Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2011, 14:52   #12
Rock
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Bez miał właśnie wprowadzić w działanie swój szarlatański plan, by uratować głupiego krasnoluda przed jego własną iluzją - jakiejś tam bestii. Rozmyślał właśnie, czego by tu użyć jako bestii, do głowy przychodziły mu jednak jedynie jakieś mieszanki psów i ludzi. A brak wyobraźni raczej w kwestii masakrycznych monstrów mu nigdy nie groził. To prawdopodobnie wina tej dziwki - musiała go rozproszyć całym tym trzęsieniem. I wtedy właśnie na dachu dostrzegł hienoida. Źrenice rozszerzyły mu się, a na twarz pojawił dziki uśmiech. Pierwszą myślą zaś było “Co do cholery?”, drugą i ważniejszą było “Chcę go mieć!”. A Bez był człowiekiem niezwykle upartym i dziecinnym- gdy coś chciał, to to brał to. Był jednak cierpliwy, przynajmniej jeśli chodzi o swoje zachcianki, inaczej sprawa miała się z konwersacjami, tam nie okazywał nawet szczypty cierpliwości i wybuchał, zawsze gdy tylko ktoś podrzucał mu do tego ognia choćby drewienko. Tak czy inaczej, nie miał teraz czasu rozwodzić się nad tym, więc postanowił działać. Wyciągnął oba “Błyski”, jak zawsze załadowane, i starannie przymierzył. Nie miał może jakiejś góry czasu, ale chwilę miał, bowiem hienoid czaił się na dachu, jakby czekając na najodpowiedniejszy moment, by zaatakować. Jego rysy twarzy i postawa były dla Beza niesamowite, ale to spokój, z jaką się czaił i zręczność z jaką musiał wleźć na budynek wprawiały go w “ekstazę”. Bezowi oczy błysnęły, nie mógł go zabić, nawet za cenę życia krasnoluda, po prostu za bardzo chciał go mieć. Taki sługus byłby dla młodzieńca idealny. Przycelował więc w nogi. Jego błyski z tłumikami wydały jedynie charakterystyczną serię tufnięć i drobne strużki światła, wędrujące za pociskiem. W końcu, do diabła, ta broń nazywa się BŁYSK! Bestia zachwiała się na nogach, starając się utrzymać pion. Niestety dla hienoida, tym razem zabrakło mu ciut zręczności, ciut szczęścia, ciut powieszchni płaskiej, no pomijam już element zaskoczenia - monstrum przewróciło się i spadło z dachu na ziemię. Mimo dość sporej wysokości, braku amortyzacji i kulach w nogach, hienoid nie wydawał się być mocno zraniony, a raczej zdezorientowany. I już chciał drań z “czterech łap” poderwać się i skoczyć na Bez’a. I w sumie niewiele brakło, jedynie w miarę względny refleks uratował młodzieńca, przed stratą własnej głowy z własnej ekscytacji i chwilowej zaćmy mózgu. Pstryknął paluchem i otworzył usta, jakby coś mówił, a raczej - jakby wymawiał słowa inkantacji - jednak żadnych słów nie było słychać, najwidoczniej mówił albo bardzo cicho, albo wystarczały do tego czaru wyłącznie ruchy ust w odpowiednim rytmie. Gdy skończył, czyli w momencie, gdy bestyia już była w powietrzu, szczerząc kły i błyszcząc pazurami, które powinny wbić się w ciało Beza, ten nagle upał znów na glebę. Znów wyglądał na zdezorientowanego, zaś na ustach Beza pojawił się po raz koleiny szyderczy uśmiech - najwidoczniej nie wyglądał na przerażonego możliwością utraty własnej głowy. Wokół kostki hienoida owinął się gruby korzeń, po sekundzie pojawił się kolejny... i kolejny. Po paru sekundach bestia wyglądała trochę jak jedno z drzew w najciemniejszych zakamarkach pradżungli. Albo jak jebany kwiatek, tylko samo prącie było brzydkie, bowiem wystawała znad korzeni jedynie jego łepetyna. Brzydka i cuchnąca. Dodatkowo w miejscach, skąd wychodziły korzenie, pojawił się grząski teren, trochę bagnisty. Wszystko to, mimo iż było trochę przerażające, to wyglądało dość imponująca. Bez zagwizdał dwa razy na głos i spokojnym krokiem zbliżył się do poczwary.

- Całkiem twardawy jesteś, wiesz? - odparł, choć był prawie pewien, że na odpowiedź nie może liczyć. Za to ją usłyszał, tyle, że od krasnoluda, który stał teraz, przerażony jak diabli.
- O rzesz! Co ta dziwka mi dosypała do piwska? - odparł zdziwiony tym co zobaczył, no albo zdziwiony tym, że w tym popapranym świecie ktoś się pochełpił, by uratować mu dupsko.

