Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2011, 15:27   #31
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

-Wstrzymać ogień!-wydał rozkaz, z lekkim uśmiechem patrząc na pole zasnute martwymi ciałami.
To tutaj Śmierć urządziła sobie obiad i pozostanie jeszcze jakiś czas.

-Smacznego-mruknął cicho, z głęboką satysfakcją patrząc na wykonane zadanie.
Wszyscy buntownicy zostali uciszeni. Nie pozostał ani jeden żywy. Ani jeden członek oporu.

-Dobra robota, panowie!-wykrzyczał, patrząc na swój oddział.
Orion. Jego Orion.

Niektórzy członkowie załogi podnieśli się z prowizorycznych schronów, a inni wyszli zza ośnieżonych drzew.
On sam do tej pory, skryty za dużym kamieniem przykrytym śniegiem, powstał z Kałasznikowem w dłoni.
Lekko otrzepał śnieżnobiały kombinezon.

Popatrzył dokładnie, wypatrując ruchu.
Nie dostrzegł żadnego pomiędzy rozsianymi na dużej, czerwonej od krwi polanie, sporymi kamieniami.

Taki był efekt ich akcji.
Ponad pięćdziesięciu ludzi z bronią, ponad stu bezbronnych, lecz rozkaz był rozkazem.

"Zabić wszystkich! Bez litości!"
Ci ludzie musieli mu wybaczyć, bo osobiście nie miał nic przeciwko nim, ale muszą zrozumieć, że to przecież rozkaz i to nie byle jaki!
Pochodził od samego pułkownika, będącego jednocześnie jego aktualnym dowódcą!

Za sobą usłyszeli szuranie, lecz nie musieli się obawiać.
To strzelec wyborowy schodził z drzewa iglastego z Dragunovem przewieszonym przez plecy.

-Bardzo dobre miejsce-powtórzył swoje słowa dowódca, gdy tylko je znaleźli po kilku tygodniach śledzenia ruchów buntowników.
Dokładnie poznali trasę, którą nie omieszkali przebyć, zaś on wybrał mało dogodne miejsce na atak.

Niekonwencjonalnie. Nieszablonowo.
Machiavelli byłby dumny.

Przeciwnik jest najbardziej przygotowany na obronę w miejscu, gdzie ma na nią najmniejszą szansę.
Człowiek przypierany jest do muru, a osoby nie mające nic do stracenia są najgroźniejszymi wrogami.
Nielogicznie nieprzewidywalni. Niebezpieczni.

Cóż za wojskowy paradoks! Wybierając najlepsze miejsce na atak można było wystawić się na największe zagrożenie!

Właśnie przed nim dowódca chciał się uchronić. Buntownicy byli zaszczutymi wyrzutkami, kursującymi między miejscami tymczasowego zamieszkania.
W tym wypadku cała sztuka polegała na uniknięciu przyciśnięcia nieszczęśników.

Mężczyzna zabezpieczył karabin, po czym chwycił w dłoń pokaźnych rozmiarów krótkofalówkę.
Należało zameldować o sukcesie.

-Turyści do Przewodnika! Turyści do Przewodnika!-wywołał.

Dobry przywódca spodziewa się zagrożenia wszędzie, a szczególnie w dwóch miejscach: najłatwiejszych i najtrudniejszych do obrony.
Najtrudniejsze są najpospolitsze. Ich zalety potrafi wykorzystać każdy człowiek.
Najłatwiejsze bazują na elemencie zaskoczenia. To drugie od najczęściej wykorzystywanych.

Niewielu przychodzi do głowy, by zająć miejsca pośrednie. Takie było właśnie to, w którym stał Orion.
Zagrzebani pod śniegiem, rozmieszczeni na wyimaginowanej linii okręgu za kamieniami lub drzewami oraz jeden nieruchomy z Dragunovem w ręku.
Czekali aż nieświadomi wejdą na polanę.

Dalej widział jak Borys Gamov po cichu, zajmując miejsce za swoim kamieniem czeka na rozkaz ostrzału - umówiona likwidacja głównodowodzącego sił przeciwnych.

To nie była walka, ale eksterminacja. Równocześnie ryknęło dwadzieścia Kałasznikovów.
Ponad jedna trzecia ludzi padła pod ostrzałem w ciągu pierwszych dwóch sekund.
Część nie wiedziała co się dzieje i gdzie się schować. Oni zginęli następni.
Inni przypadli do kamieni, próbując skryć się za nimi. W większości przypadków nic to nie dało.
Któryś z jego żołnierzy zazwyczaj miał czyste pole do strzału.
Resztę, mającą najwięcej szczęścia lub umiejętności, zlikwidował z drzewa Włodzimierz Karpow.

