Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-12-2011, 20:30   #11
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Gołąbki były wyśmienite, zresztą jak zwykle. Jeśli Bóg rozdziela talenty wszystkim po równo, to do koszyczka siostry dosypał ekstra tego od kucharzenia. I wcale tu nie zagrał ograny stereotyp, że głodny student zeżre wszystko co ma nogi prócz stołu i wszystko co ma skrzydła prócz samolotu. Gołąbki były po prostu świetne, z pieczarkowym sosem, tak jak lubił. Nie przeszkadzały mu nawet krzywe spojrzenia tej jędzy, która katowała Tereskę.

Hirek jednak nie po to przyszedł, by się obżerać siostrzaną kuchnią, chciał wyklarować jej swoje niepokoje związane z tajemniczą przesyłką. No ale pogadać się spokojnie nie dało. Miał cichą nadzieję, że Pawła nie będzie, wtedy może mamusia dała by im chwilę spokoju. Ale niestety przeliczył się. Siedzieli mu nad głową, a Tereska jeszcze nie wróciła z pracy. Wpadł zaraz po 16, jak tylko Renatka w bojowym nastroju wypuściła go z roboty. Umówili się na wieczór, starego znowu nie było, więc Hirka czekała nocka w objęciach Czarnej Mamby. Co tu wiele mówić, akurat w tym momencie nie mógł narzekać, cała ta sprawa z kopertą, rozmyślaniami na dziesiątą stronę powodowały że musiał się odprężyć. Generalnie w ogóle nie narzekał wiele. Pani mecenas ciągle była atrakcyjną kobietą, no i niewyżytą do tego, co powodowało że Hirek musiał się starać. Szlag, czasami wręcz nie mógł się doczekać kolejnej delegacji jej męża, bo na podchody kiedy był w pobliżu sobie nie pozwalali. No może poza tym jednym razem, kiedy został długo po godzinach pracy kancelarii, ślęcząc nad aktami. Ona akurat też pracowała, no i przydybał ją na biurku sekretarki. Chwila nieuwagi i samokontrola tak usilnie pilnowana poszła się kochać. Dosłownie. Nie narzekał, pomimo podśmiechujek, które urządzał sobie z niego Radek. Kumpel oczywiście się zorientował szybko o co biega, a to kim „wybranka” była, wyciągnął podstępem z Hirka, po pijaku. Po tym jak wymógł na nim ślub milczenia, nie rozpowiadał nikomu, ale jaj nie przestawał sobie z niego urządzać. Teksty „każdy orze jak może” i wredne uśmieszki były na porządku dziennym ilekroć wracał nad ranem od Czarnej Mamby. A dla Hirka to była coraz częściej właśnie orka. Czysty seks bez żadnego zaangażowania bynajmniej by mu się nie krzywdował. Wręcz przeciwnie, nie ciągnęło go do żadnych stałych związków. Tyle że ten związek miał w sobie nutę nieprzyjemną, obcą, pustą. Więcej w nim było wyrachowania, interesów i oczekiwań niż by mógł przejść nad tym do porządku dziennego. Pustka zaczęła się w nim urządzać na dobre. Potrzebował wytchnienia, urlopu, czegoś co spowoduje że podładuje choć trochę akumulatory. Czegoś nowego, odskoczni od rutyny, dbania o karierę i wykształcenie.

Siedział teraz nad dokładką gołąbków i uśmiechał się lekko. Antkowi przyniósł resoraka, kupionego jeszcze w tamtym tygodniu na giełdzie. Nie miał czasu podrzucić wcześniej, a wiedział że chłopakowi się spodoba. Policyjny Poldek, z otwieranymi drzwiami, szmerami bajerami. Nie pomylił się, uwiesił mu się na szyi, wyklepał „dzięki wujku” i pobiegł do pokoju pojeździć. Oj Hirek, błąd pedagogiczny, uśmiechnął się w duchu. Tereska chciała by lekcje z nim poodrabiał. Eee tam, poczochrał Antka po głowie i ruszył do dużego pokoju. Paweł od razu wyciągnął piwo, a Hirek zaczął wkurzać szanowną mamusię. Nie podzielał rozumowania siostry. Sam bowiem uważał, że jeśli choć trochę przypiecze tej francy, to mniej jadu zostanie do codziennego gnębienia Tereski. Hirek znał się na ludziach, żadnej otwartej wojny, ot tu uwaga, tam uśmieszek i czas miło płynie do chwili kiedy siostra wróci do domu.

A cholerna koperta siedzi w kieszeni. Nie pogadali, nie było jak a Hirek post factum uznał że w sumie dobrze się stało. Po co ma ją denerwować. No ale kolejne dni zeszły na denerwowaniu samego siebie. Sąsiadka, czołowa plotkara na osiedlu nic nie wiedziała o obcym w bloku kręcącym się w niedzielę. Nikogo nie zauważyła, ale to że narąbani w trzy dupy razem z Radkiem wrócili w sobotę nad ranem to pamiętała ze szczegółami.
No i tak jakoś samo wyszło. Dumał i dumał, aż w końcu wsiadł w piątkę na Wiślnej przy uczelni i pojechał do szpitala. Z kopertą się już nie rozstawał, do talizmanu co prawda jej daleko było, ale myśl, że gdyby ją gdzieś odłożył, ktoś mógłby zobaczyć zdjęcie, jeżyła mu włoski na karku. Podobnie jak ta, żeby miał wyrzucić te dwie kartki do kosza.

Wszedł do szarego budynku. Ponure wrażenie tu chyba było celowo wstawione w wystrój i personel. Od śmiertelnie skacowanego ciecia na dyżurce, który nawet nie oderwał wzroku od telewizora, do oddziałowej, nieodmiennie zwracającej się do wszystkich poza ordynatorem w trzeciej osobie.
- Po co przyszedł? Cicha jeszcze zmiany nie skończyła. Musi zaczekać, tu porządek jest!. Tu nie siada! Tam, dalej.
Hirek uśmiechał się lekko dopełniając rytuału. To nie szanowna mamusia, tutaj Tereska jasno mu zapowiedziała, że jak ją będzie wkurzał, to osobiście skopie mu tyłek. Inny rodzaj francy, od tej za dużo zależało. Czasami myślał, że siostra jest jedyną osobą w tym budynku która jeszcze zachowała ludzkie odruchy.
Wreszcie zobaczył siostrę na korytarzu. Wstał i podszedł szybko, tak by zdołali się zadekować w jakimś kąciku zanim Wielka Piguła ją zagoni do jakiejś ostatniej roboty.
- Cześć. Tereska… ja…Chodź przejdziemy się trochę, musimy pogadać.

- Hirek? - siostra nie kryła zdziwienia. W końcu nie często odwiedzał ją w pracy. - Pogadać? No dobra. Kończę za kwadrans. Poczekaj na korytarzu a jak się przebiorę to do ciebie dojdę.
Uwinęła się w dwadzieścia minut. Ubrana już „po cywilnemu” w spódnicę za kolano i znacznie za duży sweter maszerowała korytarzem żegnając się z pielęgniarkami i nie szczędząc uśmiechów pacjentom. W połowie drogi złapał ją szpakowaty doktorek w białym kitlu i szeptał coś do ucha, na co Tereska zerkała to na zegarek to na niego i w końcu coś odpowiedziała.
Obcasy zastukały znowu na lastrykowej posadzce. Gdy doszła do Hieronima ujęła go tylko pod rękę i zdecydowanym krokiem wyprowadziła przed główne wejście szpitala. Tam, w kąciku dla palaczy, odpaliła śnieżnobiałego Zefira i wreszcie spojrzała mu w oczy.
- Muszę gdzieś jeszcze pojechać. Jakby Paweł pytał to byłam z tobą, w porządku?

- Hę? – zdziwił się elokwentnie jak na prawnika przystało. – Romansik na boku? Z takim staruchem? Siostra, a fe!
Przez chwilę stał i patrzył jak zaciąga się mentolowym dymem. Nie wiedział jak nagarnąć, a przecież nie przyszedł tutaj po to by tropić wydumane romanse siostry. Powkurzać nowo zdobytą wiedzą zawsze ją jeszcze zdąży. Sekreciki przed Pawłem, co? Uśmiechnął się jeszcze patrząc na nią bezczelnie, po czym spoważniał. Postał jeszcze chwilę jak kołek, aż w końcu zdecydował się walić prosto z mostu. To ona z reguły byłą ta silniejsza psychicznie w rodzince. Trening z szanowną mamusią pewnie wypracowuje techniki obronne.
- Dostałem w niedzielę, nie wiem od kogo.
Podał jej kopertę, wyświechtaną już od wielokrotnego zaglądania do środka.

Uwagę o romansie puściła mimo uszu, jak to Tereska. Lepiej nie mów nic bo wszystko co powiesz może być wykorzystane przeciwko tobie.
Wysunęła z koperty zawartość i przyglądała się kartkom a mina nie zmieniła jej się nawet odrobinę.
- Pocztą przyszło? - zaciągnęła się i podrapała lekko po czole.

- A co to cholery za różnica?! – czasem ten jej spokój doprowadzał go do szału. On trzy dni spać nie może, a o na z tonem w rodzaju „ano, pogodę mamy rzeczywiście paskudną tej jesieni”. – Nie. Nie pocztą.
Zmitygował się zaraz, przecież nie na nią miał się wściekać.
-Ktoś pod drzwiami mi do mieszkania wsunął, co jest jeszcze dziwniejsze, prawda?

- Faktycznie - wyrzuciła niedopałek do kosza. - Hirek... To było czternaście lat temu. Nie panikuj dobrze? - poklepała brata po ramieniu. - Nawet jeżeli ktoś wie to co z tym może zrobić? Insynuacje.

- Może i masz rację. – stopień pewności w jego głosie nie oszukałby nikogo. Umiejętność bardzo przydatną na sali sądowej musiał jeszcze cholera poćwiczyć. – Chciałem po prostu żebyś wiedziała. Jeszcze po tej historii z cegłą w szybie twojego malucha.

- Nawet jeśli to ma związek... - wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczała a wreszcie dodała. - Zobaczymy co będzie. Jeśli ktoś chce mnie nastraszyć to się minął z bramką o długość pasa startowego. A jeśli nie chodzi o pogróżki tylko o realne zagrożenie - kolejne wzruszenie ramionami. - No to co? Gaz mam sobie kupić? Rety berety. Hirek, ja muszę dbać żeby rachunki popłacić, a nie wpadać w paranoję czy jakiś świr chce mi łeb roztrzaskać cegłówką.

- Ja jednak wolałbym żebyś łeb miała cały. A jak dla mnie to przypadek nie był. Po prostu uważaj na siebie, siostra. – Hirek wiedział że nie ugra nic więcej. Ale przynajmniej ją ostrzegł.

***

… Wina w rozkładzie pożycia małżeńskiego, wbrew twierdzeniom pełnomocnika powódki nie leży w żadnym stopniu po stronie pozwanego. Pogląd taki nie znajduje żadnego oparcia w materiale dowodowym, co wykazano w toku postępowania jurysdykcyjnego…

Dzwonek telefonu oderwał go od kolejnego pisma dla sukinsyna bijącego żonę. Poprawka, bogatego sukinsyna bijącego żonę. Hirek jeszcze nie przestawił się całkowicie na myślenie „to tylko klient”, a to w jego zawodzie było niezdrowe.Wrzodów można było dostać.
- Kancelaria mecenas Jaworskiej, słucham…
Przez dłuższą chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. Czubek nie żyje?
- Jasne… Oczywiście że trzeba. Jezu, przecież ja z nim gadałem jeszcze w tamtym miesiącu w Miejscu.
Makabryczny opis tego co spotkało Czubka wstrząsnął Hirkiem. Nigdy nic takiego się nie zdarzyło w okolicy. Owszem jakieś rozboje, kradzieże, bójki i pobicia były na porządku dziennym, ale coś takiego?
- Przyjdę na pogrzeb na pewno, Teresce dam znać też pewnie będzie chciała iść. Dzięki że dałeś znać, Czarek.
Odłożył słuchawkę i gapił się przed siebie. Długo nie mógł wrócić do pisania odpowiedzi na apelację.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 15-12-2011 o 21:01.
Harard jest offline  
Stary 17-12-2011, 17:26   #12
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Scena we współpracy z Liliel

- Patryk, otwórz, na Bolka trampki! To ja, Teresa! Pierogi ci przyniosłam!

- Ty, Bułka weź tak, motyla noga, nie bluzgaj bo mnie eksmitują. - Znajomy, nieco ochrypły, głos rozległ się niespodziewanie gdzieś z dołu klatki schodowej. Po chwili, do głosu dołączyła reszta osoby Gawrona. Ubrany w biały przyciasny T-shirt, spodnie od pidżamy i rozpięte wojskowe buty, pobrzękujące sprzączkami przy każdym kroku, targał z dołu dwa blaszane wiadra z węglem. - Właź, zostawiłem otwarte.

- Cześć - twarz Tereski rozpromieniła się na widok potarganych włosów Gawrona. Nie czekała aż chłopak dowlecze się na piętro tylko nacisnęła klamkę i zniknęła we wnętrzu mieszkania.
- Herbatkę pijesz? - wrzasnęła żeby ją usłyszał. Odstawiła koszyk i od razu złapała za czajnik podstawiając go pod kran. - Ja tak. Przemarzłam okropnie.

