Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2011, 15:54   #14
Pruszkov
 
Pruszkov's Avatar
 
Reputacja: 1 Pruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumnyPruszkov ma z czego być dumny
Dzwoneczek przy drzwiach wejściowych wydał z siebie typowy, informujący o czyimś przybyciu odgłos. Ktoś wszedł do galerii...

Broń niemal wskoczyła Danielowi do ręki, szybki półobrót i już celował w drzwi. No nie teraz, do cholery jasnej...
- Nie zamknąłeś drzwi? Ślicznie. Masz klienta. - Tommy kiwnął głową w stronę wejścia - Zajmij się tym, a ja dziękuję, postoję, popatrzę... Gdyby potrzebował wzmacniającej porcji ołowiu, wiesz gdzie mnie szukać. - Sprawdził stan broni, i po chwili dorzucł jeszcze - Tuż za tobą, stary. Nasz Bąbelkowy Bambo powinien nas uprzedzić... - z twarzy Tommy’ego może i niewiele da się wyczytać, ale Beretta nadal spoczywająca w jego dłoni mówi sporo od siebie, niepytana.
- Ciekawe jak. Trza mi było dać uniwersalny klucz, panie Salieri - Daniel próbował być sarkastyczny, ale głos nieco mu drżał. Poprawił tłumik.
- Teraz będzie kilka trupów więcej. Wie pan o tym prawda? - Daniel ustawił się przed drzwiami.
Nacisnął klamkę.
Uchylił lekko drzwi.
Ustawił się przed drzwiami.
I silnym kopniakiem zaskoczył dwóch facetów z galerii. Otworzył ogień.

Jeden z wchodzących mężczyzn padł trupem na miejscu gdy trafiły go dwie kule w klatkę piersiową. Drugi jednak odskoczył i kucając ukrył się za małą wystawką. Daniel szybko domyślił się że to nie przypadkowi klienci, a ktoś kto wiedział że będą w galerii, bowiem ocalały mężczyzna wyjął z pod marynarki uzi i wysłał w stronę Scholesa serię pocisków. Życie Danielowi uratował jego refleks.
Tommy przyglądał sie przez chwilę Scholesowi, gdy ten wypadał zza drzwi z gnatem w ręku. Być może nawet uniósł brwi w zdziwieniu. Niemniej jednak duże, ciemne okulary dość dobrze maskowałyby ten fakt, zresztą i tak nie było nikogo, kto mógł go obserwować - jego reputacja była więc bezpieczna. Charakterystyczny wizg, jaki wydaje z siebie wyciszona broń sprawił, że odruchowo przypadł do ściany, co umiejscowiło go w sam raz naprzeciw tylnych drzwi... Hm, gdzieś tu miał klucze, prawda? Rzuciwszy szybko okiem na zamek, spróbował określić czy posiada odpowiedni klucz. Huk wystrzałów z broni maszynowej zagwarantował Scholesowi drobnego plusa przy jego nazwisku w w pamięci Tommy’ego. Drań miał nosa - albo, z drugiej strony, słabe nerwy... Nie zastanawiał się jednak nad tym specjalnie, tylko rzucił krótko - Trzymaj ich, wychodzimy - ruszył chyłkiem do tylnego wyjścia. Oby miał jak je otworzyć...
Pęk kluczy Browna był dość pokaźny, więc Tommy miał problem z odnalezieniem odpowiedniego klucza. W sali głównej znowu dało się słyszeć ostrzegający dźwięk dzwonka, a zaraz po nim krótką serię z Berrety. Nagle wszystko ucichło. Krótka chwilę tej ciszy przerwał jednak znajomy głos.
- Panowie, spierdalamy! - był to głos Larrego.
Daniel poznał głos Larry’ego, ale mimo to wyjrzał ostrożnie. Rzucił okiem na Tommy’ego.
- Ruszamy, panie Salieri. - podszedł do trupa i wystrzelił w niego cały magazynek, głównie w pierś.
- Będzie wyglądało na rabunek, albo mafijne porachunki. Spadamy - Daniel przeładował, wkładając magazynek do kieszeni i wybiegł z budynku, rzucając Larry’emu aprobujące spojrzenie. Będzie mu musiał postawić drinka, jak wrócą, w końcu uratował ich skórę. Tylko co z Fizzym?
- Może być i w ten sposób - stwiedził flegmatycznie Salieri. Ruszył do głównego wyjścia, bez dalszych, zbędnych komentarzy.
Wskoczyli do Vana i Larry depnął gaz. Na ulicy było mnóstwo ludzi, widocznie słychać było na zewnątrz ich strzelaninę.
- Cholera pełno świadków – krzyknął wściekły Jim. - Co kurwa poszło nie tak?!
Odpowiedź nadeszła sama, gdy z włoskiej restauracji wypadł zakrwawiony i ledwo żywy Fizzy.
- Kurwa! – zaklął ponownie Lawrence gdy Coca o mało nie wpadł mu pod koła. Zahamowali z piskiem opon. Czarnuch wpadł do środka i od razu zemdlał.

