Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2011, 01:56   #24
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Rycerz Zakonny, stojący przy oknie, na widok brodatego mężczyzny, schylił mu się lekko w geście szacunku, po czym wyciągnął w jego kierunku rękę.
- Rycerz Zakonny Isak Parov.
- Kłusownik i morderca. a wiedźmak dopowie jeszcze że potwór Weenglaaf zwany Borowym.

- Potwór? - zakonnik zmrużył oczy badawczo, w końcu obowiązkiem Rycerzy Zakonu było też eliminowanie wszelkich, zagrażających życiu postronnych monstrów - A groźny potwór?
- Sądząc po tym, że oszczędzonym jeszcze dziś jestem przez jednego pogromce potworów, to dla drugiego raczej nie groźny - Weenglaaf uśmiechnął się krzywo - Ale mości rycerzu, czy wieczny ogień nakazuje wam podłóg urodzenia ludzi oceniać? Za starym jest by na trakty chadzać, sarenki i zające jadam od zawsze. Polejcieże lepiej staremu człowiekowi to co tam macie.
Dopiero teraz, Rycerz uświadomił sobie że brodacz, Weenglaaf, jak się przedstawił, nie żartuje. Trochę go to skłoniło do wytężenia zmysłów, jednak opanował się i nie chwycił od razu za brzeszczot, czy karabin. Skoro Seatana, która była w Zakonie Ognia nie zrobiła z nim porządku, to on, zakonnik Zakonu Płonącej Róży też powinien raczej wybadać sprawę, nim cokolwiek podyktowały by mu nerwy i ślepa furia. Na prośbę mężczyzny, wyciągnął z plecaka piersiówkę i w znaleziony na komodzie kieliszek, nalał nieco czerwonego, ostrego płynu.
- Proszę, wiśniówka prost z zakonnych murów - podał kieliszek - Niestety więcej nie mam, a tą resztę, pozwolisz, zachowam dla siebie na przyszłość.
Prawie niezauważalny dryg zakonnika by sięgnąć po broń nie uszedł uwagi Weenglaafa. Poczuł nawet przyjemność z respektu, jaki zakonnik odczuł przed jego osobą. Alkohol był tym, czego potrzebował. Słodycz dojrzałych wiśni z mocnym uderzeniem spirytusu jak obuchu młota Thora. Uśmiechnął się jeszcze bardziej krzywo. Trzech zakonników stało w okół niego, każdemu przykazano wybijać takie paskudztwa jak Weenglaaf, a on nadal żyje.
- W takim razie, przydałoby się odnowić zapasy. A co ciebie zakuty w zbroje człowieku sprowadza do tego opustoszałego uroczyska, gdzie tylko takie potwory jak ja i Seatana się włóczą - mówiąc to ukłonił się Seatanie parodiując jej elegancje i grzeczność.
Zakonnik uśmiechnął się pobłażliwie do swojego rozmówcy.
- Co innego Borowy, co innego Eldfallanka z wysp wulkanicznych. Ja, tak samo jak ta dama przy ogniu, zmierzam do zamku Varos, a raczej już tam dzisiaj byłem. Mój opiekun i wieloletni mistrz, Brat Michał, otrzymał wiadomość która polecała mu przybycie do tego zamczyska. Niestety, Brat Michał podupada coraz bardziej na zdrowiu i nie mógł sobie pozwolić na tak forsującą wyprawę. A ty, mości Leśniku?
- Ledwo słońce wstało, a już wracasz z Varos. Dziwi mnie to, że zapewne ten przyjaciel Brata Michała wysłał gołębia jednocześnie do ciebie jak i do Eldfall... choć, to bym jeszcze był w stanie zrozumieć. Dlaczego więc wysłał wiadomość do mnie? Nie pasuję do tej zgrai - powiedział odwracając się od towarzystwa i wyciągając ze skrzyni pod łóżkiem butelkę wódki. “jednak z moim węchem to i przez korek wyczuję” - Każdy z was chciał wyciągnąć miecz, gdy chciałem się przywitać. Co w ogóle wiemy o naszym gospodarzu?
- Na placu zamkowym w Varos, jest jeszcze egzorcysta i jakiś uczony, filozof chyba, z książkami, oni również mają listy. Pomogli mi się dostać do zamku, kiedy mój samochód nabawił się usterki na szlaku. Ale tam, nadawcy póki co ani widu, ani słychu, więc postanowiłem naprawić samochód i zabrać go na jazdę próbną, tak też trafiłem na was. Brat Michał, powiedział że jest tylko “prawdopodobne”, aby ten list pochodził od jego przyjaciela. Ja, osobiście nie wiem nic o tym człowieku.
- W takim razie Eldfall - uśmiechnął się do Seatany, podając jednocześnie flaszkę Isakowi - jednak będzie jak mówiłem. Banda Szalonych Druidów myśli, że będziemy ginąć w ich sprawie za darmo.
Rycerz Zakonny wziął małego łyczka, długo go trzymając pod językiem, napawając się rozchodzącym po ustach smakiem “płynnego ognia”, od razu przekazując flaszkę wiedźminowi.
- Jeżeli sprawa słuszna to i zginąć nie żal, jednak wątpię bym wzięła w tym udział. Nic nie wskazuje by było mi po drodze wypełnianie zadań dla, jak sam ich nazwałeś, Bandy Szalonych Druidów - odpowiedziała przyglądając się pijącym z ostrożnym zainteresowaniem.
- Dawaj wiedźmaku tą flaszkę. Jak będziesz pijany potwory zabijał - Weenglaaf wyszarpał Lestadowi gorzałkę. - Nie mniej panowie dobroczyńcy, przejdę się obadać kto potrzebuje usług tak ciekawo rudla jak nasz.
- Cztery mile - powiedział Zakonnik, wskazując ręką w kierunku zamku, który lekko majaczył za oknami wieży.

- Nie słyszałeś Weenglaafie, że ciekawość to pierwszy stopień do hadesu? - zapytała wilkołaka rzucając mu przy tym lekko kpiące spojrzenie. - Skoro dotarliśmy tak blisko miejsca, do którego nas wezwano nie wypada nie zapytać z jakiego powodu. Poprowadzisz nas bracie Isaku, bo z tym futrzakiem niechybnie po raz kolejny do złego miejsca dotrzemy.
- Oczywiście - powiedział Zakonnik - Czym podróżujecie?
Weenglaaf spojrzał na Seatane wielce obrażonym wzrokiem, aż poczerwieniał ze złości.
- Cztery mile to chyba nie tak dużo, ciekawe Ma płaskopierśna towarzyszko podróży ile czasu ty byś błądziła do tego miejsca. A widziałeś konie pod zamkiem - równie płomiennymi oczami spojrzał na Parova - Nie! Ta wielce dowcipna osóbka dotarła tu z Tiphereth siłą moich mięśni w ciągu jednej nocy i jeszcze narzeka!
- Nie błądziłabym, mój płaskobrzuchy przyjacielu gdybym zamiast słuchać potoku słów, którym mnie obdarzyłeś, kupiła konia i traktem ruszyła. Następnym razem miast rumu dostaniesz mleka koziego bo widać po tym trunku zbytnio duma ci pęcznieje.
- By ci tego konia przypadkiem wilkołaki w lesie nie zjadły Eldfall. Z racji pory dnia - Weenglaaf odwrócił się od towarzystwa i podszedł zaabsorbowany obserwacją szafy przed nim. Silnym ruchem zrzucił ją na ziemie. We wnęce za szafą siedział przerażony człowiek w koszuli nocnej. Weenglaaf odwrócił się do towarzyszy i z paskudnym uśmiechem powiedział - to ujedziemy na jego koniach te cztery mile.
- U nas w Zakonie, bandytom upala się ręce -
powiedział Rycerz spokojnym głosem.
- W moich stronach - Weenglaaf rozpromienił się przydeptując jegomościa - po prostu się takich zjada... aj... chyba powiedziałem słówko za dużo! - z mniej sympatyczną miną obejrzał reakcje trzech stojących przed nim zakonników jedynie słusznych i prawych kościołów. spiął mięśnie, by być gotowym do ucieczki.
Rycerz Zakonny, słowa Borowego odebrał jak żart, tak samo jak i on zażartował. Upalanie kończyn, przecież już dawno zostało przeznaczone tylko dla najpoważniejszych zbrodni i musiało być najpierw udowodnione sądem, jednakże czasami stosowano inne kary, jak na przykład podcinanie wiązadeł w stopie, łamanie obojczyków czy stare i zawsze na czasie, wieszanie. Mimo wszystko Zakonnik, nie miał zamiaru zostawić tego typa na tej baszcie, aby ten sformował sobie nowych wspólników i znowu zaczął rozrabiać.
Seatana spojrzała na Parova. Uśmiechał się, spojrzała na zastygłą minę wiedźmina. Bardzo nie chciała z nim walczyć, ale ciążył na niej dług życia. musiała być gotowa w każdej chwili do jego spłacenia.
Wiedźmin starał się nie uwidocznić swoich myśli. Słowa wilkołaka nie zdziwiły go. Sam z resztą musiał zabijać także i ludzi na swoim wiedźmińskim szlaku. A to że Weenglaaf ma długi język może być użyteczne. Do tego da to łatwiejsze obadanie, czy wilkołak, rzeczywiście jest niebezpieczny dla zwyczajnych ludzi.
- Gdzieś miałem linę. zostawiłem przy koniu.
- Obejdzie się mistrzu wiedźmaku
- Weenglaaf pochylił się nad jegomościem i zaczął wyciągać stalową linkę z malutkiej saszetki przy pasie. - Magiczna, nieskończona ilość. Wygrałem kiedyś w karty od handlarza stalą. Dzień później się powiesił - kończąc mówić te słowa wprawnie obwiązał wielokrotnie już bandytę, a jego schlafmytza kneblował usta.
- Nie wiem co powie nadawca listów, na taki balast. Zagłosujmy szybko, kto jest za darowaniem mu życia, a kto za egzekucją - zaproponował Rycerz.
- Ja proponuje, żeby pojechał z nami. Nigdy nie wiadomo, co w lesie sie czai, ale wiekszość potworów głupia nie jest, na uzbrojonego sie nie rzuci. Panowie, wiecie o czym mówie.... żywa przynęta moze być dość fajną opcją.
- To tylko cztery mile jazdy samochodem -
odezwał się Rycerz - W dodatku mamy tu czterech świetnie się posługujących bronią jak mniemam, wojowników.
- Zostawmy go! związanego. niech zdycha zgłodu, a jak pomarznie dwa dni i go wkońcu ktoś uratuje, to zapamięta dobrze tą lekcje - rzucił Weenglaaf przyglądając się uważniej związanemu.
- Skąd wiesz, że ktokolwiek tu przyjdzie?
“ sam go odwiedzę w nocy rzucić coś na ząb” - pomyślał, ale odparł:
- Siedzi tu sporo towarów. To stały punkt przemytniczy, regularnie co parę dni ktoś tu coś szmugluje. sam kiedyś pracowałem w tej branży.
- Przemytnicy... Z skąd ta pewność, równie dobrze te łupy mogą być zrabowane. Rozpalmy stos na placu, drewna się znajdzie. Jego kompani, chyba że wszytskich wybiliście, będą mieli dużo do myślenia
- zabrał głos Zakonnik.
- Przepraszam, muszę na chwilke wyjść. - Rzucił Lestad. Odwrócił się i wyszedł z komnaty.
“A co on kurw...” - Weenglaaf spojrzał na wychodzącego wiedźmina. zaczął wydawać z siebie zapach strachu. Wolałby mieć wiedźmina zawsze na oku, skoro jest na niego skazany.
- Parov, zakuty w metal człowieku, podaj mi wódki ze stołu, nie chcę ściągać buta z... jakby go tu... bandyty.
Isak wziął flaszkę i rzucił ją w kierunku brodacza:
- Rozumiem, że kieliszek czy kubek jest Ci zbędny - i uśmiechnął się sympatycznie.