Postawiła czajnik na gaz i usiadła wreszcie przy stole wypakowując wałówkę. Półmisek pełen pierogów, dwa piwa w puszcze, słój domowych kiszonych ogórków i przewiązane wstążką, jeszcze pachnące ciastka cynamonowe. Przy garach Tereska wykazywała prawdziwe talenty i proste potrawy w jej wykonaniu smakowały wręcz nieziemsko.
- No, zajadaj - wskazała na pierogi. - Bo jeszcze cieplutkie.
Sama wysupłała z torebki paczkę mentolowych Zefirów.
-A teraz się wytłumacz dlaczego od mojej teściowej, starej plotkary, dowiaduję się, że cię maluch grzmotnął? Przez łeb ci dać? - zwęziła oczy ale nie wyglądała wcale groźnie. - Jestem pielęgniarką jakbyś zapomniał. Mogłam ci pomóc czy coś.

Uwadze Patryka nie uszło, że Tereska była pierwszą osobą, która powstrzymała się od skomentowania bajzlu w mieszkaniu zaraz na progu. I chyba właśnie to sprawiło, że po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że kiedyś będzie tu trzeba ogarnąć, a przynajmniej rozpakować część kartonów. Czyste naczynia też były już na wykończeniu, co było nie lada osiągnięciem, bo świętej pamięci babka Gawronowa miała ich naprawdę sporo.

- Wielce tam "grzmotnął". Parę siniaków. Nie chciałem ci dupy zawracać. - Uśmiechnął się na widok złowrogiej miny przyjaciółki. Łomot wiader uderzających o drewnianą podłogę przedpokoju zlał się z trzaskiem zamkniętych kopniakiem drzwi. - Swoją drogą, ciekawe skąd wie, nawet starym nie mówiłem. Popiołkę masz gdzieś... ee... nie mam pojęcia, weź sobie jakiś słoik.

Tereska pochyliła się przy kuchennym zlewie pod którym rosła piramida słoików. Zgarnęła jakąś pokrywkę i strzepnęła tam popiół.
- Jędza wie o wszystkim co się dzieje na dzielnicy. Czasem podejrzewam, że w swoim pokoju ukrywa szklaną kulę i w niej wszystko widzi - zaśmiała się pod nosem. - Wiesz, zastanawiam się po co ja to wszystko znoszę. Powinnam wziąć Antka pod pachę i wyjechać do Ameryki. Słyszałam, że tam spełniają się marzenia. Tyle, że w moim przypadku to bezcelowe, bo ja żadnych chyba nie mam - zakończyła filozoficznie i zdławiła peta w pokrywce.
Wystartowała zaraz do zlewozmywaka w którym piętrzył się stos brudnych naczyń i wzięła się za zmywanie kropiąc wszystko solidnie Ludwikiem. Zrobiła to tak naturalnie i niewymuszenie jakby dokładnie w tym celu odwiedziła Gawrona. Żeby mu wyszorować gary i talerze.
Patryk wykonał jakiś nieokreślony gest i wymamrotał coś w rodzaju, "spoko, pozmywam później". Ot tak dla zachowania pozorów - w następnej minucie już siedział przy stole pałaszując pierogi.

- Słyszałeś o Czubku? - zmieniła nagle temat zachowując spokojny nieprzejęty ton. - Ja piórkuję... Wygląda na to, że dorobiliśmy się własnego osiedlowego psychopaty. Nie zdziwiłabym się gdyby to był mój sąsiad spod trójki. Taki niby niepozorny urzędnik, sam mieszka, burd nie wszczyna. A widziałam jak na sznurku balkonowym suszył całą kolekcję damskich majtasów. I wiesz co - zerknęła przeciągle na Patryka jakby dzieliła się z nim super spiskową teorią. - Podejrzewam, że je nosi.

- No nie wiem. Może jakby go powiesił na damskich majtasach... - rzekł Gawron refleksyjnie popijając pieroga piwem - Pisali, że to jakiś szatanista. Ja tam się nie znam, ale chore to jakieś. Cały czas myślałem, że Czuba właśnie do Ameryki zwiał, a tu... ja pierdolę. Gdzie była wtedy ta jebana milicja, policja czy inna psiarnia? W pale się nie mieści, przecież koleś z nami na jednym trzepaku wisiał. Kurwa... - chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, ale po wpakowaniu w siebie kolejnego pieroga najwyraźniej zapomniał, więc tylko pokręcił głową z niedowierzaniem i skupił się na przeżuwaniu.

Na kilka minut zapadła cisza, rozrywana jedynie miarowym szumem wody. Gawron wpychał do ust pierogi, Teresa wyzmywała cały kopiec brudów. Kiedy skończyła wytarła dłonie w wątpliwej świeżości ściereczkę i z poczuciem dobrze wypełnionej misji wróciła do stołu otwierając piwo.
- Pójdziemy na pogrzeb, prawda? Chyba wypada.
Upiła solidnego łyka i odpaliła kolejnego mentola.
- Nie mam ani jednej czarnej kiecki, niech do dunder... Myślałam, że era pogrzebów ominie mnie jeszcze przez kilka lat.

- Co poradzisz. Moja era pogrzebów trwa w najlepsze, miesiąc temu zakopałem babcię. - Zaśmiał się głupkowato, po czym natychmiast spoważniał, zupełnie jakby nobliwa przodkini osobiście wróciła z zaświatów by zdzielić go przez łeb, jak za dawnych czasów. Mimo, że był dwa lata starszy Teresa nie mogła się pozbyć wrażenia, że rozmawia z nastolatkiem. - Pójdziemy, co mamy nie pójść. Chociaż trochę to zejdzie, Czarek mówił, że jak to już trafiło do kryminału, to pewnie będą mu sekcje robić i inne takie... powiem ci Tereska, zajebiste te pierogi. Dzięki. - rzekł odstawiając talerz - W temacie pogrzebów, zwinąłem Hitlerkowi parę kaset. Powrót Żywych Trupów i coś o Umarłych Poetach.

Z tonu głosu można było wnosić, że albo były to dwa najlepsze filmy ostatniej dekady, albo Gawron naprawdę rozpaczliwie usiłował zmienić temat.

- Włączaj żywe trupy. Z poetami mam na pieńku odkąd pani Herman od polskiego chciała mnie uwalić w siódmej klasie. - Teresa zgarnęła ze stołu piwo, papierosy i pokrywkę od słoika i z takim arsenałem pewnie ruszyła do zawalonego pudłami dużego pokoju.
- Oglądnę i uciekam. Paweł pewnie przyjdzie zawiany i przed jedenastą chcę być już w domu żeby nosem nie kręcił. Wiesz jaki on jest...
Na to ostatnie zdanie wypowiedziała z pobożną akceptacją. Tak, Tereskę niewiele było w stanie zirytować.

- Tiaaa... wiem. - Relacje Patryka z Pawłem od wielu lat można by opisać jako chłodne, acz stabilne zawieszenie broni. Pobili się raz, zaraz po tym, jak wyszło, że Tereska jest w ciąży. Było na tyle poważnie, że obu zgarnęło pogotowie. Po dziś dzień, żaden nie chciał zdradzić o co dokładnie poszło. Później jakoś się unormowało - tu Cichy naprawił Gawronowi motor, tam Gawron załatwił Cichemu spirytus z akademików czy wagon lewych fajek z giełdy. Czasem, rzadko, wypili razem jakąś wódkę. Tyle. Żadnej sympatii, po prostu względna akceptacja.
Tymczasem odtwarzacz, niemiłosiernie hałasując, wciągnął wciśniętą tam przez Patryka kasetę i na ekranie wielkiej, obudowanej drewnem Unitry pojawiły się pierwsze napisy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cG_FPzBTMgw&feature=related[/MEDIA]

Przez cały film Tereska ani razu nie podskoczyła ani nie zasłoniła oczu łamiąc stereotyp, że dziewczyna musi być strachliwa i miękka, no i koniecznie uczepiać się męskiego ramienia gdy nadarza się okazja. Gawron z kolei na zmianę albo rechotał jak głupi, albo patrzył z rozdziawiona gębą i wydawał z siebie odgłosy w rodzaju: "Ja pierdolę!", "Widziałaś to?", "O kurwa, ale akcja!". Wiele osób doprowadziłoby to do szału, ale Bułka zdawała się być uodporniona.

- Wiesz co Gawron? - odezwała się łupiąc zębami orzecha. - Co ty byś zrobił jakby na ten przykład... wiesz, zmrok jest, wychodzisz z klatki na Węgielną... a tu same zombiaki. Wiesz, twoi znajomi, sąsiedzi... Ta stara spod piątki co ma Alzheimera... Wszyscy normalnie. Dałbyś się użreć? Wiesz, żeby mieć święty spokój. Czy byś im łby odrąbywał łopatą, tak z zimną krwią? Dałbyś radę? Mnie na przykład? - wstała z miejsca i wyciągnęła przez siebie ręce bujając się jak w somnambulicznym chaotycznym transie wydając z siebie przeciągłe głupkowate "braaaaaains". I tym samym flegmatycznym tonem kontynuowała przemierzając pokój. - To jak Gaaaawron. Odrąbiiiiiesz mi łeeeeb? Czyyyy daszzzz sobieeee wyssać mózzzzg? - Zaśmiałą się nagle. - Chociaż ciebie by pewnie łukiem obchodzili. Ty tam masz drucik co trzyma dwoje uszu.

Gawron zarechotał i zakrztusił się piwem. Gdyby ktokolwiek je liczył, byłoby to jego piąte.

- Ty się Bułka kiedyś doigrasz, gdzie ja miałem tą łopatę... - wychrypiał, gdy tylko odzyskał głos i oboje znów zaczęli się śmiać. Do momentu w którym ktoś z mieszkania obok zaczął walić w ścianę. Patryk bez słowa cisnął w ścianę pustą butelką. Odbiła się od ozdobnego babcinego kilimka i wylądowała nietknięta na zakurzonym tureckim dywanie. Całe szczęście, przed pierwszym każda sztuka na wymianę była na wagę złota. - Po zastanowieniu, jest parę łbów, które bym uciął z dziką radością. Poczekaj chwilę, wygrzebię się z tej pidżamy, zarzucę jakąś kurtkę i cię kawałek odprowadzę.

- No co, muszę fajki kupić. - dodał pospiesznie, widząc że jego napad dżentelmeńskich odruchów wywołał wyraz bezbrzeżnego zdziwienia na twarzy Tereski. Oboje wiedzieli, że to kłamstwo. Sprawa z Czubkiem przejęła oboje dużo bardziej niż byli skłonni to przyznać. Ktoś zabił jedno z nich. W makabryczny, bolesny sposób. I ten ktoś nadal chodził na wolności.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 25-01-2012 o 10:22.
Gryf jest offline  
Stary 23-12-2011, 13:37   #13
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Jacek?! Jacek?! Czy to ty?! Jacek!!! Nie wygłupiaj się! Jacek!

Zorientowała się, że krzyczała na próżno, bo rozmówca już dawno się rozłączył. Wpatrywała się w słuchawkę a potem odłożyła ją na bok koło aparatu. Wytarła ręce o spodnie. Dłonie miała całe mokre. Otworzyła szufladę na korytarzu i zaczęła przetrząsać jej zawartość. Gdzieś tam była jej książka adresowa i telefon do Jacka. Musiała się upewnić, dowiedzieć się, że to tylko jeden z jego kolejnych głupich żartów. W końcu wyciągnęła szufladę z rolek i odwróciwszy do góry nogami wytrząsnęła wszystko ze środka na podłogę. Padła na kolana i zaczęła rozrzucać rzeczy na boki. Notesu nie było. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że przecież zabrała go dzisiaj ze sobą i nadal miała go w torebce. Wróciła po chwili z zeszytem i wykręciła numer do Jacka. Nikt nie odebrał. Ponowiła połączenie: jeden, drugi, trzeci raz. Nadal nic. Wybrała inny numer, do swojej przyjaciółki Agnieszki. Trzęsącym się głosem opowiedziała jej wszystko. Agnieszka wysłuchała opowieści a potem uspokoiła dziewczynę. Przez ten rzeczowy głos i zdrowy rozsądek sprawiła, że Wanda poczuła się zwyczajnie głupio. Jaworska odłożyła słuchawkę i posprzątała bałagan, którego narobiła. Miała czekać na telefon od Agnieszki, która obiecała jej, że znajdzie Jacka choćby musiała zjeździć miasto żeby go znaleźć.

Wanda zapukała do drzwi pokoju matki. Nie mogła siedzieć bezczynnie gapiąc się na aparat telefoniczny, więc postanowiła sprawdzić czy z Lidią było wszystko w porządku. Już dawno nie widziała rodzicielki tak zbulwersowanej, poza tym łaknęła w tym momencie jej towarzystwa.

- Mamo? Dobrze się mama czuje? - Ośmieliła się zajrzeć, kiedy matka nie zareagowała na jej pukanie,

Potem Wanda sama nie wiedziała jak to się wszystko potoczyło, że pomimo tego, iż to ona szukała pocieszenia u matki to koniec końców wyszło tak jak zwykle. To Wanda musiała skakać wokół swojej rodzicielki. Zaczęło się od tego, że Wandzia zapytała matkę o dziwne słowa, które tamta wypowiedziała tuż po audycji o śmierci Andrzeja. Najpierw matka próbowała odwracać kota ogonem, że niby nie powiedziała nic, a potem, jak zawsze zeszła na swój ulubiony temat zrzucając winy całego świata na ojca Wandzi, że pijak i że zmarnował życie swojej żonie i swoim dzieciom. Potem w końcu powiedziała, że miała na myśli to, że za komuny nic takiego by miejsca nie miało i powinni za to odpowiadać ci, którzy ją obalili.