Dobrze, że nie wiedział, jak Bez zamierzał go wydymać. W sumie ten humanoid to czysty przypadek. No tak, chwila, Bez nie wierzy w przypadki.

- Łap - rzucając w stronę krasnoluda jeden z Błysków - jest załadowany, stój tu i się nie oddalaj. Przy mnie nie zginiesz, muszę się dowiedzieć, co tu się wyrabia i przy okazji zająć tym bydlakiem. Więc jeślibyś wypatrywał, czy z zaułku nie wyskoczy przypadkiem jakiś piesek, hiena, sęp czy inne dziadostwo, to byłbym wdzięczny. - po czym uśmiechnął się i odwrócił z powrotem do złapanej poczwary. - tak, wydajesz się rozumieć to co mówię. Prawda? - nie otrzymał jasnej odpowiedzi, ale co miał do stracenia. - no dobrze, to czas chyba się czegoś dowiedzieć od ciebie, bydlaczku. - wyciągnął swój dziennik, otworzył go i pogrzebał w nim przez chwilę. Zaraz potem wyciągnął matrycę i coś na nią przepisał z dziennika. Zamknął dziennik i go schował. - No dobra, no to do dzieła! - odparł z nonszalanckim uśmieszkiem na twarzy. Wypowiedział inkantację, nic nie błysnęło i nic nie wybuchło. Nie było żadnych oznak wizualnych, słuchowych czy zapachowych. A w zasadzie była, jedna. Ale bardzo ciężka do zauważenia. Tęczówki Bez-a przybrały mocną barwę najciemniejszych z błyszczących zieleni.
- No dobra, czas zadać Ci kilka pytań - odparł, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. - może mi powiesz, wszystko co wiesz na swój temat i tego co się tu wyprawia co?- i w tym momencie coś wybuchło czernią. Obraz był wyjątkowo ostry i wyrazisty, najwidoczniej bestia posiada jeden z najlepszych wzroków. Jednak w wizji nie to było ciekawe...
Nonszalancja momentalnie spłynęła z twarzy Bez’a, gdy przez umysł przepłynęły -dosłownie- czarne myśli. Kolano ugięło się pod nim, zapadło w grząską glebę. Nie uzyskał jednak artykułowanej, jednoznacznej odpowiedzi, a jedynie wyraźne jak retusz z ryciny, choć zagadkowe obrazy. Szklane tuby połączone miedzianymi przewodami z sączącą się w tę i z powrotem cieczą, ociekające wewnątrz pęcherzami powietrza. Wąskie, ociosane w kamieniu korytarze wylatujące na nocną polanę. Przecinające wysokie trawy włochate cielska swoich zmutowanych bliźniaków, które zwalniały na niewielkim wzniesieniu zapatrzone w odzianego w ciężki pancerz trolla przy jakiejś maszynerii. Panoramę na zamek i miasteczko poniżej.
Wrzask wyrwał go z transu. Przerwał przy tym ból, ale nie wróżył też dobrze. Obejrzał się za siebię, by zobaczyć jak pędzące z przeciwnych kierunków monstra rozrywają wyposażonego w jeden z jego pistoletów krasnoluda- jeden porwał krótkie nogi, drugi tors ‘starszego brata’. Obydwa wylądowały miękko tuż obok łapczywie pożywiając się ciepłymi flakami- co w ich diecie widocznie było rarytasem. ‘Błysk’ jak rzucona moneta zaświecił w powietrzu po czym chlupnął w błotnistą kałużę obok świeżo podanej potrawki z dawcy imion. Co gorsza- hienoidy nie na długo zajęły się pałaszowaniem nieszczęśnika szybko kierując złośliwe ślepia w szarlatana. Pochylone łby napięły umięśnione karczyska, przednie łapy plusnęły w kałuży w której powoli tonął pistolet i już dwa zmutowane, padlinożerne bydlaki pędziły w jego kierunku.

