Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2011, 03:47   #35
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Przez otoczony murami, wyłożony kamieniem dziedziniec powolnymi, dostojnymi krokami zmierzała wysoka, barczysta postać. Nie bacząc w ogóle na zamieszanie dokoła niej — ludzi stękających i krzyczących, gdy po chwili pełnego skupienia, uniknąwszy ciosu wroga, sami uderzali z całych sił w rozpaczliwej kontrze — postać szła dumnie wyprostowana, patrząc się tylko i wyłącznie przed siebie. Jej stąpnięciom towarzyszył ciężki chrzęst. Porywisty wiatr rozwiewał długie blond włosy, zasłaniając nimi męskie oblicze — kwadratową szczękę pokrytą delikatnym zarostem i niezłomne błękitne oczy, przeszywające człowieka będącego jego celem.

W dłoni w stalowej rękawicy postać dzierżyła miecz.

Excalibur, legendarny oręż tnący żelazo równie łatwo, jak drewno. Rękojeść broni w całości wykonana była ze złota, a w głowicy tkwił połyskliwy brylant. Widok w srebrzystym odbiciu na zdobionej głowni ukazywał dziedziniec, lecz nagle zmienił się, gdy mężczyzna uniósł ostrze do góry, tak że, stojąc pionowo, pozwalało mu obejrzeć jak w lustrze jego przystojną fizjonomię. Ze stali wyłonił się obraz zabójczo przystojnego człowieka, z takich, których znaleźć można jedynie w Hollywood.

A jednak to wciąż był on! John Cryer, niepozorny informatyk! Nie mógł w to uwierzyć i na samą myśl o tym fenomenie serce kołatało w jego piersi podniecone: nagle stał się zupełnie inną osobą, jakby pod wpływem magii — albo snu, jak można by dodać — i nie było to tylko przebranie, zmieniło się bowiem całe jego ciało. A także jego percepcja własnej osoby.
„Z takim wyglądem”, pomyślał, „zaszedłbym w życiu tak daleko, jak tylko bym chciał.”
A już sekundę później przyszła kolejna myśl, odpowiedź.
„W sumie to jest mój wygląd… teraz.”
W tym momencie miał wrażenie, że jest w stanie zrobić cokolwiek, a wszystkie jego liczne zahamowania i kompleksy nagle zniknęły. Ryknął potężnie i z tym okrzykiem bojowym — „Za Złociste Gryfy!” — ruszył do ataku na mężczyznę, który jak dotąd tylko przyglądał mu się z lekkim uśmieszkiem. Już on mu pokaże, co potrafi Pendragon! Zamachnął się mieczem…!

…który wypadł mu z dłoni skrępowanej ochronną rękawicą z jednym palcem. Niektóre rzeczy, jak widać, tak od razu się jednak nie zmienią.


„Dobry Boże, żeby tylko Rusek potrafił się bić. Proszę, niech potrafi się bić. Błagam.”

Cryerowi serce wyrywało się piersi, twarz mu poczerwieniała, na czoło niemalże wstąpił pot. Teraz był krytyczny moment — jeśli im się nie uda, będą zgubieni. Wyrzuci ich na wyższy poziom, cała akcja się zawali. Nie mogą sobie pozwolić na porażkę, ale wszystko tkwiło…

Nie zauważył ciosu, który wyprowadził Koroniew; zobaczył tylko jakiś ruch i strażnik na górze nagle złapał się za gardło. John spojrzał na drugiego klawisza, który stał tuż obok niego, a zrobił to w ostatnim momencie, gdyż tamten pchnął go pałką. Fałszerz instynktownie odskoczył do tyłu, lądując na schodach; potknął się i zatoczył jeszcze dalej. Z trudem utrzymując równowagę, o mało całkiem się nie przewrócił, ale udało mu się złapać poręczy i zatrzymać. Od razu wbiegł z powrotem na górę, ale gdy tylko znalazł się na półpiętrze, dostrzegł lecącego w jego stronę strażnika i ponownie jakimś niewiadomym sposobem udało mu się wykonać unik. Wyżej, przy drzwiach, Koroniew wyskoczył w górę i w powietrzu kopnął swoją drugą ofiarę. Cryer patrzył na to z szeroko otwartymi oczami.