Wanda wiedziała, że kiedy matka obrała sobie temat ojca to potem zawsze perorowała dopóki nie wyrzuciła z siebie wszystkiego, co gryzło ją w ostatnim czasie. Tym razem jednak niespodziewanie starsza Jaworska urwała swój wywód i zapytała z nietypową dla niej troską o samopoczucie córki. Najwyraźniej przeżyty szok i strach nadal malował się na twarzy Wandzi. Młodsza Jaworska opowiedziała matce pokrótce o niepokojącym telefonie i zaraz tego pożałowała.

Lidia przejęła się na tyle mocno, że musiała zażyć lekarstwa. Wanda biegała podając matce leki, coś do picia, pomagając się położyć i czując się winna tego, że doprowadziła ją do takiego stanu. W końcu, kiedy mama usnęła córka przysiadła na brzegu jej łóżka wpatrując się w twarz kobiety. Lidia była nadal w kwiecie wieku, ale życie kilka razy dało jej odczuć swój ciężar. Wanda słyszała o przypadkach, kiedy ludzie młodsi nawet od jej matki dostawali zawału lub udaru. Z troską przyglądała się jeszcze przez chwilę śpiącej kobiecie, ale nic niepokojącego się nie wydarzyło a tętno i oddech starszej Jaworskiej uspokoiły się, więc Wandzia wyszła z pokoju matki zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi.
Efekt tego całego biegania przy matce był taki, że dziewczyna zapomniała na chwilę o Czubie i o telefonie, ale teraz, kiedy została praktycznie sama w mieszkaniu lęki wróciły z nową siłą. Matka zanim usnęła radziła jej zgłosić to na milicję, ale Wanda zwlekała z tym czekając na sygnał od Agnieszki i licząc jeszcze na to, że te pogróżki okażą się niemądrym żartem równie niemądrego kolegi.

Nie było jeszcze późno, ale na dworze zrobiło się już całkiem ciemno. Wanda pozasłaniała dokładnie okna i sprawdziła czy dobrze zamknęła drzwi. Po chwili wahania wyjęła klucze i zamknęła dodatkowy dolny zamek. Dźwięk dzwonka telefonu sprawił, że wypuściła klucze z ręki. Chwyciła za słuchawkę. Od razu wyczula, że coś było nie tak jak tylko usłyszała ton głosu Agnieszki.

- To nie Jacek, prawda?

- Wiesz okazało się, że on jest teraz u rodziców. No i jego siostra mi przysięgła, że on nigdzie nie dzwonił a cały czas miała go na widoku. Wiesz Wanda może chcesz u mnie przenocować?

Wanda bardzo chciała, ale nie mogła tak zostawić mamy. Porozmawiała chwilę z przyjaciółką zmieniając zupełnie temat a potem rozłączyła się tłumacząc się tym, że musiała już szykować się do snu. Wybrała numer na policję.

Dyżurny przyjął zgłoszenie, zapytał o jej podejrzenia, kto to mógł być, czy rozpoznała głos a potem powiedział, że zajmą się tym. Wanda odłożyła słuchawkę nie do końca usatysfakcjonowana, ale nie mogła zrobić nic więcej. Policjanci mieli możliwość sprawdzenia, z jakiego numeru wykonano do niej połączenie i dziewczyna miała nadzieję, że to zrobią. Miała ich poinformować gdyby ktoś jeszcze robił takie żarty, czyli oni uznali to za głupi żart. W końcu nie jeden Jacek robił kawały telefoniczne. Równie dobrze jacyś rozochoceni ludzie na domowej imprezie mogli dzwonić pod losowo wybrane z książki telefonicznej numery. Stamtąd mogli przecież nawet poznać jej imię.

Przed samym położeniem się do łóżka dziewczyna obeszła kolejny raz całe mieszkanie sprawdzając czy pozamykała dokładnie drzwi i okna. Zwykle nie była taka dokładna i nawet dla niej dzisiejsza zmiana w wieczornej rutynie zaczęła przyjmować objawy obsesji. Ale dom był taki cichy i taki pusty. Nawet sąsiedzi, którzy mieli w zwyczaju brak poszanowania dla nocnej ciszy zachowywali się jakby ich nie było. A może rzeczywiście wyjechali? A co jeśli w całym bloku dziwnym zrządzeniem losu były tylko one dwie? Wtedy Wanda usłyszała gruźliczy kaszel jednego z sąsiadów i przez ten mały dowód czyjejś obecności poczuła się lepiej. Zajrzała jeszcze na chwilę do matki a potem skierowała do własnego łóżka.

Żeby dostać się do własnego kąta musiała przejść przez część pokoju wydzieloną dla brata. Jak bardzo żałowała że go teraz z nią nie było. Przez chwilę zastanawiała się nawet czy nie położyć się ·w jego części pokoju, ale to nie miałoby najmniejszego sensu. Nawet gdyby obawiała się, że ktoś miałby napaść na nią w nocy i porwać z domu to zanim dostałby się do jej bardziej oddalonego fragmentu pokoju to i tak musiałby przejść najpierw przez kawałek pokoju należący do Marcina i raczej na pewno zobaczyłby ją śpiącą w tym miejscu. Wanda wśliznęła się pod kołdrę i próbowała pójść w ślady matki i zasnąć, ale nagle wszystko zaczęło jej przeszkadzać. Odgłosy zza ściany, które jeszcze chwilę temu wydawały się jej tak pożądane teraz stały się niepokojące. Co udało jej się zapaść w płytką drzemkę to każdy najmniejszy szmer stawiał ją z powrotem na nogi. Siedziała nasłuchując i próbując zgadnąć czy dźwięk wydał któryś z sąsiadów czy też raczej ktoś kręcił się po jej domu. Próbowała czytać, ale wkrótce zmęczenie sprawiło, że litery jej się mieszały i kiedy po raz piąty czy szósty zaczynała to samo zdanie tylko po to by znowu nie złapać jego sensu odłożyła książkę na półkę.

Leżała wpatrując się w sufit a zegar nieubłaganie odmierzał czas. Doszła do paradoksalnego momentu, w którym przez zmęczenie nie mogła zasnąć. W tym dziwnym stanie umysłu przestała w końcu myśleć o zagrożeniu a zamiast tego jej myśli zaczęły krążyć wokół Andrzeja. Przypomniała jej się sytuacja sprzed lat sama nie wiedziała, dlaczego. Dwójka chłopaków wzięła się jak to dzieciaki za łby. Nie pamiętała już, kto i dlaczego. Zresztą wtedy byle pretekst był dobry do przepychanki. Potem ktoś krzyknął, że idzie chyba ojciec jednego z nich albo jakiś inny dorosły. Wtedy padło hasło: w nogi! No i wszyscy puścili się pędem żeby jak najszybciej opuścić podwórko. Wanda musiała mieć wtedy z siedem czy osiem lat. Nigdy nie była dobra w bieganiu i wtedy też wyprzedzały ją nawet mniejsze dzieci. Andrzej złapał ją za rękę i ciągnął za sobą tak żeby nie odstawała za bardzo od reszty. Dziewczyna otarła oczy rękawem piżamy i zobaczyła mokrą plamę po łzach.

Rano zwlekła się z łóżka i powlokła do łazienki. Zawsze, kiedy zarwała noc wyglądała jak siedem nieszczęść a do tego była zupełnie nieprzytomna. Mamy już nie było, musiała wyjść z domu już jakiś czas wcześniej.

Wanda szła do pracy w porywach wiatru ziewając przeciągle. Była już po jednej kawie a w pracy wypiła kolejne dwie. Nie pomogły jej nic a nic. Każdą rzecz musiała robić dwa razy wolniej i jeszcze poprawiać sama po sobie. Koszmar. Na ostatnich nogach wlokła się do domu a każdy przejeżdżający blisko niej samochód napełniał ją dreszczem strachu. Kiedy dotarła do domu była już tak wykończona, że miała ochotę położyć się przed telewizorem i zostać tam już do rana. Wtedy przypomniało jej się, że przecież był czwartek i tego dnia umówiła się do adwokata. Zadzwoniła z przeprosinami i przeniosła spotkanie na bliżej nieokreśloną najbliższą przyszłość. Czuła, że przez niesprzyjającą aurę i nieprzespaną noc już zaczynało rwać ją w mięśniach. Jeszcze brakowało tego żeby rozchorowała się tuż przed wystawą. Łyknęła Polopiryny, owinęła się w koc i czekała na powrót matki, która, jak co czwartek pewnie poszła odwiedzić swoją znajomą.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 23-12-2011, 14:55   #14
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Plam – oczywiście – nie dało się sprać.

Baśka, po wielu próbach, wykonywanych w ukryciu (nie chciała znosić matczynych „Jak mogłaś , Basiu”, „Przecież wiesz, że to trzeba zapierać” „Najlepsza bluzka, wiesz, ile kosztowała??” – „Wiem, od 5 lat przypominasz mi o tym w każdej sprzyjającej okoliczności” – i ulubione Basi „Pieniądze nie rosną na drzewach”) dziewczyna poddała się, chowając bluzkę pod szafą w swoim pokoju. Nie potrafiła tak po prostu jej wyrzucić. Może bracia podrzucą jej jakiś niemiecki odplamiacz? Albo odetnie rękawy i przeszyje na krótki? Możliwości było sporo, Basia nie planowała odpuszczać. Po prostu nie miała teraz siły na konfrontacje z matką. Od kiedy .. ten.. zamieszkał z nimi, matka poczuła się silniejsza, bardziej pewna siebie. Bardziej skłonna do jeżdżenia Basi po głowie. A może po prostu chciała pokazać .. temu.. że potrafi wychowywać Baśkę (jakby go to coś obchodziło.. on myślał tylko o tym, żeby Basia się stad wyniosła i żeby jej pokój przerobić na sypialnie, z której nie będą z matka wychodzić). Basia zaczerwieniła się, zażenowana myślą, że jej matka może uprawiać seks. Kochać się. Nawet nie chodzi, że z tym… no, z tym. Chodzi, że w ogóle. „Ty głupia myślisz, że niby skąd się wzięłaś?” – powiedziało coś jej w głowie „ Niepokalane poczęcie?” „Wcale nie, wiadomo, ze oni kiedyś, ale żeby teraz? Matka nie powinna ..” „Bo?”” Basia przestraszyła się, nie będzie się kłócić sama ze sobą, nie zeswirowała, po prostu wiedziała, że to z tym jest niewłaściwe. I tyle. Żeby zająć myśli czymś innym otworzyła swój tomik Gałczyńskiego, starym sposobem na chybi-trafił. Zobaczymy, jaka tym razem poeta da jej wskazówkę.

Oto widzisz, znowu idzie jesień,
człowiek tylko leżałby i spał...
Załóżże twój szmaragdowy pierścień:
blask zielony będzie miło grał.

Lato się tak jak skazaniec kładzie
pod jesienny topór krwawy bardzo -
a my wiosnę widzimy w szmaragdzie,
na pierścieniu, na twym jednym palcu.


Tak jak skazaniec … dziewczyna przeczyta wers raz, potem drugi, i kolejny, i kolejny.
Nie, to chyba chodziło o to, że jest jesień. A nie o żadnego skazańca. Na pewno tak.

-----

Dni mijały jeden za drugim, podobne do siebie jak paciorki jednego różańca, wypełnione dziećmi i deszczem. Pogoda nie zachęcała do spacerów, więc Basia – usilnie starając się unikać spotkań z matką i tym - sporo czasu spędzała w pobliskim Domu Kultury.

Teraz tez siedziała nad rozłożonymi arkuszami papieru pakowego, ze swoja koleżanka Grażynką i wspólnie starały się narysować coś, co przypominało będzie dekoracje świąteczna. Maluchy z grupy teatralnej przygotowywały się do jasełek.

- No co ty – roześmiała się Grażynka – Tu nie może być owieczek, Staś i Zuzia będą owieczkami, tu musi być cos bardziej ogólnego… choinki?
- Drzewkiem ma być ten maluch, co nic nie mówi, nie możemy mu robić konkurencji – odpowiedziała Basia.
Chichoczac i przekomarzając się zaczęły malować pastą do zębów śnieżne zaspy.
Po kilku chwilach usiadły na podłodze i oparły się ścianę, a śnieżny podkład sechł, wypełniając kulisy sceny miętowym zapachem. Zapadał wczesny zmierzch, rozkładając miękko cienie po kątach zaplecza.

