Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-12-2011, 01:07   #21
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Seatana - odpowiedziała, mocniej nasuwając kaptur na twarz. - Mój towarzysz zwie się Weenglaaf - wypowiadając imię zwróciła się w stronę jego właściciela. Ostrzeżenie którym zabarwiła jego miano było dostatecznie wyraźne,by wszyscy je wyłapali. Miała nadzieję, że uparty i gruboskóry wilkołak zrozumie je i nie zacznie się przemieniać. Wystarczyło jej, że miała na głowie tego obcego. Nie potrzebowała dodatkowo rozszalałego wilka.
- Dziękujemy za pomoc. - Skłoniła się lekko, pogrążając swą twarz w jeszcze głębszym cieniu. Wszak nie wiedziała kim był ten młodzian i jakie było jego podejście do nietypowych rzeczy na tym świecie. Gdyby nieoczekiwanie ją zaatakował... Nie chciała go ranić, mimo iż duchy były innego zdania. Na szczęście nie wezwała ich w pełni więc nie zdradzały jej swymi ognistymi postaciami. Wirujące szarfy zawsze łatwiej było wytłumaczyć.
W duchu przeklinała swoją głupotę. Jak mogła tak zaufać czujności Weenglaafa by porzucić własną. Naraziła ich na śmiertelne niebezpieczeństwo. Grzech ten będzie jej ciążył zapewne przez długi czas. Im dalej od domu tym gorzej sobie radziła, a wszak nie tak być powinno. Byłą w końcu wojownikiem, a nie delikatną damą wysokiego rodu. To, że nią również była zrzucała zawsze na drugi plan. Jak widać niekiedy grał on pierwsze skrzypce.
- Zapewne pragniesz teraz odzyskać swą własność? - zapytała odsuwając się od skrzyń. Czarny płaszcz zaszeleścił na kamiennej posadzce. Duchy nieco już uspokojone, jednak wciąż w bojowym nastroju, kierowały poły szarfy w stronę Lestada wywołując jej cichy gniew. Szarpnęła nimi stanowczo, odsłaniając przy tym część swego ubioru i broń wiszącą jej u pasa.
Weenglaaf wpatrywał się niemo popijając z beczółki. Otarł sobie usta rękawem, beknął głośno beknięciem, które echem odbiło się po ścianach kasztelu. Jeszcze raz spojrzał na przybysza niezbyt rozgarniętym okiem i się odezwał podając beczułke.
- Golniesz sobie? W historyjkę o tym, że jestem kurewsko dzielnym i szlachetnym drwalem ratującym tą biedną dziewczynkę z łap tych tu jegomości raczej nie uwierzysz, aczkolwiek milej by się gawędziło bez broni wycelowanej w moje krocze.
- Weenglaafie... - jęknęła cicho z wyraźnie słyszalną nutą rozczarowania. - Czy mógłbyś czasem nie wtrącać się do rozmowy? - odwracając się w stronę nowoprzybyłego wykonałą kolejny, lekki skłon. - Mój towarzysz czasem nazbyt mocno reaguje na mikstury które popija. Nie zwracaj na niego uwagi, proszę.
- Że niby co? Waż na słowa panięko! smarkuli jeszcze piersi nie urosły a gada jak stara dewota.
- Natomiast tobie, mój panie, nieco nadmiernie inna część ciała się rozrasta. Bądź więc tak miły i zajmij się jej powiększaniem bez wtrącania w rozmowy ludzi cywilizowanych - odwarknęła wściekła na jego zachowanie.
Odbeknął. podrapał się po wyżej wymienionej rozrośniętej części ciała i sapnął:
- A sobie gadaj, bo ja twojego jęczenia na me gustowne maniery i przyjacielskie częstowanie drogim alkoholem nie wytrzymam.
- Wdzięczna jestem za twe zrozumienie i współpracę - odparła, tłumiąc ochotę do poszczucia go ogniem. Zamiast tego ponownie całą swą uwagę poświęciła Lestadowi. - Skoro już mamy chwilę spokoju... Czy nie widziałeś innych osób w tej okolicy panie? Oczekujemy na swych towarzyszy jednak najwyraźniej przybyliśmy za późno lub też za wcześnie. - W jej głosie brzmiała troska o owych przyjaciół i pewna doza ostrożności względem mężczyzny, któremu zadała pytanie.
“wysikać się, czy nie wysikać -między uszami Weenglaafa pojawiła się MYŚL! - głupio tak sikać jak się stoi przy Eldfall, bym się odwrócił, ale ten wojak by mi łeb odstrzelił wtedy... kurna... na stronę iść nie mogę... w nogawki na mrozie trochę głupio... A może bym nie umarł... raczej nikt nie trzyma w magazynku od tak sobie srebrnych kul, bo jest dajmy na to czwartek, ale zrastanie się czaszki pewnie do najprzyjemniejszych nie należy. Ile męczarni było, jak za młodu dostałem śrutem w dupę. Co tu teraz zrobić?”

- Na drodze napotkałem kilka zarżniętych koni, ślady ciągniętych ciał. Tego nie zrobił żaden znany mi potwór, a mało jest takich których nie znam.
Seatana bynajmniej nie odetchnęła z ulgą. Dla niektórych bowiem ona również zaliczała się do potworów. O przypadłości Weenglaafa wolała nawet nie myśleć.
- Zatem jesteś panie łowcą bestii? - zapytała by podtrzymać rozmowę i zdobyć czas na obmyślenie możliwie niewinnie wyglądającego wycofania się z tego miejsca.
- Dokładnie to wiedzminem. Najemnym łowcą bestii, rozumiesz, płacą to zabijam, nie płacą, to ich zabijają. Logika... Logika co prawda nakazuje im płacić. Zazwyczaj nie mało. Jednak i ja mam swoje zasady.
Nic tylko skakać ze szczęścia. Dobrze, że zdążyła ukryć twarz i nie zdjęła kaptura wchodząc do tego pomieszczenia. Niechybnie miał przy sobie zlecenie i na jej głowę, z którą póki co wolała się nie rozstawać.
- Zaszczytne zajęcie aczkolwiek niebezpieczne. Miałeś ostatnio jakieś ciekawe zlecenia na egzotyczne stwory? - zapytała niewinnym głosem, w którym można było wyłapać nutę wrogości.
-Nie. Od czasu jak połamałem rękę nie miałem żadnego zlecenia. Wyliże się i będzie trzeba wrócić do zawodu. Bieda doskwiera coraz bardziej.
Lestad zaczął wyczuwać delikatny rodzaj magii. Nie był pewien co to, nigdy wcześniej tego nie czuł. Na wszelki wypadek wyostrzył słuch, miał przeczucie, ze zaraz coś się wydarzy.
Jak dla niej nie wyglądał na osobę ze złamaną ręką. To w jaki sposób pokonał trójkę złodziei wyraźnie świadczył o jego pełnej, jak na jej gusta, sprawności fizycznej. Skoro jednak nie miał ostatnio zleceń, a list gończy z jej podobizną zaistniał raczej niedawno, to nie miała się chyba .czego obawiać. Z drugiej strony jacy złodzieje okradają biedaka? To się już nie do końca trzymało całości.
- Wybacz panie lecz zmuszona jestem by zadać dość nieuprzejme pytanie. Jakie są owe zasady? Zabijasz tylko te stwory które ci zlecono czy też spotkawszy jakowegoś na swej drodze, również skrócisz go o głowę nie pytając czym jest ani jakie są jego prawa do życia? - skrzywiła się nieco słysząc własne słowa. Od dawna nie zwróciła się do nikogo w ten sposób.
-Na pierwsze nie odpowiem. Nie zabijam, gdy nie muszę. Zabijam tylko na zlecenie lub w ramach obrony własnej. Szkoda miecza...
No cóż, nieco jej ulżyło w imieniu własnym i Weenglaafa. Rozluźniła mięśnie i po krótkiej chwili zastanowienia odrzuciła kaptur do tyłu.
- Podobnie jak ja więc byłabym wdzięczna o nie atakowanie - skłoniła lekko głowę, jednak nie na tyle by spuścić go z oka. - Zapewne pragniesz odzyskać swą własność. Proszę, nie krępuj się - zapraszającym gestem wskazała na skrzynie.
-Nie spieszy mi się. - spojrzał badawczo na jej twarz. Dokładnie przyjrzał się postaci z która rozmawiał. Nie znał jej, ale człowiekiem nie była.
Przeniósł wzrok na jej przyjaciela. Prawie zapomniał o jego obecności.
-Pani, opowiedzcie mi o was co nieco....
Stała spoglądając na niego jakby sam nagle przemienił się w jednego z potworów które ponoć zabijał.
- Prosisz mnie bym ci o nas opowiedziała? - upewniła się pełnym niedowierzania głosem. Duchy również na moment zamarły po czym zgodnie wybuchnęły śmiechem. Jak to dobrze, że nieznajomy nie mógł ich usłyszeć aczkolwiek w powietrzu dało się wyczuć lekkie zwiększenie temperatury.
-Twój przyjaciel tez nie jest człowiekiem prawda?
Zerknęła w stronę Weenglaafa.
- To zależy jakie kryteria bierze się pod uwagę przy zaliczaniu osoby do rasy ludzkiej - odparła wymijająco. - Przez większość czasu straszny z niego zwierz ale ma też swoje dobre chwile o ile nie ma przy nim beczułki rumu lub czegoś podobnego. - Jakby na to nie spojrzeć niewiele mijała się z prawdą.
-Ciężko mówić o kimś ze jest człowiekiem, gdy jego cechy zewnętrzne świadczą inaczej. Od twojego przyjaciela na mile czuć stworem. Jakiś rodzaj animagii prawda? - musiał zabłysnać wiedzą z zakresu magii. Magiem nie był, ale w wiedzmińskim siedliszczu z nudów czytał stare księgi.
- To już jego sprawa, a skoro nie stanowi dla ciebie zagrożenia dopóki ty mu nie zagrażasz to chyba nie jest na tyle istotne by rozprawiać o tym w siedlisku bandy zbójeckiej - skarciła go ostro. Gniew zapłonął w niej jasnym płomieniem i chwilę zajęło nim zdołała go opanować na tyle by być pewną, że nie zaatakuje wiedźmina.
-To, czy mi zagraża stwierdze sam. Na groźnego nie wygląda. Nie wiem co z jego przemianą, jak przebiega, kiedy itp. Pełnia? Każda noc? Zmienia się pod wpływem uroku, czy został ukąszony? Jeśli to urok, można go odwrócić. Każdy można. Jeśli ukąszenie, pamiętaj, że mój miecz wyskakuje z pochwy szybciej, niż Ci się wydaje. Nawet ze złamaną ręką.... -ostrzegł ich Lestad. Nie chciał ryzykować swojego życia. Miał obok siebie 2 potwory, nigdy wcześniej nie stał tak obojętnie. Coś wisiało w powietrzu...
Seatana nie myśląc wiele przesunęła się zasłaniając sobą Weenglaafa. Ten mężczyzna w sposób dość wyraźny groził nie tylko jej ale i jej towarzyszowi u którego miała dług życia. Najwyraźniej pokojowe rozstanie się nie było im pisane. Mimo to myśl o atakowaniu rannego budziła w niej sprzeciw. Dopóki nie wyjmie broni zmuszona jest do zachowania dystansu. Czasami nienawidziła zasad które im wpojono.
- Panie, miarkuj swe słowa gdyż żadne z nas nic do ciebie nie ma, a wręcz jesteśmy ci winni ratunek. Wiedz jednak, że i mnie obowiązują pewne zasady, których złamać nie mogę ani nie pragnę. Jeżeli jednak zaatakujesz mego towarzysza nie będę miała wyboru. Nie pragnę tej walki, odpuść. - Mówiła spokojnym, starannie modulowanym głosem spod którego wyzierał tłumiony gniew. Szarfy wirujące za jej plecami uniosły się nieco ponad jej głowę i rozjaśniły pomieszczenie poblaskiem szkarłatnych płomieni. Wyraźnie dało się wyczuć, że nie mają nic przeciwko walce, wbrew słowom ich właścicielki.
-Niewiasto. Nikt nikogo mordował nie będzie. Twój przyjaciel nie jest człowiekiem. Przemiany czesto przechodza nadwyraz niespodziewanie. Ostrzegam was, nie strasze.
- Zatem powinieneś z większym baczeniem wypowiadać słowa, które wszak groźbę w sobie wyraźną zawierają.
- Fach uczy wypowiadać się dobitnie. Szczególnie, jeśli w pobliżu są potencjalne ofiary.
Jej oko zwęziło się gdy obrzuciła go niespodziewanie pogardliwym spojrzeniem.
- Zatem masz nas za potwory? - zapytała zdradliwie uprzejmym głosem.
- Polowałem na takich jak wy. O was nic nie wiem. Nie poczujecie ostrza mojego miecza. Ty wyglądasz dość przyjaźnie, uważaj na przyjaciela, a wszystko będzie w porządku.
Przyjaźnie?! Seatana zadrżała z tłumionej furii.
- Wiecie, gdzie tu można się napić piwa i spać położyć? - zapytał Lestad. Przeczucia go nie myliły. Coś wisiało w powietrzu.
- Jestem pewna, że na trakcie zajdzie się gościnna przystań dla takiego dzielnego pogromcy potworów - słowa były nieco niewyraźne. Ciężko bowiem jednocześnie mówić i zaciskać zęby by nie powiedzieć za dużo. - Wystarczy wyjść tą samą drogą, którą tutaj wszedłeś i iść możliwie jak najdalej w dowolną stronę świata. Wszak nie chcemy by twój miecz miał co robić, a obawiam się że moja samokontrola nieco dzisiaj szwankuje. Liczę że wybaczysz i do niezobaczenia mości Lestadzie.
- Liczyłem jednak, że pojedziecie ze mną. Nie znam tych terenów najlepiej.
- Boski Hefajstosie … - Seatana miała już nieco dość tej rozmowy i tego towarzystwa. Dlaczego nie mógł po prostu odejść zamiast odwoływać się do zasad, o których nawet nie miał pojęcia, a których złamania nie dopuszczało jej poczucie honoru? - Nie możemy, jeszcze nie teraz, skoro jednak nie znasz tych terenów barbarzyństwem byłoby pozwalać ci na samotną podróż. Jak sam rzekłeś nie jest to bezpieczna okolica, a potwór niekoniecznie od razu przybiera swą prawdziwą postać. Jeżeli tego pragniesz, zostań z nami - zaprosiła go głosem skazańca, który właśnie się dowiedział że zamiast szybkiej śmierci czekają go tortury.
- Zostanę. Nie będę jednak wam przeszkadzał.
Lestad postanowił wprowadzić swój plan w życie. Zostaje na zamku, jednak niekoniecznie będzie tam spał. “Płomyczek” bo tak nazywał takie jak Seatana, często miały tajemnice. Wiedział o tym za dobrze. Jego ciało zdobiła już pamiątka po takim spotkaniu. Rozległe oparzenia ukrywał jednak pod koszulą.
Nie chcąc dłużej zostawać w jego towarzystwie rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Weenglaafowi zajętemu jakowymś ciężkim myśleniem, po czym wyszła spiesznym krokiem omijając Lestada możliwie szerokim łukiem. Nie dane jej jednak było pobyć chwilę w samotności gdyż ledwo jej stopy ponownie znalazły się na dziedzińcu, oko ujrzało kolejnego przybysza.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 24-12-2011, 01:17   #22
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Przybysz, wyraźnie zainteresowany pojawieniem się kogokolwiek na dziedzińcu, nieśmiałym ruchem skierował dłoń w kierunku kabury, lecz nie wyciągnął broni. Na początku popatrzył na osobę stojącą przed nim, powoli podnosząc się z pieńka, na którym siedział. Uszu kobiety doszedł chrzęst pancerza, który ów jegomość miał na sobie.
- Nadawczyni? - padło z jego ust, choć zdziwił by się, jakby nadawczyni była cztery mile od zamku Varos i sama siedziała w kasztelu.
Nim odpowiedziała nabrała haust powietrza by po chwili wypuścić je z cichym westchnieniem. Nie mogła wszak wyładować swej złości na całkiem obcym mężczyźnie tylko dlatego, że znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
- Jeżeli chodzi o zaproszenie, to nie. Jestem jedynie gościem tego miejsca - odparła w miarę spokojnym głosem - Zwą mnie Seatana - skłoniła lekko głowę - A Ciebie panie?
Mężczyzna puścił broń z ręki i odwzajemnił się, głębokim ukłonem:
- Rycerz Zakonny, Brat Isak Parov - po czym wyprostował się - Wiesz kto był nadawcą tych listów, lub cokolwiek o ich pochodzeniu?
- Bądź powitany Bracie - tym razem w jej głosie dało się wyczuć autentyczne zadowolenie - Niestety jedynymi, których tutaj spotkaliśmy byli rabusie i pewien wiedźmin, który zapewne zaraz się tu pojawi.
- Spotkaliśmy? - pytania rycerza były tak jak i odpowiedzi, zwięzłe i lakonicznie.
- Mój towarzysz i ja. Zapewne wkrótce obaj się tu zjawią o ile wcześniej nie skoczą sobie do gardeł - miała szczerą nadzieję, że do tego nie dojdzie - Do którego z szlachetnych zakonów należysz bracie?
- Należę do Zakonu Płonącej Róży - odezwał się - Niestrudzonych wyznawców Wiecznego Ognia z Państwa Zakonnego. Ty Seatano, nie jesteś z stąd. Eldfallanka?
Ponownie skłoniła głowę próbując jednocześnie przypomnieć sobie co takiego słyszała do tej pory o tym zakonie. Niewiele jednak znalazła w zakamarkach pamięci.
- Trafnie typujesz bracie, w istocie pochodzę z rodu Hefajstosa. Czyżbyś miał już do czynienia z osobami wywodzącymi się z Karatha?
Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie:
- Nie, nie spotkałem żadnego mieszkańca Karatha, jednakże mój Zakon dużo podróżuje, a swoje podróże lubi opisywać. Nie wiem jak i kiedy nasze narody się spotkały, ale wasza rasa wylądowała w księdze „Potwory i inne zło zamieszkujące kontynent – Granit”. Mam ją z resztą przy sobie, ale z natury wiem, że z człekokształtnych, my, ludzie jesteśmy najgorsi. I nie jestem z tego dumny.
Seatana, która właśnie stawiała swój pierwszy krok w stronę Isaka, zatrzymała się momentalnie słysząc wzmiankę o potworach.
- W takim razie niezwykle sobie upodobaliście przyklejanie owego miana wszystkim wokoło, którzy nie pasują do waszego idealnego wyobrażenia o świecie - odparła z goryczą - Powoli sama zaczynam się czuć jak taki właśnie potwór. Racz jednak wybaczyć. Nie było moim zamierzeniem wylewanie na ciebie swej czary goryczy, której przyczynę wkrótce sam poznasz. Z chęcią zerknę do owej księgi w wolnej chwili, o ile takowa będzie nam dana.
- Nic się nie stało, wszyscy mamy lepsze lub gorsze dni – powiedział pojednawczo - A do zerknięcia w księgę zapraszam, prawdopodobnie jest w niej wzmianka o każdym potworze zamieszkującym Granit, jak też, i nie potworach - uśmiechnął się znowu do Eldfallanki - Przydała by się ciepła izba, ziąb dzisiaj mamy niesamowity, a i jakieś jedzenie by nie zaszkodziło. Przynajmniej dopóty, dopóki nie uznamy iż czas wyruszyć do Varos, to już tylko cztery mile.
- Można przeszukać ten kasztel, zapewne niejedną ciekawą rzecz tu znajdziemy. Kto wie, może nawet izbę w miarę przyzwoitą, w której ogień będzie można rozpalić. Wszak rabusie gdzieś musieli chronić się przed mrozem, a i spać na ziemi zapewne nie spali. Póki co jednak mogę zaproponować odrobinę ciepła, które i mi się przyda gdyż gniew powoli opadając pozbawia mnie ochrony przed zakusami niskiej temperatury.
- Przeszukiwanie, nie będzie konieczne. O ile pamiętam, na baszcie - wskazał ręką podniszczoną, lecz nadal skrupulatnie znoszącą ataki czasu wieżę na tyłach dziedzińca - była bardzo przestronna izba. Prawdziwa, książęca sypialnia. Tak się składa, że już kiedyś tu byłem. Miejscowi poprosili, o wytępienie mieszkających tu potwór i odesłanie duchów w zaświaty. Mogłem jedynie stwierdzić, po obejściu zamku i kasztelu, że ani duchów, ani potworów wtedy tu nie było. Ale to stare dzieje, skoro zdążyli się tu zadomowić jacyś łachmaniarze.
Wizja izby, w której można by ukryć się przed zimnem zdecydowanie przypadła Seatanie do gustu.
- W takim razie prowadź bracie. Reszta bez problemu nas znajdzie.
Szczególnie mając za przewodnika mego towarzysza. Nie miała ochoty czekać ani na wiedźmina, który groził jej śmiercią ani na pijanego Weenglaafa, któremu nie wiadomo co mogło do głowy strzelić.
Zakonnik, otworzył drzwi samochodu, z którego wyjął worek żeglarski i plecak, a następnie wyciągnął kluczyki ze stacyjki, po czym zamknął pojazd, a przekręcenie klucza w jednych drzwiach, spowodowało zablokowanie wszystkich. Ruszył w kierunku Eldfallanki, tym samym wskazując na niepozorne drzwi, umieszczone w murze.
- Tamtędy - rzucił, po czym skierował się do drzwi, które otworzył szeroko - Panie przodem - powiedział, wykonując przy tym uprzejmy gest.
Tunel w jakim się znaleźli, był ciemny i brudny od pajęczyn, ale jedna z wiszących na ścianie pochodzi, szybko została zapalona, mogło by się wydawać, magiczną sztuczką, ale był to tylko zwyczajny znak ognia, uczony w Zakonnych murach. Szczególnie przydatny, do rozpalania ognia w deszczu. Po kilku krokach znaleźli się przy schodach na basztę, lecz po przeciwnej stronie stała stara, drewniana winda.
- Nie polecam jej, ostatnio o mało się nie zerwała i zabiła chłopów, z którymi tu przybyłem. Musimy trochę się przejść.
Seatana ciekawie rozejrzała się wokoło. Widziała całkiem dobrze, nawet bez zapalonej pochodni jednak człowiek, który jej towarzyszył zapewne potrzebował więcej światła. Przywołanie duchów zajęło mniej więcej tyle czasu co jego sztuczka. Dwa ciekawskie stwory zalśniły złotawo, rozjaśniając tunel chybotliwą poświatą.
- Nie przepadam za nowinkami technicznymi więc z chęcią skorzystam z drugiej opcji - zgodziła się z Isakiem ruszając przodem.
Isak ruszył za Eldfallanką, w milczeniu, całą swoją uwagę poświęcając wąskim schodkom, na których z trudem mieściła się stopa obuta w pancerz wspomagany, mimo wszystko dawał radę. W końcu, po pokonaniu znaczącej ilości stopni, znaleźli się na górze. Królewskie, podwójne łoże, połyskująca, granitowa posadzka, drogie, dębowe meble. Wszystko stało, tak jak zapamiętał. A nawet ogień w kominku, przyjemnie trzeszczał, a obok niego leżało trochę drwa.
- Zapewne herszt waszych znajomych z piwnic, urządził sobie tu sypialnię. Nie powiem, ma gust - powiedział, wykonując zapraszający gest w kierunku stołu - Może trochę wiśniowej wódki, z moich rodzinnych stron? - zaproponował.
Pokręciła przecząco głową.
- Zasady zakonu zabraniają mi spożywać takich napojów. Co najwyżej wino, a i to mocno rozcieńczone w miarę możliwości. Nie zwracaj jednak na mnie uwagi i racz się do woli - mówiąc podeszła do kominka dokładając do niego dwa kawałki drewna i wzmacniając ogień własną magią - Ciekawe gdzie teraz przebywa. Wątpię by należał do tych trzech w skarbcu. Skoro go wśród nich nie było to może powrócić w każdej chwili z całą zgrają - Wyraziła swe obawy na głos chcąc usłyszeć jego zdanie na ten temat.
Rycerz Zakonny zbliżył się tylko do okna, będącego w rzeczywistości, jedym dużym oknem biegnącym dookoła pomieszczenia.
- Miał tu bardzo dobry widok na wszystko w okolicy, możliwe że po prostu dał nogę w lasy. Albo siedzi struchlały ze strachu, w jakimś schowku lub szafce - wyobrażając sobie tą scenę, uśmiechnął się do własnego odbicie w szybie - Albo po prostu zajmuje się swoimi interesami, ale nie wróci prędko. Nie ma w okolicy żadnych szlaków karawan.
Obrócił się w kierunku kominka, do którego się zbliżył. Zbroja szybko chłonęła ciepło, przekazując je do puszystego materiału, którym była podbita.
- Nie wspominałaś Seatano, że jesteś w zakonie. Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Jest nas niewielu - zaczęła po dłuższej chwili - I zazwyczaj nie opuszczamy naszych ziem o ile sytuacja nas do tego nie zmusza. Jesteśmy czymś w rodzaju wojska, jednak nie do końca. Naszym zadaniem jest bycie przygotowanym na nadejście Mieszkańców Lodowej Krainy i ochrona ludzi mieszkających na powierzchni wysp. Część, sami siebie zwiemy Demonami, poświęciła się ochronie królowej i jej panowania. Całość naszej organizacji nosi miano Zakonu Ognia, gdyż to tego żywiołu użył Hefajstos gdy stworzył pierwszych Eldfallian. Mamy swoje zasady i honor, który jest cenniejszy niż życie. Właściwie niewiele się różnimy od innych tego typu stowarzyszeń, o których czytałam i które można spotkać na kontynencie. Czy w księdze zabrakło o tym wzmianki? - zapytała ze szczerym zainteresowaniem.
Mężczyzna słuchał uważnie kobiety, okazując jej również szczere zainteresowanie.
- Moją księgę, sporządzało wielu Zakonników, robiąc z tego jedno dzieło. Niestety, ten który podjął się opisu waszego gatunku, skupił się tylko na waszym wyglądzie zewnętrznym, skutecznym sposobem eksterminacji i zwyczajami. Niezguła potraktował was, jak potwory, za co jest mi przykro i przepraszam, ale zaznaczam przy tym, iż musiała to być jakaś czarna owca, mająca z wami na pieńku.
- Być może pragnął dowiedzieć się zbyt wiele i któryś z nas niezbyt delikatnie dał mu do zrozumienia że nadmiar ciekawości nie zawsze wychodzi na zdrowie. Mamy swoje sekrety jak każda rasa i chronimy je nawet bardziej zaciekle niż inni - nie dość dobrze jednak skoro się tu znalazła, przemknęło jej przez myśl - O jakiż to sposobach eksterminacji była mowa? Poświęcona woda czy też ogień? - zapytała z rozbawieniem widocznym na twarzy.
Rycerz zakonny odwzajemnił rozbawienie, tylko lekkim uśmieszkiem, po czym poszperał w worku, za opasłym tomiskiem w grubej, skórzanej oprawie. Przechodząc szybko do indeksu, równie szybko odnalazł odpowiednią stronę. Księga przedstawiała odręczny, nad wyraz szczegółowy szkic, teraz przedrukowany i dwie strony tekstu.
- Zacytuję - powiedział Rycerz po czym odczytał drobne, Zakonne pismo, od razu tłumacząc na język wspólny - “Elfallanie, to ród do perfekcji potrafiący obsługiwać się ogniem i też ten ogień jest dla nich najskuteczniejszą formą walki. Eldfallanie, są wrażliwi na zimo, a więc poleca się stosować zaklęcia mrozu wszelkiego rodzaju oraz wszelką broń dystansową, albowiem Eldfallanie to również świetni miecznicy, a niektórzy potrafią nawet do walki z wrogami, wykorzystywać siły nieczyste, jak uważa większość, która się z nimi spotkała. Duchy ognia, albowiem to są owe siły nieczyste, są naprawdę groźne w walce kontaktowej. Odradza się walką na miecze, o ile nie jest się pewnym swych umiejętności.” Przynajmniej tak tu jest napisane.
Mina Seatany, z początku wesoła, z każdym kolejnym słowem traciła swe rozbawienie zastępując je zaniepokojeniem.
- Z tego wynika, że faktycznie zasłużył na karę która go spotkała z naszych rąk. Dziwne, że uszedł z życiem, szczególnie po spotkaniu z jednym z moich przodków, a bez wątpienia takie spotkanie miało miejsce. Widać zaistniały okoliczności o których zapewne nigdy się nie dowiemy. Niemniej wyjątkowo trafny opis sposobów na pozbycie się jednego z nas. Mam nadzieję, że te księgi nie są ogólnie dostępne - wyraziła swoje zaniepokojenie o los jej braci i sióstr.
- Nie, nie - Rycerz pokręcił znacząco głową - Te księgi są w posiadaniu tylko doświadczonych Rycerzy i Komturów zakonnych, ale dwie sztuki, z tego co pamiętam zalegają na półkach Wielkiej Biblioteki. Tak czy inaczej, ze trzy czy cztery mogły wpaść w łapy chłopów lub jakiś rabusiów, nawet doświadczony Rycerz Zakonny może zginąć. Nie ma istot nieśmiertelnych. Ale nie każdy potrafi odczytać nasze Zakonne pismo. Powiedział bym, że tylko Zakonnicy potrafią się nim biegle posługiwać.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 24-12-2011, 01:41   #23
 
