Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2011, 18:06   #579
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesi de Riue

27 lipca, miasto Aldersberg, Aedirn

Błogi odpoczynek umilały wampirzycy rozmyślania o tym co zrobi z nagrodą. Było tyle możliwości, a każda lepsza od poprzedniej. Luksusy, pozycja społeczna... chociaż z drugiej strony pewnie prędzej czy później ludzie zorientują się, kim jest. Może nie koniecznie, że jest wampirzycą, ale że to właśnie jej poszukuje się w okolicy listem gończym. Straże może i nie przywiązywały już do tego zbyt dużej uwagi, w końcu minęło już sporo czasu, ale prędzej czy później ktoś zacznie zadawać pytania. Zawsze tak było.
To jednak były czarne myśli, a na nie Francesca nie miała absolutnie żadnej ochoty. Nie wtedy, gdy kąpiel była taka przyjemna, a zmęczone mięśnie mogły swobodnie oddawać się lenistwu.

(...)

Nocny odpoczynek dobiegł jednak końca, a wraz ze świtem nadszedł nowy dzień, niosący wampirzycy szereg wspaniałych możliwości. Pozostawało jedynie odpowiednio się ubrać na wizytę u hrabiego. Oczywiście de Riue nie byłaby sobą, gdyby jej ubiór nie był ekstrawagancki. Co prawda ładny, czarny czepek pod którym schowała upięte włosy zgadzał się z miejską modą, ale odważny, czarno-czerwony gorset i krótka, odsłaniająca łydki spódniczka już nie. Z pewnością Wolfgang de Aldersberg zapamięta ją po spotkaniu.

Podobnie zresztą zapamiętywali ją mijani w drodze do zamku mieszczanie, odwracający się na widok zgrabnych nóg. Francesca lubiła zwracać na siebie uwagę, a w mieście tak dużym jak Aldersberg miała po temu okazję.
Czasem jednak przykuwanie cudzego wzroku działa na niekorzyść. Na przykład wtedy, gdy zainteresują się tobą strażnicy.
-Hej, ty! - zawołał nagle, wychodzący zza rogu miejski strażnik. Nie było wątpliwości, że kierował swój okrzyk do de Riue.
-Ty? Niedorzeczne... - oburzyła się bardzo wyniośle - Per Pani jeśli już panie strażniku, proszę zając się przestępcami, a nie porządnymi ludźmi - zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się słodko, po czym odwróciła się i poszła w swoją stronę.
-Porządnymi, dobre sobie! - zaperzył się strażnik. -Dziwki w mieście powinny się trzymać w swojej dzielnicy, a nie kupczyć z samego rana po całym mieście.
-Taaa? Za tą obrazę... powinni cię ściąć. Jestem Esmeralade de Paur i właśnie zmierzam do hrabiego... - pokręciła głową.
-Doprawdy? Nie znam żadnej takiej - strażnik nie miał zamiaru odpuszczać. -I niby skąd to jesteście, Esmeraldo?
-Z Vengerbergu... niestety pewnie nie wiesz co to moda i nigdy nie docenisz mojego stroju. Tak też się obawiałam, że wy tutaj nie znacie nowych wyszukaności, ale pilno mi do hrabiego i nie mam czasu się przebrać
-I na pewno hrabia wie, o przybyciu jaśnie pani Esmeraldy - kpił w żywe oczy strażnik.
-Ależ skąd miał niby wiedzieć? Mam coś dla niego, o czym się nie spodziewał - Francesca już miała ochotę wbić w niego sztylet.
-Niby co?
-To już nie istotne...
-To jest istotne. Gadaj kobieto, albo wylądujesz pod kluczem.
Kobieta spojrzała mu w oczy. Musiała użyć uroku, nie było wyjścia. Teraz będzie miała swojego "gwardzistę" i nikt inny jej nie przeszkodzi. - Chodź ze mną, przydasz mi się – rozkazała.
Umysł mężczyzny był słaby i łatwo poddał się wampirzej mocy. I w ten sposób Esmeralda de Paur była chroniona, jak na światową damę przystało. I faktycznie zgodnie z planem, nikt nie ośmielał się jej już przeszkadzać... przynajmniej przez jakiś czas. Po dotarciu bowiem przed bramy w wewnętrznych murach, prowadzącej na wzgórze zamkowe Francesca natknęła się na dwóch halabardników pilnujących przejścia. I chociaż byli wyraźnie znużeni służbą, a przygodny sługa Liska stosownie ją zaanonsował, to zgodnie stwierdzili, że nie wpuszczają nikogo bez stosownego zaproszenia od mieszkańców wzgórza, albo w ważnych sprawach do hrabiego.
- Jestem w ważnej sprawie, aczkolwiek tak delikatnej, że nie mogę jej poruszyć inaczej niż w murach włości hrabiowskich i to wyłącznie do jego ucha. Mogę jedynie wspomnieć, że chodzi o kwiat tych apartamentów - hrabiankę. Jak mi wiadomo pogrążona jest w chorobie, ale to się wkrótce zmieni - uśmiechnęła się słodko.
Może to uśmiech, a może żołnierska obstawa, ale halabardnik chyba uwierzył w jej słowa.
-Lekarstwo dla hrabianki? Nie wygląda pani na oszustkę, jak ostatni co tak twierdzili... – rzekł.-Niechaj będzie, proszę iść.