Ruszyli.

Po dziesięciu minutach gdzieś w oddali dało się słyszeć syreny policyjne. Larry przyspieszył. Jechali jakąś godzinę. Jim nastawił SB radio. Policja wiedziała już że sprawcy uciekają białym vanem z przyciemnionymi oknami i z rejestracją S70 OMB. Zatrzymali się na wybrzeżu, na mało uczęszczanej plaży.

Od strony morza drzwi uchyliły się i Tommy wyszedł na zewnątrz. Trzasnęła krzesiwowa zapalniczka - zapalił papierosa. Pociągnął raz i drugi. Siwy papierosowy dym bezczelnie natychmiast rozwiewał się w powietrzu, nie poddając się ponuremu nastrojowi chwili. Dzień był słoneczny...
- Jak tam Bambo? Obudził się? - ...ale atmosfera wionęła grobowym chłodem. Tommy rzucił okiem do wnętrza, starając się nie zatrzymywać nazbyt długo spojrzenia na Fizzy’m. Mogłoby go to nadmiernie zirytować.
Larry poklepał Cocę po twarzy.
- Budzi się, -wymruczał. Fizzy leniwie otworzył oczy. Gdy ustalił swoje aktualne miesjce pobytu rozejrzał się nerwowo i niepewnie.
- I jak tam nasze oczęta w Los Angeles? - Tommy ponownie nachylił się do wnętrza wozu, a nie był to raczej widok, jaki ktokolwiek chciałby ujrzeć po przebudzeniu - Wyglądasz, przyjacielu, jakbyś próbował wziąć panienkę na kredyt... Ale chyba nie o tej godzinie? To co, kurwa, odpierdoliłeś?

Fizzy przez chwilę badał otoczenie i starał się nabrać odwagi. Gdy mu się to udało odpowiedział:

- Co ja?! To kurwa nie moja wina ! Dopadli mnie w restauracji, nie moja wina ze te skurwiele mnie znali.

Daniel nawet nie spojrzał w stronę Fizzy’ego.
- W restauracji. - powiedział spokojnie. Widać było, że krew się w nim gotowała. Wybuchnął.
- MOŻESZ NAM DO CHOLERY POWIEDZIEĆ, CO ROBIŁEŚ W RESTAURACJI?! - Daniel spojrzał Fizzy’emu prosto w oczy, po czym uspokoił się.
- Zawiodłeś nas. - Daniel wyciągnął pistolet i wymierzył w głowę Fizzy’ego. Podszedł do niego, wycelował w głowę i zaczął powoli naciskać na spust.
Coca siedział bez ruchu, przerażony. O dziwo nie on się odezwał, a zrobił to Larry.
- Zostaw, z nim policzy się Boss. - słysząc te słowa murzyn ciężko przełknął ślinę.
Daniel rzucił jeszcze jedno spojrzenie, po czym schował broń.
- Masz szczęście. Dziś przeżyjesz. Ale jeszcze raz nas zawiedziesz, zabiję cię. - Daniel nie był zadowolony. To była akcja, która miała pójść łątwo - i poszłaby. Wykonanie miało trwać zaledwie kilkanaście minut.
Ale Fizzy nie mógł się skupić przez cholerne dziesięć minut. Musiał się zdekoncentrować.
- Nie ma sensu dalej tu stać. Szukają nas i mają opis wozu. Musimy uciec w stronę lasu, potem zadzwonimy do pana B. po podwózkę. Ewentualnie możemy ukraść samochód, ale to ryzykowne, podobnie jak złapanie stopa. - Daniel spoglądał niecierpliwie na towarzyszy.
- Danielu zadzwoń do Bossa, a w tym czasie ja z Tommym zmienimi tablicę rejestracyjnę i pozbędziemy się broni. - mówił spokojnie Jim, co jakiś czas łypiąc w stronę Salieriego, czy ten zgadza się na taki układ.

- Jasna sprawa - Daniel wyciągnął komórkę. Spokojnie wybił numer i czekał na odpowiedź. Spoglądał spokojnie na Tommy’ego i Larry’ego i już mniej spokojnie na Fizzy’ego. Ciekawe, co będzie dalej.

Salieri przyglądał się rzucającemu się wokół Danielowi. Minę Fizzy’ego niemal całującego lufę broni uznał za satysfakcjonującą. moze nie tak brdzo, jak odstrzelenie sukinsynowi jaj, ale mimo wszystko miły był to widok, a na dalsze zabawy mieli niebezpiecznie mało czasu.
- Jestem... - urwał na chwilę, po czym uspokoiwszy myśli do poziomu cichego, harmonijnego poszumu w głowie, kontynuował - Przyjemnie zaskoczony możliwościami pańskiego wozu, Larry. ponownie. W porządku, zajmijmy się tym. Broń załatwiamy za pomocą saperki, czy do tego też masz jakiś gadżet?