Lestad's Avatar
 
Reputacja: 1 Lestad nie jest za bardzo znany
- A więc, mistrzu wiedźmaku... rozumiem, że teraz chcesz obadać mnie - Weenglaaf usiadł na jednej ze skrzyń - szkoła węża? miarkuję po zapachu smarowideł na mieczu - powiedział, po czym łyknął jeszcze trochę rumu.
- Miałeś już kontakty z wiedźminami -Lestad uśmiechnął się, bo nawet jak na wiedźmina, szybko wyciągał miecz do walki.
- Paru nawet wynajmowałem, ale bez większych efektów. Mój przypadek jest specyficzny i znam tylko jedną... istotę... która byłaby wstanie mi pomóc, ale nie chce tego uczynić. Golniesz sobie?
- A co mi tam - wiedźmin stwierdził po krótkim wahaniu - mocne i smaczne - uśmiechnął się. Pozory serdeczności łatwo mu przychodziły.
- Odpowiadając na nie zadane pytania, te konie i zwłoki to nie moja sprawka... kontroluję się.
“domyślam się czyja, ale wiedźmini nie walczą ze smokami i wyższymi wampirami, po co im samobójstwo”
- Nawet gdyby było twoją sprawką, to byś zaprzeczył.
- Zaiste, ale wiem, że nie miałem czasu tego zrobić. Eldfall jest rasą inteligęntną, więc kodeks nakazuje ci umiarkowanie. Póki co na mnie zlecenia nie masz - Weenglaaf przyssał się po raz kolejny do coraz lżejszej beczułki - finał naszej rozmowy, może być różny, ale oszczędź Eldfall. Trzymamy się razem, bo takim jak my jest tak łatwiej, ale co innego mamy za uszami.
- Cóż za szlachetność.
- Pierdolenie! Fakty są takie, że ja jestem parszywym potworem, a ty teraz rozprawiasz nade mną sąd boży. Nie możecie jak każdy cywilizowany zakon posiadać tabletu z kartotekami... różnych istot.
- Były takie pomysły, ale rada jest dość... konserwatywna.
-Ta...
- Może przejdziemy do konkretów. Na ile jesteś w stanie się kontrolować?
- Pytanie dość głupie, nawet jak nie jestem, to bym skłamał, że tak - Weenglaaf odsłonił miedziane branzolety - ta magiczna zabawka daje mi władzę nad tym, czym się staje w czasie przemiany. Jeśli o to chodzi, to nie zabijam... od dawna... nie sprowokowany.
- jak się zaraziłeś?
- Urodziłem się w sekcie oszołomów, którzy w swoich rytuałach zamiast chrztu... więziła pradawne duchy w ciałach wyznawców. Miałem kurewskie szczęście, że nie przeszedłem więcej niż jednego rytuału?
- A to dlatego, że...?
- Że nas kurwa wybili jak bażanty na świętego Huberta - wypluł z siebie obsikując ścianę.
- A znalazłeś się w tym miejscu, bo?
- Towarzysze Eldfall. Jej trudniej się ukrywać.
- Widzę, że już obmyśliłeś odpowiedzi na moje pytania.
- Milczący nie znaczy głupi wiedźmaku. Wszystkie pieniądze przeznaczyłem na wyleczenie się. Profesor Hizda z Moe to potwierdzi.
- Do Moe parę ładnych dni drogi.
- Jednak chcesz brzeszczot wytrzeć na starym wilkołaku!
- Bynajmniej. Łowczy z Tiphereth za ciebie złamanego grosza nie da.
- Stary i gruby, tanio skóry nie sprzedam.
- Pijany jesteś Weenglaafie i na mój gust poczciwy.
- Też mi coś, poczciwy... ja! - Weenglaaf zaczął machać rękami, co ostatecznie zakończyło się straceniem równowagi i ponownym padnięciem na skrzynie a pusta już beczułka poturlała się pod nogi wiedźmina.
- Tak ty - odpowiedział zasypiającemu już rozmówcy.



Od pożegnania z "Płomyczniem" Lestad zebrał swój mandżur i zalokował się w lochach. Nie potrzebował wiele. Zwykła prycza i coś, co kiedyś było stolikiem wystarczyło mu w zupełności. Nie wiedział po co tu przyjechał. Wierzył w przeznaczenie, wiec jego obecność tu nie mogła być przypadkiem. Czoło przewiązał czarną opaską,na ręce założył skórzane karwasze, przez pas przełożył pochwę miecza. Miecz był idealnym odwzorowaniem japońskiej katany. W cholewie buta umieścił sztylet. Wbrew temu co mówił, jego ręce pracowały idealnie. Wiedźmini leczyli złamania w ciągu maksymalnie 2 tygodni, wiec jego kontuzja już dawno była zaleczona. Zdjął lniana koszule, na jej miejsce trafiła skórzana kamizelka. Nizliczona ilość kieszonek kryła różne rzeczy. Od wiedźmińskich eliksirów po damskie stringi, pamiątke po pewniej czarodziejce...
Lestad wyszedł na dziedziniec. światło w wierzy zdradziło miejsce przebywania Płomyczka. Słyszał, że nie jest tam sama. Kim był jegomość? Nie wiedział. Postanowił zatem wspiać się na basztę i podsłuchiwać rozmowę. Pomysł z użyciem lodu był idealny, w pierwszym pojedynku nie miał o tym pojęcia.
Postanowił jednak wejść do izby przywitać się z jegomościem.
- Witaj Rycerzu! Przeszkadzam wam?
Mężczyzna obrócił się nagle, patrząc na wchodzącego po schodach mężczyznę. Kocie oczy, od razu zdradziły kim jest. Wiedźmin. I to w dodatku ze szkoły węża.
“Zapewne jeden z przyjaciół Seatany” - przeszło przez myśl Rycerzowi.
- Ależ nie, skądże - odważył się powiedzieć, wskazując zapraszającym gestem miejsce przy kominku - Jestem Brat Isak Parov z Zakonu Płonącej Róży, a ty wiedźminie?
- Lestad, najemny zabójca potworów jak juz zauwazyłeś. Co Cię tu sprowadza?
- Tak samo jak tą damę przy ogniu, wiadomość. Ciebie zapewne to samo - Rycerz wyciągnął w kierunku Lestada dłoń na powitanie.
- Witaj. Nie, ja jestem tu przejazdem. Jednak ta dama nie wspominała nic o wiadomości, a jej postawa bardzo mi zaimponowała. - Lestad rozejrzał się po izbie. Nie dostrzegł tam niczego co mogłoby go w jakiś sposób zaintrygować. Obejrzał jeszcze raz Płomyczka. Może źle ją ocenił za pierwszym razem.
- A gdzie Weenglaaf? - Seatena zapytała z wyczuwalną obawą w głosie.
- Śpi zachlany w trupa.
- Zmęczony całonocną drogą. Nie potrzebnie dałam mu alkohol.
- Więc dawkujesz mu alkohol Seateno? - uśmiechnął się Lestad.
- Powiedzmy, że to był prezent, Panie.
- Nad wyraz trafny sądząc po jego stanie, zobaczymy co powie, gdy się przebudzi.
- Na pewno nic, co bym mogła powtórzyć.
Wszyscy się zaśmiali, jedynie Rycerz zakonny tylko lekko się uśmiechnął. Lestad wyrobił sobie zdanie o Weenglaafie, Seatana już całkiem nieźle go znała, a Isaak potrafił sobie wyobrazić o jakim typie człowieka mówią.