Od czasów ruchawki na wzgórzu wszystko zdążyło się już stosownie poukładać. Zniszczeń nie było nigdzie widać, a stosowny do społecznej pozycji przepych był należycie wyeksponowany. Lisek nie mogła oprzeć się wrażeniu, że bardzo by tutaj pasowała... przynajmniej do momentu, kiedy się jej to wszystko znudzi. No i ilość straży nie przypadała do gustu wampirzycy.
W maleńkim parku otaczającym zamek żołnierze byli rozstawieni niemal tak gęsto jak drzewa, jednocześnie będąc równie dynamiczni. Jednak ci, stojący u zamkowych bram wykrzesali już z siebie więcej życia. A nie mogło to być łatwe w stalowych napierśnikach przy lipcowym słońcu.
-Czy posiada pani jakąś broń? - spytał jeden z żołnierzy.
- Nie posiadam - skłamała uroczo trzepocząc rzęsami - czy to już wszystko?
-Nie - odparł strażnik zza swojego hełmu. -Będziemy musieli panią przeszukać. Pro-ce-du-ry bezpieczeństwa – wyrecytował.
- Ależ czy to konieczne? To pilna sprawa
-Obawiam się, że tak - usłyszała w odpowiedzi.
- Ale panience się bardzo śpieszy... będę ją pilnował osobiście - wtrącił się teraz jej "ochroniarz".
-To nie ma znaczenia -stwierdził strażnik. -Wszyscy wkraczający do zamku muszą zostać przeszukani.
Kobieta kiwnęła głową potwierdzająco.
Żołnierz zdjął ciężkie rękawice i przystąpił (z zaskakującym zapałem) do przeszukiwania de Riue. I może to ten zapał przysłonił mu profesjonalizm, a może zwyczajnie odsłonięte, zgrabne łydki rudowłosej zaprzątały jego umysł, lecz przegapił ukryte w butach sztylety.
-Wszystko jest w należytym porządku. Może pani przejść.

Niewygodne pytania i kontrole były już za wampirzycą. Teraz trzeba już tylko było dostać się przed oblicze hrabiego, przekazać lek i pławić się w bogactwie i tytułach. Plac zamkowy na który wkroczyła Lisek przykuwał od razu wzrok wspaniałym donżonem. Budowla była monumentalna i piękna zarazem, wysoka na kilkadziesiąt metrów, zbudowana na planie krzyża. Liczne elementy zdradzały wysoki kunszt budowniczych: wąskie, wysokie okna przeszklone kolorowymi witrażami, kamienne płaskorzeźby wyobrażające rycerzy i przyozdabiające gzymsy, żelazne rzygacze w rogach budowli.
Kamień z którego zbudowany był donżon był co prawda stary, ale widać było, że starano się by wyglądał należycie. Z całą pewnością twierdza Aldersbergu stworzona była w celach obronnych, co i dziś doskonale widać, ale walorów estetycznych nie sposób było jej odmówić.
De Riue stanęła przed wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami donżonu i kazała swemu przygodnemu ochroniarzowi zapukać. Musiała jednak chwilę odczekać nim jedno ze skrzydeł uchyliło się i w szczelinie ukazał się starszy mężczyzna w eleganckim, czarno-srebrnym dublecie i błękitnych spodniach. Jego siwiejące włosy były krótko przystrzyżone, a szara broda sięgała mu piersi.
-Pani wybaczy, ale hrabia nikogo się dzisiaj nie spodziewał – odezwał się nosowym głosem, z przeprosinami w tonie. Gdy jednak wampirzyca stwierdziła, że przybywa z lekiem dla hrabianki, postawa mężczyzny zupełnie się zmieniła.
-W takim wypadku proszę pójść za mną. Pan nie będzie już potrzebny, w zamku jest zupełnie bezpiecznie – majordomus zwrócił się do zauroczonego strażnika. Oczywiście ten nie miał zamiaru posłuchać, ale Francesca nie chcąc wzbudzać podejrzeń odesłała go sama.
De Riue została szybko przeprowadzona przez hall i wielkimi, łukowymi schodami weszła na piętro. Tam już, licznymi korytarzami, prowadzona była do hrabiowskich kwater. Co mniej jej się podobało, dość szybko znalazło się dwóch zamkowych strażników, którzy zaczęli im towarzyszyć. Nic nie mówili, nawet trzymali się w oddali, ale od razu było widać, że dokładnie baczą na poczynania kobiety.


