Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2011, 20:39   #16
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Ach, nie płacz, nie płacz,
to jest takie nic, smutne ucichanie,
a właściwie to jest cisza pierwsza i jedyna...
usychające kwiaty nad mdlącym posłaniem...
i właściwie nic...
i pusta głębia...
nocą cichy las bezczuciowych istnień,
wyblakłe jaźnie trwające bezdrganiem.
A właściwie to jest tylko wielkie zakończenie
nieskończonym snów...
nieznane cierpienie...
Ach, nie płacz, nie płacz...
Już cię nie rozumiem...
Wiersz autorstwa K.K. Baczyńskiego „Śmierć”.




Dla niektórych błogosławieństwem jest życie spokojne, wręcz monotonne, pozbawione poważniejszych zmartwień poza troskami dnia codziennego. Dla innych taki wegetatywny wręcz stan wiał nudą. Nie oszukujmy się jednak. Dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa żyje dniem codziennym. Mniej lub bardziej bezrefleksyjnie. Jak niższe formy życia, chociaż w sposób dużo bardziej subtelny, próbując zaspokoić swoje podstawowe potrzeby ludzkie.

Czasami jednak gwałtowne wydarzenia wstrząsną jakąś społecznością, pozostawią po sobie niezatarte piętno. Bliznę na spokojnej wydawałoby się strukturze. Tak było w przypadku tych ludzi, którzy znali zamordowanego w okrutny sposób Andrzeja Czubę.

Świat niektórych z nich miał za niedługi czas wywrócić się do góry nogami. Mieli poczuć, czym jest groza, czym jest przerażenie, czym jest zło i okrucieństwo tak straszne, że brakowało w ludzkim słowniku wyrazów, które mogłoby je opisać. Chociaż nie! Język ludzki akurat pod tym względem jest niewątpliwie bardzo bogaty.

Nekrolog ukazał się w czwartek. Pogrzeb o godzinie 12.00 na cmentarzu przy Klasztornej. Wcześniej msza święta o dziesiątej w kościele Najświętszej Marii Panny przy ulicy Bogurodzicy. Proste słowa wydrukowane czarnym tuszem na białej kartce. Kropka nad „i” czyjegoś życia. Smutny epilog czegoś, co mogło stać się naprawdę wartościowe, lub zmarnować na którymś z licznych zakrętów życia.


* * *


Tymczasem jednak mijały kolejne dni, aż nadszedł piątkowy wieczór dnia 25 października 1991 roku ...

Ponury, deszczowy i szary. Jak zawsze o tej porze roku w Mieście. Nikt nie wiedział, że dzień ten zapisze się w historii meteorologii, jako dzień narodzin Sztormu Stulecia. Właśnie w tym czasie w okolicach Bermudów na Atlantyku narodził się cyklon tropikalny o imieniu Grace, który w oka mgnieniu zasilany ciepłymi wodami Prądu Zatokowego przeobraził się w huragan pierwszej kategorii.
Nad Miastem też zbierała się burza. Ale tylko nad głowami kilkorga nieświadomych tego faktu osób. Tak, piątkowy wieczór na pewno każdemu z nich zapadnie w pamięci ...


TERESA BUŁKA - CICHA

Pogoda była fatalna, ale Teresa nie mogła pozwolić sobie na narzekanie.

Dzisiaj miała robotę u Gadowskiego od dwudziestej pierwszej. Niektóre, z co bardziej wpływowych klientek nie chciały odwiedzać kliniki w dzień i doktor umawiał je na wizyty o tak dziwacznych porach. Teresa musiała przyznać, że wtedy lekarz zachowywał się przyzwoicie. Zawsze za takie ekstra wizyty płacił większą stawkę asyście.

Co prawda Paweł zazwyczaj patrzył dziwnie na te jej krótkie dodatkowe dyżury, ale nie robił wstrętów, gdy przynosiła do domu większe pieniądze. Sam miał spory problem z zarabianiem na utrzymanie rodziny. Pracował nieregularnie, niekiedy zawalał terminy lub coś spartolił. Tylko fakt, że Marek – szef warsztatu gdzie pracował Cichy – znał Pawła od dziecka i był dla niego pobłażliwy.

Teresa odmierzała czas, jaki potrzebowała, aby dojechać do gabinetu Gutkowskiego, biorąc poprawkę na pogodę. Miała jeszcze chwilę, więc została, by wypić kawę i pogadać z koleżankami z pracy.

- A wiecie, że szpital na Kasztanowej zwalnia jedną piątą pielęgniarek – narzekała pani Ela pakując sobie do ust czekoladkę z bombonierki od rodziny jakiegoś pacjenta. – Wspomnicie moje słowa. Na nas też przyjdzie pora. Przeklęte bezrobocie. Po kapce koniaczku? Ordynatora nie było to pacjent nam zostawił. Żal by było, by się zmarnował.