- Wiesz - zaczęła Basia – Nikomu o tym nie mówiłam, ale cos mi się przytrafiło…
Grażynka spojrzała na przyjaciółkę.
- Wracałam od ciotki, wiesz…
Basia opowiedziała całą historię.
Grażynka – skupiona, cicha, wysłuchała poważnie, bez durnych okrzyków „No co ty!” i „To straszne” albo „To niemożliwe”.
- Jak wyglądała ta kartka? – zapytała w końcu.
- Mam ja w domu.. zwykła, wydarta z zeszytu, słowa napisane długopisem.
- Czyli wygląda na to, że ten facet mógł napisać ja tam, w pociągu. Skąd znał twoje imię? Przedstawiała się tym dziewczynom?
- Nie, nic nie mówiłam, byłam zmęczona, nie chciałam rozmawiać…
- Nie wierzę w czytanie w myślach – Grażynka – racjonalna, twardo stapiająca po ziemi – pokręciła głową – musiałaś mieć przy sobie coś z imieniem. Myśl Baśka.
I Basia zaczęła się zastanawiać. Bilet, portfel, klucze, parasolka, szczoteczka do zębów i zapasowe majtki w plecaku (o Boże, jaki wstyd, chyba tam nie zaglądał) i książka.

Barbarze Zielińskiej, za wzorowe zachowanie, zaangażowanie w prace szkoły i wybitne osiągnięcia w nauce, z życzeniami powodzenia w dalszej edukacji.
Dyrekcja, Wychowawczyni i Grono Pedagogiczne Liceum medycznego”.

- Psychologia rozwojowa Żebrowskiej – wyszeptała Baśka, blednąc.
- Co? – nie zrozumiała Grażynka.
- Nagroda z liceum… wzięłam sobie do poczytania w pociągu.. z dedykacją. O Boże, grzebał mi w plecaku…
- Ale cię nie okradł – zauważyła trzeźwo Grażyna – Nie nakręcaj się, Baska. Miałaś dowód?
- Nie…
- Więc nie zna twojego adresu. Nie masz się co martwić. Miałaś dużo szczęścia, nie zabrał ci nic, tylko wypisał tą głupia kartkę. Zapomnij o niej i już. Basiek Zielińskich jest jak psów. Miałaś więcej szczęścia niż rozumu. I nie spij więcej w pociągach.

Baska chciała się obrazić, ale pomyślała, że przyjaciółka ma racje. Miała popularne nazwisko. Oczywiście, świadomość, że obcy facet – jakiś świr, jak widać - grzebał jej w plecaku (choć książka była w zewnętrznej kieszonce, łatwo dostępna, pewnie nawet nie widział tych nieszczęsnych majtek) a potem rozchylał płaszcz nie była przyjemna. Ale cała sprawa znalazła proste, logiczne wyjaśnienie. Basia uspokoiła się.

- Dobra, Graża – zaordynowała - podkład wysechł, zabierajmy się za szczegóły.

----

Kolejnego dnia wracała skonana bardziej niż zwykle, dzieciaki były nieznośne, małe, wstrętne potwory, nigdy nie będzie miała swoich dzieci. No, w sumie były całkiem miłe, tylko rozwrzeszczane. Ciągłe leje, nie mogą chodzić na plac, to marudzą. Małe słodziaczki.

Pan Henio w bramie zaskoczył ją. W pierwszej chwili wystraszył, ale głównie zaskoczył. Stał .. jakby chciał coś powiedzieć. Jak posłaniec – przemknęło jej przez głowę – jak posłaniec bogów. „Co za durne skojarzenia” skarciła samą siebie. Myśli uwielbiały wymykać się jej spod kontroli, rozbiegać na boki, jak niesforne stado psów, zalewając jej umysł nieprzerwanym, trudnym do opanowania, potokiem skojarzeń.

– Znaleźli Andrzeja... Basiu – usłyszała głos pana Henia - Niedaleko stąd, w dawnej cementowni za przemysłową. Martwego. Zamordowano go ...

Zamordowano? Odburknęła coś i pobiegła do domu. Trzęsącymi się rękami wyszarpała tomik z półki z książkami. Otworzyła w miejscu, gdzie ciągle - jak zakładka - tkwiła karta z pociągu. Sucha, lekko fioletowa. Tusz leciutko rozmazany przez wilgoć.

Oczy dziewczyny przesunęły się wyżej, zahaczając o tytuł wiersza.

Tylko nieboszczyk

Basia zachłysnęła się, nie mogąc pomieścić fali emocji, która wezbrała w jej ciele.


Tylko nieboszczyk jest wytworny.
Nie przerywa nikomu. Nie trzęsie głową.
A gdyby mógł mówić, to na pewno
wyrażałby się naukowo.

Tylko nieboszczyk nie jest zbyt ciekawy.
Gazet nie czyta. Nie chodzi na filmy.
Nie unosi się. Nie upuszcza łyżeczki do kawy.
I nie plotkuje. Jednakowo dla wszystkich przychylny.

Tylko nieboszczyk ma ustalone opinie.
Czasem mruczy. Lecz nie należy do żadnych grup.
Lekki, leciutki przez mało zbadane regiony płynie.
Stuprocentowy trup
.


TY MOŻESZ BYĆ NASTĘPNA, BASIU. Stuprocentowy trup.

Słowa zlały się w jej umyśle w jeden wers. Przykleiły do mózgu jak wilgotny skrawek papieru do ścianki butelki. I nie chciały się odkleić.

TY MOŻESZ BYĆ NASTĘPNA, BASIU. STUPROCENTOWY TRUP.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 23-12-2011, 19:46   #15
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wtorek, 22.10.1991 r. Godzina 23:54

- Zawsze w Ciebie wierzyłam, wiesz?
- Wiem. Nie miałaś wyjścia.

Magnetofon wygrywał cicho jedną z tych ballad, przy których zakochani czują nieodpartą chęć tulenia się do siebie, od teraz, aż do dnia końca Światów. Gosia i Grzesiek kołysali się lekko w rytm muzyki, patrząc sobie w oczy. Nic dziwnego, że żadne z nich nie mogło oderwać wzroku, wszakże oczy są zwierciadłem duszy, a oboje mieli piękne dusze.

- Ogromnie się cieszę, misiu. Twoje marzenia zaczynają się powoli spełniać.
- I ja się cieszę, że Twoje jest bliskie spełnienia. Jeszcze rok...
- Troszkę ponad rok.
- Dobrze, troszkę ponad rok i...
- Oj, nie ma co krakać, jeszcze praca inżynierska, ja nie wiem, jak ja ją obronię.
- To akurat proste. Zaprojektujesz mi największy klub w Mieście, żebym mógł tam godnie prezentować mój wybitny talent. Ktoś go zbuduje i nazwie moim imieniem, bo będę już sławny. Pomysł masz, motywację masz. Inżynierką się nie martw. Póki co idzie Ci świetnie, i na tym się skupmy.

Pocałunek trwał nie więcej niż pięć sekund.

- Zdecydowanie musimy się na tym skupić. Chyba, że jesteś zmęczony... Nie chcę Cię zajeździć na śmierć.
- O to się nie martw, jestem nie do zajeżdżenia.


***

Środa, 23.10.1991 r. Godzina 23:38

- Do ciebie. Leżała na korytarzu. Ktoś ją wsunął pod drzwi. Tajemnicza sprawa. To od kochanki?- spytała w żartach Małgosia, podając Grześkowi kopertę. Ten spojrzał na nią, przełykając ostatni kęs kanapki, ale nic nie odpowiedział. Bo faktycznie sprawa była dość nietypowa, kto i dlaczego mógłby podrzucić mu taki anonimowy liścik? Może faktycznie ma to związek z jedną z jego byłych partnerek? Może któraś postanowiła go powiadomić, że jest ojcem, albo że nadal go kocha i szpieguje jego i Gosię? Może postawi ultimatum w stylu "Albo ta suka zniknie z Twojego życia, albo ją zarżnę i nakarmię nią koty", albo po prostu musi wyrzucić z siebie dawne żale czy uczucia... A może...

Przestał się zastanawiać nad tym, skąd to się wzięło, postanowił po prostu sprawdzić zawartość. Już wystarczająco dużo głupich i wręcz niedorzecznych opcji przyszło mu do głowy.
- Od kochanki, albo od kochanka...- wymruczał, zerkając na dziewczynę i rozdzierając brzeg koperty.

Wyciągnął pierwszą kartkę. Cienka, zapisana drobnym drukiem, z numerowanymi wersetami, od razu skojarzyła się Grześkowi z Pismem Świętym. Nie mylił się.

Nie miał pojęcia, jaki cel mógł mieć ktoś, wysyłając mu fragment biblii. Dopiero gdy przeczytał fragment i zobaczył zdjęcie, nachodzić go zaczęły okropne przypuszczenia.

- Boże... Daj, nie patrz na to.- Zabrał porzucone na stole zdjęcie i przyjrzał się jeszcze raz denatowi. To był Czubek, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Zamordowany, w okropny sposób.

- Co to jest? Jezu, Grzesiek, co to ma być?! Kto to przyniósł?!
- Nie wiem, kurwa, nie mam pojęcia...
- Co jest na tej kartce? Pokaż mi...
- Nic takiego, wycinek z biblii.
- Co? Daj.
- Ktoś sobie robi jaja,tyle.
- Daj to.


Wichrowicz przyglądał się zdjęciu, nie mógł uwierzyć, że naprawdę coś takiego spotkało kogoś, kogo znał. I, że być może to samo spotka jego samego.
Chociaż w cytacie nie ma ani słowa o zabijaniu kalekich, tylko o zakazie zbliżania się do Boga i miejsc świętych. Czy możliwe, że Andrzej też dostał podobny list? Czy jakiś wariat, który uważa się za wysłannika bożego, karze ludzi na podstawie swoich luźnych i zapewne zbyt surowych interpretacji wyrwanych z kontekstu fragmentów Pisma Świętego? Czy możliwe, że Andrej nie był pierwszy, ani ostatni?

- O Boże! Musimy to zgłosić na policję! To groźba!
- Myślisz, że oni coś pomogą?
- Oczywiście! To ich praca.
- Tak, za PRL-u też to była ich praca, i co?
- Och, przestań! Teraz to zupełnie inne czasy, wszystko się zmieniło! Spójrz na ulice, sklepy, kina... Idziemy do przodu, komunę mamy za sobą. Muszą coś zrobić! Ktoś przysyła nam takie okropne zdjęcie i cytat, który Cię dyskryminuje i poniża, nie mogą tego zignorować przecież!


Grzesiek przemilczał fakt, że znał denata, Gosia i tak już wystarczająco się wystraszyła. Mimo iż on był odbiorcą, jej również grozi niebezpieczeństwo. Głupi żart, czy nie, musi to zgłosić.

- No tak, racja. To nie może... Jutro przed pracą pójdę na komendę. Rano, żeby zdążyli spisać zeznania przed jedenastą, nie mogę się spóźnić do pracy...
- Boże... Czego ktoś może od ciebie chcieć?
- Nie mam pojęcia, co komu przeszkadza moje kalectwo, ani skąd o nim wie... Nie przejmuj się, to pewnie tylko jakiś durny żart... może Cerbera? To idiota, nie ma wyczucia w takich sprawach... Za grosz empatii, mówię Ci.
- A co, jeśli ktoś się tu zakradnie?
- Nikt się nie zakradnie, obiecuję. Zadbam o to, a Ty idź się połóż, dobrze?
- Ale...
- Nie, kocie, bez ale. Idź prosto do łóżka, puść sobie Joplin na magnetofonie, tylko cicho i śpij. Dobranoc. I nie myśl o tym.
- Dobranoc.


Markotna i nadal blada Gosia wyszła z kuchni, Grzesiek zaś nadal przyglądał się zdjęciu. Sam nie wiedział, co chciał zobaczyć. Może kogoś innego, leżącego tam zamiast Czubka, może ślady niestarannie wykonanej charakteryzacji, a może człowieka robiącego zdjęcie.

Musiał iść na komendę, tak jak obiecał Gosi, lecz sama myśl sprawiała, że zadrżał. Najpierw spotyka Gutkowskiego, a teraz zmuszony jest udać się na komisariat. Z jednej strony, dobrze mu się wiedzie, ale z drugiej- przeszłość daje o sobie znać. Donos, wypadek... To wszystko, mimo iż w dużej mierze niezależne od niego, teraz przysparzało mu nie lada kłopoty, i masę nerwów. Na szczęście, jest druga komenda w mieście, przy Bukowej. Kawałek dalej, ale przynajmniej załatwi wszystko na spokojnie. Pojedzie tam i zrobi wszystko, żeby policja złapała osobę za to odpowiedzialną.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 23-12-2011 o 19:48.
Baczy jest offline  
Stary 23-12-2011, 20:39   #16
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Ach, nie płacz, nie płacz,
to jest takie nic, smutne ucichanie,
a właściwie to jest cisza pierwsza i jedyna...
usychające kwiaty nad mdlącym posłaniem...
i właściwie nic...
i pusta głębia...
nocą cichy las bezczuciowych istnień,
wyblakłe jaźnie trwające bezdrganiem.
A właściwie to jest tylko wielkie zakończenie
nieskończonym snów...
nieznane cierpienie...
Ach, nie płacz, nie płacz...
Już cię nie rozumiem...
Wiersz autorstwa K.K. Baczyńskiego „Śmierć”.




Dla niektórych błogosławieństwem jest życie spokojne, wręcz monotonne, pozbawione poważniejszych zmartwień poza troskami dnia codziennego. Dla innych taki wegetatywny wręcz stan wiał nudą. Nie oszukujmy się jednak. Dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa żyje dniem codziennym. Mniej lub bardziej bezrefleksyjnie. Jak niższe formy życia, chociaż w sposób dużo bardziej subtelny, próbując zaspokoić swoje podstawowe potrzeby ludzkie.