Weenglaaf otworzył oczy, gdy wiedźmin oddalił się. Wstał, gdy Lestad włączył się w dyskusje na górze. Wredne małe oczka kłusownika poczęły sondować otoczenie. Plan, by udawać przed wiedźminem zalanego w trupa wypalił. Przynajmniej połowicznie, bo całkowicie trzeźwym borowy nie był.
“Co teraz kurwa, co teraz... Z wiedźmińskim mieczem mogę sobie nie poradzić.”
Huczało mu po głowie. Dawno nie zaskoczył go tak silny przeciwnik. Eldfall mogła by go zabić, ale zwycięstwo przypłaciłaby co najmniej kalectwem. “Ale ten wiedźmin! Jakbym był młodszy... może byłaby nadzieja, ale nie teraz... jeszcze złapał mnie po świcie... i co teraz... uciekać, walczyć... kto wie co ze mną zamierza, a ja potrzebuję pieniędzy, nie... wiedźmina na głowie.”
Weenglaaf starał się jak najciszej przemierzać piwniczkę przemytników. z nawyku ścierwojada przeglądał te sktrzynie, które dawały się łatwo i CICHO otworzyć. Nie wiedział na ile może sobie pozwolić, czy i jakie eliksiry działają w krwi łowcy potworów.
“ A jeśli opowiedział nam bajeczkę i jest na naszym tropie... wtedy będzie wiedział, że oszczędziłem żerlice, może nawet wie o Kattarine di van Merve..., tylko czemu nie zabił mnie w takim razie, jak Eldfall wyszła? Chciał odseparować Seatenę... na nią ma zlecenie. Jeśli tak, to mogę stąd spieprzyć, nie powinien mnie ścigać, a nawet jeśli, w puszczy będę miał przewagę, która może przechylić szale zwycięstwa... może zatruć go i wtedy odciąć mu głowę... dawno już nie zdobyłem żadnego wiedźminskiego medalionu... ech, za młodu, człowiek był głupi, szedł niby na pewną śmierć, ale wracał. dwa medaliony... szkoła kota i gryfa... szkoda, że przegrałem je w karty... Ten wiedźmin jest młody, ale nie zbyt młody by mi zagrażać. Co teraz zrobić... Zaskoczenie najsilniejszom kartą. A Seatana... pomóc jej, czy uciekać... uciekać.”
Weenglaaf wyszedł z piwniczki. rozejrzał się. Dochodziły do niego strzępki rozmów i zapachów.
“Wiedźmak... wiedźmak... A! Już wiem gdzie jest”
Drobne nieludzko błękitne oczy Weenglaafa spojrzały w góre chowając się pod krzaczaste brwi. Lestad Stał oparty o framugę okna przatrząc na Weenglaafa i uśmiechając się pod nosem.
Weenglaaf po raz pierwszy od lat poczuł się jak w klatce, pierwszy raz od wielu lat poczuł się naprawdę stary i słabszy niż przed laty. Ciężkim krokiem ruszył w stronę stromych schodów w górę baszty. Zastanowił się tylko nad puapkami. mógłby parę niespodzianek nastawić na wiedźmina, ale nie teraz. “może pozostanie mi tylko liczyć na ratunek z rąk di van Merve, ale to jest już ostateczność.”
Gdy zbliżał się do komnaty, w której romawiała reszta do nozdrzy borowego wpadł cudowny zapach. Gdy stanął w drzwiach całkiem już trzeźwy uśmiechnął się swoim prawie zwierzęcym uzębieniem i powiedział.
- Sądząc po zapachu najlepszej na świecie wiśniówki, mamy już trzech zakonników pod tym dachem. Choć ich zestawienie wygląda co najmniej osobliwie. Witam, Zakonniku Płonącej Róży.
 
Lestad jest offline  
Stary 24-12-2011, 01:56   #24
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Rycerz Zakonny, stojący przy oknie, na widok brodatego mężczyzny, schylił mu się lekko w geście szacunku, po czym wyciągnął w jego kierunku rękę.
- Rycerz Zakonny Isak Parov.
- Kłusownik i morderca. a wiedźmak dopowie jeszcze że potwór Weenglaaf zwany Borowym.

- Potwór? - zakonnik zmrużył oczy badawczo, w końcu obowiązkiem Rycerzy Zakonu było też eliminowanie wszelkich, zagrażających życiu postronnych monstrów - A groźny potwór?
- Sądząc po tym, że oszczędzonym jeszcze dziś jestem przez jednego pogromce potworów, to dla drugiego raczej nie groźny - Weenglaaf uśmiechnął się krzywo - Ale mości rycerzu, czy wieczny ogień nakazuje wam podłóg urodzenia ludzi oceniać? Za starym jest by na trakty chadzać, sarenki i zające jadam od zawsze. Polejcieże lepiej staremu człowiekowi to co tam macie.
Dopiero teraz, Rycerz uświadomił sobie że brodacz, Weenglaaf, jak się przedstawił, nie żartuje. Trochę go to skłoniło do wytężenia zmysłów, jednak opanował się i nie chwycił od razu za brzeszczot, czy karabin. Skoro Seatana, która była w Zakonie Ognia nie zrobiła z nim porządku, to on, zakonnik Zakonu Płonącej Róży też powinien raczej wybadać sprawę, nim cokolwiek podyktowały by mu nerwy i ślepa furia. Na prośbę mężczyzny, wyciągnął z plecaka piersiówkę i w znaleziony na komodzie kieliszek, nalał nieco czerwonego, ostrego płynu.
- Proszę, wiśniówka prost z zakonnych murów - podał kieliszek - Niestety więcej nie mam, a tą resztę, pozwolisz, zachowam dla siebie na przyszłość.
Prawie niezauważalny dryg zakonnika by sięgnąć po broń nie uszedł uwagi Weenglaafa. Poczuł nawet przyjemność z respektu, jaki zakonnik odczuł przed jego osobą. Alkohol był tym, czego potrzebował. Słodycz dojrzałych wiśni z mocnym uderzeniem spirytusu jak obuchu młota Thora. Uśmiechnął się jeszcze bardziej krzywo. Trzech zakonników stało w okół niego, każdemu przykazano wybijać takie paskudztwa jak Weenglaaf, a on nadal żyje.
- W takim razie, przydałoby się odnowić zapasy. A co ciebie zakuty w zbroje człowieku sprowadza do tego opustoszałego uroczyska, gdzie tylko takie potwory jak ja i Seatana się włóczą - mówiąc to ukłonił się Seatanie parodiując jej elegancje i grzeczność.
Zakonnik uśmiechnął się pobłażliwie do swojego rozmówcy.
- Co innego Borowy, co innego Eldfallanka z wysp wulkanicznych. Ja, tak samo jak ta dama przy ogniu, zmierzam do zamku Varos, a raczej już tam dzisiaj byłem. Mój opiekun i wieloletni mistrz, Brat Michał, otrzymał wiadomość która polecała mu przybycie do tego zamczyska. Niestety, Brat Michał podupada coraz bardziej na zdrowiu i nie mógł sobie pozwolić na tak forsującą wyprawę. A ty, mości Leśniku?
- Ledwo słońce wstało, a już wracasz z Varos. Dziwi mnie to, że zapewne ten przyjaciel Brata Michała wysłał gołębia jednocześnie do ciebie jak i do Eldfall... choć, to bym jeszcze był w stanie zrozumieć. Dlaczego więc wysłał wiadomość do mnie? Nie pasuję do tej zgrai - powiedział odwracając się od towarzystwa i wyciągając ze skrzyni pod łóżkiem butelkę wódki. “jednak z moim węchem to i przez korek wyczuję” - Każdy z was chciał wyciągnąć miecz, gdy chciałem się przywitać. Co w ogóle wiemy o naszym gospodarzu?
- Na placu zamkowym w Varos, jest jeszcze egzorcysta i jakiś uczony, filozof chyba, z książkami, oni również mają listy. Pomogli mi się dostać do zamku, kiedy mój samochód nabawił się usterki na szlaku. Ale tam, nadawcy póki co ani widu, ani słychu, więc postanowiłem naprawić samochód i zabrać go na jazdę próbną, tak też trafiłem na was. Brat Michał, powiedział że jest tylko “prawdopodobne”, aby ten list pochodził od jego przyjaciela. Ja, osobiście nie wiem nic o tym człowieku.
- W takim razie Eldfall - uśmiechnął się do Seatany, podając jednocześnie flaszkę Isakowi - jednak będzie jak mówiłem. Banda Szalonych Druidów myśli, że będziemy ginąć w ich sprawie za darmo.
Rycerz Zakonny wziął małego łyczka, długo go trzymając pod językiem, napawając się rozchodzącym po ustach smakiem “płynnego ognia”, od razu przekazując flaszkę wiedźminowi.
- Jeżeli sprawa słuszna to i zginąć nie żal, jednak wątpię bym wzięła w tym udział. Nic nie wskazuje by było mi po drodze wypełnianie zadań dla, jak sam ich nazwałeś, Bandy Szalonych Druidów - odpowiedziała przyglądając się pijącym z ostrożnym zainteresowaniem.
- Dawaj wiedźmaku tą flaszkę. Jak będziesz pijany potwory zabijał - Weenglaaf wyszarpał Lestadowi gorzałkę. - Nie mniej panowie dobroczyńcy, przejdę się obadać kto potrzebuje usług tak ciekawo rudla jak nasz.
- Cztery mile - powiedział Zakonnik, wskazując ręką w kierunku zamku, który lekko majaczył za oknami wieży.

- Nie słyszałeś Weenglaafie, że ciekawość to pierwszy stopień do hadesu? - zapytała wilkołaka rzucając mu przy tym lekko kpiące spojrzenie. - Skoro dotarliśmy tak blisko miejsca, do którego nas wezwano nie wypada nie zapytać z jakiego powodu. Poprowadzisz nas bracie Isaku, bo z tym futrzakiem niechybnie po raz kolejny do złego miejsca dotrzemy.
- Oczywiście - powiedział Zakonnik - Czym podróżujecie?
Weenglaaf spojrzał na Seatane wielce obrażonym wzrokiem, aż poczerwieniał ze złości.
- Cztery mile to chyba nie tak dużo, ciekawe Ma płaskopierśna towarzyszko podróży ile czasu ty byś błądziła do tego miejsca. A widziałeś konie pod zamkiem - równie płomiennymi oczami spojrzał na Parova - Nie! Ta wielce dowcipna osóbka dotarła tu z Tiphereth siłą moich mięśni w ciągu jednej nocy i jeszcze narzeka!
- Nie błądziłabym, mój płaskobrzuchy przyjacielu gdybym zamiast słuchać potoku słów, którym mnie obdarzyłeś, kupiła konia i traktem ruszyła. Następnym razem miast rumu dostaniesz mleka koziego bo widać po tym trunku zbytnio duma ci pęcznieje.
- By ci tego konia przypadkiem wilkołaki w lesie nie zjadły Eldfall. Z racji pory dnia - Weenglaaf odwrócił się od towarzystwa i podszedł zaabsorbowany obserwacją szafy przed nim. Silnym ruchem zrzucił ją na ziemie. We wnęce za szafą siedział przerażony człowiek w koszuli nocnej. Weenglaaf odwrócił się do towarzyszy i z paskudnym uśmiechem powiedział - to ujedziemy na jego koniach te cztery mile.
- U nas w Zakonie, bandytom upala się ręce -
powiedział Rycerz spokojnym głosem.
- W moich stronach - Weenglaaf rozpromienił się przydeptując jegomościa - po prostu się takich zjada... aj... chyba powiedziałem słówko za dużo! - z mniej sympatyczną miną obejrzał reakcje trzech stojących przed nim zakonników jedynie słusznych i prawych kościołów. spiął mięśnie, by być gotowym do ucieczki.
Rycerz Zakonny, słowa Borowego odebrał jak żart, tak samo jak i on zażartował. Upalanie kończyn, przecież już dawno zostało przeznaczone tylko dla najpoważniejszych zbrodni i musiało być najpierw udowodnione sądem, jednakże czasami stosowano inne kary, jak na przykład podcinanie wiązadeł w stopie, łamanie obojczyków czy stare i zawsze na czasie, wieszanie. Mimo wszystko Zakonnik, nie miał zamiaru zostawić tego typa na tej baszcie, aby ten sformował sobie nowych wspólników i znowu zaczął rozrabiać.
Seatana spojrzała na Parova. Uśmiechał się, spojrzała na zastygłą minę wiedźmina. Bardzo nie chciała z nim walczyć, ale ciążył na niej dług życia. musiała być gotowa w każdej chwili do jego spłacenia.
Wiedźmin starał się nie uwidocznić swoich myśli. Słowa wilkołaka nie zdziwiły go. Sam z resztą musiał zabijać także i ludzi na swoim wiedźmińskim szlaku. A to że Weenglaaf ma długi język może być użyteczne. Do tego da to łatwiejsze obadanie, czy wilkołak, rzeczywiście jest niebezpieczny dla zwyczajnych ludzi.
- Gdzieś miałem linę. zostawiłem przy koniu.
- Obejdzie się mistrzu wiedźmaku
- Weenglaaf pochylił się nad jegomościem i zaczął wyciągać stalową linkę z malutkiej saszetki przy pasie. - Magiczna, nieskończona ilość. Wygrałem kiedyś w karty od handlarza stalą. Dzień później się powiesił - kończąc mówić te słowa wprawnie obwiązał wielokrotnie już bandytę, a jego schlafmytza kneblował usta.
- Nie wiem co powie nadawca listów, na taki balast. Zagłosujmy szybko, kto jest za darowaniem mu życia, a kto za egzekucją - zaproponował Rycerz.
- Ja proponuje, żeby pojechał z nami. Nigdy nie wiadomo, co w lesie sie czai, ale wiekszość potworów głupia nie jest, na uzbrojonego sie nie rzuci. Panowie, wiecie o czym mówie.... żywa przynęta moze być dość fajną opcją.
- To tylko cztery mile jazdy samochodem -
odezwał się Rycerz - W dodatku mamy tu czterech świetnie się posługujących bronią jak mniemam, wojowników.
- Zostawmy go! związanego. niech zdycha zgłodu, a jak pomarznie dwa dni i go wkońcu ktoś uratuje, to zapamięta dobrze tą lekcje - rzucił Weenglaaf przyglądając się uważniej związanemu.
- Skąd wiesz, że ktokolwiek tu przyjdzie?
“ sam go odwiedzę w nocy rzucić coś na ząb” - pomyślał, ale odparł:
- Siedzi tu sporo towarów. To stały punkt przemytniczy, regularnie co parę dni ktoś tu coś szmugluje. sam kiedyś pracowałem w tej branży.
- Przemytnicy... Z skąd ta pewność, równie dobrze te łupy mogą być zrabowane. Rozpalmy stos na placu, drewna się znajdzie. Jego kompani, chyba że wszytskich wybiliście, będą mieli dużo do myślenia
- zabrał głos Zakonnik.
- Przepraszam, muszę na chwilke wyjść. - Rzucił Lestad. Odwrócił się i wyszedł z komnaty.
“A co on kurw...” - Weenglaaf spojrzał na wychodzącego wiedźmina. zaczął wydawać z siebie zapach strachu. Wolałby mieć wiedźmina zawsze na oku, skoro jest na niego skazany.
- Parov, zakuty w metal człowieku, podaj mi wódki ze stołu, nie chcę ściągać buta z... jakby go tu... bandyty.
Isak wziął flaszkę i rzucił ją w kierunku brodacza:
- Rozumiem, że kieliszek czy kubek jest Ci zbędny - i uśmiechnął się sympatycznie.
- Takie przyrządy tam skąd pochodzę są niewyobrażalnym nonsensem. szkoda energii na produkcje czegoś tak nie praktycznego - Weenglaaf uśmiechnął się upijając połowę butelki duszkiem i odstawił flaszkę na przewróconą szafkę.
- Ja bym go zostawił tak jak jest.
- Wybacz, ale ja nie jestem tak litościwy. Takie czasy i różne rzeczy mnie spotkały z rąk ludzi. Gorsze rany mi zadali, niż nie jeden potwór. Widzisz to? - wskazał szramę na twarzy - To nie żaden potwór, tylko człowiek. Możesz mi go podać?
- zapytał się Rycerz z kamienną twarzą, jakby wypraną z emocji.0
“Kurwa, i świeża ludzinka mnie ominie. Może i lepiej. Katterine by przyszła i kazała się podzielić. Zawsze przyłazi i jęczy nad głową. Głupia kobieta.” - pomyślał Weenglaaf podnosząc przemytnika na nogi i rzucając go w stronę Zakonnika.
- Nie mogę się na to zgodzić - oznajmiła stanowczym głosem Seatana. - Ten człowiek nie zasłużył sobie na taki los.
Rycerz, popatrzył na Seatanę z ciekawością.
“Niemożliwe, aby kobieta z rodu Endfallian była aż tak krótkozwroczna!” - pomyślał.
- Seatano, jego ludzie próbowali was zabić, z tego co słyszałem. Za samo to, należy mu się kara - w ręku Zakonnika pojawił się dość długi nóż, ale zamiast ugodzić nim przestępcę, rozciął knebel - Co masz na swoje usprawiedliwienie, łachmaniarzu?
- Jestem niewinny - zapiszczał wystraszony i chyba popuszczający w kalesony, związany mężczyzna - Nic nie zrobiłem - zaszlochał - Oni nie byli ze mną - spróbował się wyłgać, ale Zakonnik szybko go znowu zakneblował.
- To może zamkniemy go w sarkofagu w katakumbach? Na pewno tu mają jakąś porządną kapliczkę z katakumbami. i czysto i wesoło - uśmiechnął się Weenglaaf.
- Na Hefajstosa Weenglaafie... - znowu wtrąciła się Eldfallianka - Chcesz po prostu, aby padł z głodu w ciemnym grobie, męczył się i konał w męczarniach?!
- Ale... ale... to był dobry pomysł. To może chociaż zapoznaj go z duchami i puśćmy go wolno po godzinie krzyku do śniadania?
- Aki i Aj’a nie będą go torturować Nie zbezczeszczę ich ognia z tak błahego powodu. Zabijam i zadaję ból tylko w obronie własnej i mojej królowej. Tak nakazuje kodeks.
- Kurwa... to może ja go potorturuję i wyrzucimy go do rowu.
- Nie, Weenglaafie... Jeżeli już musicie go zabić zróbcie to szybko.
- Ja również się nie zgadzam, ten człowiek powinien ponieść odpowiednią
karę - trzymany rękawicą pancerza wspomaganego za kołnierz mężczyzna, był kompletnie usmarkany jak dziecko i do tego jego kalesony były mokre i śmierdzące już w całej okazałości - Ale musimy dojść do konsensusu, ja uważam że nie powinniśmy zachować tej łachmyty przy życiu. Tacy jak oni, tylko udają skruchę, potem odnajdzie sobie podobnych i napadnie na jakaś wioskę, wyrżnie w pień chłopów, wychędoży im żony i córki, je potem zabije, zagrabi kosztowności i spali wieś do fundamentów... - w oku Rycerza gdy to mówił, błysną ogień, ale możliwe było że to tylko płomień kominka odbił się w jego piwnych oczach.
“A może jednak dziś w nocy wrzucę coś na ząb przez tą Eldfall - pomyślał Weenglaaf i żałował, że nie mógł powiedzieć tego na głos, by nie wywołać jatki, która zakończyłaby się śmiercią każdego, tylko nie przemytnika. Po namyśle powiedział:
- Zamknijmy go w sarkofagu, niech tam odleży przez noc, może jest to znajomek naszego przyszłego pracodawcy, albo to mu szmugluje swoje skrzyneczki. A jeśli nie, to go zabijemy, albo jeśli nie zechcemy przyjąć propozycji tych szalonych druidów. Też możemy go zabić.
“ Kurna, patrząc na ich gęby, chyba ich namówiłem, yes yes yes”
- Nie zgadzam się! -
huknął Rycerz - Nie zgadzam się na wypuszczanie tego łachmaniarza, nie mamy dowodu że jest tylko przemytnikiem, czy może swoje dobra ma ze zrabowanych wiosek i karawan.
- Przykryjemy go metrem ziemi i gruzu, nie ucieknie. A jutro się do niego przejdziemy, albo za tydzień, sprawdzić czy jeszcze żyje.
- Wy chędożeni obrońcy praw bandytów -
powiedział Rycerz nieco spokojniej - Weźmiemy go do Varos, tam zamkniemy go w lochach. Nadawca go osądzi, a jeśli się nie pojawi, uradzimy to wszyscy zaproszeni.
- Sąd nad nim? Beze mnie? -
Lestad wszedł do komnaty. - Nikt nie ma eliksiru prawdy? Sprawdzmy kim jest, i podejmiemy decyzje, co z nim dalej zrobić.
- A więc zabieramy go do Varos, przez noc jeden z nas przygotuje serum prawdy. A teraz się zbierajmy, może nadawca już czeka na swych gości? Łachmyta pojedzie na pace, resztę zapraszam do środka. Chyba że macie inne środki lokomocji?
- Ja wędruje samotnie, minimalista. Miałem konia, ale zarżnęli mi go. Dlatego tu wylądowałem. Pujde się spakować. -
Lestad znów wyszedł z komnaty, skierował się do lochów.
Jego przygotowania to w sumie tylko przebranie się na powrót w lnianą koszule. Nie chciał robić tego przy wszystkich, głownie nie chciał tego robić przy Seatanie. Rozległa blizna po oparzeniu była w końcu pamiątka po walce z Eldfallianinem. Z plecaka wydobył małe pudełeczko wielkości kompasu. Otworzył, spojrzał na wskazówkę, która drgała w kierunku wschodu. Domyślał się, skąd to poczucie magii. Żaden z towarzyszy nie był w końcu zaawansowanym magiem.
Sam Rycerz, trzymając przestępcę za lnianą koszulę, zszedł z nim powoli po stromych schodkach, rozważnie stawiając kroki. Korciło go, aby zrzucić go z baszty, lecz hamował się. Nie miał zamiaru robić sobie wrogów wśród Eldfallian, którego na pewno jeden z Zakonników z pewnością uśmiercił, co opisał w księdze o potworach. Rozważnym było to, iż nie przeczytał Seatanie umieszczonego w księdze opisu sekcji zwłok jednego z jej przodka. Kiedy znalazł się przy samochodzie, związanego mężczyznę cisnął na pakę, zabraniając mu głupich numerów.
Następnie otworzył pojazd, do którego wrzucił swój worek żeglarski i plecak, następnie oczekiwał na swoich towarzyszy. Nowych towarzyszy.
Zrezygnowany Weenglaaf myśląc o śniadaniu schodził z baszty. za rycerzem, za nim snuła się rozgniewana Seatana. Chyba zbliżał się jej okres.
Spakowany Lestad podszedł do samochodu. Załadował plecak, skrzętnie ułożył miecze, zabezpieczył przed uszkodzeniem któregokolwiek. Sztylet przezornie zostawił w chlewie buta.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca w pojeździe, Seatana z wyraźnym niezadowoleniem, Isak ruszył w kierunku zamku. Odległość nie była duża. Przezornie patrzył w lusterko wsteczne obserwując ich więźnia, ale był związany jak prosie i nawet nie warzył się szamotać.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 24-12-2011 o 02:50.
villentretenmerth jest offline  
Stary 25-12-2011, 10:35   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Droga pięła się do góry, skłaniając do rozważań, ile wysiłku trzeba było włożyć w to, by dostarczyć na miejsce, do zamku znaczy się, najrozmaitsze towary, zazwyczaj uważane za niezbędne do życia. Zwykle jednak bywało tak, że jeśli kogoś było stać na zamek, to i stać go było na rozmaite udogodnienia typu służba czy niewolnicy.
Mrozu w zasadzie nie było - tyle tylko, żeby śnieg nie zamienił się w błoto. Kroki Phelana były w zasadzie niesłyszalne, zaś spod kopyt Heboga wydobywały się ciche stuknięcia, które wnet rozpływały się pomiędzy pobliskimi drzewami.

