Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2011, 01:41   #23
Lestad
 
Reputacja: 1 Lestad nie jest za bardzo znany
- A więc, mistrzu wiedźmaku... rozumiem, że teraz chcesz obadać mnie - Weenglaaf usiadł na jednej ze skrzyń - szkoła węża? miarkuję po zapachu smarowideł na mieczu - powiedział, po czym łyknął jeszcze trochę rumu.
- Miałeś już kontakty z wiedźminami -Lestad uśmiechnął się, bo nawet jak na wiedźmina, szybko wyciągał miecz do walki.
- Paru nawet wynajmowałem, ale bez większych efektów. Mój przypadek jest specyficzny i znam tylko jedną... istotę... która byłaby wstanie mi pomóc, ale nie chce tego uczynić. Golniesz sobie?
- A co mi tam - wiedźmin stwierdził po krótkim wahaniu - mocne i smaczne - uśmiechnął się. Pozory serdeczności łatwo mu przychodziły.
- Odpowiadając na nie zadane pytania, te konie i zwłoki to nie moja sprawka... kontroluję się.
“domyślam się czyja, ale wiedźmini nie walczą ze smokami i wyższymi wampirami, po co im samobójstwo”
- Nawet gdyby było twoją sprawką, to byś zaprzeczył.
- Zaiste, ale wiem, że nie miałem czasu tego zrobić. Eldfall jest rasą inteligęntną, więc kodeks nakazuje ci umiarkowanie. Póki co na mnie zlecenia nie masz - Weenglaaf przyssał się po raz kolejny do coraz lżejszej beczułki - finał naszej rozmowy, może być różny, ale oszczędź Eldfall. Trzymamy się razem, bo takim jak my jest tak łatwiej, ale co innego mamy za uszami.
- Cóż za szlachetność.
- Pierdolenie! Fakty są takie, że ja jestem parszywym potworem, a ty teraz rozprawiasz nade mną sąd boży. Nie możecie jak każdy cywilizowany zakon posiadać tabletu z kartotekami... różnych istot.
- Były takie pomysły, ale rada jest dość... konserwatywna.
-Ta...
- Może przejdziemy do konkretów. Na ile jesteś w stanie się kontrolować?
- Pytanie dość głupie, nawet jak nie jestem, to bym skłamał, że tak - Weenglaaf odsłonił miedziane branzolety - ta magiczna zabawka daje mi władzę nad tym, czym się staje w czasie przemiany. Jeśli o to chodzi, to nie zabijam... od dawna... nie sprowokowany.
- jak się zaraziłeś?
- Urodziłem się w sekcie oszołomów, którzy w swoich rytuałach zamiast chrztu... więziła pradawne duchy w ciałach wyznawców. Miałem kurewskie szczęście, że nie przeszedłem więcej niż jednego rytuału?
- A to dlatego, że...?
- Że nas kurwa wybili jak bażanty na świętego Huberta - wypluł z siebie obsikując ścianę.
- A znalazłeś się w tym miejscu, bo?
- Towarzysze Eldfall. Jej trudniej się ukrywać.
- Widzę, że już obmyśliłeś odpowiedzi na moje pytania.
- Milczący nie znaczy głupi wiedźmaku. Wszystkie pieniądze przeznaczyłem na wyleczenie się. Profesor Hizda z Moe to potwierdzi.
- Do Moe parę ładnych dni drogi.
- Jednak chcesz brzeszczot wytrzeć na starym wilkołaku!
- Bynajmniej. Łowczy z Tiphereth za ciebie złamanego grosza nie da.
- Stary i gruby, tanio skóry nie sprzedam.
- Pijany jesteś Weenglaafie i na mój gust poczciwy.
- Też mi coś, poczciwy... ja! - Weenglaaf zaczął machać rękami, co ostatecznie zakończyło się straceniem równowagi i ponownym padnięciem na skrzynie a pusta już beczułka poturlała się pod nogi wiedźmina.
- Tak ty - odpowiedział zasypiającemu już rozmówcy.