Czasami jednak gwałtowne wydarzenia wstrząsną jakąś społecznością, pozostawią po sobie niezatarte piętno. Bliznę na spokojnej wydawałoby się strukturze. Tak było w przypadku tych ludzi, którzy znali zamordowanego w okrutny sposób Andrzeja Czubę.

Świat niektórych z nich miał za niedługi czas wywrócić się do góry nogami. Mieli poczuć, czym jest groza, czym jest przerażenie, czym jest zło i okrucieństwo tak straszne, że brakowało w ludzkim słowniku wyrazów, które mogłoby je opisać. Chociaż nie! Język ludzki akurat pod tym względem jest niewątpliwie bardzo bogaty.

Nekrolog ukazał się w czwartek. Pogrzeb o godzinie 12.00 na cmentarzu przy Klasztornej. Wcześniej msza święta o dziesiątej w kościele Najświętszej Marii Panny przy ulicy Bogurodzicy. Proste słowa wydrukowane czarnym tuszem na białej kartce. Kropka nad „i” czyjegoś życia. Smutny epilog czegoś, co mogło stać się naprawdę wartościowe, lub zmarnować na którymś z licznych zakrętów życia.


* * *


Tymczasem jednak mijały kolejne dni, aż nadszedł piątkowy wieczór dnia 25 października 1991 roku ...

Ponury, deszczowy i szary. Jak zawsze o tej porze roku w Mieście. Nikt nie wiedział, że dzień ten zapisze się w historii meteorologii, jako dzień narodzin Sztormu Stulecia. Właśnie w tym czasie w okolicach Bermudów na Atlantyku narodził się cyklon tropikalny o imieniu Grace, który w oka mgnieniu zasilany ciepłymi wodami Prądu Zatokowego przeobraził się w huragan pierwszej kategorii.
Nad Miastem też zbierała się burza. Ale tylko nad głowami kilkorga nieświadomych tego faktu osób. Tak, piątkowy wieczór na pewno każdemu z nich zapadnie w pamięci ...


TERESA BUŁKA - CICHA

Pogoda była fatalna, ale Teresa nie mogła pozwolić sobie na narzekanie.

Dzisiaj miała robotę u Gadowskiego od dwudziestej pierwszej. Niektóre, z co bardziej wpływowych klientek nie chciały odwiedzać kliniki w dzień i doktor umawiał je na wizyty o tak dziwacznych porach. Teresa musiała przyznać, że wtedy lekarz zachowywał się przyzwoicie. Zawsze za takie ekstra wizyty płacił większą stawkę asyście.

Co prawda Paweł zazwyczaj patrzył dziwnie na te jej krótkie dodatkowe dyżury, ale nie robił wstrętów, gdy przynosiła do domu większe pieniądze. Sam miał spory problem z zarabianiem na utrzymanie rodziny. Pracował nieregularnie, niekiedy zawalał terminy lub coś spartolił. Tylko fakt, że Marek – szef warsztatu gdzie pracował Cichy – znał Pawła od dziecka i był dla niego pobłażliwy.

Teresa odmierzała czas, jaki potrzebowała, aby dojechać do gabinetu Gutkowskiego, biorąc poprawkę na pogodę. Miała jeszcze chwilę, więc została, by wypić kawę i pogadać z koleżankami z pracy.

- A wiecie, że szpital na Kasztanowej zwalnia jedną piątą pielęgniarek – narzekała pani Ela pakując sobie do ust czekoladkę z bombonierki od rodziny jakiegoś pacjenta. – Wspomnicie moje słowa. Na nas też przyjdzie pora. Przeklęte bezrobocie. Po kapce koniaczku? Ordynatora nie było to pacjent nam zostawił. Żal by było, by się zmarnował.

- A odrobinę i owszem ... – pani Luśka podstawiła szklankę z herbatą. – Możesz kochanieńka nalać.

Umoczyła usta w „doprawionej” herbatce uśmiechając się z zadowoleniem.

- Na pewno najpierw zwolnią takie jak ja, stare baby po pięćdziesiątce – dodała pani Luśka ponurym tonem.

- Albo takie, jak ja, młode i mniej doświadczone – powiedziała Teresa kończąc kawę. – Muszę lecieć.

- A kto by młode i ładne zwalniał – pokręciła głową pani Ela.

- Na pewno nie doktor Gadowski – powiedziała pani Luśka spoglądając znacząco w stronę wychodzącej Teresy.

- Dobranoc paniom – odpowiedziała młodsza pielęgniarka ignorując wyraźny przytyk i opuszczając dyżurkę.


* * *

Na miejsce dotarła kilkanaście minut przed czasem. Miała szczęście i trafiła na „zieloną falę”.
Swoja prywatną praktykę doktor Gadowski prowadził na obrzeżach Centrum Miasta, w najstarszej dzielnicy willowej w mieście.

Nikogo jeszcze nie było w wynajmowanej sali zabiegowej, ale Teresa nie przejmowała się tym, bo miała zapasowe klucze.

Teresa zdjęła płaszcz, umyła ręce i zajęła się przygotowaniem gabinetu do zabiegu. Robiła wszystko z rutyną i profesjonalnie układając narzędzia i przybory tak, aby były pod ręką w czasie zabiegu. Skończyła dziesięć minut przed czasem więc włączyła radio i czekała na pojawienie się Gadowskiego.

Nagle usłyszała dziwny dźwięk. Niepokojący. Nieuchwytny. Drażniący jej zmysły na jakimś trudnym do wytłumaczenia poziomie. Wyłączyła radio i zaczęła nasłuchiwać z bijącym sercem.

Teraz usłyszała to wyraźnie. Płacz dziecka. Albo miauczenie kocięcia. Dźwięk dochodził zza drzwi toalety dla gości i personelu. Zachowując swoją zimną krew Teresa ruszyła w tamtą stronę, otworzyła drzwi i zapaliła światło.

Toaleta była niewielka. Sedes, umywalka, lustro, w którym zobaczyła swoją bladą, nieco wystraszoną twarz. Dźwięk dochodził spod opuszczonej klapy od sedesu. Drżącą dłonią Teresa podniosła ją ostrożnie do góry zaciskając zęby, aż do bólu.

To, co ujrzała w sedesie spowodowało, że omal nie uciekła z krzykiem.

W bajorze krwi zmieszanej z wodą w muszli leżał rozwinięty, ludzki płód. Dziwaczna, ociekająca krwią i płynami ustrojowymi hybryda dziecka i embriona. Z oczami, które patrzyły wprost na nią ze złośliwym okrucieństwem.

Teresa wrzasnęła przeraźliwie, trzasnęła klapą od sedesu i wybiegła z toalety.

- Co się stało? – Gadowski właśnie wchodził do poczekalni, a w raz z nim wilgotne i zimne powietrze nocy. – Czemu krzyczałaś?

Ale to nie był koniec koszmaru. O nie! Za Gadowskim stała klientka. Blada, jak sama Teresa. Nic dziwnego. Oczy starszej i młodszej siostry spotkały się ponad zdezorientowanym i chyba nieco podenerwowanym doktorem Gadowskim.



HIERONIM BUŁKA


Praca pozwoliła Hieronimowi na chwilę zapomnieć o śmierci kolegi z podwórka. Pisma, szukanie kruczków prawnych i paragrafów było na tyle absorbującym zajęciem, że pozwoliło przynajmniej na jakiś czas zapomnieć o tragedii, jaka spotkała Andrzeja.
Nie mógł o tym myśleć, bo by zwariował. Chociaż czasami myślał, co za człowiek mógł zabrać życie w taki sposób innemu człowiekowi. Na samą myśl o tym, jak zabito Andrzeja robiło mu się niedobrze.

- Panie Hieronimie – jak zawsze w pracy Renata Jasińska zachowywała profesjonalny chłód. – Pan Sławomir Mrozowski zachorował, a na jutro potrzebuję pilnie jego interpelację. Zostanie pan dzisiaj po godzinach i dokończy pracę kolegi.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Z tego, co wiedział, mąż Czarnej Mamby wracał do domu dzisiaj wieczorem. Czy to dlatego zostawiła go w biurze, czy też ...

- Oczywiście, pani mecenas – odpowiedział jednak uprzejmie.
- Nie ma na tą chwilę pilniejszej sprawy – dodała jeszcze nieco łagodniejszym tonem. – Niech to będzie dla pana wskazówka, jak bardzo cenimy pana pracę w naszej kancelarii mimo pana ukończonego doświadczenia.

Podziękował uprzejmie.

- Pani Jankowska – szefowa już skoncentrowała uwagę na ich specjalistce od personelu. – Proszę mi przygotować wypowiedzenie z pracy dla pana Mrozowskiego. Nie znoszę ludzi, którzy zawodzą moje zaufanie.

- A podstawa prawna? – zapytała nieroztropnie Jankowska.

- U licha ciężkiego – Jaworska odwróciła się, tak że Hirek mógł poczuć zapach jej perfum. – Jest pani prawniczką, czyż nie. Na pewno znajdzie pani odpowiedni paragraf, który uniemożliwi mu skarżenie się do Sądu Pracy. Prawda.

Jankowska nie była jednak głupia.

- Oczywiście, pani mecenas.


* * *


Plany piątkowego wieczora poszły w zapomnienie. Hieronim miał się dzisiaj spotkać z Lwowskim, by pogadać o pogrzebie Andrzeja, ale udało mu się go złapać w pracy i odwołać spotkanie na niedzielę przed południem. Praca była najważniejsza. Wiedział, że nie może dać ciała, bo Czarna Mamba go zje żywcem.

Kancelaria opustoszała. Pozostał w niej jedynie Hieronim otoczony notatkami, kodeksami i casusami. Sprawa, którą prowadził Mrozowski nie była łatwa i nawet mocna kawa nie pomagała rozwiązać problemu „z marszu”.

Hieronim czuł się zmęczony i potrzebował chwili wytchnienia. Spojrzał na zegarek. Za kwadrans dziewiąta. Towarzystwo właśnie zbierało się w „Miejscu”, a on orał swoją pańszczyznę, jak głupi osioł. No, ale wiedział, że teraz gra o swoją przyszłość zawodową. Walczy o spełnienie marzeń i ambicji.

Podszedł do okna, z którego miał widok na ulicę. Nie było jednak, na co specjalnie zerkać. Szaruga i ciemność poprzecinana rozmytymi światłami lamp i samochodów.

I wtedy, w odbiciu szyby, Hieronim dostrzegł jakiś gwałtowny ruch w zaciemnionej części kancelarii. Bułka obrócił się równie gwałtownie z bijącym sercem. Przez chwile poczuł się, jak mały chłopiec w ciemnym pokoju. W takiej chwili dźwięki stają się dziwnie wyraźne a uczucie, że nie jest się samemu w pomieszczeniu jest dziwnie intensywne jak i kompletnie irracjonalne.

Tak właśnie czuł się Hieronim w tej chwili.

- Jest tu ktoś? – zapytał głośno, licząc, że dźwięk własnego głosu doda mu odwagi.

Odpowiedziała mu, jak można było się domyśleć, cisza. Przerywana jedynie zawodzeniem jakiegoś psa na ulicy.

- Jest tu ktoś? – powtórzył Hieronim jeszcze głośniej i ruszył w kierunku, gdzie dostrzegł poruszenie.

Czy też, co było bardziej prawdopodobne, odbity cień w szybie. Złudzenie optyczne spowodowane zmęczeniem i stresem.

I wtedy usłyszał dźwięk. Cichy. Nieco metaliczny. Jakby jakiś niewielki, metalowy przedmiot toczył się po marmurowej posadzce, z której Czarna Mamba była taka dumna. Dochodził z poczekalni, a w ciszy pustego pomieszczenia wydawał się być nienaturalnie głośny.

Ostrożny do granic możliwości Hieronim wyszedł do poczekalni i zapalił światło. Pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć krzeseł, stolika z prasą dla klientów oraz sztucznej palmy w doniczce w rogu.
Już miał zbesztać się w myślach i wrócić do pracy, kiedy jego spojrzenie przykuło coś leżącego na środku marmurowej posadzki. Niewielki, złoty, okrągły przedmiot.

Zaintrygowany Hieronim podszedł do znaleziska i zmartwiał. Przed nim leżała złota, umorusana błotem i wilgotną ziemią obrączka.



PATRYK GAWRON

Śmierć „Czubka” wstrząsnęła Gawronem bardziej, niż sądził. Znał chłopaka dobrze. Rozmawiał z nim i żartował do łez wydawać by się mogło, jakby to było wczoraj. Chociaż minęło już kilka dobrych lat. No, ale to był „Czubek”.

Wypite piwko przyjemnie współgrało z pierogami. Mając takich przyjaciół, jak Teresa, Patryk mógł uważać się za szczęściarza.

Następnego dnia złamał zasady związane z niepiciem. Kiedy robił drobne sprawunki do domu w „Społem” na rogu przez przypadek usłyszał rozmowę dwóch starych bab na temat „Czubka”. To otworzyło tamę. Poza bułkami Gawron kupił dwa tanie wina, a potem wypił je w okolicach pory obiadowej. I tak długo wytrzymał.

Kiedy się obudził miał jedynie tyle sił, aby wrócić do łóżka i zasnąć. Ale nie na tyle dużo, aby następnego dnia nie powtórzyć rytuału. Miał głęboko gdzieś spojrzenie baby zza kasy w sklepie i jej wzroku mówiącego: „taki młody, a już żul”. . Nawet nie pamiętał, czy przypadkiem nie odpowiedział jej coś chamskiego i wulgarnego, a nawet jeżeli tak, to sama sobie była winna.