- A odrobinę i owszem ... – pani Luśka podstawiła szklankę z herbatą. – Możesz kochanieńka nalać.

Umoczyła usta w „doprawionej” herbatce uśmiechając się z zadowoleniem.

- Na pewno najpierw zwolnią takie jak ja, stare baby po pięćdziesiątce – dodała pani Luśka ponurym tonem.

- Albo takie, jak ja, młode i mniej doświadczone – powiedziała Teresa kończąc kawę. – Muszę lecieć.

- A kto by młode i ładne zwalniał – pokręciła głową pani Ela.

- Na pewno nie doktor Gadowski – powiedziała pani Luśka spoglądając znacząco w stronę wychodzącej Teresy.

- Dobranoc paniom – odpowiedziała młodsza pielęgniarka ignorując wyraźny przytyk i opuszczając dyżurkę.


* * *

Na miejsce dotarła kilkanaście minut przed czasem. Miała szczęście i trafiła na „zieloną falę”.
Swoja prywatną praktykę doktor Gadowski prowadził na obrzeżach Centrum Miasta, w najstarszej dzielnicy willowej w mieście.

Nikogo jeszcze nie było w wynajmowanej sali zabiegowej, ale Teresa nie przejmowała się tym, bo miała zapasowe klucze.

Teresa zdjęła płaszcz, umyła ręce i zajęła się przygotowaniem gabinetu do zabiegu. Robiła wszystko z rutyną i profesjonalnie układając narzędzia i przybory tak, aby były pod ręką w czasie zabiegu. Skończyła dziesięć minut przed czasem więc włączyła radio i czekała na pojawienie się Gadowskiego.

Nagle usłyszała dziwny dźwięk. Niepokojący. Nieuchwytny. Drażniący jej zmysły na jakimś trudnym do wytłumaczenia poziomie. Wyłączyła radio i zaczęła nasłuchiwać z bijącym sercem.

Teraz usłyszała to wyraźnie. Płacz dziecka. Albo miauczenie kocięcia. Dźwięk dochodził zza drzwi toalety dla gości i personelu. Zachowując swoją zimną krew Teresa ruszyła w tamtą stronę, otworzyła drzwi i zapaliła światło.

Toaleta była niewielka. Sedes, umywalka, lustro, w którym zobaczyła swoją bladą, nieco wystraszoną twarz. Dźwięk dochodził spod opuszczonej klapy od sedesu. Drżącą dłonią Teresa podniosła ją ostrożnie do góry zaciskając zęby, aż do bólu.

To, co ujrzała w sedesie spowodowało, że omal nie uciekła z krzykiem.

W bajorze krwi zmieszanej z wodą w muszli leżał rozwinięty, ludzki płód. Dziwaczna, ociekająca krwią i płynami ustrojowymi hybryda dziecka i embriona. Z oczami, które patrzyły wprost na nią ze złośliwym okrucieństwem.

Teresa wrzasnęła przeraźliwie, trzasnęła klapą od sedesu i wybiegła z toalety.

- Co się stało? – Gadowski właśnie wchodził do poczekalni, a w raz z nim wilgotne i zimne powietrze nocy. – Czemu krzyczałaś?

Ale to nie był koniec koszmaru. O nie! Za Gadowskim stała klientka. Blada, jak sama Teresa. Nic dziwnego. Oczy starszej i młodszej siostry spotkały się ponad zdezorientowanym i chyba nieco podenerwowanym doktorem Gadowskim.



HIERONIM BUŁKA


Praca pozwoliła Hieronimowi na chwilę zapomnieć o śmierci kolegi z podwórka. Pisma, szukanie kruczków prawnych i paragrafów było na tyle absorbującym zajęciem, że pozwoliło przynajmniej na jakiś czas zapomnieć o tragedii, jaka spotkała Andrzeja.
Nie mógł o tym myśleć, bo by zwariował. Chociaż czasami myślał, co za człowiek mógł zabrać życie w taki sposób innemu człowiekowi. Na samą myśl o tym, jak zabito Andrzeja robiło mu się niedobrze.

- Panie Hieronimie – jak zawsze w pracy Renata Jasińska zachowywała profesjonalny chłód. – Pan Sławomir Mrozowski zachorował, a na jutro potrzebuję pilnie jego interpelację. Zostanie pan dzisiaj po godzinach i dokończy pracę kolegi.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Z tego, co wiedział, mąż Czarnej Mamby wracał do domu dzisiaj wieczorem. Czy to dlatego zostawiła go w biurze, czy też ...