Akcja potrwała mniej niż pół minuty, natomiast przygotowania zajęły ponad miesiąc.
Wzorowa akcja.

-Słyszę was, Turyści! Jak zwiedzanie?-wycharczał głośnik.

-Wszystkie atrakcje zaliczone. Wszystkie atrakcje zaliczone!-powtórzył.

-Bardzo dobrze, wracajcie z notatkami-odezwał się głos Przewodnika, przebijający się przez szumy.

-Zrozumiałem-odpowiedział, po czym schował krótkofalówkę.

-Jakie rozkazy?-zapytał Karpow, spoglądając na kapitana Dimitrija Ławrowa.

-Słyszeliście, co powiedział pułkownik-odparł natychmiast, nadal odczuwając satysfakcję z bezbłędnie wykonanego zadania, lecz jednocześnie wydawało mu się, iż czegoś nie zrobił.

-Z całym szacunkiem, kapitanie, ale pytam o Pański rozkaz-zasalutował Karpow, zaś Dimitrij uśmiechnął się lekko.
Szef mojego szefa nie jest moim szefem.

Jednym ruchem wyciągną i odbezpieczył pistolet, zaś drugim przygotował do strzału.
-Sprawdźmy czy nikt nie przeżył-powiedział, kierując się do pierwszych zwłok.

W chwilę później rozległ się trzask łamanych karków oraz dźwięki wystrzałów.
Oraz kilka krzyków...


Strzał, strzał, strzał, strzał, ...!

Ludzie padali za każdym razem, gdy odzywał się huk półautomatycznej, jednostrzałowej broni palnej.
Trupów przybywało z sekundy na sekundę. Krzyki przybierały na sile, tłum kotłował się i naciskał coraz mocniej!
To była jedynie kwestia czasu, by poddali się ci, którzy nie upadną pod wpływem strzału Remingtona 600.
Już w tej chwili niektórzy kładli się na pył z rękami na głowie.

Smith westchnął ciężko i oparł się o mur z krótkofalówką w ręku.
W drugiej dłoni pojawiła się tybetańska mala, której paciorki przesuwał jedno po drugim.

Dostrzegł, że Ruler wyrąbuje sobie drogę przez więźniów. Dobrze sobie radził, lecz gdyby nie nietykalność, jaką Anthony narzucił, mógłby leżeć w pyle z otworem w czaszce.

-Gleba! Na glebę! Na glebę!-wrzeszczeli strażnicy, zaś większość słuchała.
Nikt przecież nie chciał ginąć. Siła naporu zmniejszała się, coraz więcej rannych ludzi krzyczało potępieńczo lub już nie mogło krzyczeć.

Nagle skoczył do strażników, tworzących żywą barykadę.
-Tamten! Zrobić przejście, ma rannego! Nikt się na waży ich tknąć!-przekrzyczał rozlegające się nieustannie strzały.

-Dajcie mi głos-powiedział po przyciśnięciu przycisku krótkofalówki.

-Tak jest-usłyszał. Odczekał zaledwie dwie sekundy, by nie mówić jedynie do posiadaczy krótkofalówek.

-Ruler! Whitman! Macie przejście! Za linię, na glebę i przykryć się tarczami! Ruler! Whitman! Powtarzam...-darł się do krótkofalówki, słysząc zwielokrotnioną siłę własnego głosu, lecz nie dostrzegał rezultatów nawoływań.

Oboje mieli szczęście, iż to on dowodził akcją, a nie projekcja. Ta nie miałaby dla nich litości, przez co ich najbliższe spotkanie odbyłoby się w Wenecji.

Christopher szarżował wprost na strażników, którzy... rozstąpili się. Solo runął na ziemię, a nim zdołał odwrócić się na plecy, już otoczył go wianuszek luf.
Smith ukrył rozbawienie.

-Rozbroić ich. Potem skuć, i do izolatek. Do rannego natychmiast przysłać mi łapiducha. To jeden z prowodyrów, ma żyć i być przytomny, gdy przyjdę ich obu przesłuchać-wywarczał rozkaz.
Trudno, zamiast spotkania w pokoju naczelnika, będzie w pokoju przesłuchań.

Może to nawet lepiej. Sprowadzenie dodatkowych czterech bądź pięciu więźniów będzie miało swoją logiczną argumentację.
To samo tyczy się dwójki znajomych strażników.