Wreszcie, po dłuższym spacerze, majordomus zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami z dębu, przed którym honorową straż pełniło kolejnych dwóch gwardzistów w paradnych strojach.
-Proszę moment zaczekać, zapowiem pani przybycie – poinformował majordomus i zniknął za drzwiami.

do Derricka Talbitt

27 lipca, miasto Aldersberg, Aedirn

O śniadaniu mówiło się, że jest najważniejszym posiłkiem dnia i że nie powinno się go jeść szybko. Talbitt normalnie posłuchałby tej mądrości, ale nie dzisiaj. Wyglądało na to, że wampirzyca nie zdołała jednak odnaleźć leku, a to otwierało szansę przed nim i jego towarzyszami podróży. Co prawda mógłby spróbować się ich pozbyć i zagarnąć wszystko dla siebie... ale to było po pierwsze nie w jego stylu, a po drugie Liliel pewnie by go za to zabiła. Krasnoludy zresztą też nie zostawiłyby czegoś takiego. A jaki jest sens wydawania całej nagrody by wiać do Temerii?

Dzień w Aldersbergu zaczął się zupełnie zwyczajnie. Uliczki zaludniały się od ludzi zmierzających do konwisarni, na targ, albo w inne miejsce pędzeni przez swoje obowiązki. Niebo było trochę zachmurzone, ale żadna z chmur nie wyglądała na taką, która mogłaby zerwać się nagle i zalać miasto deszczem. Szczerze mówiąc, było całkiem przyjemnie – dobry dzień na odebranie zasłużonej nagrody. I nawet nie widać było żadnych zwłok na wewnętrznych murach – wisielcy pewnie zaczęli przeszkadzać mieszkańcom wzgórza.

Medyk miał się spotkać ze swoimi towarzyszami pod samym zamkiem, lecz już zbliżając się do bramy prowadzącej na wzgórze, wiedział że coś jest nie tak. Konkretnie mówiąc, słyszał, że coś jest nie tak. Podniesiony, wściekły głos Liliel zdążył mocno zagnieździć się w jego pamięci.
-Jak się hrabia dowie, że nie chcecie dopuścić do wyleczenia jego córki!... - wychodząc zza rogu ostatniego budynku, Derrick zobaczył półelfkę awanturującą się z dwoma gwardzistami. Chociaż w pierwszej chwili jej nie poznał. Ubrana była zupełnie inaczej niż zazwyczaj, ponadto rozpuściła włosy, które w trakcie podróży trzymała związane w długi warkocz.


Parę kroków za nią stały krasnoludy, również jakby odmienione. Podróżne ubiory zamieniły się w tradycyjne, krasnoludzkie tuniki w odcieniach brązu, czarne spodnie i opończe z kapturami. Zmierzwione na trasie brody doczekały się zaś solidnego wyszczotkowania.

-Słyszałem - powiedział Derrick, zbliżając się do strażników - że hrabianka nie została jeszcze wyleczona. Czyżby zaszły od wczoraj jakieś zmiany? - spytał uprzejmie. - Czy hrabia nie przyjmuje już medyków? Wieziemy lekarstwo od Lionory Aelbedh, kapłanki Dany Meadbh.
Jeden z gwardzistów spojrzał na Derricka mało rozgarniętym wzrokiem.
-To wy się znacie? Zresztą nieważne. Jak nie zobaczę lekarstwa, to nie przepuszczę. Dość już się oszustów namnożyło.- A po chwili dodał z wrednym uśmiechem. -Chyba, że wolicie do lochów.
-Znasz się na lekach? - spytał Derrick. - Jesteś medykiem, by oceniać ich skuteczność? To chyba jednak nie twoje zadanie. I nie ty, jak mi się zdaje, decydujesz o tym, kto do lochu trafi. Coś mi się zdaje, że wiele rzeczy się zmieniło od mojej tu bytności. Kto tu dowodzi?
Tyrada Talbitta trochę zbiła żołnierza z pantałyku. Bo o ile rasizm i seksizm pozwalał mu bez większych trudności ignorować okrzyki Liliel, to już straszenie przełożonym z ust medyka trąciło jego instynkt samozachowawczy.
-Eee... przepraszam panie. Ja tylko dbam o bezpieczeństwo. Jeśli macie lek, to naturalnie powinniście przekazać go hrabiemu, tak – paplał zdenerwowany.
Półelfka nie marnując więcej czasu minęła go wyniośle, jak urażona dama, a krasnoludy tylko cicho ruszyły za nią. Trochę niepewnym krokiem, jakby wypiły za dużo... albo cisnęły ich nowe buty, które założyli na wizytę.