Jego modlitwy zostały wysłuchane, i to jak!

— Wow, to było niesamowite! — wykrzyknął ze szczerym podziwem, zapominając zupełnie o tym, co tu robili. Zamarkował ciosy karate. — Hiya! Hiya! Dałeś im popalić! Tak, wiem, śpieszymy się.

Odwrócił się w stronę leżącego bez ruchu w boleśnie wykrzywionej pozycji strażnika i jeszcze raz przyjrzał się mundurowi, żeby niczego nie przegapić. Po chwili miał już na sobie czarny strój. Wykonał jakiś gest — z jakiegoś powodu nie posługując się słowem mówionym, starał się najwyraźniej dać do zrozumienia, że zaraz wróci — po czym zszedł na dół, by w spokoju wyśnić swoją nową twarz. Uznał, że sir Perihalt nada się wyśmienicie.


Krótkofalówka trzasnęła raz jeszcze i ucichła w ręce strażnika. Cryer spojrzał na niego z góry — jego nowe ciało było wielkie. Zmodyfikował trochę wygląd szlachetnego rycerza; włosy miały teraz najwyżej parę milimetrów, na podbródku była blizna, którą kiedyś zobaczył u policjanta, widać też było parę zmarszczek, bowiem zdecydował się trochę postarzyć postać, tak aby wzbudzała większy szacunek.

— Pewnie, że się nie będziemy cackać. Jeśli spróbują uciec, to wsadzamy im kulę w łeb. Jasne? — Pytanie, zadane agresywnym tonem, skierował do Koroniewa, którego w następstwie dźgnął w plecy lufą pistoletu. — Ale żadnego znęcania się nad nimi, gdy już dotrzemy do izolatek. To niedobrze wygląda w papierach, a wam powinno raczej zależeć, żeby wszystko wyglądało OK, bo i tak ten zakład ma już wystarczająco przesrane.
Nachylił się do klawisza i ciszej, z poważną miną, ale filuternym błyskiem w oku, dodał:
— Ale z drugiej strony różne rzeczy wychodzą czasami podczas przesłuchań, no nie?

Pomimo pewnego zbratania się z towarzyszącymi im strażnikami, przemierzając piwniczne korytarze, niecierpliwie wyczekiwał momentu, w którym mogliby się im wyrwać. W końcu izolatka była ściemą; jeśli rzeczywiście tam dotrą i dadzą się zamknąć, to tak jakby nigdy nie było walki na klatce schodowej. A na to Cryer nie mógł pozwolić. Przecież nie brał udziału w akcji, żeby dawać się prowadzić innym. Tutaj, dla odmiany, to on miał wyznaczać tempo i kierunek.

Zwolnił odrobinę, żeby zwiększyć odległość między sobą a dwoma strażnikami idącymi przed nim. W rękach trzymali strzelby, ale to nic. Po prostu palnie obu w głowy, a jeśli spudłuje, to Koroniew zastosuje kolejny kopniak z półobrotu. Uniósł powoli pistolet… i natychmiast go opuścił. Kolejny klawisz stał na wprost, przy bramce w siatce blokującej korytarz. Cryer zdecydowanie nie zamierzał walczyć z więcej niż dwoma projekcjami, a w dodatku przyszło mu do głowy, że inne, nawet położone gdzie indziej, mogłyby dosłyszeć huk wystrzału. Kiwnął strażnikowi głową i poszedł dalej.

Niestety potem także nie było zbyt obiecujących okazji, a gdy wreszcie dotarli do celu, okazało się, że izolatki same odizolowane nie są — dobiegał go jakiś gwar. Stłumił w sobie przekleństwo i był zmuszony oglądać, jak jego towarzyszy wrzucają do ciasnych klitek i zamykają. Cholera, i co on teraz zrobi?