Przypominało to masową eksterminację, przed która można było uchronić się w jeden sposób - padając na ziemię, zaś kolana więźniów były bardzo skamieniałe.
Niemniej pewnej części się udało.

Reszta została wystawiona na bezwzględny ostrzał, zaś zazwyczaj jeden strzał dowolnej wieży oznaczał śmierć jednego więźnia.
Tak właśnie wyglądały efekty działania strzelców wyborowych.

"One shoot, one kill."

Większość nie kwalifikowała się już na odprowadzenie do celi lub pomoc medyczną.
Strzał w głowę czy klatkę piersiową oznaczał bezdyskusyjną śmierć.
Więcej było strzałów w głowę.
Nieliczni, odznaczający się większym szczęściem padali w pył pod wpływem strzału lub przekonani ciężkim argumentem ołowiu we własnym ciele.

Sytuacja nie była tak jasna po ostrzale ze strażniczej broni krótkiej.
Po ich stronie było wielu rannych, zaś niektórzy mogą mówić o wyjątkowym pechu przeżycia.

Również strażnicy byli ofiarami. Ciał w mundurach leżało znacznie mniej, ale tylko dlatego, iż w ogólnym rozrachunku siły defensywy były w mniejszości.

Niemniej teraz zniknął podział na więźniów i klawiszy. Byli tylko żywi i martwi, zaś żywi mogli mówić o szczęściu bądź nieszczęściu przeżycia.

Jedni krzyczeli z bólu z powodu postrzału, a inni charczeli niezdolni do krzyku. Niedaleko siatki znajdował się wielki mężczyzna w przerażeniu przewracający oczami, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.

Przecisnął się przez żywą barierę strażników, gdy tylko większość skazańców zostało wyprowadzonych ze spacerniaka.

-Sparaliżowanych dobijać-wcisnął przycisk krótkofalówki, po nastawieniu jej jedynie na obszar dziedzińca.
Spojrzał na projekcję z ponurym uśmiechem, mając przed oczami małego chłopca z przeszłości.

Krótki, błyskawiczny ruch został urwany przez gwałtowny trzask łamanego karku.
Oczy wielkiego mężczyzny znieruchomiały.
Podniósł się, wspominając małego chłopca leżącego w śniegu i ciężar małej główki na jego dłoniach.
I ciche chrupnięcie delikatnych kości, na które patrzył beznamiętnie jak na spleśniałego pomidora.

Wtedy był przekonany, że zrobił dobrze, bo taki był rozkaz. Teraz myślał zupełnie inaczej.
Zrobił dobrze, ratując małego od wieloletniego cierpienia.

Jego krótkofalówka zaskrzeczała z nowymi informacjami. Meldunek był jasny. Bunt kobiet został całkowicie uspokojony, ale zginęło wielu wysokich szarżą. W tym naczelnik Amy Fox, na co Smith skrzywił się z niezadowoleniem.
Ze słów podawanych przez krótkofalówkę wynikało, iż obecnie jest najwyższy rangą.

-Wy!-warknął do blokady.
Dwudziestu uzbrojonych strażników. Mogli mu się przydać, gdy będzie schodził po Malcolma do izolatki.

-Idziecie ze mną do izolatki, a potem do pokoju przesłuchań. Zostaniecie na zewnątrz i będziecie pilnować, żeby nikt mi nie przeszkadzał-powiedział, po czym nastawił krótkofalówkę na odpowiednią częstotliwość.

-Do wszystkich jednostek: Pani naczelnik Amy Fox nie żyje. Powtarzam. Naczelnik Fox nie żyje. Do strażników izolatek: Schodzę do was po bardzo ważnych świadków. Między nimi jest ranny więzień. Ktokolwiek wie, gdzie znajduje się więzień Piotr Koroniew ma przekazać mu słowo w słowo: "Smith wzywa do pokoju przesłuchań. Ma zebrać ze sobą swoich ludzi. To polecenie od Morozowa. Niech głęboko przemyśli to nazwisko. Wykonać!"-wydał rozkaz.

Tym razem ludzie rozstąpili się, by mógł przejść. Jednocześnie zastanawiał się ile osób zginęło.
Tylko jedna - Fałszerka? Więcej?

Nie ma co płakać. Poinformuję ich poziom wyżej-pomyślał.

Szybkim krokiem podążył w kierunku schodów na dół, słysząc za sobą głośne postukiwania męskich butów.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline