Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2011, 16:54   #42
Someirhle
 
Someirhle's Avatar
 
Reputacja: 1 Someirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputację
Eberhard wraz z ostatnim wrzaskiem umierającego wstrzymał konia. Rozglądnął się po okolicy, po czym niespiesznie zawrócił. Nie schował miecza, ani nie starał się oczyścić z oblepiającej go i powoli krzepnącej krwi, czy innych organicznych szczątków. Dojrzawszy pośród pobojowiska Theodora skierował się w jego stronę...
Ciężko stwierdzić, kiedy imć pan “herbu Topór” go dostrzegł, albo raczej dosięgnęła go świadomość jego obecności, pośród poruszającej się wokół i pracującej w przeróżny sposób ciżby... Ile słyszał? Co o tym myślał? Co zamierzał?
Na te pytania ciężko było znaleźć odpowiedź. Był tylko zachlapany juchą, sztywno wyprostowany w siodle rycerz z mieczem w jednej ręce, w drugiej dzierżący herbową tarczę, zamiast twarzy posiadający tylko maskę wykutą ze stali, spływającą jeszcze fragmentami... Ciężko było rozpoznać czego, ale wyraźnie jeszcze niedawno stanowiło integralną część jakiejś innej osoby. I ani jedno słowo nie wydobyło się spośród zniekształconego uderzeniami pancerza, ani jeden dźwięk, jeśli nie liczyć postąpywania rozgrzanego jeszcze po bitwie rumaka. Tylko twarda stal i krople miarowo spadającego z niej szkarłatu.
Eberhard przyglądał się rozmówcom w milczeniu.

Religan może i chciał kontynuować konwersację, atoli nie było mu to dane. Machnął jedynie ręką i założywszy skórzaną rękawicę wsiadł na wierzchowca, Następnie spojrzał wymownie na kompanów i obrzuciwszy nieco wystraszonym wzrokiem postać Eberharda popędził rumaka do galopu i pomknął w las. Ludzie poczęli wracać do tawerny. Co prawda pojedyncze osoby aż do zmroku szlajały się po okolicy, atoli większość postanowiła udać się z powrotem do karczmy gdzie być może czekała na nich wieczerza.

Eberhard schował powoli miecz, po czym ruszył za Theodorem. Podjechawszy bliżej, uniósł przyłbicę hełmu. Z jego twarzy biło potworne zmęczenie. Theodor musiał już kiedyś widzieć ten efekt. I nie chodziło tu bynajmniej o bitwę, bowiem potyczka była męcząca, ale krótka... Po prostu nie można nie spać. Owszem, żyjąc w ciągłym napięciu, noc w noc bojąc się zasnąć, można przeżyć ledwie drzemiąc czasami, ale wszystkie te nieprzespane noce w końcu powrócą... Uwolniony chwilowo spod nacisku klątwy i postronnych spojrzeń, Eberhard wyglądał, jakby za chwilę miał spaść z konia, a udawało mu się na nim pozostać głównie dzięki sztywności płyt pancerza i wysokiemu, kawaleryjskiemu siodłu. Było też w tych oczach coś jeszcze, więcej niż zmęczenie... Gorycz i rozpacz którą mag mógł już w nich widzieć, narosła przez lata jeszcze bardziej. Nie, nie postarzał się tak, jak sam Theodor, ale patrzyło się w oczy starego człowieka.
- To była dobra walka...? Wracamy? - spojrzenie Eberharda stawało się momentami mgliste, jakby już zasypiał... Nie silił się na uśmiech. Nie miał sił na nic.

- Żadna walka nie jest dobra, wiesz, że ja tak jak i ty gdybym mógł nie walczyłbym, nie zabijał. Czasem jednak należy zdecydować, które zło wybrać. Zabić, czy uciec i pozwolić zabijać innym. Oboje niesiemy brzemię odpowiedzialności, ty przed sobą, ja przed... - Theodor uśmiechnął się gorzko - ...przed światem. Teraz jednak nasza dzisiejsza walka skończona, wracamy. Mnie czeka jeszcze jedna walka. -

Obawiam się że potrzebuję chwili odpoczynku... Gdybyś potrzebował sekundanta, to mnie zbudzisz... - Eberhard uniósł rękę w nieokreślonym zamiarze oczyszczenia się trochę, jednak chęć ta upadła zanim w pełni powstała. Nie bardzo miał kawałek materii jakiejś, ruchy miał ograniczone, a zmęczenie przyćmiewało myśli... Po prostu poruszał się za Theodorem. Prosty sposób by trafić do karczmy, nawet będąc półprzytomnym.

Gdy Hess wyszedł na wzgórze użył odrobinki magii, i wydał donośny dźwięk, coś na wzór klekotu bociana, gdyby bocian miał stalowy dziób. Zdążył zejść tylko kawałek z zbocza, kiedy na dole pojawił się koń.
- To zadziwiające, ale ten co mi sprzedał tego konia, mówił, iż od źrebaka był uczony przybiegać na ten dźwięk, sprzedawca wydobywał go z specjalnych klekotek, wykonanych przez krasnoludy, ale magia jest o wiele wygodniejsza.

Dwójka kompanów dosiadłszy rączych wierzchowców ruszyła w stronę gospody. Obaj byli zmęczeni walką, która mimo iż krótką była, to wyssała ich nieco z sił. Doskonale wiedzieli, iż w gospodzie mogą czekać na ciepły posiłek i wyborne trunki. Po płytach zbroi Eberharda spływały strużki krwi, na naramienniku zaś zaschnął fragment czyiś wnętrzności, lecz rycerza raczej wolał nie wiedzieć skąd ów krwawy strup pochodzi. Gawędzili jeszcze przez chwilę i ani się nie obejrzeli, a już przed ich oczyma wyrosły drewniane pale otaczające tawernę.
 
__________________
Cogito ergo argh...!
Someirhle jest offline