— Te izolatki są nieprzepisowe — stwierdził i westchnął niemalże teatralnie. — BOP w to wszystko nie uwierzy.
Jeden z eskortujących ich facetów, do którego wypowiedział te słowa, nie wydawał się przekonany. Spojrzał na niego z miną mówiącą „eee, i co z tego?”. Cryer zrezygnował.
— Nieważne, zaprowadź mnie do innych cel.
— Nikt nas nie uprzedził o inspekcji — zauważył strażnik nieufnie.
— Oczywiście, że nie. Dlatego nazywa się to niezapowiedzianą inspekcją — odparował Fałszerz bez zawahania, kładąc nacisk na słowo „niezapowiedzianą”.
— Yhm… Ale pani naczelnik wie, tak?

Tym razem Cryer nie reagował przez sekundę. Jeśli powie, że naczelniczka wie, to mogą dać mu spokój, ale mogą także porozumieć się z nią i gdy wyjdzie na jaw, że kłamał, jego przebranie zostanie spalone. Oczywiście do tego czasu może znaleźć nowe przebranie, ale przecież w więzieniu nie miał pod tym względem wielu opcji, więc…

Rozpaczliwe rozmyślania przerwał mu komunikat, jaki wyszedł z głośnika krótkofalówki.
„Do wszystkich jednostek: Pani naczelnik Amy Fox nie żyje. Powtarzam. Naczelnik Fox nie żyje. Do strażników izolatek: schodzę do was po bardzo ważnych świadków. Między nimi jest ranny więzień. Ktokolwiek wie, gdzie znajduje się więzień Piotr Koroniew, ma przekazać mu słowo w słowo: „Smith wzywa do pokoju przesłuchań. Ma zebrać ze sobą swoich ludzi. To polecenie od Morozowa. Niech głęboko przemyśli to nazwisko.” Wykonać!”

Szczęście w nieszczęściu, ale na razie komunikat mógł ułatwić Cryerowi wydostanie się stąd, a nowymi komplikacjami — tym Smithem zmierzającym w jego kierunku — zajmie się później. Przybrał minę, jaką mógłby mieć twardy, niemalże wojskowy typ, jakiego udawał, w obliczu zasłyszanych wieści. Delikatna nutka współczucia, ale nie zmienia się hardy wyraz twarzy.
— Teraz to już nie ma znaczenia, prawda? Moje kondolencje. Śmierć dowódcy zawsze mocno odbija się na podwładnych. — Poklepał strażnika po ramieniu. — Lepiej od razu udam się w kierunku biura pani naczelnik i rozeznam się w sytuacji. Będę musiał spisać długi raport na temat tego wszystkiego.
— Zaprowadzę pana — zaofiarował się klawisz, wciąż spoglądając na jego „inspektorskie” oznaczenia w dziwny sposób. Czy on się nigdy nie odczepi?
— Wyśmienicie.

Ruszyli z powrotem korytarzem, którym tu przybyli, a Cryer walczył z uczuciem zagubienia, nie wiedząc właściwie, gdzie powinien w tej sytuacji iść. Miał nadzieję, ze dalej rzeczy się wyklarują. Minęli już jedną z furtek, gdy przed sobą usłyszeli odbijający się od ścian, głośny tupot, jakby zmierzała ku nim armia. Kolejne kłopoty? Nie dając po sobie poznać, że się przejął, przeszedł przez zakręt i stanął jak wryty, widząc przed sobą ustawionych w szyku strażników, na których czele szła znajoma mu postać. Smith! To powszechne nazwisko, więc nie pomyślał, że może chodzić właśnie o niego.

— A niech mnie, Anthony! A zatem teraz ty tu wydajesz rozkazy? Musimy porozmawiać o stanie tego zakładu.
Point-Man wydawał się zdziwiony. No tak. Cryer zapomniał, że on nie może go rozpoznać. Uśmiechnął się z sympatią. Nie znał Anthonego bardzo dobrze, ale czuł wobec niego wdzięczność za zwerbowanie go. Zresztą nawet tych parę tygodni, które spędzili na treningu, stanowiło więcej bezpośredniego kontaktu, niż Cryer zazwyczaj miewał z innymi ludźmi.
— Nie poznajesz swojego starego druha? „Pendragona”? Zabierz tych swoich ważnych więźniów, chętnie wezmę udział w przesłuchaniu.


W obskurnym pokoju przesłuchań Cryer zasiadł na jednym z krzeseł i odchylił się do tyłu, kładąc nogi na brudnym stalowym stole. W pomieszczeniu byli też pozostali „więźniowie” oraz parę osób, których wcześniej nie widział, przynajmniej nie we śnie. Point-Man wyszedł na zewnątrz wraz z innym mężczyzną. Inspektor zerknął na zgromadzone postacie i otworzył usta, jakby chciał się odezwać. Mimo to milczał przez chwilę, choć nie dlatego, że się wstydził — nie w takiej robiącej wrażenie formie — ale ot tak, zwyczajnie, zastanawiając się, co powiedzieć.
— No więc… Co tam? — zagaił niedbale. — Takie więzienie to niefajna sprawa, nie? Co za wariat wymyślił tę salę?

Potem wrócił Anthony i wreszcie przedstawił jakiś ogólny zarys sytuacji, mówiąc im, kto będzie celem akcji. Cryer niedowierzał, ale był gotowy na wszystko — w końcu po to przyjechał do Wenecji. Żeby zrobić coś niesamowitego, jak z filmu akcji. Żeby przeżyć przygodę. A w tym wypadku na pewno nie zabraknie emocji.

Potem niespodziewanie w powietrzu rozbrzmiała piosenka, z której Cryer byłby już gotów kpić, gdyby nie konsekwencje, jakie ze sobą przyniosła.

A potem, gdy całkiem ogarnęła go panika, umarł.


Stracił czucie w całym ciele i padł na ziemię, ale gdy zdołał o tym pomyśleć, okazało się, że leży na wywróconym fotelu z nogami założonymi za głowę. Nad nim na suficie namalowane były chmurki i aniołki. Od razu zrozumiał: ktoś ich wybudził i teraz znajdują w Wenecji. Nie wiedział jednak, czy powinien się cieszyć. Więzienie było dołujące, ale przynajmniej mógł poudawać inspektora.

Sięgnął do swoich nadgarstków i ostrożnie wyciągnął igłę połączoną z przewodem PASIV-u.
— Ał, ał, ał… — jęczał, ale w końcu mu się udało. Złapał się za rękę i stoczył na podłogę tak, żeby móc wstać. — Jezu Chryste! A to co znowu?! — wykrzyknął, gdy w jego stronę odwrócił się na chwilę demon o złotych brwiach. Cryer natychmiast cofnął się pod ścianę. — Czy ktoś w końcu wytłumaczy mi, co tu się dzieje? Co to jest? — wykrzyknął zlęknionym tonem, wskazując palcem na potwora.

Nikt mu jednak nie odpowiedział. Demon właśnie przewracał krzesło, na którym siedział Koroniew. Nie zareagował na słowa Cryera — coś, do czego w ciągu swojego życia zdołał się już przyzwyczaić — a chwilę później rozpoczęła się nowa awantura. Nie rozumiejąc, o co chodzi, Fałszerz cofnął się w róg pokoju. Nagle podekscytowanie akcją zmieniło się w zwyczajny lęk.
— Eee… Wiecie co? Nie jestem teraz już pewny, czy chcę brać w tym wszystkim udział. To… To wszystko się robi coraz straszniejsze i dziwniejsze, i… i ja już w ogóle nie wiem, co się dzieje. Po prostu mnie stąd wypuśćcie. Okej…?
— Nikt nie wychodzi przed czasem! — warknął niespodziewanie demon. — Dość już było śmierci, to rozmywa barierę.
Cryer skulił się w sobie i zamilkł.