Zwodnicza cisza i spokój nie trwały wiecznie. Dźwięk, jaki rozległ się za plecami Phelana świadczył o tym, że Phelan nie jest na tej drodze sam. Czegoś takiego raczej nie należało lekceważyć. A przynajmniej warto było rzucić okiem, co takiego dzieje się za plecami.
Czy się działo? Można by to nazwać pojęciem względnym. Akurat w momencie, w którym Phelan się obejrzał, nie działo się nic. Nieruchomą obecność dość trudno nazwać “dzianiem się”.
Phelan zmierzył spojrzeniem jelenia, który swymi rozmiarami nieco odbiegał od największych widzianych przez Phelana przedstawicieli swego gatunku. Za to poroże zdecydowanie wykraczało poza normę.
Być może jeleń uważał się za pana lasów, lecz natura (czy cokolwiek sprawiło, że tak akurat wyglądał) sprawiła mu paskudnego psikusa. Przerośnięte poroże zapewne stanowiło groźną broń, ale równocześnie musiało nieco utrudniać poruszanie się po lesie. Nawet ta droga była dla niego zbyt ciasna i trudno było sobie wyobrazić, jak zwierzak przeciska się między ciasno rosnącymi drzewami. A nawet gdyby miał poroże ze stali, to i tak nie zdołałby przewrócić solidnego dębu. Kaleka jednym słowem.

W spojrzeniu jelenia nie widać było nawet odrobiny sympatii. Raczej zapowiedź tego, co się stanie z Phelanem gdy właściciel paskudnie spoglądających oczek go dopadnie. I nie wyglądało na to, że zwierzę i człowiek znajdą wspólny język.

Phelan nie miał zamiaru czekać na spełnienie zapowiadanej wzrokiem obietnicy. Klepnął Heboga, odsyłając go w głąb lasu. Lepiej było nie narażać wierzchowca, który nie dość, że był nieco lżejszy od jelenia, to jeszcze nie był tak ładnie uzbrojony.
Sam stał jeszcze na drodze przez sekundę, by jeleń uświadomił sobie, że to właśnie dwunoga istota ma być celem ataku.

- Złap mnie, frajerze - powiedział, robiąc dwa szybkie kroki w stronę linii drzew.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-12-2011, 21:40   #26
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Smith biegł za Izaakiem, lecz gdzieś w połowie zaczął dyszeć więc postanowił iść powoli. Gdy doszedł na miejsce było już po wszystkim. Przed nim, jego nowym znajomym i grupą jakiś nieznajomych stał elf. Smith wyjął kolejnego papierosa i zapalił go.

- Witamy! – elf rozpoczal lagodnym glosem - Ciesze sie, ze juz wszyscy jestescie na miejscu. Ten maly teatrzyk mial na celu ujawnienie waszych temperamentow.
A cel waszego przybycia zostanie wam przedstawiony na przygotowanej kolacji, gdzie to poznacie reszte naszej druzyny. Serdecznie zapraszam do srodka, Johann was zaprowadzi.

Mezczyzna podniosl reke, wykonal nia zawily gest i zniknal.

- Pierdolony sztukmistrz
– egzorcysta mruknął pod nosem i schował broń do kabury

Zebrani zaczęli coś tam mówić do siebie, lecz Smith miał to w dupie. Głęboko w dupie. Postanowił wrócić po samochód i przybyć tu normalna drogą. W końcu kto zostawia swoja furę, na poboczu, a na jakieś pogaduchy też nie miał nastroju. Był zmachany, zmęczony i miał ochotę się napić a butelkę zostawił w bagażniku tak jak i resztę rzeczy. Droga w dół była przyjemniejsza i szybsza. Spojrzał na zaczytanego Johanna i rzekł tylko:

- Dobra jedziemy na górę…

Smith ruszył z piskiem opon, gdy tylko Johann zamknął drzwi samochodu. Cała ta sytuacja zaczynała go powoli irytować, biegi pod górę, elf magik i jeszcze banda dziwolągów. Normalnie Smith miał dość. Najchętniej zostawił by to wszystko w pizdu i ruszył gdzieś do przyjemnego hotelu. Zalał się w trupa, zamówił dziwki i bawił się a rano leczył by kaca.

Gdy w końcu dojechał na miejsce, zatrzymał się tuż przed samym wejściem do zamku. Centralnie przed drzwiami. Wyjął z bagażnika to co było mu potrzebne i ruszył do środka. Gdy przekroczył drzwi rzucił do Johanna:

- No dobra, to skoro masz znać zamek, pokaż mi jakąś ciepłą komnatę.. jacuzzi.. a żebym nie czuł się sam ogarnij mi chłopie jakąś fajną dupeczkę na noc – uśmiechnął się
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 30-12-2011, 00:17   #27
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Zakonny Hilux, wjechał na teren zamku Varos. Pasażerowie pojazdu obserwowali go zapewne z zachwytem, lecz na Isaku oglądanie po raz trzeci tych ruin nie robiło wrażenia. Nie opodal stał Chevrolet Impala, koło którego stało dwóch mężczyzn, wspomnianych wcześniej przez Parova.
W momencie, gdy Isak zaparkował swój pojazd pod wiatą, wszystkich trzech nowo przybyłych dobiegł ryk. Coś się działo na stoku góry zamkowej. Nie zważając na nic, Isak, obrońca ludzi i uciemiężonych, porwał jeden ze swoich mieczy i ruszył w tamtą stronę. John, egzorcysta stojący obok czarnego Chevroleta również nie próżnował, chwycił kij bejsbolowy, a drugą ręką rewolwer magnum i pobiegł za rycerzem. Johann, zaczytany, podniósł wzrok znad książki, lecz cała ta sytuacja wydawała się nie wywierać na nim wrażenia. Usiadł na ściętym pniu, odpalił papierosa i jął czytać dalej.
Reszta nowo przybyłych dała się wybić z rezonu na kilka sekund, lecz chwilę później przyłączyli się do zmasowanego ataku na tyle, na ile pozwoliły im działania innych zgromadzonych.
Dziesięciocentarowy zmutowany jeleń z innymi jeleniowatymi miało miał wspólnego. Przekrwione oczy obserwowały otaczających go ludzi. Weenglaaf wolał wycofać się z pierwszej linii ognia. Jego pobudki były niejasne, czy to strach, czy nie chęć do przypadkowego zranienia, a może liczył na poważną ranę jednego z łowców potworów, co niechybnie dało by mu przewagę w opcjonalnej walce z nimi.
Lestad widzac jak wilkołak sie wycofuje, postanowił nie spuszczać go z oczu. Nie lubił, gdy likantrop stał za jego plecami. Nie mógł też zupełnie olać jelenia. Niebezpieczne bydle szykowało się do szarży.
Potężne zwierzę chwilowo straciło koncentrację, gdy nowo przybyli wyjrzeli znad wzniesienia.
Sekundę później rogacz przywalił przednimi kopytami w ziemię i jął sunąć ociężały kłusem ku Phelanowi. Dzieliło tych dwóch ponad sto metrów, lecz odległość ta prędko się zmniejszała.
Isaak, był za wolny w pancerzu wspomaganym, a z tej odległości zmarnował by tylko kulę, nim powalił by to... Monstrum, to było jedyne słowo, którym było można opisać tego kolosa. Karabin, pistolety, miecze spoczywały w kaburach i pochwach. Za to w ręce Zakonnika błysnął krótki miecz, zdybyty nie tak dawno w pieczarze błotnic i trzymając go twardo, przyśpieszył biegu, mając nadzieję że atakowany zajmie zwierzę na tyle, iż ten zdąży dobiec i go uratować.
Lecz mimo wspomagania zauważył, że nie będzie w stanie dobiec na czas do ofiary ataku.
Byk był coraz bliżej.
“A to zwiędnięty pędzel, nie popuści mi smyczy nawet na krok” - flustrował się Weenglaaf niepostrzeżenie obserwując wiedźmina. Nie pozostało mu nic innego niż spokojnie otaczać jelenia w bezpiecznej dla obu odległości.
Seatana jako ostatnia wysiadła z samochodu. Jazda, mimo iż znacznie wygodniejsza od jej wcześniejszych sposobów podróżowania, nie była jednak zbyt przyjemna dla przedstawicielki rasy stroniącej od cudów techniki. Co innego bieżąca, ciepła woda w domostwie, a co innego zamknięcie w pędzącej puszce. Ruszając w stronę, w którą udali się pozostali jej towarzysze, rzuciła siedzącemu na pniu mnichowi:
- Panie, popilnuj naszego więźnia póki nie wrócimy.
Nie pokłoniła się ani nie odwróciła by sprawdzić reakcję nieznajomego. Szybkim krokiem minęła Weenglaafa nie zaprzątając sobie głowy tym, dlaczego wilkołak zachowuje się tak a nie inaczej. Ai i Aki płonęły już pełnią swej mocy przybierając swą ulubioną formę dwóch smoków o potężnych, ognistych paszczach, czekających tylko by zwolniła ich ze smyczy. Sejmitar i jego mniejszy brat gładko wyskoczyli ze swych pochw by trafić do jej dłoni. Ich oczekiwania nie zmieniły się od chwili w której zostali stworzeni. Smak krwi był wszystkim czego potrzebowali.
Dogonienie Isaka nie wymagało zbytniego wysiłku. Zakonnik w ciężkiej zbroi nie mógł wszak biec szybciej niż odziana w lekkie szaty Seatana. Nie wyprzedziła go jednak uznając iż byłoby to z jej strony głupotą. Nie znała się zbytnio na zwierzętach zamieszkujących kontynent, a ten stwór, który atakował Phelana nie wydawał się jej zwyczajnym okazem fauny tego rejonu. Kto mógł wiedzieć jaką siłę posiada. Duchy jednakże to byłą już całkiem inna sprawa. Polubiły tego człowieka za szacunek jaki jej okazał. Zbrodnią byłoby nie pozwolenie im na przyjście mu z pomocą. Seatana nie przepadała za takimi zbrodniami, sama zresztą podzielała ich uczucia więc wypuściła tą podwójną, ognistą siłę na spotkanie rogacza.
Dwa ogniste smoki wyskoczyły zza pleców odzianego w zbroję człowieka. Zaatakowały z prędkością pytona. Potężny zwierz sploszyl sie, stajac deba, a przechyl terenu sprawil, ze stracil rownowage i przewrocil sie na plecy.
W momencie dotkniecia ziemi po upadku, Jelen zamienil sie w wielka chmare czarnych ptakow, ktore rozpierzchly sie we wszystkich kierunkach. Na miejscu jelenia pojawila sie wysoka postac. Odziana w opinajaca czarna kurtke i brazowe spodnie z kieszeniami na udach. Wzrost, dlugie, mieniace sie srebrem wlosy i szpiczaste uszy wystajace znad opatulonej szalikiem twarzy, narzucaly mysl o szlachetnej rasie elfow.
Narzucaly trafnie.
- Witamy! - rozpoczal lagodnym glosem - Ciesze sie, ze juz wszyscy jestescie na miejscu. Ten maly teatrzyk mial na celu ujawnienie waszych temperamentow.
A cel waszego przybycia zostanie wam przedstawiony na przygotowanej kolacji, gdzie to poznacie reszte naszej druzyny. Serdecznie zapraszam do srodka, Johann was zaprowadzi.