- Oczywiście, pani mecenas – odpowiedział jednak uprzejmie.
- Nie ma na tą chwilę pilniejszej sprawy – dodała jeszcze nieco łagodniejszym tonem. – Niech to będzie dla pana wskazówka, jak bardzo cenimy pana pracę w naszej kancelarii mimo pana ukończonego doświadczenia.

Podziękował uprzejmie.

- Pani Jankowska – szefowa już skoncentrowała uwagę na ich specjalistce od personelu. – Proszę mi przygotować wypowiedzenie z pracy dla pana Mrozowskiego. Nie znoszę ludzi, którzy zawodzą moje zaufanie.

- A podstawa prawna? – zapytała nieroztropnie Jankowska.

- U licha ciężkiego – Jaworska odwróciła się, tak że Hirek mógł poczuć zapach jej perfum. – Jest pani prawniczką, czyż nie. Na pewno znajdzie pani odpowiedni paragraf, który uniemożliwi mu skarżenie się do Sądu Pracy. Prawda.

Jankowska nie była jednak głupia.

- Oczywiście, pani mecenas.


* * *


Plany piątkowego wieczora poszły w zapomnienie. Hieronim miał się dzisiaj spotkać z Lwowskim, by pogadać o pogrzebie Andrzeja, ale udało mu się go złapać w pracy i odwołać spotkanie na niedzielę przed południem. Praca była najważniejsza. Wiedział, że nie może dać ciała, bo Czarna Mamba go zje żywcem.

Kancelaria opustoszała. Pozostał w niej jedynie Hieronim otoczony notatkami, kodeksami i casusami. Sprawa, którą prowadził Mrozowski nie była łatwa i nawet mocna kawa nie pomagała rozwiązać problemu „z marszu”.

Hieronim czuł się zmęczony i potrzebował chwili wytchnienia. Spojrzał na zegarek. Za kwadrans dziewiąta. Towarzystwo właśnie zbierało się w „Miejscu”, a on orał swoją pańszczyznę, jak głupi osioł. No, ale wiedział, że teraz gra o swoją przyszłość zawodową. Walczy o spełnienie marzeń i ambicji.

Podszedł do okna, z którego miał widok na ulicę. Nie było jednak, na co specjalnie zerkać. Szaruga i ciemność poprzecinana rozmytymi światłami lamp i samochodów.

I wtedy, w odbiciu szyby, Hieronim dostrzegł jakiś gwałtowny ruch w zaciemnionej części kancelarii. Bułka obrócił się równie gwałtownie z bijącym sercem. Przez chwile poczuł się, jak mały chłopiec w ciemnym pokoju. W takiej chwili dźwięki stają się dziwnie wyraźne a uczucie, że nie jest się samemu w pomieszczeniu jest dziwnie intensywne jak i kompletnie irracjonalne.

Tak właśnie czuł się Hieronim w tej chwili.

- Jest tu ktoś? – zapytał głośno, licząc, że dźwięk własnego głosu doda mu odwagi.

Odpowiedziała mu, jak można było się domyśleć, cisza. Przerywana jedynie zawodzeniem jakiegoś psa na ulicy.

- Jest tu ktoś? – powtórzył Hieronim jeszcze głośniej i ruszył w kierunku, gdzie dostrzegł poruszenie.

Czy też, co było bardziej prawdopodobne, odbity cień w szybie. Złudzenie optyczne spowodowane zmęczeniem i stresem.

I wtedy usłyszał dźwięk. Cichy. Nieco metaliczny. Jakby jakiś niewielki, metalowy przedmiot toczył się po marmurowej posadzce, z której Czarna Mamba była taka dumna. Dochodził z poczekalni, a w ciszy pustego pomieszczenia wydawał się być nienaturalnie głośny.

Ostrożny do granic możliwości Hieronim wyszedł do poczekalni i zapalił światło. Pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć krzeseł, stolika z prasą dla klientów oraz sztucznej palmy w doniczce w rogu.
Już miał zbesztać się w myślach i wrócić do pracy, kiedy jego spojrzenie przykuło coś leżącego na środku marmurowej posadzki. Niewielki, złoty, okrągły przedmiot.

Zaintrygowany Hieronim podszedł do znaleziska i zmartwiał. Przed nim leżała złota, umorusana błotem i wilgotną ziemią obrączka.



PATRYK GAWRON

Śmierć „Czubka” wstrząsnęła Gawronem bardziej, niż sądził. Znał chłopaka dobrze. Rozmawiał z nim i żartował do łez wydawać by się mogło, jakby to było wczoraj. Chociaż minęło już kilka dobrych lat. No, ale to był „Czubek”.