Koroniew natomiast, przeciwnie, wstał z ziemi, a w jego ręku pojawił się pistolet. „No nie, teraz będą tu strzelać?”, pomyślał z rozpaczą Cryer, ale na szczęście Rosjanin zabezpieczył broń, podniósł krzesło i na nim spokojnie usiadł. Podobnie uczynił Smith, który najwyraźniej obudził się bez ingerencji demona. Podniósł się na fotelu i zapytał, jakby sam nie powinien wiedzieć lepiej:
— Ustalmy wreszcie, co się dzieje. Najlepiej zaczynając od samego początku. Co się stało, że akcja popieprzyła się już na samym początku?

Jakiś mięśniak o imieniu Ruler zaoponował.
— Czekaj kurwa, najpierw chcę wiedzieć, co TO - wskazał na demona - jest. Tego umowa nie przewidywała!
— Dokładnie! — zawtórował mu Cryer swoim wysokim głosem, zebrawszy najpierw odwagę.
— Raczej kto — odpowiedział Anthony, po czym ponownie odwrócił się do Antonii. — Odstaw te nowe kosmetyki. Nie służą twojej cerze. Rozumiesz, co mam na myśli.
— TO NIE JEST KURWA ŚMIESZNE! — ryknął Christopher
— A widzisz, żeby ktoś się śmiał? Tu wiele rzeczy nie jest śmiesznych. — Point-Man pokręcił głową. — Przede wszystkim to, co działo się ze snem — dodał.
— Czym jest... ta... rzecz? — wysapał wkurwiony już Ruhl.
— Antonia, gromadzi się coraz więcej osób, które chciałyby kilka słów wyjaśnienia od ciebie —powiedział Inżynier.
— Nie jestem winna im żadnych wyjaśnień. A już na pewno nie tobie, Tony. Ostrzegałam cię Ruhl, że zobaczysz po tej stronie potwory. — Demon spokojnie i metodycznie przeszukiwał kolejne zakamarki.
— Na razie przyjmijmy, że jest to nasza Chemiczka — skonkludował Point-Man. — Korzystając z chwili spokoju, chciałbym się dowiedzieć, co poszło źle i co stało się w gabinecie naczelnika. Słyszałem coś niecoś, ale co dokładnie?

— Właśnie! — zgodził się Whitman z wyraźnym poirytowaniem. — Skoro wszyscy już wymienili grzeczności i nastąpiła prezentacja — powiedział nieco już spokojniej, ale z wyraźnie wyczuwalnym w głosie jadem — czekam na relację. William, miałeś wolną rękę w kształtowaniu tamtej projekcji. Oczekuję, że wyjaśnisz, dlaczego zamiast w fotelu naczelnika znalazłem się na dziedzińcu i dlaczego wszystko się posypało.
— Spokojnie, nikt nie robił niczego celowo. Po prostu dobrze by było wiedzieć, by przy następnym wypadzie wystrzegać się tego — rzekł uspokajająco Anthony.
— Ja się pytam, kto wpadł na tak znakomity pomysł, żeby nam nic nie powiedzieć. Po cholerę to, skoro to wy nie panujecie nad snem. — Nastolatek, którego Cryer spotkał wcześniej, najwyraźniej bardzo miał ochotę znaleźć jakiegoś winnego.

Niespodziewanie Whitman energicznie wstał z krzesła, szybkim ruchem chwycił zakryte tkaniną siedzisko, uniósł do góry i z całej siły uderzył nim o stół, rozpieprzając je w drzazgi.
— Czy możecie przez jakiś czas powstrzymać się od komentarzy? — sapał, zdenerwowany. — William, prosiłem cię o coś. Czy raczyłbyś się wypowiedzieć?

Cryer odruchowo zasłonił się ręką i spojrzał ze strachem na Ekstraktora. „Co tu się w ogóle dzieje?”, pomyślał, obserwując rozwijające się dokoła szaleństwo. Właściwie to było gorzej niż podczas właściwej akcji. Ponownie cofnął się pod samą ścianę, jak najdalej od innych. W tej chwili chciał tylko wydostać się z Wenecji, wrócić do domu i nie wystawiać z niego nosa przez miesiąc.

Może sir Perihalt zachowałby się odważniej, ale nie on.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 24-12-2011 o 04:11.
Yzurmir jest offline