Zakupione trzy „mózgotrzepy” posłużyły mu za obiad. Wypite prawie na czczo w łzawej atmosferze pijackich toastów do lustra ku pamięci „Czubka” wypełniły Patrykowi piątkowe popołudnie. Ktoś chyba nawet pukał do drzwi, ale Gawron był zbyt pijany, by temu komuś otworzyć i się przejmować niespodziewanym gościem.

Pił, słuchał punka i śpiewał ochrypłym głosem, aż do momentu, gdy zapadł w sen.


* * *

Obudził się, kiedy za oknami było już ciemno. Babciny zegar pokazywał dziewiątą wieczorem. Głowa Patryka wydawała się być pudłem rezonansowym, w którym dźwięki nabierały jakiejś niespotykanej głębi.

Słyszał pociąg jadący torami przy Kolejowej, pijacki śpiew starego Walonka spod ósemki – pijaka dużo starszego stażem, niż Gawron. Słyszał charakterystyczne buczenie źle odłożonej słuchawki od telefonu. Wisiała smętnie na rozwiniętym kablu prawie dotykając podłogi. Patryk nie pamiętał, kiedy i z kim rozmawiał. Ostatnie kilka godzin było dla niego typowym „urwanym filmem”.

Kapanie wody z nie dokręconego kranu w łazience doprowadzało go niemal do szewskiej pasji. Po kilku nieudanych próbach uciszenia kranu wrzaskami Patryk zwlókł się z fotela, w którym zasnął i chwiejnym krokiem, podtrzymując się mebli i ścian poczłapał do łazienki.

W progu stanął, jak wryty. Ze ściśniętym gardłem i rozszerzonymi ze strachu oczami wpatrywał się w to, co ujrzał po otworzeniu drzwi.

Łazienka spływała krwią. Kafelki, wanna, lustro – wszystko. Krew kapała z sufitu, z którego złuszczały się wielkie płaty farby. Krew kapała z kranu, wyciekała z prysznica, sączyła się ze szczelin między kafelkami na ścianach. I wtedy umysł Patryka, porażony grozą widzianej rzeźni, zarejestrował kolejny dźwięk. Coś gwałtownie poruszyło się w wannie i czerwona ciecz wychlupnęła na podłogę.

Patryk wyjęczał coś nieskładnie i cofnął się o krok. Widział jakąś ociekającą posoką postać wynurzającą się z jego wanny. Kolejny krok wstecz i Gawron zahaczył o coś piętą, stracił równowagę i poleciał do tyłu. Upadł tak niefortunnie, że walnął głową o szafę w przedpokoju. Przed oczami Patryka rozbłysła jasność i chyba na chwilę stracił przytomność.

Kiedy się ocknął leżał w przedpokoju. Potylica pulsowała mu bólem, a kiedy dotknął ją palcami, poczuł coś lepkiego. Spojrzał na dłoń i jęknął cicho. Krew.

Krew!

Wspomnienie upiornej łazienki powróciło, ściskając serce chłopaka bolesnym jarzmem. Na skraju paniki zerknął przez otwarte drzwi do toalety. Zamrugał powiekami ze zdziwienia. Nic.
Żadnej krwi. Łazienka była w takim stanie, w jakim zazwyczaj była.

Gawron jęknął przeciągle. Czyżby wypił aż tyle i wszedł w stan, kiedy jedni widzą białe myszki, pełzające po nich węże lub inne nieistniejące obrazy, a on ujrzał łazienkę skąpaną we krwi? Innego wytłumaczenia nie było.

Rozcięcie na potylicy piekło i krwawiło. Chyba potrzebował jakiejś pomocy.
 
Armiel jest offline  
Stary 23-12-2011, 20:42   #17
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

GRZEGORZ WICHROWICZ

To był wielki wieczór dla Grzegorza. Jego debiut jako muzyka w „Kryształowej”. Czuł się dziwnie już od samego popołudnia.

Nawet sprawa z okropnym zdjęciem i tym dziwacznym cytatem z Pisma Świętego odeszły na drugi plan. Popołudnie zajął mu dobór ubrania na wieczór i wysłuchiwanie rad Gosi, która nie miała zamiaru zostawić go w tej ważnej chwili samego. Jego dziewczyna miała zamiar wspierać go w „Kryształowej”. Grzegorz jednak nie wiedział, czy cieszyć się z tego powodu, czy też mieć powody do jeszcze większej ilości zmartwień.

Wyjątkowo pojechali taksówką. Komunikacji wieczorami zdarzały się wpadki w postaci spóźnień czy wypadnięcia autobusu z kursu, a nie mieli zamiaru spóźnić się pierwszego dnia. Motor odpadał, bo pewnie Max będzie namawiał ich na drinka po występach czy nawet w trakcie, a poza tym padający zimny deszcz nie zachęcał do jazdy w siodełku.

Pracę miał zaczynać od siódmej wieczorem. Krótkie granie, co pół godzinki przez kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut. Potem chwilka przerwy i powtórka. Lokal zamykano o drugiej, chyba, że jacyś wyjątkowo hojni klienci postanowili zabawić się dłużej. Jednak o drugiej w nocy Grzesiek już miałby wolne.

Krzysiek Maksiński przywitał ich serdecznie i zaprowadził do pomieszczeń dla personelu, gdzie mogli zdjąć płaszcze i wypić coś ciepłego. Czekali. A Wichrowicza zżerała od środka trema.


* * *


- Dobra, stary – Max wyciągnął Grześka w kwadrans później. – Siódma. Wchodzisz, chłopie. Rozwal tą budę! - Ostatnie zdanie kolega Grześka podkreślił waląc w plecy Wichrowicza.

Grzegorz wyszedł na zaimprowizowaną scenę skupiając na sobie wzrok części gości. „Kryształowa” predestynowała do rangi lokali „z klasą” tak, że odwiedzający ją ludzie pragnęli uchodzić za kulturalnych i obytych. Nie różnili się jednak za bardzo od gości innych, mniej „szykownych” restauracji. Piątkowy wieczór chcieli spędzić przy alkoholu, muzyce i ewentualnie jakiś tańcach.

W momencie, kiedy Wichrowicz wszedł na scenę stał się innym człowiekiem. Przestawał być kulejącym mężczyzną, a stawał się artystą. Występy publiczne odsłaniały jego prawdziwą naturę i ci, co go dobrze znali, doskonale o tym wiedzieli. Śpiewał i grał a ludzie słuchali, jedli, pili, żartowali, śmiali się unoszeni jego muzyką.
Gromkie oklaski na koniec pierwszego „wejścia na scenę” powiedziały Grześkowi to, co chciał usłyszeć. Powinien mieć tą pracę.

- Świetnie, chłopie – Max nie krył radości waląc Grześka po plecach. – Napij się – podstawił mu drinka. – Zasłużyłeś.


* * *

Było po dziesiątej. Ludzie pływali na oparach alkoholu, a Grzegorz pływał na fali swojej muzyki. To było tak samo, jakby grał na dworcu, ale było mu znacznie cieplej.

Czas zatrzymał się w miejscu. Był tylko rytm, była tylko melodia, była jedynie muzyka.

Grzegorz otworzył oczy po jednym z wolniejszych kawałków i uniósł głowę. Okrzyk zamarł mu w gardle, wciśnięty doń gwałtownym spazmem strachu.

Tuż przed nim, o wyciagnięcie ręki, stał Andrzej Czuba. Ze zmasakrowanej twarzy spływała krew, ze ściśniętych drutem kolczastym ust wydobywał się jękliwy bełkot, jakby nieszczęśnik próbował coś powiedzieć, lecz okrutny knebel nie pozwalał mu wyartykułować zrozumiałego słowa.

Grzegorz targnął się i zaczął krzyczeć, aż ktoś boleśnie nie uderzył go w twarz.

- Grzesiek, Grzechu – ktoś, coś do niego mówił.

- Grzesiaczku – to była Gosia.

Wichrowicz otworzył oczy.

- Co się dzieje, koleżko?! – Krzysiek spoglądał na Wichrowicza z niepokojem. – To tłumy mają mdleć na twój widok, a nie ty masz tracić przytomność na widok tłumu – próbował zażartować Max, ale żart wyszedł raczej słabo.

- Daj mu spokój, Max – powiedziała Gośka, nieco wkurzonym głosem.

- Spokojnie, dziewczyno. Wyluzuj. Odpocznij chwilkę, Grzesiek. Wyjdziesz po kolejnej turze. Każę Basi puścić coś z taśmy.



BASIA ZIELIŃSKA

Basia czuła strach. Nieuzasadniony. Irracjonalny. Jakby wokół niej zaciskała się niewidzialna obręcz pozbawiając ją zdrowego rozsądku.

Wszyscy w kamienicy współczuli pani Ani Czubie straty syna. Chodzili do jej mieszkania podtrzymując dobrymi słowami na duchu. Dodając otuchy. Jakby jakiekolwiek słowa mogły coś zmienić. Andrzej nie żył. Pozbawiono go życia, nim na dobre je rozpoczął. W tak brutalny sposób, że media z niezdrową fascynacją rozpisywały się, iż jego śmierć była „najokrutniejszym mordem w Mieście”.

Młoda Zielińska wypatrywała końca tygodnia, jak zbawienia. Kiedy wychodziła do pracy, było jeszcze ciemno i wydawało jej się, że w każdym ciemnym miejscu czeka na nią przyczajony napastnik. Odżywała w samym żłobku gdzie, otoczona maleństwami, spełniała się społecznie. Dzieci były męczące, ale zrozumiałe. Basia z łatwością dbała o to, aby potrzeby szkrabów były zaspokajane, a obowiązki pozwalały jej zapomnieć o niepokojach i lękach.
Ale potem musiała wracać do domu. Starała się zdążyć przed zmierzchem, ale nie było to proste, więc często musiała stawać czoła swoim lękom nim znalazła się bezpieczna w znajomych czterech ścianach swojego pokoju.

To był azyl Basi przed zewnętrznym światem. Jej bastion, gdzie po całotygodniowym trudzie mogła odpocząć od codzienności. Poczytać, poleżeć, posłuchać muzyki, zrelaksować się. Dzisiejszy wieczór zapowiadał się przyjemnie, o ile to w ogóle było możliwe w tych okolicznościach – szczególnie, że Zbigniew miał nocną zmianę, tam, gdzie pracował. Nie będzie musiała unikać konkubenta matki w drodze do toalety.

Tego wieczora Basia postanowiła poczytać. Lektura była taka sobie i sama nie wiedząc kiedy zasnęła nosem w książce.


* * *


Obudziło ją dziwne uczucie, że nie jest sama w pokoju. Wstrzymała oddech i otworzyła oczy. Lampka dawała sporo światła, idealną ilość do czytania. Z knajpy „U Włodka” dolatywały echa jakiejś pijackiej awantury. Ale to, co niepokoiło Barbarę najbardziej, to było szuranie. Ciche, ledwie słyszalne chrobotanie. Dochodziło z szafy na ubrania.

Młoda Zielińska zamarła. Serce kołatało się jej w piersiach, jak spłoszony ptak.
Szczur. To na pewno był szczur.

Ledwie ta myśl pojawiła się w jej głowie usłyszała kolejny dźwięk. Tym razem o mało nie krzyknęła ze zgrozy. Drzwi od szafy zapiszczały cicho, jękliwie i zaczęły się otwierać.

Najpierw pojawiła się w nich blada ręka, wyraźnie poplamiona zbrązowiałą, zaschniętą krwią. Basia widziała poczerniałe, połamane paznokcie. Bała się, że za chwilę nie utrzyma zawartości pęcherza.

A potem ujrzała twarz wypełzającej z szafy osoby. Oplecioną drutem kolczastym, zmasakrowaną i bladą twarz Andrzeja Czuby.

- Ty możesz być następna, Basiu – wyjęczał niewyraźnie trup i dziewczyna obudziła się z krzykiem.

Spojrzała w stronę szafy. Jej drzwi były zamknięte, ale i tak czuła strach ściskający ją za gardło.



WANDA JAWORSKA


Było już sporo po siódmej, kiedy Wanda czekała na przystanku. Praca w książnicy przedłużyła się w związku z przygotowywaniem do wystawy i dziewczyna zmuszona była pracować w nadgodzinach.

W piątkowy wieczór, w centrum miasta, gdzie mieściła się Książnica, panował spory ruch. Na przystanku oczekiwało sporo pasażerów, ale tramwaj spóźniał się na tyle długo, że na pewno jakiś wypadł z kursu. Nieźle już zziębnięta Wanda mogła jedynie cierpliwe czekać kuląc w sobie, by stracić jak najmniej ciepła.

Kiedy w końcu przyjechał jej numer ludzie rzucili się do wejścia z takim zdziczeniem, że dziewczyna cofnęła się przepuszczając rozpychających się łokciami i wyzywających wzajemnie ludzi. Koniec końców została na przystanku pośród niewielkiej gromadki podobnie jak ona zrezygnowanych ludzi. Z dwojga złego wolała jeszcze odrobinę zmarznąć, niż tłoczyć się jak sardynka z tymi wszystkimi agresywnymi ludźmi.
Tramwaj odjechał a ona i kilku mniej przebojowych pasażerów skryło się pod wiatą, by chociaż odrobinę ochronić przed siąpawicą i wiatrem.

Można powiedzieć, że czekała ich nagroda. Po niespełna trzech minutach przyjechał drugi skład, prawie pusty i dobrze ogrzany.

- Pomoże mi panienka – starsza kobieta zaczepiła Wandę, kiedy ta już wsiadała do ciepłego wnętrza pojazdu.

- Oczywiście – odpowiedziała Jaworska uprzejmie i spełniła prośbę staruszki.

Kobieta była niewysoka, drobna i koścista, – co dziewczyna poczuła ujmując starowinkę pod rękę. Ubrana w czarny płaszcz i opatulona równie ciemną chustą wyglądała, jakby wracała z pogrzebu. Patrząc na jej pobrużdżoną twarz Wanda dawała kobiecince najmniej osiemdziesiąt lat.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję ... – staruszka nie kryła wzruszenia. – Ma panienka takie dobre serce.

Oczy Wandy i starszej kobiety spotkały się ze sobą. Oczy starowinki były ciemnobrązowe, a w mdławym świetle we wnętrzu tramwaju zdawały się być prawie czarne. Wanda, sama dziwiąc się swojej reakcji, zadrżała na widok oczu seniorki. Było w nich coś dziwnego. Jakaś niebezpieczna nutka, jakby staruszka była osobą nie do końca zdrową psychicznie. Dlatego też dziewczyna poczuła się nieco pewniej, kiedy staruszka usiadła na miejscu zaraz przy wejściu, a ona sama przeszła nieco dalej i siadła wygodnie wyciągając książkę.

- W książkach nie piszą prawdy – głos staruszki, prawie przy uchu, zmusił Wandę do podniesienia wzroku. Babcia przesiadła się najwyraźniej w międzyczasie, bo teraz siedziała przed dziewczyną.

- Nie możesz zamykać oczu, Wandziu, na to, co ujrzysz. Bo zginiecie. I nikt po was nie zapłacze.

Serce Jaworskiej zabiło szybciej. Skąd ta dziwna staruszka znała jej imię!? Co to za brednie wygadywała!?

- Co... – chciała zapytać Wanda, ale starucha syknęła tak dziwacznie i przeraźliwie, że głos dziewczynie uwiązł w gardle.

Potrafiła jedynie wpatrywać się w pomarszczoną twarz kobiety i te dziwaczne, czarne jak otchłań oczy.

- Nie przerywaj mi, dziecko, bo nie mam za wiele czasu – kobieta już nie mówiła, raczej warczała. – Zaczęło się. I nie skończy, póki nie umrzecie lub nie powstrzymacie tego. Nie zrobicie tego, co powinniście zrobić.

- Ale ...

- Nie przerywaj mi! – starucha ryknęła tak, że słyszeć ją musieli wszyscy w tramwaju. Jej oddech śmierdział padliną i zepsutymi zębami. – Szukaj klucza. Klucza, rozumiesz. Szukaj go. Musisz....Mój wnuk...

- Wanda?! – ktoś dotknął ramienia Jaworskiej, a ta prawie podskoczyła. – Cześć! Przepraszam. Nie chciałam cię przestraszyć.

Wanda zorientowała się, że drzemie z książką opuszczoną na kolana. Witającą ja była Ewa Przybylska, jej koleżanka ze studiów. Staruszki nie było przed nią. Siedziała nadal na siedzeniu przy wejściu. Tramwaj stał. Chyba już przez dłuższy czas, bo zniecierpliwieni pasażerowie narzekali głośno i patrzyli na zegarki.

- Proszę państwa – głos motorniczej rozbrzmiał w ciszy pojazdu. – Proszę państwa właśnie się dowiedziałam, że linia jest zablokowana. Jakaś biedna staruszka wpadła pod tramwaj, gdzieś przed nami. Dalej nie pojedziemy.

Wandę coś ścisnęło za gardło. Odruchowo spojrzała w stronę siedzenia przy drzwiach. Miejsce było puste.

- Wandziu?- - Ewa szarpnęła ją za ramię. – Co się stało? Strasznie zbladłaś. Idziemy z Oliwką i Martą na drinka. Może chcesz pójść z nami. Szczerze mówiąc, to wyglądasz na taką, co potrzebuje się wyluzować.
 
Armiel jest offline  
Stary 02-01-2012, 17:35   #18
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Wie pani, słyszałam – od brata mojego Krzyśka, jego kumpel pracuje w kostnicy – kobieta po 50, w czarnym płaszczu i toczku pochyliła się konfidencyjnie do rudej sąsiadki, ubranej w kurtkę z wycieranego jeansu - że był cały nagi, obwiązany drutem kolczastym od stóp do głów, jak rolada… Podpalali go…torturowali.
- Nie może być… - ruda dama ścignęła smycz, na końcu której uwijało się również rude, piszczące coś – po co obwiązywać kogoś drutem? I to całego? Podobno tylko na szyi miał, bo uduszony był, normalnie… pewnie samobójstwo. Chociaż.. tak się zastanawiam.. chyba łatwiej zacisnąć gładki drut?
- Nie macie pojęcia, o czym mówicie, drogie panie – włączył się pan Henio do rozmowy. – Witam miłe sąsiadki. To było zabójstwo. Ktoś go powiesił. Pewnie zemsta tych od dolarów... a wiecie panie, że podobno nie miał.. no odcięli mu.. – pan Henio usilnie szukał słowa, które odda jego myśl, a nie zgorszy dam - Wacka? No, męskość.

Panie popatrzyły na niego w przerażeniem w oczach. Ruda pisnęła, złapała rude coś na końcu smyczy i przycisnęła do obfitego biustu. Pan Henio poczuł dumę, jego notowania wzrosły.
- Tak , tak … - powiedział z zadumą, opierając się na trzonku miotły – człowiek nie zna dnia ani godziny…
- Męskość? – dopytała ta w toczku, rumieniąc się lekko na dźwięk słowa – to on był pewnie jakimś zboczeńcem, pederastą! Widziałam w 997… zaczepia taki niewinne dzieci, potem mu się dostaje.. No, ale skoro był pedofilem, to mu się należało, prawda? Jak pomyślę, że to mogło by mojego wnuczka spotkać… - spojrzała na pyzatego malca grzebiącego patykiem w kałuży pod rynną – Sama bym mu obcięła! – dodała wojowniczo.
- Ależ pani Zdzisiu, przecież to nasz Andrzejek, od małego go znamy, jaki z niego pedał, co też pani, ciągle się do dziewuch kleił… - ruda dama była zdegustowana – To pomyłka jakiś bandytów musiała być.. pewnie te zza wschodniej granicy.. wie pani. Albo z Wołomina.
- Pewnie tak
– westchnął pan Henio, zmartwiony, ze damy przestały mu poświęcać uwagę – O, dzień dobry Basiu! – zawołał do wychodzącej z bramy na podwórko dziewczyny.

„Pan Henio, Kowalska i Malinowska … oraz, oczywiście Fizia i Jasiu… matko, nie wypuszcza mnie… może udam, że jestem chora?” – Basia marzyła tylko o tym, żeby dotrzeć do swojego pokoju i odpocząć trochę. Napięcie ostatnich dni było nie do wytrzymania, dopiero u siebie w domu udawało się jej trochę zrelaksować, oderwać się od natarczywych myśli wyżerających jej mózg. Niby nic się nie działo, ale Basia czuła, ze coś wisi w powietrzu… jakby sufit powoli się obniżał, wypierając powietrze z pomieszczenia… „Matka mnie zabije, jak znów udam, ze nie widzę tych plotkar… Mieszkasz między ludźmi, Basiu, i musisz się dostosować do ich zwyczajów – usłyszała w głowie jej głos.- Wychowywałam cię w szacunku do innych. Masz być grzeczna dla naszych sąsiadów”.

- Dzień dobry, panie Heniu – Basia uśmiechnęła się miło – pani Kowalska, pani Malinowska. O widzę, że Fizia chyba wykąpana świeżo… taka puchata. A Jasio jak rośnie.. już by go do naszego żłobka nie przyjęli, za duży…
- A wiesz Basiu, ze tego Andrzeja to spalili i mu odcięli przyrodzenie?
– pani Malinowska nie wytrzymała pierwsza.
- I torturowali go, drutem obwiązali te Ruskie, kolczastym, jak baleron… - dorzuciła pani Kowalska.

Basia zbladła i zachwiała się na nogach.
- Źle się czujesz, Basiu?
-Nie… właściwie... tak, dzieciaki mnie zaraziły, to chyba grypa żołądkowa, pójdę, bo jeszcze Jasio złapie…
- Idź, idź. A na grypę to najlepsza orzechówka.. jak nie macie, to przyniosę wam potem.
– zawołał pan Henio za dziewczyną, która już biegła do drzwi swojej klatki.

Towarzystwo zgromadzone na podwórku odprowadziło ją wzrokiem.
- Taka dziś ta młodzież chorowita.. Nie to, co za naszych czasów, prawda, pani Zdzisiu?
- Pewnie w ciąży jest
- stwierdziła z przekonaniem pani Zdzisia. - Moja córka to też mdlała na początku, albo całe dnie rzygała, jak kot.
- Ale że z Andrzejem?
- zainteresował się pan Henio.
- O Boże, pogrobowiec będzie. - przeżegnała się ruda dama.

***

Basia weszła do domu. W świetle żarówki w przedpokoju jej bladość była wyraźnie widoczna.
- Co się stało? – matka wyszła z kuchni, z zapakowanymi w folie kanapkami i termosem z kawa
"- Widać.. ten wychodził na nocną zmianę. Co za szczęście" – przemknęło Basi przez głowę i rozluźniła się nieco. Ale zaraz spięła na nowo, na widok konkubenta matki.

Kobieta zrozumiała.
- Wykąp się, przemarzłaś – powiedziała miękko – potem zrobię kakao i obejrzymy razem film.. chcesz? Zbyszek i tak wychodzi, mamy duzo czasu.
Basia kiwnęła głową i zniknęła w łazience.

- Chora jesteś? Cos się stało? Martwisz się czymś? – zapytała matka pół godziny potniej, kiedy już siedziały razem na kanapie przed telewizorem. Basia, skulona na kanapie, wpatrywała się w kubek, unikając wzroku matki.
- Myślę.. o Andrzeju. – powiedziała w końcu. Chciała zwierzyć się matce, ale nie potrafiła opowiedzieć ani o kartce, ani o pociagu. Nigdy by juz jej nie puściła do ciotki Halinki. - Malinowska i Kowalska mówiły straszne rzeczy, że go spalili, wykastrowali.. i powiesili na drucie… w gazetach piszą, że to najokrutniejszy mord…
- Nie przejmuj się tymi plotkarami, Basiu. Sama wiesz, ze plotą, co im ślina na język przyniesie, jedna mądrzejsza od drugiej.. ta cała Fizia ma więcej rozumu niż one razem… .. nie maja swojego życia, to się cudzego czepiają. Gazety zawsze przesadzają, żeby się lepiej sprzedać. Wiesz przecież, że Andrzej to był dobry chłopak.. zawsze cię lubił. Pamiętasz? Mi też go żal, i pani Ani takie nieszczęście…
- Pogrzeb w poniedziałek. Pójdziemy razem, pożegnamy go, jak należy.. Zbigniew pewnie nie będzie chciał się zwalniać, razem pojedziemy, we dwie. Najpierw na mszę, potem na cmentarz. I … i odwiedzimy tatę. Chcesz?
- Tak, mamo
– Basia przytuliła się do kobiety, najpierw nieśmiało, ale kiedy ta objęła ja, już pewniej. Poczuła się jakby znów była małą dziewczynką, bezpieczną w objęciach matki.

Film skończył się, Basia wróciła do swojego pokoju, spokojniejsza, nawet lekko rozbawiona komedią. Nie była śpiąca, weszła pod kołdrę i postanowiła trochę poczytać. Najnowszy hit, dziewczyny ze żłobka były zachwycone.
„Zobaczysz Baśka, nic takiego nie czytałaś nigdy, to jest odjazdowe”. No zobaczymy… dla nich najbardziej odjazdowe były harlekiny medyczne z przystojnymi lekarzami w głównej roli. Chociaż to nie wyglądało na harlekina. Coś o dzieciach?
Otworzyła i zaczęła czytać. Książka była durna i tak naciągana, że gdyby Basia była bardziej zrelaksowana, potrafiła by docenić jej wyrafinowany humor i może nawet zaczęła by chichotać.
- Matko, co za bzdury…- mruknęła, czując jak zamykają się jej oczy.

***

Basia krzyczała, krzyk szedł z samych trzewi, ze wnętrzności. Przeraźliwy, świdrujący. Matka wpadła do jej pokoju, złapała za ramiona, potrząsnęła.
- Basiu! Basia! Obudź się! To tylko zły sen.. o Boże, po co z nią rozmawiałam o tym Andrzeju, te durne baby ją nakręciły. – mamrotała pod nosem, potrząsają dziewczyną. Zaczęła gładzic ją po włosach i plecach.
- Mamo.. mamo.. widziałam go, wyszedł z szafy, cały spalony, w drucie. – powtarzała gorączkowo Basia.
- Już, już.. to tylko zły sen, zasnęłaś… nikogo tu nie ma... zasnęłaś nad książka, zobacz.
Spojrzenie Basi powędrowało na poduszkę, gdzie ciągle leżała książka w czarno-czerwonej okładce.