Wypite piwko przyjemnie współgrało z pierogami. Mając takich przyjaciół, jak Teresa, Patryk mógł uważać się za szczęściarza.

Następnego dnia złamał zasady związane z niepiciem. Kiedy robił drobne sprawunki do domu w „Społem” na rogu przez przypadek usłyszał rozmowę dwóch starych bab na temat „Czubka”. To otworzyło tamę. Poza bułkami Gawron kupił dwa tanie wina, a potem wypił je w okolicach pory obiadowej. I tak długo wytrzymał.

Kiedy się obudził miał jedynie tyle sił, aby wrócić do łóżka i zasnąć. Ale nie na tyle dużo, aby następnego dnia nie powtórzyć rytuału. Miał głęboko gdzieś spojrzenie baby zza kasy w sklepie i jej wzroku mówiącego: „taki młody, a już żul”. . Nawet nie pamiętał, czy przypadkiem nie odpowiedział jej coś chamskiego i wulgarnego, a nawet jeżeli tak, to sama sobie była winna.

Zakupione trzy „mózgotrzepy” posłużyły mu za obiad. Wypite prawie na czczo w łzawej atmosferze pijackich toastów do lustra ku pamięci „Czubka” wypełniły Patrykowi piątkowe popołudnie. Ktoś chyba nawet pukał do drzwi, ale Gawron był zbyt pijany, by temu komuś otworzyć i się przejmować niespodziewanym gościem.

Pił, słuchał punka i śpiewał ochrypłym głosem, aż do momentu, gdy zapadł w sen.


* * *

Obudził się, kiedy za oknami było już ciemno. Babciny zegar pokazywał dziewiątą wieczorem. Głowa Patryka wydawała się być pudłem rezonansowym, w którym dźwięki nabierały jakiejś niespotykanej głębi.

Słyszał pociąg jadący torami przy Kolejowej, pijacki śpiew starego Walonka spod ósemki – pijaka dużo starszego stażem, niż Gawron. Słyszał charakterystyczne buczenie źle odłożonej słuchawki od telefonu. Wisiała smętnie na rozwiniętym kablu prawie dotykając podłogi. Patryk nie pamiętał, kiedy i z kim rozmawiał. Ostatnie kilka godzin było dla niego typowym „urwanym filmem”.

Kapanie wody z nie dokręconego kranu w łazience doprowadzało go niemal do szewskiej pasji. Po kilku nieudanych próbach uciszenia kranu wrzaskami Patryk zwlókł się z fotela, w którym zasnął i chwiejnym krokiem, podtrzymując się mebli i ścian poczłapał do łazienki.

W progu stanął, jak wryty. Ze ściśniętym gardłem i rozszerzonymi ze strachu oczami wpatrywał się w to, co ujrzał po otworzeniu drzwi.

Łazienka spływała krwią. Kafelki, wanna, lustro – wszystko. Krew kapała z sufitu, z którego złuszczały się wielkie płaty farby. Krew kapała z kranu, wyciekała z prysznica, sączyła się ze szczelin między kafelkami na ścianach. I wtedy umysł Patryka, porażony grozą widzianej rzeźni, zarejestrował kolejny dźwięk. Coś gwałtownie poruszyło się w wannie i czerwona ciecz wychlupnęła na podłogę.

Patryk wyjęczał coś nieskładnie i cofnął się o krok. Widział jakąś ociekającą posoką postać wynurzającą się z jego wanny. Kolejny krok wstecz i Gawron zahaczył o coś piętą, stracił równowagę i poleciał do tyłu. Upadł tak niefortunnie, że walnął głową o szafę w przedpokoju. Przed oczami Patryka rozbłysła jasność i chyba na chwilę stracił przytomność.

Kiedy się ocknął leżał w przedpokoju. Potylica pulsowała mu bólem, a kiedy dotknął ją palcami, poczuł coś lepkiego. Spojrzał na dłoń i jęknął cicho. Krew.

Krew!

Wspomnienie upiornej łazienki powróciło, ściskając serce chłopaka bolesnym jarzmem. Na skraju paniki zerknął przez otwarte drzwi do toalety. Zamrugał powiekami ze zdziwienia. Nic.
Żadnej krwi. Łazienka była w takim stanie, w jakim zazwyczaj była.

Gawron jęknął przeciągle. Czyżby wypił aż tyle i wszedł w stan, kiedy jedni widzą białe myszki, pełzające po nich węże lub inne nieistniejące obrazy, a on ujrzał łazienkę skąpaną we krwi? Innego wytłumaczenia nie było.

Rozcięcie na potylicy piekło i krwawiło. Chyba potrzebował jakiejś pomocy.
 
Armiel jest offline