Od pożegnania z "Płomyczniem" Lestad zebrał swój mandżur i zalokował się w lochach. Nie potrzebował wiele. Zwykła prycza i coś, co kiedyś było stolikiem wystarczyło mu w zupełności. Nie wiedział po co tu przyjechał. Wierzył w przeznaczenie, wiec jego obecność tu nie mogła być przypadkiem. Czoło przewiązał czarną opaską,na ręce założył skórzane karwasze, przez pas przełożył pochwę miecza. Miecz był idealnym odwzorowaniem japońskiej katany. W cholewie buta umieścił sztylet. Wbrew temu co mówił, jego ręce pracowały idealnie. Wiedźmini leczyli złamania w ciągu maksymalnie 2 tygodni, wiec jego kontuzja już dawno była zaleczona. Zdjął lniana koszule, na jej miejsce trafiła skórzana kamizelka. Nizliczona ilość kieszonek kryła różne rzeczy. Od wiedźmińskich eliksirów po damskie stringi, pamiątke po pewniej czarodziejce...
Lestad wyszedł na dziedziniec. światło w wierzy zdradziło miejsce przebywania Płomyczka. Słyszał, że nie jest tam sama. Kim był jegomość? Nie wiedział. Postanowił zatem wspiać się na basztę i podsłuchiwać rozmowę. Pomysł z użyciem lodu był idealny, w pierwszym pojedynku nie miał o tym pojęcia.
Postanowił jednak wejść do izby przywitać się z jegomościem.
- Witaj Rycerzu! Przeszkadzam wam?
Mężczyzna obrócił się nagle, patrząc na wchodzącego po schodach mężczyznę. Kocie oczy, od razu zdradziły kim jest. Wiedźmin. I to w dodatku ze szkoły węża.
“Zapewne jeden z przyjaciół Seatany” - przeszło przez myśl Rycerzowi.
- Ależ nie, skądże - odważył się powiedzieć, wskazując zapraszającym gestem miejsce przy kominku - Jestem Brat Isak Parov z Zakonu Płonącej Róży, a ty wiedźminie?
- Lestad, najemny zabójca potworów jak juz zauwazyłeś. Co Cię tu sprowadza?
- Tak samo jak tą damę przy ogniu, wiadomość. Ciebie zapewne to samo - Rycerz wyciągnął w kierunku Lestada dłoń na powitanie.
- Witaj. Nie, ja jestem tu przejazdem. Jednak ta dama nie wspominała nic o wiadomości, a jej postawa bardzo mi zaimponowała. - Lestad rozejrzał się po izbie. Nie dostrzegł tam niczego co mogłoby go w jakiś sposób zaintrygować. Obejrzał jeszcze raz Płomyczka. Może źle ją ocenił za pierwszym razem.
- A gdzie Weenglaaf? - Seatena zapytała z wyczuwalną obawą w głosie.
- Śpi zachlany w trupa.
- Zmęczony całonocną drogą. Nie potrzebnie dałam mu alkohol.
- Więc dawkujesz mu alkohol Seateno? - uśmiechnął się Lestad.
- Powiedzmy, że to był prezent, Panie.
- Nad wyraz trafny sądząc po jego stanie, zobaczymy co powie, gdy się przebudzi.
- Na pewno nic, co bym mogła powtórzyć.
Wszyscy się zaśmiali, jedynie Rycerz zakonny tylko lekko się uśmiechnął. Lestad wyrobił sobie zdanie o Weenglaafie, Seatana już całkiem nieźle go znała, a Isaak potrafił sobie wyobrazić o jakim typie człowieka mówią.






Weenglaaf otworzył oczy, gdy wiedźmin oddalił się. Wstał, gdy Lestad włączył się w dyskusje na górze. Wredne małe oczka kłusownika poczęły sondować otoczenie. Plan, by udawać przed wiedźminem zalanego w trupa wypalił. Przynajmniej połowicznie, bo całkowicie trzeźwym borowy nie był.
“Co teraz kurwa, co teraz... Z wiedźmińskim mieczem mogę sobie nie poradzić.”
Huczało mu po głowie. Dawno nie zaskoczył go tak silny przeciwnik. Eldfall mogła by go zabić, ale zwycięstwo przypłaciłaby co najmniej kalectwem. “Ale ten wiedźmin! Jakbym był młodszy... może byłaby nadzieja, ale nie teraz... jeszcze złapał mnie po świcie... i co teraz... uciekać, walczyć... kto wie co ze mną zamierza, a ja potrzebuję pieniędzy, nie... wiedźmina na głowie.”
Weenglaaf starał się jak najciszej przemierzać piwniczkę przemytników. z nawyku ścierwojada przeglądał te sktrzynie, które dawały się łatwo i CICHO otworzyć. Nie wiedział na ile może sobie pozwolić, czy i jakie eliksiry działają w krwi łowcy potworów.
“ A jeśli opowiedział nam bajeczkę i jest na naszym tropie... wtedy będzie wiedział, że oszczędziłem żerlice, może nawet wie o Kattarine di van Merve..., tylko czemu nie zabił mnie w takim razie, jak Eldfall wyszła? Chciał odseparować Seatenę... na nią ma zlecenie. Jeśli tak, to mogę stąd spieprzyć, nie powinien mnie ścigać, a nawet jeśli, w puszczy będę miał przewagę, która może przechylić szale zwycięstwa... może zatruć go i wtedy odciąć mu głowę... dawno już nie zdobyłem żadnego wiedźminskiego medalionu... ech, za młodu, człowiek był głupi, szedł niby na pewną śmierć, ale wracał. dwa medaliony... szkoła kota i gryfa... szkoda, że przegrałem je w karty... Ten wiedźmin jest młody, ale nie zbyt młody by mi zagrażać. Co teraz zrobić... Zaskoczenie najsilniejszom kartą. A Seatana... pomóc jej, czy uciekać... uciekać.”
Weenglaaf wyszedł z piwniczki. rozejrzał się. Dochodziły do niego strzępki rozmów i zapachów.
“Wiedźmak... wiedźmak... A! Już wiem gdzie jest”
Drobne nieludzko błękitne oczy Weenglaafa spojrzały w góre chowając się pod krzaczaste brwi. Lestad Stał oparty o framugę okna przatrząc na Weenglaafa i uśmiechając się pod nosem.
Weenglaaf po raz pierwszy od lat poczuł się jak w klatce, pierwszy raz od wielu lat poczuł się naprawdę stary i słabszy niż przed laty. Ciężkim krokiem ruszył w stronę stromych schodów w górę baszty. Zastanowił się tylko nad puapkami. mógłby parę niespodzianek nastawić na wiedźmina, ale nie teraz. “może pozostanie mi tylko liczyć na ratunek z rąk di van Merve, ale to jest już ostateczność.”
Gdy zbliżał się do komnaty, w której romawiała reszta do nozdrzy borowego wpadł cudowny zapach. Gdy stanął w drzwiach całkiem już trzeźwy uśmiechnął się swoim prawie zwierzęcym uzębieniem i powiedział.
- Sądząc po zapachu najlepszej na świecie wiśniówki, mamy już trzech zakonników pod tym dachem. Choć ich zestawienie wygląda co najmniej osobliwie. Witam, Zakonniku Płonącej Róży.
 
Lestad jest offline