 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 02-01-2012 o 18:01.
kanna jest offline  
Stary 08-01-2012, 16:15   #19
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nie mógł się skupić na pracy. Łapał się na tym że patrzy tępo w akta, przesuwając niewidzącym wzrokiem po kolejnych zdaniach i zanim doczyta do końca to nie wie co było na początku. Słodki Jezu… Czubek. Ciągle nie mógł uwierzyć, że stało się to tutaj, niemalże po drugiej stronie ulicy od domu rodziców. Ilekroć wrócił do rozmowy z Czarkiem i szczegółów tego jak zginął, robił się blady i nie mógł się skupić na niczym. Zbrodnia wstrząsnęła nim bardziej niż chciał się przyznać nawet przed sobą. Teraz dopiero zrozumiał różnicę tym jak takie wieści odbiera się gdy ogląda się je w telewizji i dotyczą obcych ludzi, a wtedy gdy makabra dotyczy kogoś, kogo się znało. Kto w ogóle był zdolny do takiej masakry? Opis Czarka nie pozostawiał wątpliwości, że morderca to chory sukinsyn. Hirek niewiele prowadził spraw karnych, ale wiedział że takiego bestialstwa w Mieście dawno nie wykryto. Drut kolczasty na twarzy… Otrzepało go znowu, zacisnął rękę na gorącym kubku z kawą i wrócił do lektury.

A teraz jeszcze to. Sławek Mrozowski ostatecznie wkurzył Czarną Mambę. Będzie miał szczęście jak tylko wyleci, bo przy odrobinie chęci pani mecenas wraz z małżonkiem mogą mu załatwić taką banicję, że nikt go do roboty w Mieście nie przyjmie. Czasami miał wrażenie że ich macki sięgają wszędzie. Nieodmiennie w takich chwilach zastanawiał się w co on się wpakował. Musiał się skupić na robocie, musiał dokończyć tą sprawę, zanim w poniedziałek rano Mamba mu urwie łeb. Oznaczało to cały piątek i sobotę spędzoną w zasranej kancelarii nad papierami. Wiedział jednak że nie ma wyjścia, miał sposobność zapunktować; przykro mi Sławku, spieprzyłeś sprawę, więc po twoich plecach wlezę szczebelek wyżej. Problem był tylko taki, że kolega zajmował się tą sprawą ponad miesiąc, a on na dwa dni…

Na dalszy plan zeszły próby, coraz absurdalniejsze, domyślenia się kto podrzucił mu kopertę i kto rozwalił szybę w maluchu Tereski. Przygnębiony i wyzuty z energii Hirek siedział i czytał po raz piąty to co zostawił mu Sławek. Szlag, myślał na początku że pójdzie jakoś sprawniej. W końcu przecież miał tylko dokończyć to co zaczął kolega, szybko jednak się okazało że spędzi nad tym kupę czasu. Dobrze że Czarka złapał na telefon i odwołał spotkanie w niedzielę. Do Tereski miał zajrzeć, ale pewnie nic z tego nie wyjdzie. Niepokój o siostrę odezwał się lekkim ukłuciem. Cholera, przecież oni niedaleko mieszkają od…

Przeciągnął dłonią po twarzy i potarł powieki. Był już zmęczony, cały dzień przesiedział na tym syfem, tyle dobrego że zaczynał już mieć plan jak to ugryźć. Skupienie na pracy, pozwoliło mu przestać myśleć choć na parę godzin o tym co się podziało. Kawa przestała dawać już swój zbawienny wpływ na jego umysł, a nie mógł przecież wyżłopać kolejnego dzbanka bo przecież wyspać się też trzeba. Sobota też będzie pracująca. Podszedł do okna. Szare Miasto wpisywało się idealnie w jego przygnębienie i zmęczenie. Wpatrywał się chwilę w stożki żółtawego światła rzucanego na mokre ulice przez latarnie i zastanawiał się czy jednak dobrze zrobił odwołując spotkanie z Czarkiem. W niedzielę pracować już i tak nie będzie, skończy wszystko jutro. Na wybory trzeba iść, przekimać się trochę, może do rodziców zaglądnąć. Przecież obiecał Teresce, że następnym razem wybierze się z nią razem.

Coś mignęło odbite w szybie. W jednej chwili naraz zrobiło mu się gorąco i zimno, włoski podniosły się na karku. Odwrócił się nerwowo i niepewnie. Głos jakoś dodawał otuchy, racjonalizm walczył z atawistycznym strachem. No przecież zamknąłem drzwi, na sto procent.
- Jest tu kto? – powtórzył, będą prawie pewien że to tylko zmęczenie i refleks w szybie. Prawie. Nadszarpnięte nerwy podpowiadały mu na wyprzódki wszelakie pomysły podobne do tych z oglądanych horrorów. Serce waliło staccato, ale Hirek ruszył w stronę ciemnego kąta. Przechodząc koło biurka wziął ciężką kryształową popielniczkę i zacisnął na niej palce.
Dźwięk z poczekalni mało nie wyzwolił tłumionego ataku paniki, poderwał się po czym po chwili wahania ruszył przez krótki korytarz, zapalając po drodze wszystkie możliwe światła.

Nikogo nie ma. Hirek, zaczyna ci odwalać na ostro… Eleganckie wnętrze kancelarii było dokładnie takie samo jak parę godzin temu, kiedy zamknął się w swoim pokoiku. Te same marmurowe posadzki, te same mosiężne wykończenia i obrazy w masywnych, drewnianych ramach. Ten sam styl graniczący z kiczem, który tak podobał się Czarnej Mambie, a mający mówić „to najlepsza kancelaria w Mieście”. Kolejny wolny krok i stanął na środku poczekalni. No nikogo. Serce dalej waliło jednak, tłukąc się w piersi jak przestraszony kanarek w klatce. Sprawdził okno i drzwi, ale wszystko pozamykane na cztery spusty. Odwrócił się i zamierzał wrócić do pokoju, kiedy to zauważył.

Obrączka. Podniósł ją odruchowo i wtedy poderwał się po raz drugi. Niemożliwe żeby leżała tutaj wcześniej, sprzątaczka by podniosła. Ktoś tu był! Rozejrzał się nerwowo ponownie. Powtórnie posprawdzał okna i drzwi. Pociągnął nosem, pobrudzony pierścień pachniał mokrą ziemią i gliną i czymś jeszcze… czymś co skojarzyło się mu makabrycznie. Zapach unosił się w całej kancelarii, nie było możliwe żeby tylko z obrączki. Jezu zaczynam wariować… Grobowy, tak grobowy zapach powodował że Hirek zatrząsnął się i ścisnął mocniej popielniczkę w dłoni. Uspokój się psiakrew. Ktoś to zgubił, któryś z klientów na pewno. Jedzie wodą i ziemią, bo od tygodnia leje. Hirek co z tobą, zachowujesz się jak stereotypowa blondynka z amerykańskich horrorowatych produkcji klasy C. Przyglądnął się dokładnie obrączce, żadnych znaków specjalnych, nic wygrawerowane. Zwyczajna, prosta obrączka. Przez chwilę zastanawiał się nie wiadomo dlaczego, czy to może Czarnej Mamby, ale przypomniał sobie że ona miała bardziej bajerancką jak na nuworyszkę z przerostem ego przystało. Skołatany paranoicznymi obawami umysł podpowiadał kolejne niesamowite rozwiązania. Ta sama osoba co podrzuciła mu kopertę? Ale co to miało niby oznaczać? I po co? Odrzucił najbardziej wariackie skojarzenie, przecież Czubek nie był żonaty. Z tego co pamiętał miał dziewczynę (Monika, tak chyba miała na imię), ale nic o ślubie nie słyszał na dzielnicy. I dlaczego w ogóle o czymś takim myśli? Był chyba bardziej zmęczony niż przypuszczał. Rozważył przez chwilę zostawienie obrączki na biurku recepcjonistki, ale w końcu włożył ją do kieszeni.
Zerknął na zegarek, dwudziesta pierwsza. Koniec z robotą na dziś, nie skupi się na niczym, po tej całej nerwówce. Wyciągnął z biurka taki koniak, który dostał od klientki i po przełknięciu solidnej porcji postanowił wrócić do domu. Oglądał się setki razy przez ramię, klął na czym świat stoi kiedy sprzed nosa uciekła mu czwórka, ale w końcu zabarykadował się w domu. Radek oczywiście pił w Miejscu, ale Hirek nie chciał nawet tam zaglądać. Wiedział że jak tylko się pojawi, skończy się na popijawie, a jutro musiał być w formie. Włączył telewizję, usnął po dziesiątej.

Sobota minęła pracowicie, ale do kancelarii poszedł zaraz z rana. W zasadzie o ósmej już siedział nad aktami. Nie miał zamiaru spędzić tam długich godzin po zmierzchu. Koło południa wiedział już co i jak próbował załatwić to Sławek, krótko po szesnastej położył pisma na biurku Mamby, pozamykał i uciekł stamtąd tak szybko jak potrafił. Koniec długiego pieprzonego tygodnia. Odreagował choć trochę w Miejscu, ale humor nie dopisywał. Obrączka ciążyła w kieszeni. Postanowił w końcu oddać ją w poniedziałek recepcjonistce, może zgłosi się ktoś, kto ją zgubił. Każde kolejne piwo przekonywało go że wszystko to da się wytłumaczyć racjonalnie. Odbicia w szybie, przemęczenie, nerwy, koktajl napędzający paranoję.
W niedzielę zaś odespał do oporu i poszedł na wybory. Komisja w starym budynku szkoły, iluzja że coś jednostka w demokracji znaczy. Krótkie wkurwienie, gdy zobaczył wśród pierdyliardu kandydatów ze stu partii prosiakowatego ulubieńca Czarnej Mamby. Postawił krzyżyk przy jedynce Unii Demokratycznej i wrócił do domu. Pomysł by wyruszyć do Tereski i wyciągnąć ją do rodziców upadł ostatecznie. Postanowił odespać na zapas. Bez Mrozowskiego, przyszły tydzień zapowiadał się równie pracowity. I jeszcze pogrzeb Andrzeja…
 
Harard jest offline  
Stary 09-01-2012, 18:46   #20
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Są takie dni, w które naprawdę lepiej nie podnosić się z wyra. W takie dni może nie chce ci się skakać z dachu wieżowca, ale w pełni rozumiesz gości, którzy to zrobili. Może i sam byś się rzucił, ale to już byłaby czynność wymagająca podniesienia dupy, ubrania się, wyjścia z domu... ostatecznie odechciewa się nawet tego.

- Kurwa mać. - W tych oto niewysublimowanych słowach wyraziłem co mi leżało na sercu. I bynajmniej nie chodziło o rozbitą głowę. Serio, bywało z nią gorzej. Wiecie, jak masz dziesięć lat to jeszcze jakieś wydarzenie: "O Boże! Krew ci z głowy leci! Ło matko! Rozbita! Łojezusmaria! Będziesz miał strupa na mózgu i umrzesz!". Ale powiem wam, że za którymś razem to naprawdę przestaje ruszać. Prosta procedura. Spirytus z apteczki już wprawdzie wychlałem, ale babcia miała gdzieś w chacie płyn lugola. Trochę gazy, zamoczyć, przyłożyć, zaraz będę jak nowy. W wolnej chwili dam Teresce do obejrzenia.

Gorzej z delirką.

Bo widzicie, Patryk Gawron to może pijak, ale nie alkoholik. Pije bo lubi, nie bo musi. Do lustra chleje, tylko w wyjątkowych okolicznościach, film urywa mu się rzadko, a już na pewno, kurwa, nie widzi białych myszek! Ani krwawych łazienek!
I że co teraz? Może jeszcze na odwyk mam się zapisać? Takiego wała. Cholerny Lwowski i jego proszki. Mówił nie mieszać, to nie będę mieszać.

Postanowiłem.

Koniec z lekami.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=U9NPbYdECc4[/MEDIA]

Przekopałem się przez poradniki babci. Delirium tremens to objaw odstawienny. U degeneratów - do których się nie zaliczam - występuje zwykle jakieś trzy dni po odstawieniu flaszki. No i pięknie. W moim przypadku wystarczy, że nie będę trzeźwiał na zbyt długo i wszystko powinno wrócić do normy. I nie, nie mam zamiaru nikomu się tym chwalić. Koniec tematu.

***

Drogi pamiętniczku!

Tak, byłem na pieprzonych wyborach. Tak, wiem, że anarchia, że system, że żaden przewrót tylko się świnie przy korycie zmieniły, ale... no kurwa, ludzie, naprawdę mam dosyć tej mordy Jaruzela w telewizji. Nie to żebym do reszty pałał jakimś entuzjazmem, ale do generała i jego czerwonych kolegów mam głęboką urazę natury osobistej. Kiedyś wam opowiem.

Tak czy inaczej głos oddałem według prostej logiki "No pasaran!" - głos oddany na kogokolwiek innego to jeden głos mniej dla czerwonych... i ciemnogrodu... i tego gościa z czarną teczką. Kto więc został? Nie sądzę żeby coś o nazwie Polska Partia Przyjaciół Piwa dostało się do Sejmu, ale postanowiłem dać chłopakom szansę.

Ten wysoce patriotyczny wysiłek, sprawił, że zaschło mi w ustach...
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 09-01-2012 o 19:12.
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172