To był ten moment. Moment w którym Bez właśnie nie okazywał swoich uczuć, tak jakby był pewnego rodzaju socjopatą choć lepiej by tu brzmiało określenie psychopatą, bowiem zamiast strachu bliższe mu było uczucie ekscytacji przed starciem. Szybko wyciągnął wnioski jakie nasuwały się z bliskiego kontaktu umysłowego z bestią. Nie był oczywiście pewien ale wydawało mu się, że te bestie są w jakiś sposób kontrolowane. Zakładał, że jest to pewnego rodzaju więź powodowana czarem. Jedno było pewne, kreatury nie reagują na ból, tak jak on nie reaguje na strach. Uśmiechnął się kącikiem ust. Nawet jeśli miałby to być jego ostatni uśmiech w życiu, to sprawiał mu on nieodpartą przyjemność. Zamiast być spięty był rozluźniony i skupiony. Nie raz już bowiem i nie dwa toczył walki. Jedyne czego się obawiał to horrory. Po ostatnim starciu widział jak duża jest między nimi przepaść w mocy jakie posiadali. Wiedział, że bestie mają dość czułe zmysły jednak ich nie kontrolują bo ktoś kontroluje je - więc tak jakby one nie funkcjonują z powodu wydawanych poleceń. Znów zaczął mamrotać coś pod nosem, a słów nie dało się usłyszeć. I znów to charakterystyczne pstryknięcie kościstymi paluchami. Z ziemi usniosło się błoto, ziarenka piasku przybierały postać mokrych plamek. Już prawie nie było widać Bez-a spod tych ociekających szlam. Przybierały one dziwne kształty po chwili wyglądając jak ludzie. Obok pojawiły się trzy identyczne klony Bez-a. Trzy Bez-owe klony stały z nożem w dłoni i rozbiegały i pędziły na hienoidy. Kurz się uniósł. Wielkie cielska zderzyły się ze sobą. Pazury zatopiły się w ciałach Bez-ów. Ziemia pokryła się posoką. Gdzieś znów dało się słyszeć pstryknięcie paluchami. Bez-y pędem przewróciły i przygwożdżiły do ziemi hienoidy. przewracając je i przygważdżając do ziemi. Prawdziwy pośród nich czy może z boku? Poczwórny głos Bez-a przeplótł się między nimi:
- Zanim się ich pozbędę przekażcie swojemu panu, że mogę mu pomóc jeśli będzie chciał lub przeszkodzić cokolwiek planuje. Sam mnie znajdziesz nie wydaje mi się byś nie był do tego zdolny a teraz. Do zobaczenia - jego głos brzmiał jak bóstwa, był wyniosły pewny siebie i rozbrzmiewał z kilku stron. Rozbrzmiały dwa ciche tufnięcia i dwa hienoidy padły. Jeden został a pozostałe dwa klony przybiegły przygważdżając go jeszcze mocniej do ziemi.
- A z tobą się jeszcze trochę zabawię. - znów wyciągnął dzienniczek i coś przeczytał. Po czym pstryknął paluchami. Bestia wydawała się chcieć całą siłą wyrwać najwidoczniej ból spowił całe jej cielsko. Ono zaś wydawało się całe skrzyć i błyskać. Bez stał zmęczony już potwornie ale wiedział, że musi jeszcze wykonać jeden czar. Jego oczy znów zabłyszczały tym razem jednak nie zadawał pytań a wydawał rozkazy:
- Od dziś nazywasz się Pazeł wychowałem Cię i jesteś moim sługą. Oddasz za mnie życie. I będziesz słuchał każdego mojego rozkazu. - Stojący Bez opadł na kolana wciągając powolnie powietrze. Złapał się za głowę. Jego umysł zdawał się pękać od środka. Cóż nie pozostało mu nic innego jak doczołgać się do Błyska i cofnąć klony. Wycelował w Hienoida z obu Błysków na wypadek jakby czar nie zadziałał. Pazeł pozbierał się i stał. Nie wykazywał oznak wrogości więc Bez uznał, że czar działa. Przez parę minut pozbierał się z ziemi. A nie było to łatwe bo był przemęczony i wyglądał już trochę jak chodzący trup. Ubabrany błotem wymieszanym z krwią. mnie Podszedł do ciała krasnoluda, nachylił się i zabrał co nieboszczyk miał przy sobie. Obrócił się na pięcie po czym powiedział nadal z Błyskami w dłoniach do Pazeła.
- Idziemy, chodź przede mną. - nie miał zamiaru zdechnąć za pięć minut więc w dłoniach ciągle trzymał Błyski i powoli snuł się w stronę całej tej zbieraniny dla której początkowo tu przybył. Raz na jakiś czas mijał mieszkańców, którzy na jego widok, a raczej jego nowej zabawki spieprzali w różnych kierunkach miasta. Przy okazji trzymał dystans do niewolnika- tak na wszelki wypadek. Nie żeby aktualnie miał zamiar napastnika ścigać czy też komukolwiek pomagać, po prostu chciał znaleźć tą niedojde losu, brata. A może przy okazji wprowadzić trochę zamętu na całym tym zebraniu czy jakkolwiek powinien to nazywać. Jego plany bowiem dalekie były od normalności.
 
Rock jest offline