Mezczyzna podniosl reke, wykonal nia zawily gest i zniknal.[
b]Seatana[/b], która chwilę wcześniej wyłoniła się zza znacznie od niej większego Isaka, przystanęła w miejscu i przez chwilę niezdecydowana spoglądała w miejsce, w którym zniknął nieznajomy.
- No cóż... Ciekawych mamy gospodarzy, czyż nie bracie Isaku? - odwróciła się w stronę mówiącego jednocześnie przywołując z powrotem swoje duchy, które bardzo podeskcytowane zaczęły komentować całe zajście. Wyciszyła je na ile była w stanie bez konieczności ich odwoływania, po czym zwróciła spojrzenie w stronę Phelana. - Witaj ponownie Phelanie.
- Witaj, Saetano - odparł zagadnięty. - Niezła sztuczka. - Skinął głową w stronę, gdzie przed chwilą stał elf.
Weenglaaf wyłonił się z krzaków jałowca i począł zmierzać w stronę Seatany i Isaka. Baczył, by nie wyprzedzić Lestada. Wiedźmin równie starannie starał nie zniszczyć zrównania z wilkołakiem. Eldfalliance szybko zaufał a likantromorf był ciągle dla niego zagadkowy i co najważniejsze nie dawał powodu do spoufalenia. Zastanawiał się tylko, dlaczego wiedźmiński medalion nie zadrżał jeszcze w jego obecności. Lestad nawet zaczynał powątpiewać w przypadłość borowego, aczkolwiek ten nie raz wykazał się rozwiniętymi zmysłami.
Isak, zahamował ciężko na lepkim śniegu, kiedy jeleń przemienił się w ptaki, a potem w jego miejscu stanął elf. Automatycznie przerzucił miecz w lewą ręką, w prawą, pewniejszą chwytając Sig Sauera i wymierzył w sprawcę teatrzyku. Elf, zapewne mag, zamiast ich zaatakować mimo wszystko wyciągnął dłoń w znaku „STOP” i odezwał się do nich, witając ich na zamku. Było to nad wyraz dziwne, bowiem nie spodziewał się aby Brat Michał miał znajomych w elfich magusach. Następnie, czarodziej zniknął w delikatnej, mlecznej poświacie. Było to coś dziwnego, ale przez swoje 44 lata życia, spotkał już tyle rzeczy, i tak dziwnych, że elfia magia nie robiła na nim większego wrażenia, niż na przykład spadające, jesienne liście.
Na słowa Seatany, odwiedział lakonicznie i z lekkim gniewem.
- Magus z nas zadrwił.
Potem dopiero zwrócił uwagę na stojącego nieopodal człowieka, któremu ukłonił się lekko w powitalnym geście.
- Jak mniemam, znacie się? – zwrócił się do Seatany.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 30-12-2011, 00:29   #28
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dziewczyna skinęła głową na znak potwierdzenia.
- Mieliśmy okazję spotkać się wcześniej parę razy. Phelanie pozwól że przedstawię ci brata Isaka Parova z Zakonu Płonącej Róży. Bracie Isaku poznaj Phelana mab Mawgan - przedstawiła ich sobie jak żądały tego wymogi grzecznościowe. - To była próba nie drwina. Widać chcieli się dowiedzieć z jakim rodzajem istot mają do czynienia. Zresztą sam słyszałeś. Wstępnie jestem gotowa przyjąć iż mówił prawdę.
- Witam, Isaku.
- Phelan skinął głową. - Czy też należy mówić “bracie Isaku”? - spytał.
- Nie Phelanie - odpowiedział Rycerz - Dowartościowywanie mnie moim tytułem, nie jest konieczne - odpowiedział z uśmiechem.
Phelan skinął głową. Zagwizdał melodyjnie i zza drzew wybiegł wierzchowiec.
- Próba, prawdę mówiąc - dodał, komentując tak wystąpienie elfa, jak i słowa Seatany - nie była najlepszych lotów. Zapewne stać ich na coś lepszego.
- Nie zgodzę się z tobą Phelanie
- sprzeciwiła się. - Ta próba była wystarczająca by pokazać kim jesteśmy i w jaki sposób reagujemy na zagrożenie. Jakie są nasze priorytety w walce. Mogę się oczywiście mylić i wiedzieć w tym przedstawieniu rzeczy, których tam nie ma - rozłożyła lekko dłonie i skłoniła głowę przed mężczyzną uznając prawdziwość jego twierdzenia. Lekki uśmiech na ustach zdradzał wiarę w słuszność wypowiedzianych przez nią słów.
- Jeśli potrzeba im wojaków, to może być i taka próba
- zgodził się Phelan.
- Próba ta wydaje mi się raczej uniwersalną. Wszak każdy jakoś reaguje w takiej sytuacji, a jego reakcje nie są nieme dla kogoś kto potrafi je wyłapać. Czy to więc mag, wojownik, uczony czy zwykły zjadacz chleba. Czarownik użyłby magii zatem wiedzą już że nie ma wśród nas nikogo takiego. Uczony co najwyżej zainteresowałby się tym, czym to zwierzę było. Najwyraźniej taką osobę posiadamy w tej grupie. Wojownik zaś - wskazała na Isaka, siebie i gdzieś z tyłu, gdzie znajdowali się pozostali - reaguje wedle szkoły i własnego, względnie wyuczonego stylu walki i postępowania. Wiemy zatem że brat Isak to osoba, która mężnie stawia czoła zagrożeniu. Nie zawaha się ruszyć na pomoc i nie ogranicza się jedynie do broni białej. Ja wykorzystuję magię swych duchów jako pierwszy atak, względnie obronę, odkładając bezpośrednie starcie na później. Nasi dwaj towarzysze, którzy zostali z tyłu, cóż tego nie jestem pewna aczkolwiek biorąc pod uwagę jakie pozycje przyjęli gdy ich mijałam, najwyraźniej zbytnio są nieufni względem siebie by swobodnie ruszyć do walki. Zaś co do ciebie Phelanie - wzruszyła lekko ramionami - to nie było mnie tu gdy walka się rozpoczęła więc nie mogę nawet zgadywać, gdyż nie znamy się na tyle długo.
- No i widzisz... Dwie osoby zostały sprawdzone. A reszta? Jak na razie taka próba niewiele mogła powiedzieć
- odparł Phelan. - Nikt nie uciekł z płaczem. - Uśmiechnął się
Roześmiała się cicho.
- Co świadczy o tym, że tchórze i wymuskani paniczykowie nie są im potrzebni. Takie próby zawsze działają w dwie strony o ile obie są wystarczająco inteligentne by wysnuć z nich wnioski.
- Widzę, że doświadczenie przemawia przez ciebie młody człowieku, ja mimo wszystko jeszcze nie zwątpiłem w teorie o Szalonych Druidach, aczkolwiek wiedźmak
- Weenglaaf spojrzał z delikatną, choć na jego fizjonomii wydatną pogardą - obrońca ludzkości przed ohydztwem tego świata mógł chociaż podejść do tego zwyrodnialstwa.
- Byłem tam gdzie miałem być, a po kimś z twoją regeneracją można by się spodziewać większej odwagi.
- Że ja nimby się bałem?!
- Weenglaafowi aż żyłki na czole i policzkach się uwidoczniły - Chyba kpisz spluwaczko ludzkości!
- Waż na słowa
- Lestadowi zwęziły się źrenice a dłoń zawisła w powietrzu gotowa do wyjęcia broni.
Weenglaaf fukając zaczął obchodzić wiedźmina. niby szykując się do ataku. Lestat nie dawał oznak najmniejszego chociaż wytrącenia z równowagi. Co borowemu się nie spodobało. Kolejny sprawdzian, który wiedźmin zdał celująco. Myśli Weenglaafa skupiły się na dysproporcjach względem broni. Srebrna klinga przewyższała o lata świetlne drobny toporek Weenglaafa, który zresztą częściej służył do ćwiartowania zwierzyny niż do walki. Jeśli chce mieć szanse z wiedźminem musi zmienić broń
- Mistrzu wiedźmaku, będę mówił co mi się podoba, bo w przeciwieństwie do ciebie nigdy nie musiałem nikomu służyć ani nikomu podlegać. Przez to może opaczne zrozumienie mych myśli. nie chciałem prowokować walki - Weenglaaf skwitował zajście równie fałszywym ukłonem, co jego słowa i odszedł w stronę zamku.
Wiedźmin obserwował go tylko. Dlaczego przeznaczenie postawiło kogoś takiego na jego wiedźmińskim szlaku? Miał przecież przed sobą dużo większe zadanie. Pycha i duma potwora działała mu na nerwy, ale nie zabija się potworów, tylko z powodu niewyparzonego języka. A z wiedźmińskiego doświadczenia wiedział, że im głośniej pies szczeka tym mniej jest groźny.
- Oni tak często? - Phelan zwrócił się do Seatany.
Isak postanowił nie przysłuchiwać się dłużej rozmowie, której go nie dotyczyła. Został przestawiony z nowo przybyłym i jak podejrzewał, on też miał list polecający. W takim razie pytania, były zbędne. Tak samo jak przedłużająca się rozmowa z kimś, kto według Rycerza wolał uciec w las, niż spróbować się z jeleniem. Ale nie mógł za to winić zwykłego człowieka, za jakiego brał Phelana, co to, to nie. Ten mężczyzna, wyjątkowo źle wrył mu się w korę mózgową. Mógł strawić konkurencję do mordowania potworów w postaci wiedźmina, mógł wytrzymać towarzystwo z grubsza nie zidentyfikowanego przez niego potwora, mógł nawet podróżować wyglądającą jak dziecko kobietą, a nawet wielbiący picie egzorcysta i ciągle zaczytany młodzian nie wyglądali tak podejrzanie, jak mężczyzna trzymający właśnie konia za uzdę.
Postanowił, że swoimi obawami podzieli się z Seataną, póki co, jak mu się wydawało, jedyną osobą której mógł zaufać wśród tej drużyny, którą mógł formować tylko ktoś wyjątkowo obłąkany. On tym czasem zajął się zaparkowaniem pojazdu na olbrzymim dziedzińcu Varos i wyjęciem swojego bagażu, oczekując na resztę przyszłych towarzyszy i samego nadawcę listów, który póki co, pokazał tylko iż zna się na polimorfii.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-12-2011, 00:31   #29
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Seatana wpierw zmierzyła wiedźmina gniewnym spojrzeniem po czym zwróciła się do Phelana.
- Od chwili w której się poznali - odpowiedziała szczerze kierując przy tym wzrok za odchodzącymi. - Lepiej będzie jak dołączę do tego narwańca. Jeszcze gotów kogoś rozszarpać gdy nie czuwa nad nim oko łowcy potworów. Tacy jak my powinni się wszak trzymać razem. - Skłoniła głowę przed Phelanem po czym niechętnie i znacznie niżej, przed Lestadem.
Przy samochodzie zastała Isaka. Przystaneła i sama również zajęła się wydobyciem swojego plecaka. W końcu nie zamierzała zgadzać się na propozycję nieznajomych.
- Umknąłeś nim zdążyłam cię zapytać o twoje zdanie na temat próby naszych gospodarzy - wypomniała mu z lekkim, nieco wymuszonym uśmiechem na ustach.
- Teatr - odpowiedział krótko - Za dużo zdradza, polimorfia jest trudna do opanowania i bolesna - odpowiedział, mierząc wzrokiem pojawiających się na placu ludzi i nie tylko ludzi, na przykład Seatanę - Co wiesz o tym Phelanie? - zapytał, patrząc na niego - Wydaje się... Wydaje się nie na miejscu.
Dziewczyna podążyła wzrokiem do wymienionego z imienia mężczyzny.
- Niewiele - zaczęła z namysłem. - Poznałam go w karczmie, wynajmował prywatną salę więc raczej nie brak mu funduszy. Celnie strzela, trafił w oko człowieka, który próbował mnie zabić.
- Zrób coś dla mnie - zaczął powoli, nie przyzwyczajony do rozmawiania z kimkolwiek, poza innymi Zakonnikami i zapatrzonym w niego plebsem - Uważaj na niego. Uważaj na nich wszystkich, włącznie ze mną, bo skoro nadawca zna się na polimorfii, może z równą łatwością potrafić zdominować nasze umysły.
- Czy to nie za wiele nieufności bracie? - zapytała nadal mierząc wzrokiem Phelana. - W taki sposób raczej daleko nie zajdziemy. Będę jednak ostrożna jeżeli to cię uspokoi. Zresztą... - odwróciła się w jego stronę - i tak nie mam zamiaru przebywać na tym zamku dłużej niż czas potrzebny na wysłuchanie propozycji naszych gości.
- Nie wiem... Siotro - powiedział z nieskrywaną ulgą - I nie wiadomo, co się tu dzieje i się z nami stanie. Ale z doświadczenia wiem - przeciągnął palcem po szpecącej twarz bliźnie - że nie należy ufać nikomu w stu procentach. Mam nadzieję, że nie masz za złe, że i tobie nie ufam Seatano?
- Pokładanie zaufania w kimś kogo ledwo się zna nie świadczyłoby dobrze o tobie, bracie Isaku - odpowiedziała właściwie nie odpowiadając na pytanie. - Co zrobimy z więźniem? - zmieniła temat.
Rycerz długo obserwował mężczyzn, w między czasie wyjmując ich plecaki i ustawiając na kamiennej ławie pod murem, aby żaden z nich nie musiał się mu kręcić po samochodzie, który po prostu zamknął.
- Dziękuję za wyrozumiałość - rzucił - Więźnia najlepiej będzie oddać nadawcom, dość sobie o niego strzępiliśmy język w kasztelu, choć moje zdanie poznałaś, co należy zrobić z tą łachudrą. Ale Varos ma okazałe lochy, z równie okazałymi pokojami dla klawiszy. Mogę, na ochotnika, pilnować tego łachmaniarza przez pierwszą noc - odezwał się, obserwując więźnia z ukosa, aż ten przestał się poruszać.
- Zajęcie to może okazać się niezbyt bezpieczne, szczególnie w nocy - ostrzegła, chociaż zakonnik pewnie sam już zdał sobie sprawę z zagrożenia. - Na dodatek rano będziesz wykończony brakiem snu. Nie lepiej podzielić tą wartę na dwie lub trzy osoby?
- Uroki braku zaufania... - burknął ni to do siebie, ni to w przestrzeń - Zobaczmy, co zdecyduje nadawca, w tym przyjaciel mojego mistrza, Brata Michała. A kiedy jego prośba mi, wyda się absurdalna, wrócę do swojego Zakonu - tymczasem spojrzał na zegar na dziedzińcu, który mimo podeszłego wieku, cały czas pokazywał dokładną godzinę, czerpiąc informację o nich z satelity - Pora na modlitwę... - zamyślił się.
Seatana nie chcąc przeszkadzać oddaliła się w poszukwaniu Weenglaafa.
Sam Zakonnik skierował się w kierunku niewielkiej kapliczki, o której mimo wszystko nie zapomnieli przeszli mieszkańcy Varos. Co prawda była poświęcona innemu bóstwu niż Wieczny Ogień, ale nie o to chodziło w ich wierze. Nie taka idea im przyświecała, by dzielić ludzi według wiary, koloru, rasy.
Po przyklęnięciu przy ołtarzyku, zapalił świeczki swoją “magiczną sztuczką”, po czym zaczął żarliwie odmawiać różne modlitwy, w tym Litania do Św. Grzegorza, które kończyło krótką, choć napełaniającą wiarą człowieka liturgię.
Wieczny Ogniu, napełnij me serce męstwem!
Wieczny Ogniu, oczyść mnie z niegodziwości!
Wieczny Ogniu, spal mnie, jeśli jestem niegodny!
W płomieniach rodzimy się i umieramy.
Błogosławieni którzy płoną w Wiecznym Ogniu.
W płomieniu hartuje sie stal.
W płomieniu kuje sie metal.
Wieczny Ogień jest nasza zbroją przeciw niegodziwym.
Przez prawość i poświecenie zakuwamy się w święty pancerz.
Wieczny Ogniu, po przez Świętego Grzegorza, powierzam się Ci w opiekę.

Tylko tyle dało się usłyszeć, z niewielkiej kapliczki oświetlonej żywym światłem świec.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 30-12-2011, 00:51   #30
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Lestad idąc w stronę samochodu natknął się na Seatanę. - A Isak co robi? - Zapytał, widząc ze Zakonnik coś kombinuje w samotności.
- Zamierzał się pomodlić więc lepiej mu nie przeszkadzać - wyjaśniła głosem w którym wyraźnie dało się wyczuć chłód i dystans do rozmówcy.
-Płomyczku, dasz się namówić na spacer? Czy jednak tak bardzo boisz się pozostać sam na sam z wiedźminem?
Dziewczyna spojrzała na mężczyznę jakby mu nagle rogi na głowie wyrosły.
- Wybacz panie jednak.... - nie dokończyła swej odpowiedzi, zamiast tego zadając pytanie, które aż błagało by je zadać. - Czym sobie zasłużyłam na miano, które mi nadałeś?
Lestad zamyślił się, jednak po chwili rozwiązał koszule, zdjął ją machają nad głową niczym chippendales i pokazał Seatanie swoją bliznę po oparzeniu. Pokrywała całe ramię do łokcia, pół klatki piersiowej i niemal całe plecy.
- Dlatego.... To ‘pamiątka’ po jednym z twoich pobratymców. Od tamtej pory nie staje naprzeciw wam. O mało nie przypłaciłem tego życiem.
Eldffalianka cofnęła się odruchowo gdy wiedźmin zaczął, jej zdaniem, okazywać wyraźne pomieszanie zmysłów. Może słowa Isaka miały jednak swe podstawy, czego być może właśnie była świadkiem.
- To bardzo rozsądne podejście do walki z kimś, kogo się nie rozumie i lekceważy jako kolejną maszkarę zamieszkującą ten świat - odparła robiąc kolejny krok w tył. - Rozumiem, że dzięki temu wyznaniu miałam poczuć się w twym towarzystwie bezpieczniej?
- Raczej zrozumieć mój początkowy brak zaufania. Wiem, ze moja postać jest znana w waszych kręgach. Byłem jednym z niewielu, którym udało się zabić jednego z Was. Słyszałem także, że swojego czasu Eldffianie wyslali za mną list gończy. Gdybym wtedy, gdy was spotkałem, nadto Ci zaufał, mógłbym już nie żyć, jednak jeśli jeszcze mnie nie zabiłaś, wnioskuje, iż nie masz pojęcia o tym wydarzeniu.
- Faktycznie, w kręgach z których pochodzę nie mówi się o nikim, kto nosi twe miano. Nie słyszałam również o liście gończym. Być może wydarzyło się to gdy byłam z dala od domu
- nieco uspokojona przestała się cofać. - Czy zamiast spacerować nie powinniśmy poszukać naszych gospodarzy? Wszak po to właśnie tu przybyliśmy.
- Bez Ciebie Płomyczku nigdzie nie pójdą, a ja nie chciałbym, żebyś miała o mnie złe zdanie. Widzę jak na mnie patrzysz, widzę też, ze nie pałasz do mnie odwieczną miłością. Nienawidzisz mnie i tyle. Nie moja to wina, że takie miałem zlecenie. Nie miej mi tego za złe.

Pokręciła głową przecząc jego słowom.
- Nie darzę cię nienawiścią wiedźminie. Gdyby tak było opuściłabym tą kompanię w chwili, w której cię spotkałam. Nienawiść bowiem to dość nieszcząca siła nad którą być może nawet ja nie zdołałabym zapanować. Nie leży w mojej naturze nienawidzić.
- Zatem skąd te nienawistne spojrzenia? Martwisz się o przyjaciela?
- Uważasz, że powinnam?
- nim zdążył odpowiedzieć kontynuowała. - Tak, martwię się o niego gdyż w przeciwieństwie do mnie łatwo wybucha gniewem a to może zakończyć się tragicznie. Czy ty, panie nie martwiłbyś się o swego towarzysza wiedząc że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo?
- Wiesz dobrze, że nie zaatakuje pierwszy. Nadmień mu także, że widzę jak stara się mnie złapać w słabym punkcie. Nie uda mu się to, więc niech zaprzestanie tego.

- Łatwiej powiedzieć niż przekonać go do tego - warknęła zła na to że udziela jej rad. - Będzie znacznie lepiej gdy ty to uczynisz.
- W mojej obecności twój przyjaciel albo udaje pijanego, albo stara się mnie zaatakować.
- Może wcale nie udaje pijanego zaś owe ataki tylko markuje by wyprowadzić cię z równowagi?
- zripostowała sama nie wiedząc dlaczego wciąż broni Weenglaafa.
- Czy uważasz, ze coś mi grozi z jego strony?
- Czy zamierzasz na każdym kroku nadeptywać mu na odcisk?
- odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Nie wiem, nie jestem pewna na ile świadomy pozostaje gdy się przemienia jednak na twoim miejscu uważałabym nocą i trzymała miecz pod ręką, podobnie jak sama mam zamiar uczynić.
- Masz zatem moje słowo Płomyczku, że bez przyczyny nic złego mu się z mojej reki nie stanie, aczkolwiek twoje rady wezmę do serca. Tymczasem wracajmy, wydawało mi się, że Isak nas woła..
.
Seatana co prawda żadnego wołania nie słyszała jednak nie miała zamiaru sprzeczać się z wiedźminem. Odstąpiła przepuszczając go przodem po czym skierowała swe kroki w stronę Weenglaafa.

Phelan nie miał zamiaru zostawiać wierzchowca pod gołym niebem. Zamek był przestronny, a jak świat światem w każdym zamku były stajnie. I jak się wnet okazało - ten nie stanowił odstępstwa od normy. W stajni było miejsce nie tylko dla Heboga. Zmieściłyby się tam konie szwadronu kawalerii.
Zadbawszy o wierzchowca Phelan wyszedł ponownie na dziedziniec.
 
villentretenmerth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172