- Takie przyrządy tam skąd pochodzę są niewyobrażalnym nonsensem. szkoda energii na produkcje czegoś tak nie praktycznego - Weenglaaf uśmiechnął się upijając połowę butelki duszkiem i odstawił flaszkę na przewróconą szafkę.
- Ja bym go zostawił tak jak jest.
- Wybacz, ale ja nie jestem tak litościwy. Takie czasy i różne rzeczy mnie spotkały z rąk ludzi. Gorsze rany mi zadali, niż nie jeden potwór. Widzisz to? - wskazał szramę na twarzy - To nie żaden potwór, tylko człowiek. Możesz mi go podać?
- zapytał się Rycerz z kamienną twarzą, jakby wypraną z emocji.0
“Kurwa, i świeża ludzinka mnie ominie. Może i lepiej. Katterine by przyszła i kazała się podzielić. Zawsze przyłazi i jęczy nad głową. Głupia kobieta.” - pomyślał Weenglaaf podnosząc przemytnika na nogi i rzucając go w stronę Zakonnika.
- Nie mogę się na to zgodzić - oznajmiła stanowczym głosem Seatana. - Ten człowiek nie zasłużył sobie na taki los.
Rycerz, popatrzył na Seatanę z ciekawością.
“Niemożliwe, aby kobieta z rodu Endfallian była aż tak krótkozwroczna!” - pomyślał.
- Seatano, jego ludzie próbowali was zabić, z tego co słyszałem. Za samo to, należy mu się kara - w ręku Zakonnika pojawił się dość długi nóż, ale zamiast ugodzić nim przestępcę, rozciął knebel - Co masz na swoje usprawiedliwienie, łachmaniarzu?
- Jestem niewinny - zapiszczał wystraszony i chyba popuszczający w kalesony, związany mężczyzna - Nic nie zrobiłem - zaszlochał - Oni nie byli ze mną - spróbował się wyłgać, ale Zakonnik szybko go znowu zakneblował.
- To może zamkniemy go w sarkofagu w katakumbach? Na pewno tu mają jakąś porządną kapliczkę z katakumbami. i czysto i wesoło - uśmiechnął się Weenglaaf.
- Na Hefajstosa Weenglaafie... - znowu wtrąciła się Eldfallianka - Chcesz po prostu, aby padł z głodu w ciemnym grobie, męczył się i konał w męczarniach?!
- Ale... ale... to był dobry pomysł. To może chociaż zapoznaj go z duchami i puśćmy go wolno po godzinie krzyku do śniadania?
- Aki i Aj’a nie będą go torturować Nie zbezczeszczę ich ognia z tak błahego powodu. Zabijam i zadaję ból tylko w obronie własnej i mojej królowej. Tak nakazuje kodeks.
- Kurwa... to może ja go potorturuję i wyrzucimy go do rowu.
- Nie, Weenglaafie... Jeżeli już musicie go zabić zróbcie to szybko.
- Ja również się nie zgadzam, ten człowiek powinien ponieść odpowiednią
karę - trzymany rękawicą pancerza wspomaganego za kołnierz mężczyzna, był kompletnie usmarkany jak dziecko i do tego jego kalesony były mokre i śmierdzące już w całej okazałości - Ale musimy dojść do konsensusu, ja uważam że nie powinniśmy zachować tej łachmyty przy życiu. Tacy jak oni, tylko udają skruchę, potem odnajdzie sobie podobnych i napadnie na jakaś wioskę, wyrżnie w pień chłopów, wychędoży im żony i córki, je potem zabije, zagrabi kosztowności i spali wieś do fundamentów... - w oku Rycerza gdy to mówił, błysną ogień, ale możliwe było że to tylko płomień kominka odbił się w jego piwnych oczach.