Spacer tarasami wzgórza nie mijał jednak w milczeniu. Liliel chciała bowiem ustalić ostatnią sprawę.
-Jak podzielimy się nagrodą? - zapytała swych towarzyszy. Tysiąc nobli, czyli dwadzieścia tysięcy denarów jak obszył, na pięć części (o Korinie wszak nie wypadało zapominać, nawet jeśli kurował się wciąż nad Loc Eskalott) dzieliło się łatwo. Ale co z tytułem zrobić?

- Rzucimy losy - powiedział Derrick. - Wygrywający weźmie tytuł, a pozostali podzielą się pieniędzmi.
-A po co komu tytuł bez pieniędzy? - retorycznie spytała półelfka.
- Można sobie znaleźć bogatego męża - powiedział Drunin, za co Liliel kopnęła go w kostkę. Prawie, bo krasnolud zdołał uskoczyć. - Zawsze możesz zrezygnować z udziału w losowaniu i zabrać swoje złoto - przedstawił kolejną propozycję.
-Nie mam zamiaru - odparła półelfka.
-A ja mam. Po co mi jakieś tytuły? Brzucha sobie nimi nie napełnię - stwierdził krasnolud.
-Mi też szlachectwo po diabła - rzucił Gurd.- Jeszcze by mnie zmusili chodzić na jakieś bankiety, albo uczyć się tej całej etykiety. A niech se to w rzyć wsadzą - aż się otrząsnął na samą myśl.
- W takim razie zostaniemy w trójkę - uśmiechnął się lekko Derrick. - Chyba że Korin na temat tytułu ma takie samo zdanie, jak Drunin i Gurd. Wtedy pretendentów do tytułu będzie tylko dwoje. Ale jego tu nie ma, więc musielibyśmy poczekać. A możemy - tytuł, jak wiadomo, nie zając, nie ucieknie.
-Nie byłabym taka pewna - Liliel uprawiała czarnowidztwo. -A jak hrabia będzie miał kaprys nadawać tytuły na miejscu?
- No to rzuć monetą i zobaczymy, które z nas wygra - zaproponował Derrick. - Chyba że - zwrócił się do krasnoludów - uważacie, że Korinowi zależy na tytule.
-Nawet jeśli, to jak mu go hrabia nada? Gołębiem pocztowym? - zaśmiał się Drunin. -Macie tu monetę i se rzucajcie - rzekł krasnolud wręczając Derrickowi denara.
- Rzucaj ty. - Derrick podał monetę półelfce.
Dziewczyna przyjrzała się uważnie denarowi (jeszcze kto by pomyślał, że wietrzyła podstęp) i zastanawiała isę przez chwilę co wybrać. W końcu zdecydowała i oznajmiła:
-Reszka.
Moneta zawirowała w powietrzu pozostawiając wszystko w rękach przypadku.


A przypadek zdecydował, że... wygrała Liliel. Nie widać jednak było po niej żadnego wybuchu radości, jakiego można się by spodziewać przed kimś, kto za parę chwil miał wejść w poczet lokalnej szlachty.
-A więc ustalone – stwierdziła, oddając monetę Druninowi. -Nie traćmy więcej czasu.
Cóż, może po prostu ta półelfka urodziła się po to, by się złościć, a nie cieszyć?

Park wokół zamku, jak i sam zamek nie zdążyły się zmienić od ostatniej wizyty Derricka. Straż nalegała na przeszukania i złożenie broni, ale było coś znacznie gorszego – nalegała także, by nowo przybyli poczekali. Na pytanie zaś dlaczego, padła odpowiedź, która nie spodobała się ani Derrickowi, ani jego towarzyszom.
-Nie dalej niż pół godziny temu przybyła kobieta, twierdząca, że znalazła lek dla hrabianki. Jeżeli okaże się oszustką, otrzymacie państwo swoją szansę.
 
Zapatashura jest offline