Laurence rzucił Tommy’emu jak na zawołanie saperkę i parę gumowych rękawiczek wyjętych ze schowka w podłodze wozu.
- Wykop wąski lecz głęboki dół i postaraj się nie ubrudzić za bardzo.

W czasie gdy Salieri wraz z Jimem pozbywali się broni Daniel przeprowadzał rozmowę:

- Tak? - Scholes usłyszał pytający głos Bossa.

Daniel przełknął ślinę, po czym zastanowił się przez chwilę. Dobra, chyba nie jest tak źle.
- Dzień dobry, Panie B. chciałbym poinformować, że zadanie zostało wykonane. Cel jest nieżywy, a dokumenty są odzyskane. Mieliśmy tylko niewielki problem. Są dodatkowe dwa trupy, ale to nic wielkiego, żadna policja ani cywile. Mam wrażenie, że jacyś Pańscy konkurenci próbują porwać się z motyką na słońce i zabić pana. - Daniel spauzował na moment. - Nic wielkiego, po prostu myślałem, że powinien pan wiedzieć. W chwili obecnej wracamy z dokumentami. - Daniel czekał na odpowiedź.

- Moi wrogowie, kto taki ? - głos Bossa nadal wydawał się spokojny i opanowany.
- Trudno mi powiedzieć. Dwaj mężczyźni weszli do galerii i zaczęli do nas pruć ogniem zaporowym. Nie mieliśmy czasu sprawdzić, kim byli. Podejrzewam jednak, że Fizzy będzie coś wiedział, w końcu to przez niego cała akcja niemal poszła do piachu. - Daniel odpowiedział. - Co teraz mamy robić?

***

-W starym, dobrym stylu... Hmm... - Rzuciwszy Larry’emu uśmiech, który równie dobrze mógłby mieć wybity numer seryjny i informację, by trzymać go w temperaturze nie przekraczającej zera, Tommy rozejrzał się po okolicy... Pierwszy odruch nakazywał przejść po prostu parę kroków i pogrzebać problem w piasku. Najwidoczniej nie słyszał o wykrywaczach metalu, przychlast jeden. Niewątpliwe, ktoś będzie musiał wpaść tu jeszcze i podjąć przesyłkę, ale do tego czasu nie należało ułatwiać ewentualnych poszukiwań. Trochę zdrowej paranoi jeszcze nikomu nie zaszkodziło... Chyba że na buty.
Rozbroiwszy wszystkich, łącznie z Fizzym (który nie protestował, bo pozostał mu jeszcze szczątkowy bodaj instynkt przetrwania), Salieri z trzaskiem protestującej gumy nałożył rękawiczki, po czym ruszył na spacer brzegiem morza. Gustowny wiklinowy koszyczek nadawał mu interesującego wyglądu... Po kilku krokach przykucnął i obmył towar w słonej wodzie, pozbywając się odcisków palców... Cóż, lepiej martwić sie ewentualną rdzą, niż mierzyć więzienny drelich. Następnie przedreptał jeszcze ze sto metrów i ruszył w stronę bardziej stałego lądu. Podziwiał widoki, przy okazji sprawdzając, czy aby okolica jest odpowiednio bezludna i zapamiętując dobrze teren. Przeszedłszy się jeszcze kawałek, możliwie po gruncie na którym ślady nie odciskają się zbyt mocno, Tommy znalazł w miarę odpowiednie miejsce... Podkopawszy wierzchnią warstwę gleby, odłożył ją na bok w całości, po czym sprawnie zabrał się za kopanie. Kopał rzeczywiście w miarę głęboko, choć w dużej mierze kierował się tym, by jak najmniej obruszyć i wydeptać podłoże. Zasypawszy dół, ostrożnie przykrył go wyciętym wcześniej kawałkiem. Wrócił w podobny sposób, jak przyszedł, mając nadzieję że ślady krótkiej marszuty przez piasek rozwieje jakiś wietrzyk. Oczywiście, wszelkie takie zabezpieczenia to najwyżej parę godzin czasu, ale też nigdy nie wiadomo, może tyle właśnie wystarczy...
- No i gdzie masz ten dół ? - spytał Laurance widząc wracającego Tommy’ego. W ręku trzymał jeszcze dwie, odkręcone tablice rejestracyjne i szklaną butelkę z jakimś dziwnym płynem.
- Trochę dalej. Ach, czyli jednak masz zabaweczkę - spogląda na butelczynę. - niech zgadnę, zalać?
 

Ostatnio edytowane przez Pruszkov : 29-12-2011 o 00:28.
Pruszkov jest offline