“A może jednak dziś w nocy wrzucę coś na ząb przez tą Eldfall - pomyślał Weenglaaf i żałował, że nie mógł powiedzieć tego na głos, by nie wywołać jatki, która zakończyłaby się śmiercią każdego, tylko nie przemytnika. Po namyśle powiedział:
- Zamknijmy go w sarkofagu, niech tam odleży przez noc, może jest to znajomek naszego przyszłego pracodawcy, albo to mu szmugluje swoje skrzyneczki. A jeśli nie, to go zabijemy, albo jeśli nie zechcemy przyjąć propozycji tych szalonych druidów. Też możemy go zabić.
“ Kurna, patrząc na ich gęby, chyba ich namówiłem, yes yes yes”
- Nie zgadzam się! -
huknął Rycerz - Nie zgadzam się na wypuszczanie tego łachmaniarza, nie mamy dowodu że jest tylko przemytnikiem, czy może swoje dobra ma ze zrabowanych wiosek i karawan.
- Przykryjemy go metrem ziemi i gruzu, nie ucieknie. A jutro się do niego przejdziemy, albo za tydzień, sprawdzić czy jeszcze żyje.
- Wy chędożeni obrońcy praw bandytów -
powiedział Rycerz nieco spokojniej - Weźmiemy go do Varos, tam zamkniemy go w lochach. Nadawca go osądzi, a jeśli się nie pojawi, uradzimy to wszyscy zaproszeni.
- Sąd nad nim? Beze mnie? -
Lestad wszedł do komnaty. - Nikt nie ma eliksiru prawdy? Sprawdzmy kim jest, i podejmiemy decyzje, co z nim dalej zrobić.
- A więc zabieramy go do Varos, przez noc jeden z nas przygotuje serum prawdy. A teraz się zbierajmy, może nadawca już czeka na swych gości? Łachmyta pojedzie na pace, resztę zapraszam do środka. Chyba że macie inne środki lokomocji?
- Ja wędruje samotnie, minimalista. Miałem konia, ale zarżnęli mi go. Dlatego tu wylądowałem. Pujde się spakować. -
Lestad znów wyszedł z komnaty, skierował się do lochów.
Jego przygotowania to w sumie tylko przebranie się na powrót w lnianą koszule. Nie chciał robić tego przy wszystkich, głownie nie chciał tego robić przy Seatanie. Rozległa blizna po oparzeniu była w końcu pamiątka po walce z Eldfallianinem. Z plecaka wydobył małe pudełeczko wielkości kompasu. Otworzył, spojrzał na wskazówkę, która drgała w kierunku wschodu. Domyślał się, skąd to poczucie magii. Żaden z towarzyszy nie był w końcu zaawansowanym magiem.
Sam Rycerz, trzymając przestępcę za lnianą koszulę, zszedł z nim powoli po stromych schodkach, rozważnie stawiając kroki. Korciło go, aby zrzucić go z baszty, lecz hamował się. Nie miał zamiaru robić sobie wrogów wśród Eldfallian, którego na pewno jeden z Zakonników z pewnością uśmiercił, co opisał w księdze o potworach. Rozważnym było to, iż nie przeczytał Seatanie umieszczonego w księdze opisu sekcji zwłok jednego z jej przodka. Kiedy znalazł się przy samochodzie, związanego mężczyznę cisnął na pakę, zabraniając mu głupich numerów.
Następnie otworzył pojazd, do którego wrzucił swój worek żeglarski i plecak, następnie oczekiwał na swoich towarzyszy. Nowych towarzyszy.
Zrezygnowany Weenglaaf myśląc o śniadaniu schodził z baszty. za rycerzem, za nim snuła się rozgniewana Seatana. Chyba zbliżał się jej okres.
Spakowany Lestad podszedł do samochodu. Załadował plecak, skrzętnie ułożył miecze, zabezpieczył przed uszkodzeniem któregokolwiek. Sztylet przezornie zostawił w chlewie buta.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca w pojeździe, Seatana z wyraźnym niezadowoleniem, Isak ruszył w kierunku zamku. Odległość nie była duża. Przezornie patrzył w lusterko wsteczne obserwując ich więźnia, ale był związany jak prosie i nawet nie warzył się szamotać.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 24-12-2011 o 02:50.
villentretenmerth jest offline