczyć pełną perspektywę trwających w głównej sali wydarzeń. Na kilkunastometrowym placu do regularnie ustawionych metalowych pali za nadgarstki skórzanymi rzemieniami przywiązano dawców imion- tuzin, ledwie dwa. Mężczyźni i kobiety, kilkoro dzieci, starców- wszyscy jednako wychudzeni i brudni, nie spuszczani z uwięzi od wielu dni, może tygodni. Ubrani w podobne purpurowe koszule do kolan, poznaczone niemal czarnymi smugami przesiąkającej krwi. Pogrążeni w lamencie złowróżbnie układającym się w jeden obcy głos, pokorny i jednostajny, przypominający modlitwę czy hymn. Piętrzący się za nimi podest z ubranym w ceremonialne szaty konstruktem o czterech wzniesionych w górę ramionach wzniesionych w geście modlitwy, dziękczynienia. Poniżej, na trzech kamiennych stopniach bliźniaczy do pokonanych wcześniej obsydianowych trolli- ci tutaj w purpurowych przepaskach na biodrach, z rozświstanymi biczami- co jakiś czas karali słabnących zniewolonych z widoczną satysfakcją, bez litości. Zamach silnego ramienia, świst linek, kobiecy krzyk- poderwała się na równo nogi wracając do recytacji. Ranni własną krwią zalewali wycięte w podłodze rowki, a ta leniwie spływała do dużego zbiornika z przodu. Więźniowie pradawnej i siłą wracającej do życia świątyni byli już na skraju sił- słaniali się na nogach zawieszeni chyba jedynie na podniesionych w górę rękach przywiazanych do metalowych słupów. Przed nimi piętrzył się ołtarz- potężny pomnik z czarnej skały, kilkudziesięciu ciemnych monolitów składających się na czarną piramidę.

Kilkanaście grubych warstw idealnie bliźniaczych bloków, każdy po kilka ton, tworzących wspólnie olbrzymi ołtarz. Na każdym kwadracie płaskorzeźba oddawała scenę z życia przed-krachowej społeczności trolli- kadr po kadrze, blok po bloku. Polowania, wojny, obrzędy..- całą historię przedkrachowych mieszkańców. Niektóre rzeźby nadgryzione zębem czasu, inne zasłonięte panoszącym się po całej budowli ciemnozielonym bluszczem. Razem tworzyły niesamowity, monumentalny pomnik odtwarzający historię jego twórców. W kilku miejscach na stopniach piramidy rozstawiono dość nowoczesne statywy oświetlające poszczególne kadry z płaskorzeźb. W tych miejscach z wypukłości skalnych bloków rytmicznie wydobywała się pomarańczowa poświata. W miarę jak rósł wspólny głos przymusowych czcicieli- poświata nasilała się przebijając skałę, formując ten sam symbol w różnych miejscach budowli.
Środkiem, nieco niżej, w cieniu bloków pięły się drobne stopnie schodów, niczym tunel, aż na sam ledwie widoczny z dołu szczyt.


tymczasem, na szczycie piramidy...

-...przybądź dokończyć swe zadanie. Przyzywam Cię Gaigmaulu, dowódco sześciu kohort, strażniku kaeru Berenziah... - młodzieniec recytował formułę kierując spojrzenie w płaską, kamienną powierzchnię na ścianie jednocześnie wymachując patykowatymi, poczerniałymi rękoma w stronę utrwalonego w skale portalu.

Człowiek rozpościerał nienaturalnie długie, patykowate ramiona rozpościerając ciemnopurpurową, wyszywaną złocistą nicią szatę. Był malutki na tle wielkiej, pionowej elipsy przywodzącej na myśl misterne ramy zwierciadła dla giganta. Ksenomanta przekręcił nadgarstkami. Pisk kobiety ukrzyżowanej na szczycie wielkiego portalu przeciął powietrze, gdy zębate kajdany przekręciły się na jej żyłach powodując natychmiastowe krwawienie. Zemdlała jak na zawołanie. Strużki ciemnej posoki wypełniły leje przepuszczając ją wprost w kanaliki tworzące ciemno-rdzawe ramy skalnego lustra. Szara, zimna powierzchnia nie ożyła spektakularnie cieplejąc barwami, ale widzialnie zyskała na głębi i jakimś dodatkowym wymiarze na całej powierzchni. Kamień wewnątrz rzeźbionego pierścienia stał się bardziej płynny- z litej skały przeszedł bardziej w formę ciekłej rtęci odzwierciedlającej w pewnym stopniu zacienione jaskinie, skalne korytarze po drugiej stronie. Wtedy w elipsie pojawiło się coś jeszcze bardziej tajemniczego i złowieszczego zarazem. Pomarańczowa poświata przebijająca cienie- przypominała pulsujący symbol z różnych miejsc na piramidzie, z tym, że znacznie większa i potężniejsza z każdą chwilą, gdy zbliżała się do magicznego przejścia.



W momencie dotarcia do zwierciadła-portalu kształt ani jego tożsamość nie pozostawały już tajemnicą. Kilkunastometrowy behemot- Gaigmaul, dowódca sześciu kohort królowej Berenziah i ostatni strażnik jej kaeru przybył na żądanie. Jego ciało w większości stanowiła zlepiona czarostwem starożytnej monarchini esencja ognia i ziemi, jego wolę prastary prykas, który dawno już zatarł się i zatracił na znaczeniu. Niezmienna pozostała jedynie forma- kilkudziesięciotonowy moloch z płynnej stali i żywego ognia, podatny na sugestie, zdolny do destrukcji całego miasta w kilka chwil- jeśli tylko wypuścić go ponad podziemia twierdzy. Grunt w Cienistej Grani drżał jeszcze na długo nim behemot dotarł do wibrującej powierzchni portalu, on sam zawahał się na progu- potężne, jarzące się magmową skórą i ociekające stwardniałymi już soplami metalu ramiona wsparły się na ramie wbudowanej w ścianę elipsy. Jakby Gaigmaul zastanawiał się przed ostatecznym przejściem na drugą stronę- z kaeru Berenziah do Anastopola. Szerokie plecy i ramiona napięły się, a wraz z nimi pękła część zahartowanych już płyt naturalnego pancerza, łańcuchopodobnych przepasek- rzeźbione w kamieniu ramy otrząsły się z pyłu, gdy pierwsza noga stanęła po anastopolskiej stronie portalu, a szczęki pradawnego konstruktu rozwarły się wyrzucając z siebie olbrzymie ilości gniewnego ryku okraszonego płonącą śliną. Pojedyńcze, choć kunsztowne oko metalowego giganta mierzyło krótko w przywołującego go ksenomantę, ale szybko i bez względu na niego przeniosło się na wylegających właśnie na plac u podstaw piramidy dawców imion. Pochylił się lekko nabierając rozpędu, co ze stromej piramidy nie było nawet trudne- zamiarami nie pozostawiał wątpliwości- gnieść, miażdżyć, łamać- najpierw tamtych dwóch, później możliwie wszystkich i wszystko na swej drodze.


 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline