Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2011, 21:17   #11
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Miasto płonęło, a ludzie szukali wśród zabitych swoich bliskich, lecz to nie obchodziło Cole’a. Widok płaczących dzieci, lamentujących kobiet nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Cole szedł skąpany krwią, z lufy rewolweru wydobywał się dym. Ludzie patrzyli na niego z mieszaniną strachu i szacunku. Te krótkie chwile z pewnością przysporzą mu sławy a ludzie mają to do siebie, że lubią czasem wyolbrzymiać pewne sprawy.
Pozszywaniec otworzył bębenek i na ziemię wypadły łuski, po czym broń załadował i schował ją do kabury przy pasie. Szedł powoli, jakby oczekiwał że to nie koniec walki. Ona była jego żywiołem odkąd sięgał pamięcią, choć nie było tego za wiele. Podszedł do swojej szkapy, poklepał ją po pysku i mruknął:

- Jak zawsze.. musisz mieć rację i robić co chcesz.. Nie wiem po co Cię trzymam.. – pokręcił głową. Słowa suche, ale inaczej nie umiał okazać troski
Zazel spojrzał się dziwnie na Cole’a lecz nic nie powiedział, tylko poruszył łbem i podążył tuż obok swego „Pana”, który skierował swoje kroki ku Rogatej Wróżce. Jest czas lania po mordzie, jest czas zarabiania pieniędzy, a teraz nadszedł czas na uzyskanie odpowiedzi. Odpowiedzi na temat jego przeszłości. Tego co zapomniał, tego co mu odebrano i skryto za mgłą. To był powód jego przybycia. Nie obchodziły go bogactwa tej krainy, chwała i sława, czy nawet dziwki, które mogły zaspokoić jego potrzeby. Celem było spotkanie z mężczyzną z odpowiedziami, które go interesowały. Zbyt długo żył w niewiedzy, zbyt długo żył bez odpowiedzi co początkowo mu nie przeszkadzało. Z biegiem lat pojawiały się pytania, mgliste wspomnienia, sny a raczej koszmary senne więc Cole zaczął szukać odpowiedzi. Do tej pory miał tylko plotki, niejasne wskazówki czyli nic konkretnego a ta rozmowa mogła to wszystko zmienić. Nie zamierzał zaprzepaścić szansy, a przynajmniej spróbować ją wykorzystać. Oczywiście że, zamierzał załatwić temat polubownie tym razem, bez zbędnego rozlewu krwi. Gdyby jednak stało się inaczej, Cole nie zamierzał nad tym ubolewać. Zbyt długo jego ścieżkę wyznaczała przemoc i krew. To było dla niego chlebem powszednim.
Widząc tłum przed karczmą, istota pokręciła głową z niezadowolenia. Deszcz przesiąkł wraz z krwią cały jego płaszcz, tak więc humor niedawnego obrońcy był lekko mówiąc nie najlepszy.

-Hmm – mruknął przed tłumem

Ludzie zebrani przed karczmą widząc paskudną mordę, poznaczoną bliznami i w dodatku ubabraną we krwi poczęli się rozsuwać. Masywna sylwetka osobnika zaczęła rozpychać na bok zebranych aż w końcu ten dotarł do drzwi. Jakiś jeden znalazł się odważny, co nie miał ochoty zejść z drogi, więc Cole bez słowa grzmotnął go pięścią w brzuch. Oportunista zwalił się na ziemię jak kłoda, a pozszywaniec przeszedł po nim nie patrząc na niego już więcej. Zaczęły się szmery, głosy pełne strachu, wściekłości lecz nikt już nie przeszkodził Cole’owi dotrzeć do lady baru. Pozszywaniec łypnął mechanicznym okiem na barmana i rzucił krótko:

- Piwo, a najlepiej dwa piwa. Zimne i nie żadne szczyny. Pokój i balię z ciepłą wodą. A i szukam kogoś.. Miałem się z kimś spotkać. Moje imię Cole..
- odpowiednia suma powędrowała na stół.

Barmani jako jedna z nielicznych profesji mieli swoisty talent. Wiedzieli wszystko o wszystkim. Informacje. Potrzebujesz informacji zapytaj barmana, bezdomnego, włóczęgę. Oni wiedzą. Oczywiście wszystko ma swoją cenę. Cole miał przeczucie, że i tym razem będzie to samo.
Zbieranina przed karczmą mało go obchodziła. Pieniądze. Zawsze idzie o pieniądze, lecz stawka za usługi pozszywańca nie była niska. Lecz to później. Pierw się dowie po co ktoś go ściągnął na to zadupie zapomniane przez Bogów, a potem.. się wykąpie. Tak i upierze płaszcz. Cały we krwi. Kurwa mać - chciałoby się rzec. Lecz twarz istoty mimo tylu przemyśleń, wciąż pozostawała bez wyrazu. Jakby wyciosana była z marmuru.
Cole wziął dwa piwa i znalazł sobie stolik. Rozsiadł się wygodnie, przy okazji kładąc nogi na stół i czekał. Czekał spokojnie przy piwie i cygarze, które trzymał w zębach. Szukał popielniczki, lecz nie mógł jej znaleźć, więc tytoń strzepywał na ziemię. Miał w dupie, czy ktoś się przyczepi czy nie. Spokojnie obserwował otoczenie, gdy nagle poczuł że ktoś go obserwuje. Wysoka blondynka, stała na drugim końcu Sali. Miała na sobie typowy strój żołnierski, długie spodnie moro, wojskowe buty, kurtka w khaki. Kobieta miała krótko ścięte włosy, ledwo co zakrywające uszy. Część twarzy była zakryta chustą, tak że Cole nie mógł jej się zbyt dobrze przyjrzeć. Kobieta trzymała się z boku i co jakiś czas zerkała w stronę Cole’a, a w jej spojrzeniu było coś niepokojącego. Gniew, nienawiść, żal, ciężko mu było to dostrzec, lecz oko zaczęło go ostrzegać. Kątem oka dostrzegł również broń, schowaną pod kurtką. Tak więc kobieta mogła stanowić zagrożenie - pomyślał. Mężczyzna jednak zajął się piwem, które powoli sączył jakby chciał delektować się jego smakiem.

- Siki - mruknął pod nosem lecz dalej pił

Mimo, iż miał kobietę na oku nie poświęcał już jej tak wiele uwagi. Na wszystko przyjdzie czas, uważał. Na razie czekał spokojnie na dalszy rozwój wypadków.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 23-12-2011 o 10:15.
valtharys jest offline  
Stary 24-12-2011, 14:52   #12
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Bez miał właśnie wprowadzić w działanie swój szarlatański plan, by uratować głupiego krasnoluda przed jego własną iluzją - jakiejś tam bestii. Rozmyślał właśnie, czego by tu użyć jako bestii, do głowy przychodziły mu jednak jedynie jakieś mieszanki psów i ludzi. A brak wyobraźni raczej w kwestii masakrycznych monstrów mu nigdy nie groził. To prawdopodobnie wina tej dziwki - musiała go rozproszyć całym tym trzęsieniem. I wtedy właśnie na dachu dostrzegł hienoida. Źrenice rozszerzyły mu się, a na twarz pojawił dziki uśmiech. Pierwszą myślą zaś było “Co do cholery?”, drugą i ważniejszą było “Chcę go mieć!”. A Bez był człowiekiem niezwykle upartym i dziecinnym- gdy coś chciał, to to brał to. Był jednak cierpliwy, przynajmniej jeśli chodzi o swoje zachcianki, inaczej sprawa miała się z konwersacjami, tam nie okazywał nawet szczypty cierpliwości i wybuchał, zawsze gdy tylko ktoś podrzucał mu do tego ognia choćby drewienko. Tak czy inaczej, nie miał teraz czasu rozwodzić się nad tym, więc postanowił działać. Wyciągnął oba “Błyski”, jak zawsze załadowane, i starannie przymierzył. Nie miał może jakiejś góry czasu, ale chwilę miał, bowiem hienoid czaił się na dachu, jakby czekając na najodpowiedniejszy moment, by zaatakować. Jego rysy twarzy i postawa były dla Beza niesamowite, ale to spokój, z jaką się czaił i zręczność z jaką musiał wleźć na budynek wprawiały go w “ekstazę”. Bezowi oczy błysnęły, nie mógł go zabić, nawet za cenę życia krasnoluda, po prostu za bardzo chciał go mieć. Taki sługus byłby dla młodzieńca idealny. Przycelował więc w nogi. Jego błyski z tłumikami wydały jedynie charakterystyczną serię tufnięć i drobne strużki światła, wędrujące za pociskiem. W końcu, do diabła, ta broń nazywa się BŁYSK! Bestia zachwiała się na nogach, starając się utrzymać pion. Niestety dla hienoida, tym razem zabrakło mu ciut zręczności, ciut szczęścia, ciut powieszchni płaskiej, no pomijam już element zaskoczenia - monstrum przewróciło się i spadło z dachu na ziemię. Mimo dość sporej wysokości, braku amortyzacji i kulach w nogach, hienoid nie wydawał się być mocno zraniony, a raczej zdezorientowany. I już chciał drań z “czterech łap” poderwać się i skoczyć na Bez’a. I w sumie niewiele brakło, jedynie w miarę względny refleks uratował młodzieńca, przed stratą własnej głowy z własnej ekscytacji i chwilowej zaćmy mózgu. Pstryknął paluchem i otworzył usta, jakby coś mówił, a raczej - jakby wymawiał słowa inkantacji - jednak żadnych słów nie było słychać, najwidoczniej mówił albo bardzo cicho, albo wystarczały do tego czaru wyłącznie ruchy ust w odpowiednim rytmie. Gdy skończył, czyli w momencie, gdy bestyia już była w powietrzu, szczerząc kły i błyszcząc pazurami, które powinny wbić się w ciało Beza, ten nagle upał znów na glebę. Znów wyglądał na zdezorientowanego, zaś na ustach Beza pojawił się po raz koleiny szyderczy uśmiech - najwidoczniej nie wyglądał na przerażonego możliwością utraty własnej głowy. Wokół kostki hienoida owinął się gruby korzeń, po sekundzie pojawił się kolejny... i kolejny. Po paru sekundach bestia wyglądała trochę jak jedno z drzew w najciemniejszych zakamarkach pradżungli. Albo jak jebany kwiatek, tylko samo prącie było brzydkie, bowiem wystawała znad korzeni jedynie jego łepetyna. Brzydka i cuchnąca. Dodatkowo w miejscach, skąd wychodziły korzenie, pojawił się grząski teren, trochę bagnisty. Wszystko to, mimo iż było trochę przerażające, to wyglądało dość imponująca. Bez zagwizdał dwa razy na głos i spokojnym krokiem zbliżył się do poczwary.

- Całkiem twardawy jesteś, wiesz? - odparł, choć był prawie pewien, że na odpowiedź nie może liczyć. Za to ją usłyszał, tyle, że od krasnoluda, który stał teraz, przerażony jak diabli.
- O rzesz! Co ta dziwka mi dosypała do piwska? - odparł zdziwiony tym co zobaczył, no albo zdziwiony tym, że w tym popapranym świecie ktoś się pochełpił, by uratować mu dupsko.

Dobrze, że nie wiedział, jak Bez zamierzał go wydymać. W sumie ten humanoid to czysty przypadek. No tak, chwila, Bez nie wierzy w przypadki.

- Łap - rzucając w stronę krasnoluda jeden z Błysków - jest załadowany, stój tu i się nie oddalaj. Przy mnie nie zginiesz, muszę się dowiedzieć, co tu się wyrabia i przy okazji zająć tym bydlakiem. Więc jeślibyś wypatrywał, czy z zaułku nie wyskoczy przypadkiem jakiś piesek, hiena, sęp czy inne dziadostwo, to byłbym wdzięczny. - po czym uśmiechnął się i odwrócił z powrotem do złapanej poczwary. - tak, wydajesz się rozumieć to co mówię. Prawda? - nie otrzymał jasnej odpowiedzi, ale co miał do stracenia. - no dobrze, to czas chyba się czegoś dowiedzieć od ciebie, bydlaczku. - wyciągnął swój dziennik, otworzył go i pogrzebał w nim przez chwilę. Zaraz potem wyciągnął matrycę i coś na nią przepisał z dziennika. Zamknął dziennik i go schował. - No dobra, no to do dzieła! - odparł z nonszalanckim uśmieszkiem na twarzy. Wypowiedział inkantację, nic nie błysnęło i nic nie wybuchło. Nie było żadnych oznak wizualnych, słuchowych czy zapachowych. A w zasadzie była, jedna. Ale bardzo ciężka do zauważenia. Tęczówki Bez-a przybrały mocną barwę najciemniejszych z błyszczących zieleni.
- No dobra, czas zadać Ci kilka pytań - odparł, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. - może mi powiesz, wszystko co wiesz na swój temat i tego co się tu wyprawia co?- i w tym momencie coś wybuchło czernią. Obraz był wyjątkowo ostry i wyrazisty, najwidoczniej bestia posiada jeden z najlepszych wzroków. Jednak w wizji nie to było ciekawe...
Nonszalancja momentalnie spłynęła z twarzy Bez’a, gdy przez umysł przepłynęły -dosłownie- czarne myśli. Kolano ugięło się pod nim, zapadło w grząską glebę. Nie uzyskał jednak artykułowanej, jednoznacznej odpowiedzi, a jedynie wyraźne jak retusz z ryciny, choć zagadkowe obrazy. Szklane tuby połączone miedzianymi przewodami z sączącą się w tę i z powrotem cieczą, ociekające wewnątrz pęcherzami powietrza. Wąskie, ociosane w kamieniu korytarze wylatujące na nocną polanę. Przecinające wysokie trawy włochate cielska swoich zmutowanych bliźniaków, które zwalniały na niewielkim wzniesieniu zapatrzone w odzianego w ciężki pancerz trolla przy jakiejś maszynerii. Panoramę na zamek i miasteczko poniżej.
Wrzask wyrwał go z transu. Przerwał przy tym ból, ale nie wróżył też dobrze. Obejrzał się za siebię, by zobaczyć jak pędzące z przeciwnych kierunków monstra rozrywają wyposażonego w jeden z jego pistoletów krasnoluda- jeden porwał krótkie nogi, drugi tors ‘starszego brata’. Obydwa wylądowały miękko tuż obok łapczywie pożywiając się ciepłymi flakami- co w ich diecie widocznie było rarytasem. ‘Błysk’ jak rzucona moneta zaświecił w powietrzu po czym chlupnął w błotnistą kałużę obok świeżo podanej potrawki z dawcy imion. Co gorsza- hienoidy nie na długo zajęły się pałaszowaniem nieszczęśnika szybko kierując złośliwe ślepia w szarlatana. Pochylone łby napięły umięśnione karczyska, przednie łapy plusnęły w kałuży w której powoli tonął pistolet i już dwa zmutowane, padlinożerne bydlaki pędziły w jego kierunku.

To był ten moment. Moment w którym Bez właśnie nie okazywał swoich uczuć, tak jakby był pewnego rodzaju socjopatą choć lepiej by tu brzmiało określenie psychopatą, bowiem zamiast strachu bliższe mu było uczucie ekscytacji przed starciem. Szybko wyciągnął wnioski jakie nasuwały się z bliskiego kontaktu umysłowego z bestią. Nie był oczywiście pewien ale wydawało mu się, że te bestie są w jakiś sposób kontrolowane. Zakładał, że jest to pewnego rodzaju więź powodowana czarem. Jedno było pewne, kreatury nie reagują na ból, tak jak on nie reaguje na strach. Uśmiechnął się kącikiem ust. Nawet jeśli miałby to być jego ostatni uśmiech w życiu, to sprawiał mu on nieodpartą przyjemność. Zamiast być spięty był rozluźniony i skupiony. Nie raz już bowiem i nie dwa toczył walki. Jedyne czego się obawiał to horrory. Po ostatnim starciu widział jak duża jest między nimi przepaść w mocy jakie posiadali. Wiedział, że bestie mają dość czułe zmysły jednak ich nie kontrolują bo ktoś kontroluje je - więc tak jakby one nie funkcjonują z powodu wydawanych poleceń. Znów zaczął mamrotać coś pod nosem, a słów nie dało się usłyszeć. I znów to charakterystyczne pstryknięcie kościstymi paluchami. Z ziemi usniosło się błoto, ziarenka piasku przybierały postać mokrych plamek. Już prawie nie było widać Bez-a spod tych ociekających szlam. Przybierały one dziwne kształty po chwili wyglądając jak ludzie. Obok pojawiły się trzy identyczne klony Bez-a. Trzy Bez-owe klony stały z nożem w dłoni i rozbiegały i pędziły na hienoidy. Kurz się uniósł. Wielkie cielska zderzyły się ze sobą. Pazury zatopiły się w ciałach Bez-ów. Ziemia pokryła się posoką. Gdzieś znów dało się słyszeć pstryknięcie paluchami. Bez-y pędem przewróciły i przygwożdżiły do ziemi hienoidy. przewracając je i przygważdżając do ziemi. Prawdziwy pośród nich czy może z boku? Poczwórny głos Bez-a przeplótł się między nimi:
- Zanim się ich pozbędę przekażcie swojemu panu, że mogę mu pomóc jeśli będzie chciał lub przeszkodzić cokolwiek planuje. Sam mnie znajdziesz nie wydaje mi się byś nie był do tego zdolny a teraz. Do zobaczenia - jego głos brzmiał jak bóstwa, był wyniosły pewny siebie i rozbrzmiewał z kilku stron. Rozbrzmiały dwa ciche tufnięcia i dwa hienoidy padły. Jeden został a pozostałe dwa klony przybiegły przygważdżając go jeszcze mocniej do ziemi.
- A z tobą się jeszcze trochę zabawię. - znów wyciągnął dzienniczek i coś przeczytał. Po czym pstryknął paluchami. Bestia wydawała się chcieć całą siłą wyrwać najwidoczniej ból spowił całe jej cielsko. Ono zaś wydawało się całe skrzyć i błyskać. Bez stał zmęczony już potwornie ale wiedział, że musi jeszcze wykonać jeden czar. Jego oczy znów zabłyszczały tym razem jednak nie zadawał pytań a wydawał rozkazy:
- Od dziś nazywasz się Pazeł wychowałem Cię i jesteś moim sługą. Oddasz za mnie życie. I będziesz słuchał każdego mojego rozkazu. - Stojący Bez opadł na kolana wciągając powolnie powietrze. Złapał się za głowę. Jego umysł zdawał się pękać od środka. Cóż nie pozostało mu nic innego jak doczołgać się do Błyska i cofnąć klony. Wycelował w Hienoida z obu Błysków na wypadek jakby czar nie zadziałał. Pazeł pozbierał się i stał. Nie wykazywał oznak wrogości więc Bez uznał, że czar działa. Przez parę minut pozbierał się z ziemi. A nie było to łatwe bo był przemęczony i wyglądał już trochę jak chodzący trup. Ubabrany błotem wymieszanym z krwią. mnie Podszedł do ciała krasnoluda, nachylił się i zabrał co nieboszczyk miał przy sobie. Obrócił się na pięcie po czym powiedział nadal z Błyskami w dłoniach do Pazeła.
- Idziemy, chodź przede mną. - nie miał zamiaru zdechnąć za pięć minut więc w dłoniach ciągle trzymał Błyski i powoli snuł się w stronę całej tej zbieraniny dla której początkowo tu przybył. Raz na jakiś czas mijał mieszkańców, którzy na jego widok, a raczej jego nowej zabawki spieprzali w różnych kierunkach miasta. Przy okazji trzymał dystans do niewolnika- tak na wszelki wypadek. Nie żeby aktualnie miał zamiar napastnika ścigać czy też komukolwiek pomagać, po prostu chciał znaleźć tą niedojde losu, brata. A może przy okazji wprowadzić trochę zamętu na całym tym zebraniu czy jakkolwiek powinien to nazywać. Jego plany bowiem dalekie były od normalności.
 
Rock jest offline  
Stary 02-01-2012, 20:28   #13
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Atak trwał, jak zdawało się dziewczynie, godzinami. Chowała się za każdym razem kiedy jej kompan ruszał, by stoczyć kolejne potyczki czy to z hienopodobnymi stworzeniami czy odpędzając śmierć znad zmasakrowanych ciał. Krew, jęki i hałas. Nie mniej, trzymała się. Wiedziała, że musi iść dalej, że nie wolno jej się oddalać, że ma słuchać rozkazów i wypatrywać niebezpieczeństwa. Protokół zachowania na takie sytuacje miała całkiem dobrze opanowany. Problem jednak zaczynał się po takich zdarzeniach. Kiedy pozostawały już tylko krew i jęki, a przerażony umysł wreszcie nie musiał skupiać się na otoczeniu tylko zająć analizowaniem zdarzeń, których przed chwilą był świadkiem.

Stan ów dorwał Prudence kiedy przeciskała się pomiędzy ścianami domów, ktore pod wpływem wybuchu oparły się jedna o drugą - jej ostatnia w tej wojence kryjówka. Najpierw poczuła jak drżą jej ramiona. Chociaż było jej ciepło jej ciałem wstrząsały kolejne fale niekontrolowanych drgawek. Skrzyżowała ręce na wysokości brzucha chcąc tym sposobem uspokoić dreszcze. Nim dotarła do swojego pana po policzkach zaczęły spływać jej kolejne słone krople. Nie szlochała, po prostu, nie potrafiła ich powstrzymać. Wyciągnęła bezradnie ręce w stronę Awerroesa, chciała chociaż przez chwilę poczuć oferowane przez jego ramiona bezpieczeństwo.

Zły stan elfki błyskawicznie rzucił mu się w oczy jeszcze zanim Pru zdołała do niego podejść. Szybkim krokiem przemierzył te kilka kroków, które ich dzieliło i mocno ją objął. Przyciągnął do siebie, aby ich fizyczna bliskość mogła ją choć trochę uspokoić... no, i zasłaniał jej widok na trupy.
- Pru, jest już dobrze. Nikt cię nie skrzywdzi, dopilnuję tego – powiedział pewnie, przykładając większą wagę do formy, miast do treści – Obiecuję – zaakcentował i wyzwolił prawą rękę, aby otrzeć elfce łzy z twarzy.
Sam był pełen niepokoju o losy przyszłości, lecz dobrze wiedział też, że nie może pozwolić sobie na chwilę słabości przy dziewczynie. Zbyt mocno na nim polegała.
- Zaraz pójdziemy do szynku... nie musisz mnie nawet puszczać... i będziesz bezpieczna, w ciepłym łóżeczku - spróbował ją dalej uspokoić.
Kiwnęła głową nie odsuwając się ani o centymetr od swojego pana. Nie przyszło jej do głowy, że może być to niewygodne lub wręcz, uniemożliwiać opuszczenie ulicy zamienionej w krwawą łaźnię. Stała i wsłuchiwała się w spokojny, kojący głos.
Westchnął cicho, zmieniając trochę chwyt, którym trzymał Pru. Zmienił go tak, żeby dziewczyna nie była przed nim, a raczej obok niego – tak mógł zacząć ją prowadzić ku „Rogatej Wróżce”, gdzie będzie mógł zostawić ją z gorącym drinkiem pod opieką barmana... po solidnym napiwku, oczywiście.

- Jeszcze tylko chwila... – powiedział, stawiając krok do przodu i delikatnie ciągnąć dziewczynę za sobą. I, Pasjom dzięki!, dziewczyna była zbyt zdezorientowana, aby zwracać uwagi na jego słowa. Bo w słowach nigdy dobry nie był, oj nie...

 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 02-01-2012, 20:58   #14
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Bestia padła tuż koło niego. Gdy tylko hienoczłowiek przestał się nieziemsko miotać, a jego ruchy ograniczyły się do spokojnych podrygów, zdecydował się zaryzykować – przyskoczył do potwora, splatając czar. Gdy w lewej ręce zgniótł komponent, prawą dotykał już ramienia potwora... i po tej kończynie popłynęła moc. Moc, która powoli gasiła funkcje życiowe potwora, „hibernując” go na kilka godzin. Doskonale. Przynajmniej to się udało – miał “żywą” próbkę wroga i mógł ją później dokładnie zbadać.

***

- Pru, dzięki. – powiedział dziewczynie krótko, już w oberży. Zmusił się, aby spojrzeć dziewczynie w oczy – Bardzo mi pomogłaś. – tyle. Za swoje nerwy i strachy zasłużyła na więcej, ale był zmęczony, brudny, ochlapany krwią, trawiony gorączką i z nadszarpanymi nerwami. Wcześniej naraził siebie, naraził kobietę... Po co? -Żeby kogoś uratować? Tak, tyle, że jego działanie okazało się daremne, przy całym niebezpieczeństwie. Jeszcze bardziej wkurzająca była świadomość, że gdyby znowu postawiono go w takiej sytuacji, nie zawahałby się znów postawić kochanki w niebezpieczeństwie.

No, i psa. Ale w tym rozgardiaszu o psie nawet by nie pamiętał, gdyby jego uszkodzenia nie wołały o pomstę do nieba. Znalazł podniszczonego czworonoga niedługo po tym, jak ustały walki. Ugryź był w stanie dość opłakanym: jedna łapa zwisała na kilku sprężynkach, ucho rozerwane na dwoje... Strzęp metalu, nie pies! Kwalifikował się tylko do wyłączenia i gorączkowych poszukiwań jakiegoś mechanika. Na szczęście, miejska plotka głosiła, że w pobliżu uganiała się jakaś bardzo agresywna wietrzniaczka z „Czempionem”. Podle awerroesowej wiedzy, w promieniu kilkuset mil od Munbyne do tego opisu pasowało tylko jedno indywiduum – niesławna Skierka! Ksenomanta nie miał szczególnej ochoty, aby znów zadawać się z nadpobudliwym babskiem, ale... kobieta znała się na rzeczy. Poprzednim razem składała mu automatycznego towarzysza i nie popełniła przy tym żadnej fuszerki. Trzeba więc było ją odnaleźć... Ale to nie powinno być trudne: był w stanie wymyślić tylko jeden powód, dla którego Vianna mogła tu przybyć.

Czyli: skoro nie mógł zanieść go podczas pierwszego „kursu” do „Rogatej Wróżki”, winien się teraz wrócić po mechaniczne szczątki i zanieść je do swego pokoju. Tam będą mogły czekać na Skierkę. Potem będzie mógł się zająć uporządkowaniem swoich spraw oraz trochę porządniejszym wynagrodzeniem Prudence strachu i stresu....

***

Kiedy tylko powrócił z Ugryziem, począł tkać czar. Przyzywał pomniejszego duszka – słabego, płochego... ale obdarzonego choć odrobiną inteligencji. Do zadania, które zamierzał postawić przed swoim nowym sługą, potrzeba była choć odrobina inteligencji. I praktycznie nic więcej, poza umiejętnością przyjęcia formy materialnej.

Mimo zmęczenia, bez większych trudności zgniótł wolę stwora, gdy tylko się zmanifestował. Niemal siłą narzucił warunku uświęconej krwią umowy: kropla krwi za służbę przez jeden dzień. Pierwszym rozkazem, wydanym niemal mimochodem, zmusił istotę do wytworzenia sobie ciała... ot, powykrzywianej formy pseudohumanoida na wzór dawnych rycin przedstawiających homunkulusy.

- Leć do dowódcy obrony bramy... bądź kogokolwiek obdarzonego władzą decydowania o sprawach obronności. I przekaż im, że twój pan chce zaproponować swe usługi. Że podejmuje się wykonać płatną ekspertyzę, badanie, potworów atakujących miasto. I że będzie do tego potrzebował zacisznej sali... i transportu monstrum na stół operacyjny. Wskaż im tamto monstrum i upewnij się, że je przetransportują... jeśli się zgodzą. - powoli i dokładnie poinstruował stwora. Mógł sam zanieść wiadomość... ale z doświadczenia wiedział, że aż nazbyt wielu ludzi uważało wiadomość dostarczoną przez ducha za ważny przejaw ksenomanckiej kompetencji.

Skończywszy czary, zajął się wreszcie Pru. Wydał jej kilka podstawowych dyspozycji – choćby, aby pozostała w oberży – i wyszedł znów na ulicę, nieść pomoc rannym i umierającym.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 03-01-2012 o 03:31.
Velg jest offline  
Stary 04-01-2012, 19:20   #15
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Tancerz maszerował przez podniszczone miasto, obserwując sytuację. Pomagał gdzie się dało, zdołał uratować kilku ludzi. Jedno dziecko z pożaru, jednego dziadka wyciągnął z walącego się budynku i uroczą panienkę, do której chciała się dobrać dwójka facetów, chcących skorzystać z ogólnego chaosu. Zostali nieźle obici. Są rzeczy których Ilya zwyczajnie nie trawił. Między innymi wykorzystywanie swojej przewagi fizycznej przeciw innym.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, to odprowadzę cię do domu. I tak nie wiem, gdzie szukać brata, więc równie dobrze mogę poszukać na tej trasie.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową, wciąż lekko rozstrzęsiona, choć ledwo zdążyli ją dotknąć
- W ogóle t o jestem Ilya. - stwierdził uśmiechając się szeroko
- Nadia... ja Nadia. - wydukała
Poszli we dwoje, milcząc. Dziewczyna poprowadziła ich do Rogatej Wróżki. Ostatecznie podziękowała zdawkowo i poszła na piętro. Ilya westchnął. Założył skórzaną pochwę na ostrze naginaty i oparł ją o ścianę, razem z mauserem.
- Wina mi przynieś, co jak krew niczyja,
szał i litość we mnie zabija.
Co z twą urodą, zdecydowanie nie błachą
radością, niemałą, mnie dziś uraczą.

Odpowiedział (w zasadzie nie wierszykiem, a zwykłą bezsensowną rymowanką wymyśloną pięć minut wcześniej) gdy kelnerka zapytała co podać. Widać było, że to prosta dziewczyna. Całkiem ładna, zdecydowanie o niestandardowej urodzie. Dziś kobiety się głodzą i pudrują jakby wstydziły się własnej skóry i chciały ją ukryć. Ona nie była chuda, zdecydowanie nie była, ale miała wyraźną talię i dosyć trafnie dobrała ubiór. Włosy mogłaby umyć, ale twarz też była niczego sobie, szczególnie z tym zmieszaniem wymalowanym na niej. Aż chciało się uśmiechnąć.
- Czerwonego wina, Słonko.
- Ach..., no tak. Oczywiście proszę pana. Zaraz przyniosę.
- Ilya.
- Słucham?
- Jestem Ilya. - uśmiechnął się jakby tłumaczył coś dziecku
Młodszy bliźniak (w sumie nie widział, czy młodszy, ale jednak bardziej epicko mu wyglądała sytuacja, w której to on jest tym młodszym) rozejrzał się dookoła. Beza nie było. Cóż... Było kilku ludzi... i zespół grał... i parkiet był... i uśmiech też się pojawił na twarzy. Zabrał obie bronie, po chwili rozmowy z barmanem zostawił je za ladą, razem z sakwą z pieniędzmi. Koleś wydawał się w porządku, ale policzył wcześniej. Przeszedł przez pusty parkiet kręcąc tyloma stawami iloma był w stanie, bez robienia z tego groteski. Rozruszanie się przed tańcem nigdy nie szkodzi. Zespół właśnie skończył kawałek i robił przerwę by się napić.
- Panowie, możemy nieco zmienić klimat?
- A czego byś sobie życzył?
- Czegoś do tańca!
- pół zakrzyknął, uśmiechając się
- Jeśli “ktoś” zatańczy to nie ma sprawy. Tylko za chwilkę, ok?
- Jasne. Nie poganiam. Dzięki.

Ilya odszedł na bok, kilku ludzi odprowadziło go wzrokiem, nie znajdując nic ciekawszego. Widzieli jak wykonuje zdawkowe obroty samymi barkami, samym karkiem, potem zaczął się wić. Jak wąż, albo fala, z palcami zaplecionymi, tak, że leżały na wierzchach dłoni.

Prudence siedziała przy stoliku w pobliżu orkiestry. W miarę możliwości zawsze zajmowała takie miejsce, by basowe dźwięki szarpanych strun rozchodziły się drżącym vibrato w jej klatce piersiowej. Nie lubiła mówić kiedy ktoś grał, uważała to za brak szacunku dla muzyków. Toteż, chociaż wielu osobom owe miejsce mogło wydawać się za głośne, zbyt dobrze oświetlone, ona zapadała w błogostan. Dopiero podczas słuchania muzyki uświadomiła sobie jak bardzo emocjonalnie zmęczył ją ten dzień. Pomyślała nawet, że mogłaby się rozluźnić tańcząc, jednak... po takiej tragedii czy taniec był na miejscu? Siedziała więc i słuchała w hipnotycznym transu przyglądając się jak sprawne palce trącają kolejne struny.

Gdy zespół przerwał swój występ na rzecz krótkiego odpoczynku wzrok Pru padł na podchodzącego do grajków blondyna. Nieskrępowanie przysłuchiwała się krótkiej wymianie zdań i podążyła wzrokiem za chłopakiem, który rozgrzewał swoje ciało do tańca.

- Dobra chopaki. Gramy “Wesele Marii”.
Gitara przewodnia wydała z siebie pierwsze nuty. Na razie bardzo powolne. Dali czas Ilyi, by wejść na parkiet. Jednym haustem opróżnił to, co zostało w kieliszku, który zamówił dwie minuty temu i niemal wyskoczył na środek. Stał przodem do zespołu. Uśmiechnął się szeroko, niektórzy by powiedzili, że zakrawało to o uśmiech szaleńca, który odnajduje się w tym co właśnie zamierza zrobić. Ostatni raz okręcił głowę po granicach giętkości karku. Rozeszło się pokaźne “chrupnięcie”. Dawało bardzo fajny efekt, więc rozruszanie szyi zawsze zostawiał na ten moment. Zakończył z głową opuszczoną w dół. Muzyka nabrała wyraźnych kształtów. Ilya raz po raz drgał w jej rytm. Z początku po prostu tupał piętą. Potem dołączyły palce, całe dłonie. Z początku muzyka szła powoli. Bardziej pasowała do tańców w parach, dla ludzi którzy przyszli się bawić, mimo że nie posiadają żadnych umiejętności. Ilyi to nie starczyło. Mógł najwyżej “płynąć”. Tak nazywał aktualne ruchy. Mawiał, że wyobraża sobie, że muzyka go wtedy otacza. Jak woda, każdy akord nadpływa z innej strony, z inną siłą, a on jedynie daje jej się nieść. Dawało to całkiem uspokajający efekt.
- Dobra panowie. Do dzieła!


Ilya zawirował w podskoku. Gdy się na niego patrzyło, nie bardzo się widziało, na ile to zaplanowana choreografia, a na ile improwizorka. Choć po chwili zastanowienia można było się domyślić, że raczej nie miał okazji się przygotować. A Ilya wciąż “płynął”. Tylko, że prądy były teraz znacznie szybsze. Znacznie silniejsze. Wprawiały jego ciało w wir. Nie “gibał” się, jak ludzie (szczególnie mężczyźni) mają w zwyczaju. Tańczył cały, nóg i samego torsu nie wyłączając. Wszystko wpasowane w melodię, nie słyszał takiego wykonania, ale sam utwór znał, więc, niemal bezbłędnie, przewidywał jak będą grać za sekundę, za dwie. Ludzie na niego patrzyli. Część po prostu go obserwował, część się podśmiewywała (znów- szczególnie mężczyźni), iluś tam pewnie zastanawiało się, czy nie odsprzeda im części “towaru”, który wprowadził go w taki stan, bo nie wierzyli, że on po prostu uwielbia tak tańczyć.

Prudence przyglądała się młodemu mężczyźnie. Nawet nie do końca jemu samemu tylko jego ruchom. Szybkie, zwinne pirueciki nie były niczym specjalnie trudnym, ale ich porządne wykonanie było atrybutem tylko nielicznych. Musiałaby wychowywać się w zupełnie innej rzeczywistości, by nie docenić tanecznego kunsztu i gracji. Półelfka nawet nie zorientowała się kiedy zaczęła się uśmiechać. Impulsywnie wstała i odbijając się delikatnie na palcach dobiegła na parkiet, gdzie zadziornie zaczęła wykonywać piruety w tym samym tempie i w podobnych pozach co blondyn, jednak utrzymyjąc się wysoko na paluszkach. Dzięki temu, zdawała się nic nie ważyć. Trochę jakby wirowała w powietrzu.

Ilya nawet się nie zdziwił, gdy ktoś do niego dołączył. Nawet nie spojrzał. Wystarczyło mu, że kątem oka zobaczył jakąś sylwetkę. Niemal instynktownie wyczuł, że nie jest to zwykła dziewczyna, dla której musiałby zwolnić tempo i nieco “zaniżyć” swój poziom, aby mogła dotrzymać mu kroku. Sam sposób poruszania się o tym świadczył. Dawno nie ujrzał tak kobiecego kroku. No... może panienka Elisbeht w Maydeen, ale to było co innego. Po prostu iść, na szpilkach wcale nie ciężko. One same nadają kobiecości każdemu kroku. Ale w szpilkach nie da się tańczyć. Co prawda widział kiedyś taką tancerkę, ale do dziś przypisuje to jakiejś subtelnej magii...
O ułamek sekundy przyspieszył piruet, tak aby tancerka przeszła przed nim, a nie za jego plecami. Delikatnie, acz pewnie złapał jej nadgarstek. Wydawało się to takie proste, ale przecież ona wciąż wirowała. Samo uchwycenie jej musiało być ciężkie, ale Ona jakby wcale nie poczuła oporu. Ilya zrównał swój ruch z jej pędząc w lustrzanych piruetach. Nie wiedział czy to się uda. Coś takiego wymagało umiejętności nie tylko od niego, ale i tego by Ona się dostosowała. Ale udało się! Zatrzymał się, tancerka zawirowała dalej, a gdy ręce się całkiem wyprostowały i naprężyły się jak liny, zawirowała w drugą stronę. Ilya wyszedł jej na spotkanie we własnym piruecie, ale na pół sekundy nim by wpadli na siebie obniżył pozycję i kontynuował ruch już pod jej ramieniem, wciąż trzymając jej dłoń. Nawet nie był pewny w którym momencie zsunął chwyt na nią, ale w tym go zwolnił. Zatrzymał się i wyprostował krókimi ruchami, w rytm muzyki, uśmiech na jego twarzy przypominał dziecko które dostało wielką słodycz.

Pru nie spodziewała się wszystkiego co nastąpiło po złapaniu za rękę. Już sam fakt bezbolesnego kontaktu fizycznego w tych warunkach wydawał sie tak mało prawdopodobny, że nie brała go pod uwagę, ale reszta... Gdy tylko stało się to możliwe zatrzymała się i rzuciła rozbawione spojrzenie tancerzowi.
- A umiesz coś oprócz - zakręciła paluszkiem kółeczko - tych piruecików, tancerzu? - podniosła trochę wyżej brodę zadzierając jednocześnie nosek.

Ilya zrozumiał treść “wyzwania” głównie z ruchu ust, bo było za głośno, ale ważne, że zrozumiał. Stwierdził, że potem będzie musiał poświęcić chwilkę na bezsensone rozmyślania nad tym czy zdażyło mu się widzieć równie piękne. Rozłożył ręce, patrząc na nią spod byka. Wciąż się uśmiechał. Tym razem z pomysłu. Wydał mu się trochę nieadekwatny, ale spodobał mu się. Tupnął... raz, drugi, trzeci. Raz pstryknął palcami, raz przytupnął piętą. Chwilę potem rytm zrównał się z tempem melodii w pełnoprawnym stepie. Połączył dwa zupełnie różne style tańca. Energiczny step, gdy od pasa w górę, “płynął”, a całość łączyła się w harmoniczną całość. Zakończył nieco dłuższą i szybszą serią, zwieńczoną mocniejszym tupnięciem, “posłanym” w stronę pół-elfki. Jak podczas ‘wojen na tańce’. Zdusił wspomnienie nim zdążyło na dobre wyjść z głębi pamięci.

Prudence przekrzywiła głowę uważnie podążając wzrokiem za ruchami chłopaka. Jej buty były mięciutkie, właściwie można powiedzieć, że nie miały podeszwy, a jedynie chroniły jej stopy przed zabrudzeniem i, z rzadka, przed zbyt dużą różnicą temperatur. Podniosła rąbek spódnicy tak, by ruchy jej stóp stały się jawniejsze. Wykonała kilka podskoków będących lustrzanym odbiciem tego co zrobił przed chwilą blondyn. Niestety, chociaż wyglądało to dość podobnie, a ruchy stóp były rytmiczne, nie była w stanie wydać z parkietu wystarczająco głośnego dźwięku, by przebił się przez huczną muzykę orkiestry. Przystanęła i w komicznym, wystudiowanym geście bezradności rozłożyła ręce do publiki, a ta, nieustająco rosnąca, odpowiedziała pomrukiem rozbawienia. Nie oczekiwała więcej, w końcu teraz oglądali ją tylko najmężniejsi z mężnych, zmęczeni trudami niedawnej walki. Jak zwykle wyprostowała się z uśmiechem, tak jakby aprobata widowni dodała jej otuchy, i zaczęła wykonywać step narzucony przez tancerza, ale we własnej adaptacji. Lekkie podskoki, obroty tak jakby się wahała czy chce iść w przód czy może w tył czy też przebieranie obydwoma nogami podczas podskoku. Ot, fraszka, igraszka- dziecinna zabawa. Przynajmniej z pozoru. W tym momencie bardziej przypominała małą dziewczynkę niż kobietę, która maszeruje z dumnie wyciągniętą szyją do końca po to by w piruecie z obrotem zadrzeć nogę pionowo do góry.
Od tej pory przyszedł jej czas na narzucenie stylu, a jej w duszy grało coś zupełnie innego. Z dwoma skocznymi odbiciami wykonała przewrót, który powtórzyła jeszcze dwa razy dla tych, którzy za pierwszym razem nie zauważyli braku użycia rąk. Jej głowa zawisała nad ziemią podczas, gdy suknia rozpięta pomiędzy dwoma prostymi nogami nie opadała, a rozkładała się jak wachlarz ciągnięta ku niebu przez niewidzialną siłę. Po serii przerzutów, odbiła się mocniej, by skończyć swoją część saltem połączonym z powietrznym piruetem. Obróciła się z gracją rozkładając dłonie i kłaniając się niezwykle nisko, ale z ciekawością odczytując myśli z twarzy chłopaka.
Ilya bezgłośnie zaklaskał w dłonie, w geście uznania
- Żywiołak - zakomunikował wokalista, swojemu zespołowi
Tancerz złożył palce zastanawiając się co byłoby najlepszą odpowiedzią. Nie. Z miejsca nie zrobi tak jak ona. Zdecydowanie nie. Będzie trzeba popracować nad tym. Ilya się cofnął tak aby stanąć po przekątnej sceny. Rozpędził się w trzech krokach i rozpoczął krótką serię salt, w przed ostatnim wylądował tyłem, wybił się jeszcze raz by ostatecznie wylądować na rękach. Tylko Pruedence dostrzegła, że z ledwością zachował równowagę, a te dwie sekundy przerwy wcale nie były zamierzone, ale pozwoliły mu ją odzyskać. Cóż, co jak co, ale wyhamowanie, ze sporej prędkości, w taki sposób wcale nie jest proste. Choć pewnie, po niedługich ćwiczeniach, dałoby się to opanować. Jednak na tym wcale nie skończył. Cofnął jedną rękę i grawitacja zaczęła ściągać go do ziemi. Rzecz jasna, zgodnie z planem. Chwilę potem balansował już na skraju rónowagi, korzystając z siły jaką nadaje mu przyciąganie, kręcąc się w coraz szybszym tempie

Zakończył już na nogach, pozwalając by jego ciało samo z siebie zaprzestało obrotów, po czym, jakby od niechcenia oparł się o bar, dając tancerce, gestem dłoni, znać, że jej kolei.

Prudence obserwowała tym razem stojąc przy orkiestrze. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy zobaczyła zawahanie w ruchach blondyna. Nie dlatego, że ją to rozbawiło czy przyniosło satysfakcję. To “potknięcie” było jak dotąd jedynym uchybieniem w jego tańcu. Drobnym sygnałem, że nie śni. A to dawało jej szansę by wreszcie zatańczyć z kimś, kto tańczyć potrafi. Toteż gdy tancerz wyciągnął dłoń oferując jej na powrót pusty parkiet lekko popukała paluszkiem w ramię jednego z grajków i pokazując dwa wyciągnięte palce, uzupełniając prośbę uśmiechem, znowu zmieniła melodię.


Kilka kroków i już była przy blondynie przy barze. Podniosła pytająco brew i zaoferowała dłoń.
Arghh... Ilya poczuł się zdziebko zrobiony w bambuko. W następnej kolejności miał pokazać swój ulubiony numer. Ale cóż. Gdyby odmówił takiej kobiecie... Bez chyba jeszcze bardziej by się z niego śmiał, niż by dopiekał w momencie zobaczenia ich tańczących. Z resztą... wcale nie miał ochoty odmawiać. Co to to nie. Ukłonił się z niezwykłą gracją i elegancją, po czym ujął wyciągniętą dłoń i poprowadził na środek. W sumie miał nadzieję, że nieznajoma uznała już koniec zmagań. W tańcu towarzyskim czuł się znacznie słabiej. Nie aby nie umiał. Ale na pewno nie na takim poziomie. Na szczęście miała wyczucie i teraz już po prostu się bawili. Oboje. Piruety, obroty, popisy... nie miały już klimatu współzawodnictwa, a ścisłej współpracy. Dostrzegał w jej oczach to samo co, jak sądził, ona dostrzegała w jego. Niezwykłą radość, jak dziecko (zgodnie z jego stałym porównaniem) które od dawna wyczekiwało urodzin, by otrzymać upragnioną zabawkę. Ktoś z kim da się tańczyć. Nie ma mowy. Bez może robić kwas, ale ją MUSI poznać bliżej. Krążyli po parkiecie, w dosyć prymitywnym, jak na ich umiejętności, ale rozluźniającym, tańcu. Po prostu czerpali przyjemność z niego. Znaczy Ilya czerpał i miał nadzieję, że partnerka również. Zamknął oczy dając wyobraźni się szwędać. Jak tak tańczył... prawie miał wrażenie, że tańczy z...
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 04-01-2012 o 19:26.
Arvelus jest offline  
Stary 04-01-2012, 21:00   #16
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Już otwierał drzwi do „Rogatej Wróżki”, aby zanieść Prudence nowy prezent... I wtem stanął, jak oparzony. Zobaczył, że pół-elfka wiruje w najlepsze z jakimś obcym, więc wycofał się. Ruchy dziewczyny były naturalne – dużo bardziej niż wtedy, kiedy przebywała wraz z nim. A... przecież tego chciał, nie? Żeby dziewczyna stanęła na nogi i chwyciła swoje życie za rogi... Więc odszedł rakiem od drzwi gospody.

Udał się w spacer ciemnymi uliczkami, w jednym tylko celu. Oby jak najdalej od tego przeklętego klubu. Nie uszedł daleko nim rzucił się ku niemu jakiś duży kształt... Awerroes zauważył grubego kupca ze znajomej karawany dopiero, kiedy ów zbliżył się do niego na wyciągnięcie ręki.

- Człowieku, musisz mi pomóc... – rozbiegane oczka poruszały się szybko, bardzo szybko. W całej postawie niegdysiejszego towarzysza podróży widać było panikę – Te bestie...
- Uspokój się – odmruknął ksenomanta, kierując swój wzrok na petenta – Po pierwsze: znajdźmy miejsce do siedzenia... Intensywne poruszenia ciała ci nie będą służyć, gdy w krwi krąży ci likantropie skażenie – złośliwie skomentował.

Tamten zbladł, lecz tylko skinął głową. Już bez zbędnych ceregieli dwójka znalazła miejsce do siedzenia na zrujnowanym murku, gdzie mogła kontynuować rozmowę.

- Przechodząc do rzeczy: gdzie cię zraniono?... – w odpowiedzi ten wyciągnął ku niemu rękę, opatrzoną jakąś szmatą – ... tu? – nie bacząc na protest, odwinął szmatę i spojrzał na brzydkie zranienie – Źle to wygląda. Wie pan o właściwościach likantropów? – niby obojętnie spojrzał ponad oczami swego pacjenta, na sam środek jego łysiny.
- Wiem. Likantropia jest zakaźna. Przez rany. – Głośno przełknął ślinę... ale i tak już chwilę później wyglądał, jakby mu zaschło w gardle.
- Więc, rozumiem, że chcesz odtrutkę...? – a niech tam...! Może być czasami okrutny dla innych! Choć to, miast spodziewanej słodyczy zemsty, przynosiło mu tylko uczucie niesmaku.
- Po prostu powiedz: masz trochę belladonny? Jestem gotów zapłacić każdą cenę! Każdą! – ostatnie prawie wykrzyczał. Widocznie nerwy trzymały mu się tylko na włosku – Tylko nie chcę skończyć swego życia jako bezmyślna kupa szarego futra!

Awerroes z zamyśleniem spojrzał na rozmówcę. Wizja grubego kupczyny zjadającego gałązkę belladonny była tak śmieszna, że aż kusząca... ale była stanowczo zbyt okrutna, jak na jego gust. I za co? Za elfkę, która właśnie tańcowała sobie w najlepsze z jakimś farfoclem? Brednie!, stwierdził wreszcie i wybuchnął.

- Człowieku? Czy żeś nigdy likantropa nawet na rycinach nie widział? – krzyknął, zaskakując tym swego rozmówca – To zwykłe mutanty. Tobie nie belladonny za całość majątku trza, a dezynfekcji za kilka srebrniaków! Bo ktokolwiek to opatrywał, robotę mocno spartaczył! -
dokończył. No, poczuł się trochę lepiej...

Rozmówca za to z pewnością nie poczuł się lepiej. Jego twarz momentalnie pokryła się purpurą, jakby chciał ksenomantę zwyczajnie pobić. Wreszcie, oddychając głęboko, zdołał się jakoś uspokoić.

- Wilkołaki szare tak nie wyglądają, ale inne... te jerriskie choćby... czy kojotoidowe z... - odsapnął.
- Znasz klasyfikację? - przerwał mu mag. Był autentycznie zadziwiony - nie spodziewał się, że grubas będzie w stanie powiedzieć cokolwiek więcej ponad „to ludzie-wilki” są.
- A myślisz, że zawsze chciałem jeździć z kramem złomu i wciskać to w zapadłych dziurach? - obruszył się - Kiedyś byłem świetnym szermierzem, kobiety aż garnęły mi się do łoża...! Świat zwiedzałem... a potem dostałem strzałę w kolano... - dokończył z niechęcią - A propos kobiet: gdzie masz tą, o którą mi mordę obiłeś? Hmmm? - spojrzał na maga spode łba.
- Tańcuje z kimś... - Awerroes starał się wypaść nonszalencko, lecz nieszczególnie mu to wyszło - Wygląda na bardzo szczęśliwą, więc nie chciał...
- Głupiś. Bardzo głupiś. - kupiec pogroził mu palcem - Ale mnie nie oszukałeś, więc dobry z ciebie człowiek. Słuchaj więc uważnie: jeśli wierzysz w cokolwiek z tego zawodzenia o wolnym wyborze i niemożności wtrącania się, to jesteś bardziej naiwny niż prawo przykazuje. Ładnie tak od kobiety uciekać, bo jakiś pies o ładnej twarzy do niej podszedł? - zakończył swoją tyradę, już w widocznie lepszym nastroju.
- Łatwo ci mówić! Ty nie masz... - odburknął i natychmiast olśniło go, jak bardzo spudłował. Na szczęście miał na tyle przytomności umysłu, aby szybko zawrzeć kłapaczkę.
- Prawda. Sama prawda. - wolno i wyraźnie zaakcentował kupiec - Nie ma kobiety, która by mnie sama wybrała. Nie ma też dzierlatki, którą trzymałyby przy mnie me kształty... A ty taką masz i jeszcze narzekasz! - żachnął się - Coś ci powiem: na tym świecie jest, lekko licząc, kilkanaście tysięcy gatunków drapieżców, którzy bardzo chętnie pożywiłyby się ciałem... i tylko kilkaset takich, które żrą umysły. Możesz jej zaoferować bezpieczeństwo, wygodne życie, szczęście, dobre towarzystwo... czy to wszystko stawiasz poniżej ładnej buźki, którą chętnie rozdrapałby każdy porządny potwór? - widząc, że mag próbuje mu przerwać, złośliwie uśmiechnął się i dodał puentę - I której ty stracić nie możesz, bo w tej gębie wysublimowanego piękna się nie znajdzie! - zakończył wreszcie.

Ksenomanta spojrzał na kupca z nowym uznaniem. Był dobry, bardzo dobry. Rzadko spotykał taki talent - mało kto potrafił walnąć taką tyradę tak, aby on nie zdołał mu jej przerwać. Swego czasu musiał mieć bardzo cięty język... i nic dziwnego, że później wybrał taką karierę.

- Dobra, dobra... - podsumował, nie czując się dostatecznie na siłach, aby kontynuować dyskusję - Ale jeszcze nie usłyszałem nawet twojego imienia...
- Waenn.
- kupiec wyciągnął drugą, prawą rękę... i niemal natychmiast się skrzywił
- Właśnie, to mi przypomina o dezynfekcji... - zwinnie uchwycił kończynę i oczyścił ranę spirytusem. Później opatrzył ją czymś czystszym od przekrwionej ścierki, która wcześniej służyła za opatrunek - Należą się trzy miedziaki. A resztę spirytusu możesz wykorzystać później... lub rozcieńczyć wodą i ze mną wypić. - wzruszył ramionami.

***

- ... a teraz wracaj do baru, walczyć.
- Zaraz, kobieta nie zając, nie ucieknie. A ten blondwłosy wymoczek...
- ... kto?
- Jakiś blondwłosy dzieciak...
- W czarnym ubraniu? Włosy, jakby łojem je utwardzał?
- Tak, ten. Co z nim?
- Cholera, wracaj tam natychmiast.
- teraz Waenn był już... zatroskany? - Widziałem go, jak prowadzi jakiegoś potwora na smyczy. Jest niebezpieczny.
- Brednie...
- podsumował ksenomanta, ale pośpieszył do baru, jakby go sto diabłów goniło.
 
Velg jest offline  
Stary 04-01-2012, 21:28   #17
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Unik.
Zwrot.
Nurkowanie w dół.
Znowu unik...

Skierka krążyła w powietrzu, wabiąc dwie rozwścieczone bestie, aby podążały za nią i, klucząc po wąskich uliczkach miasta, kierowała się w stronę bramy. Cała zabawa zdążyła ją już dość mocno zmęczyć, ale nie chciała, żeby pieski znudziły się i znalazły inny cel - nie teraz, kiedy była już tak blisko południowej bramy miasta. W zasadzie mogła zostawić je gdziekolwiek i niech inni się martwią futrzastym problemem, ale nie lubiła zostawiać rozgrzebanej roboty. Skoro “napoczęła” już mutanty, ktoś powinien dokończyć dzieła.

Unik.
Zwrot.
Chlaśnięcie oblepionych czyjąś zaschniętą krwią pazurów, o kilka centymetrów od jej prawego skrzydła.
Gwałtowny zwrot i znowu unik, tym razem przed opancerzonymi szczękami drugiego hienoida.

Naprawdę była zmęczona. To się robiło niebezpieczne... Znaczy, jeszcze bardziej niebezpieczne, jak dotychczas. Na szczęście mury miasta były już tuż-tuż.

O ile środek Munbyne był niemal całkowicie opustoszały i poza nielicznymi niedobitkami, garstkami strażników, i oczywiście bestiami poszukującymi kolejnych, krwawych kąsków, trudno było wypatrzeć na ulicach cokolwiek żywego, przy bramie i na murach życia z całą pewnością nie brakowało. Strażnicy dwoili się i troili, usiłując powstrzymać przed wtargnięciem do miasta te nieliczne stwory, które pozostały na zewnątrz oraz intensywnie ostrzeliwali te, które wprawdzie przekroczyły już mur, ale nie zdołały zbyt daleko odbiec. Większość obrońców starała się trzymać na dystans. Nieliczny tylko śmiałkowie podchodzili bliżej, zajmując uwagę bestii tak, żeby nie uciekły z podkulonymi ogonami przed ostrzałem, kierując się w głąb miasta. Wszystko wskazywało na to, że choć Munbyne drogo zapłaciło za tę niespodziewaną inwazję, a obrońcom chyba jednak brakowało dobrej organizacji, sytuacja powoli stawała się opanowana.

Skierka wiedziała, że obrońcy bramy zapewne nie ucieszą się z towarzystwa kolejnych bestii, ale sama nie podejmowała się wykańczać ich “na śmierć”. Trudno, chłopaki, jakoś to przeżyjecie... albo i nie - pomyślała, po czym krzyknęła najgłośniej, na ile pozwalały jej małe płuca:
- Panowie i panie! Dostawa nieświeżego futra od strony miasta!
Do jej uszy dobiegło kilka siarczystych przekleństw, ale dobrze wybrała miejsce, w które doprowadziła bestie. Strażnicy chwilę temu rozprawili się z ostatnim przeciwnikiem w okolicy i właśnie regenerowali siły - nie byli więc zachwyceni dodatkową robotą, ale nie byli też osaczeni i bezbronni. Ranne i mocno już osłabione hienoidy wpakowały się w sam środek intensywnego ostrzału. Unosząc się kilka metrów nad ziemią, wietrzniaczka z satysfakcją obserwowała, jak nafaszerowane ołowiem i stalą cielska chwieją się, a w końcu upadają na uwalany posoką bruk. To było prawie jak dwa-zero dla niej!

Sukces czy nie, raczej nie zostanie należycie doceniony. Skierka doskonale zdawała sobie sprawę, że na zbytnie profity z okazji wodzenia za nos piesków raczej nie ma co liczyć, ale osobista satysfakcja to też było COŚ. Z poczuciem dobrze wykonanej roboty już miała skierować się w stronę miasta i znaleźć sobie jakiś względnie bezpieczny kącik, by odpocząć, gdy kolejny, świdrujący w uszach świst przeszył powietrze. Pocisk, wystrzelony na jej oko z jakiegoś większego działka czy moździerza, gruchnął w jeden ze stojących nieopodal muru domów, generując pokaźną wyrwę w dachu i pierwszym piętrze budynku. Jeszcze kilka podobnie niszczycielskich ładunków podążyło za nim, ale to nie one przykuły uwagę Skierki.

Atak wyraźnie nie był przypadkowy. Te kagańce... To dziwne wrażenie, które odebrała, gdy na początku walki przełączyła się na chwilę na wzrok astralny... Wtedy poczuła się przytłoczona ogromem ilości informacji, ale to też było informacją samą w sobie. Stwory połączone były jakiegoś typu więzią, wręcz naszpikowane magią - chętnie przyjrzałaby się temu bliżej, ale
w chwili obecnej zdecydowanie nie było po temu warunków. Pojawiły się natomiast całkiem dogodne warunki do rozwiązania innej części łamigłówki. Unosząc się wysoko nad murami miasta i obserwując okolicę, nie miała najmniejszych problemów z namierzeniem kierunku, z którego ostrzeliwano Munbyne. A ktoś, kto umiał obsługiwać broń, z pewnością miał więcej oleju w głowie niż śliniące się paszczury i być może mógłby odpowiedzieć na kilka pytań, gdyby z nim odpowiednio miło porozmawiać. Oczywiście najbardziej prawdopodobne było to, że posiada solidną obstawę i nie będzie to takie proste, ale JEJ przyszła obstawa również istniała - i zmierzała w kierunku celu na ślicznych, zgrabniutkich motocyklach zwiadowczo-bojowych. Wietrzniaczka nie potrzebowała wiele czasu, by podjąć decyzję - wystrzeliła jak torpeda za pędzącymi motocyklami, gnana bardziej ciekawością, niż żądzą krwi. Obrońcy murów mogli co najwyżej odprowadzić wzrokiem szybko rozwiewającą się smugę spalin, pozostawianych przez jej mechaniczne skrzydła.

Maszynki były naprawdę szybkie, widać było, ze strażnicy dobrze dbali o swój sprzęt. Tym lepiej dla nich. Skierka ledwo nadążała za trzema punktami, nie pozwalając, by zniknęły jej z pola widzenia, ale też nie zbliżając się bardziej, niż kiedy rozpoczynała pościg. Nie przejmowała się tym przesadnie, uznając, że dzięki temu będzie miała więcej czasu na przemyślenie planów i reakcję, gdy dotrą do celu.

Eksplozja, która wstrząsnęła wzgórzem, naprawdę ją zaskoczyła. Nawet nie swoją gwałtownością czy tym, że praktycznie zmiotła czubek wzniesienia, ale samym faktem, że nastąpiła. Jeśli coś robi duże bum akurat wtedy, kiedy w miejscu wybuchu znajdują się osoby niepożądane, to są dwie opcje: albo zamontowano tam jakieś wypasione i kosztowne czujniki ruchu, albo ktoś obserwował wzniesienie i w odpowiednim momencie nacisnął czerwony guziczek. Ta druga opcja zdawała się być dosyć prawdopodobna, zważywszy na to, że niewątpliwie ktoś z tego miejsca jeszcze niedawno strzelał, a teraz gdzieś go wcięło.

Problem w tym, że wcięło go kompletnie. Skierka bardzo chętnie kontynuowałaby pościg, ale trudno gonić za czymś, czego ni cholery nie widać... Przynajmniej posługując się normalnymi zmysłami. Wietrzniaczka doskonale pamiętała, jak silne sygnały odbierał ten drugi wzrok. Nie miała wątpliwości, że jeśli przynajmniej jeden z mutantów nawiewał właśnie z miasta, znacznie łatwiej będzie jej namierzyć go w ten właśnie sposób.

Skupiła się i pozwoliła, żeby obraz świata zawirował i przeobraził się w coś, co większości Dawców Imion wydawałoby się chaotycznym obrazem pełnym rozedrganej energii. Obserwowanie okolicy w ten sposób wcale nie było takie proste. Żeby wyłowić cokolwiek konkretnego, trzeba było skupić się na jednym kierunku, jakby skanując znajdującą się przed sobą przestrzeń, i odebrać pulsujące magią sygnały. Kiedyś próbowała wytłumaczyć jakiemuś laikowi, jak to działa, i najlepszym porównaniem, jakie przychodziło jej do głowy, było działanie sonaru... Uznała wtedy, że wobec karygodnych wręcz braków w wiedzy technicznej rozmówcy, który zupełnie nie orientował się, jak działa tego typ urządzenie, wyjaśnianie kompletnie mija się z celem. Grunt jednak, że metoda okazała się skuteczna - z kierunku, w którym zmierzały motocykle, dobiegał wyraźny sygnał, silniejszy nawet od tego, co wyczuwała w przypadku hienoidów.

Najważniejszy problem został rozwiązany, pozostała tylko pewna mała niedogodność... Jej potencjalne wsparcie właśnie leżało na ziemi, w stanie wskazującym na niską przydatność użytkową. A szkoda, bo znacznie ułatwiłoby sprawę. Dawców Imion odrzut wybuchu wpakował w przydrożne krzaki, a ich pojazdy przekoziołkowały kilka razy, zanim zaryły się w ziemię u podnóża pagórka... Niektóre niestety w kilku kawałkach. Skierka stłumiła chęć sprawdzenia, czy motocykle są naprawdę poważnie uszkodzone, czy też biedne maszynki dadzą się jednak naprawić. Chęć tym silniejszą, że smugi spalin, które ciągnęły się za motocyklami, były łudząco podobne do tych, które emitowały jej własne skrzydła, co mogło oznaczać, że w Munbyne będzie mogła stosunkowo łatwo podładować ogniwa. Cóż, paliwo nie zając, nie ucieknie.. Zamiast tego skierowała się w kierunku osoby, która wyglądała na przywódcę eskadry. Zanim wietrzniaczka pokonała dystans dzielący ją od jeźdźców, człowiek zdołał oprzytomnieć na tyle, by zacząć wygrzebywać się z paskudnie kolczastych zarośli. Skierka zamierzała zamienić z nim kilka słów, zanim wyruszy badać dalszą okolicę - kto wie, być może strażnik będzie w stanie dostarczyć jej jakichś cennych informacji lub technicznego wsparcia? Zanim jednak zdążyła zapytać, czy jest cały, mężczyzna sięgnął po broń i wycelował.

- Gdzie z tą spluwą, facet?! - zaprotestowała, na wszelki wypadek podnosząc pułap lotu. - Czy ja ci na mutanta wyglądam?!

Nie widziała z tej odległości, że palec zatrzymał się na spuście w dosłownie ostatniej chwili. Kapitan Stobbyr wzruszył ramionami i skupił się na ważniejszych rzeczach, niż jakiś latający mu nad głową knypek - a konkretnie na dalszym wyplątywaniu się z zarośli. Wietrzniaczka zdecydowanie poczuła się zignorowana. Głupi frajer... W innych okolicznościach darowałaby sobie jakąkolwiek pomoc, ale oddalający się cel nadal budził jej ciekawość. Po chwili namysłu zdecydowała się podlecieć bliżej i spróbować jeszcze raz. Niech znają jej wspaniałomyślność!

- Słuchaj pan. W zasadzie to myślę, że mogłabym coś dla was zrobić, skoro chwilowo jesteście mało mobilni. Ale zanim polecę namierzać tę artylerię, byłoby fajnie, gdybyście...

Facet obrzucił ją takim spojrzeniem, jakby była latającym kawałkiem łajna, i to takim, które właśnie go opryskało. Zmierzyła go równie pogardliwym spojrzeniem, ale nie raczył nawet zwrócić na to uwagi. Pozostałe okoliczności - wielki krater na szczycie wzgórza, smętne szczątki motocykli, towarzysze, z których jeden nie dawał znaku życia, a drugi klnąc siarczyście próbował wstać - najwyraźniej absorbowały go na tyle, że na wzięcie poważnie jakiegoś skrzydlatego skrzata nie było szans.

Głupi frajer do kwadratu.

Skierka wzbiła się wyżej, mrucząc pod nosem bardzo niecenzuralne propozycje, co oficer może ze sobą zrobić i gdzie może sobie wsadzić ten sprzęt, który teraz by jej się przydał. Nie to nie! Niech potem sami rozpracowują sobie, co ich zaatakowało i po co! Co ona, pomoc charytatywna i dobra, tfu-tfu, wróżka!? Jak nie potrafią docenić propozycji pomocy, to drugiej na pewno nie dostaną. O, co to, to nie!. A jeśli się czegoś dowie, to zażąda za informacje takiej sumki, że oczy im zbieleją i włosy dęba staną!

Tak. Jeśli się czegoś dowie. Wietrzniaczka wahała się przez chwilę, czy w związku z okolicznościami nie wrócić po prostu do miasta. Uznała jednak, że tylko dlatego, że jakiś złamas nie potrafił docenić jej dobrej woli, nie zrezygnuje przecież z możliwości zaspokojenia ciekawości. Najwyżej się nie uda. Nie miała powodów, żeby poważnie ryzykować, ale przecież nic się nie powinno stać, jeśli podleci jeszcze trochę bliżej... Tak tylko zerknąć, co tam się dzieje, może rozpoznać jakąś twarz, może przyjrzeć się bliżej tej magicznej więzi? Nic specjalnie niebezpiecznego, nie tym razem!

Skierka zdawała sobie sprawę, że chwilami miała głupie skłonności do narażania skóry z byle powodów, ale tym razem naprawdę zamierzała się powstrzymać. Czasami nawet jej to wychodziło... Czasami.
 
Serika jest offline  
Stary 07-01-2012, 13:00   #18
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Drzwi huknęły pokazując przy tym, że zawiasy skrzypią i są dość liche. Wzrok wszystkich siedzących skierował się na zakapturzoną postać, która wkroczyła właśnie do izby jak gdyby nigdy nic. Stanęła w cieniu tak by jej twarz była niewidoczna dla wszystkich. Jednak to nie jego wkroczenie, a monstrum tuż za nim, które notabene wyglądało dla większości wstrętnie, ściągnęła uwagę na wejście wędrowca. Nagle niemal wszyscy zerwali się jakby ktoś ich właśnie oparzył, szukali broni - jakakolwiek by ona nie miała być. Bez w tym momencie mimo maksymalnego wytężenia umysłu do kontroli bestii -i całej reszty-, zmęczenia- uśmiechał się jak dziecko z fajką wykradniętą matce nieumiejętnie odpalaną, jedną z pierwszych. Jego wzrok mimowolnie powędrował do Ilyi, ale nie to było ważne w tym momencie choć jego uśmiech już nie był taki pełny, gdy zobaczył go z jakąś babą z boku. Miał złe wspomnienia o Ilyi i kobietach. Nawet bardzo złe. Tak czy inaczej właśnie właściciel i kilku klientów celowało w Bez-a i bestię z wcale nielichych pukawek, inni trzymali noże i wszystko co się nawinęło nie wyłączając widelców i kufli. Tak jakby to miało ich uratować. Nastał moment ciszy nim Bez odezwał się chrypliwym głosem:

- Koniec fraszki- czas na ferment i igraszki! - rzekł, po czym padł pierwszy strzał, prosto w pierś Bez-a. Kula trafiła prosto w serce, Bez złapał się za nie po czym teatralnym gestem złapał sie za ranę postrzałową. Wrzasnął po czym wybuchł śmiechem i dodał:

- ...żartowałem! - dawcy stali coraz niepewniej, kilku tchórzy cofnęło się, inni oddali w jego stronę kolejne strzały. Kule przepadały w cieniu z którego przemawiał młody, zadziorny głos. Tym większą furorę zrobił wyłaniając się z półmroku z twarzą starca o siwych, przerzedzonych ale długich włosach. Pomarszczona, zarośnięta. O ciemnych oczach.

Ilya złapał się za twarz, patrząc spomiędzy palców na sytuację. Uśmiechnął się do tancerki, jakby nie zauważył całej sceny
- Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze okazję potańczyć. Ilya jestem. Czy nie byłoby potwarzą gdybym zapytał o twoją godność?

Dziewczyna cicho sapnęła nie przyzwyczajona do tego by ktokolwiek zwracał się do niej z tyloma ą i ę. Chciała obrócić jego słowa w żart, ale nagle pomiędzy głowami stojących mężczyzn zauważyła coś, czego po dzisiejszym dniu długo nie pomyli z niczym innym. Hienoid. Natychmiast ustawiła się za plecami przechylnego jej tancerza, a wzrokiem poszukała Awo.
- Prudence - odpowiedziała cicho skupiając całą swoją uwagę na zagrożeniu - Wiesz o co tu chodzi?

Bez zakomunikował:
- Spokojnie przyszedłem się tylko napić, a ten futrzak jest kontrolowany i nikomu nic nie zrobi. Tak przy okazji osoba odpowiedzialna za cały ten najazd jest w tej karczmie - odbąknął jakby od niechcenia i szybko dodał - i nie jestem to ja. - powiedział to przekonująco, przyglądając się reakcjom ludzi jedni trochę się uspokoili, bo nie był agresywny, inni byli zdziwieni. Był zbyt skupiony, by zatrzymać dwójkę młodocianych kadetów do straży z widocznych donosem na twarzach- włochaty kolega nie dawał normalnie pracować. Wybór był prosty: oni albo to co już zaczął wewnątrz klubu. Wybrał to drugie, wypatrywał. Kilku tylko rozszerzyły się źrenice- niemy znak. To na nich swoją uwagę skupił Bez.
Było w czym przebierać- od spanikowanych do granic wytrzymałości rozwieraczy dawców przeładowujących magazynki, gotowi do oddania kolejnej salwy, ale z jakichś powodów nieruchomi. Gdzieniegdzie wyzywające i zimne zarazem spojrzenia tych hardych, a może nawet jeszcze bardziej zahartowanych, a kończąc na istnych fenomenach. Rozparty w przyciasnym krześle wielkolud z buciorami na stole zdawał sobie nic nie robić z przedstawienia co już samo w sobie było bardzo podejrzane. Wymieniał chytre spojrzenia z krótkowłosą kobietą po drugiej stronie sali. Stojący za ladą równie duży, a z pewnością szerszy we łbie troll z wymierzoną i gotową do strzału śrutówką wyraźnie martwił się o swój dobytek podczas gdy po drugiej stronie, nad szklanką, pewnie -był pewien, że w samo czoło- mierzył doń jakiś ważniak w mniej niż u reszty szarym mundurze. W sumie- nic konkretnego.

Ilya uśmiechnął się z wyraźnym (i nieco teatralnym) przymusem
-Tak. Czasem mam ochotę dodać “niestety”.
Zachichotała, nieco histerycznie.
- No to popatrzmy... - odwróciła się ku wejściu kładąc dłonie na ramionach tancerza i, jak zza kryjkówki, obserwując scenę u wejścia.

Znów odezwał się Bez:
- Tak przy okazji ten futrzak o ile się zgodzicie na mój rozkaz znajdzie waszego winowajcę i będziecie mogli zrobić z nim co chcecie. - odparł. Mężczyzna skinął dłonią a futrzak przesunął się kawałek wąchając wszystko w około.

Huk z jakim wszedł do lokalu szarlatan zdawał się pyknięciem zapałki przy powtarzających się gromach bardzo akustycznej, dopasowanej do występów sali “Rogatej Wróżki”. Pomieszczenie wypełnił kłujący w nozdrza zapach prochu. Oślepiające błyski dodawały zamieszaniu uroku rzucając przypadkowych dawców pomiędzy stoły, niosąc kule przeciw ‘swoim’- w jednym tylko, chyba, Bez nie kłamał tego wieczoru: “Koniec fraszki- czas na ferment i igraszki”.
Futrzane cielsko krwawiło w wielu miejscach, futro falowało od przebijających skórę pocisków, skurczów poranionych mięśni- mimo to posuwało się na przód. Goście ‘Wróżki’ niemal bez wyjątków srali po gaciach. Przygarbiony mutant podszedł do Ilyi. Stanął przed nim i z widocznym bólem wskazał go pazurami.

Tancerz złapał się za twarz i pokręcił głową w grymasie zniesmaczenia. Przestąpił pół kroku w bok, tak aby stanąć między hienoidem, a Pruedence. Znał sztuczki brata i raz czy dwa jego maskotki wyrwały mu się, więc był gotowy.
Bez zaś kontynuował:
- Ot i wasz winowajca - ogólny burdel i kurz był wszech obecny. Bestia szybko regenerowała się, kule przeszyły ją kilka razy a mimo to stała. Choć oczywiście z każdą kulą zataczała się delikatnie i próbowała ustać. Posoka była wszędzie Bez stał nieruchomo jakby lekko zamroczony. Cóż skupił się by zapamiętać osoby, które przykuły jego uwagę. Przyglądał się kolejnym reakcjom teraz zwracając uwagę tylko i wyłącznie na tych którzy wcześniej wydali mu się podejrzani. Kochał ten chaos choć osobiście nie do końca wierzył, że Ci idioci zaczną walić do niego. Przecież powinni się domyślić, że albo się zabezpieczył przed wejściem tu albo jest skończonym idiotą - idioci nie kontrolują bestii więc nie miało to sensu. Tak czy inaczej było zabawnie no i zdobył kilka informacji na których mu zależało. Teraz był czas by wyjść stąd nie robiąc więcej szkód i cyrku. Choć trzeba przyznać, że Bez-a mocno korciło by jeszcze się z nimi podroczyć.
Prudence pytająco spojrzała na Ilyę dla własnego bezpieczeństwa odsuwając się od zwierzaka. Przez ciało przeszła seria nieprzyjemnych dreszczy, a dobry humor prysł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Co za pozbawiony zdrowego rozsądku palant wprowadzał tutaj to...
Ilya natomiast wciąż stał w miarę pewnie ale obniżył środek ciężkości, gotowy do ewentualnej obrony
- Dobrze okłamałem was bestia nie ma zielonego pojęcia kto jest winowajcą wskazałem go ponieważ chciałem coś sobie udowodnić teraz wyjdź na zewnątrz, ja też wyjdę i nigdy więcej się tu nie pojawię. To chyba sensowne. A wy nie odstrzelcie sobie na wzajem łbów bo chciałem tylko zobaczyć trochę fermentu w tym nudnym mieście. - wyszedł z bestią na zewnątrz głaszcząc ją po śliniącym się pysku i otrzepując futro z ramienia.
 

Ostatnio edytowane przez Rock : 08-01-2012 o 12:37.
Rock jest offline  
Stary 11-01-2012, 22:40   #19
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Cole

Z wszystkich barmanów post-krachowego świata pozszywaniec musiał trafić na tego 'byka'- szeroko rozwarte, grube poroże trolla zwiastowało kłopoty każdemu niesfornemu klientowi, a krzywa morda promieniowała 'trudnym charakterem'. Nie pasował na kogoś prowadzącego klub rozrywkowy. Praktycznie jedyne co na pierwszy rzut oka łączyło go z tym przybytkiem to wytatuowana, a raczej wyryta w stwardniałej skórze barku wietrzniacka dziewuszka rażąca różdżką niewidocznego przeciwnika- on miał rogi, ona poniekąd przypominała wróżkę. Dłoń Cole'a pacnęła o ladę zostawiając za sobą kilka monet jakby właśnie zabił pół tuzina błyszczących much. Gospodarz nim wyciągnął po nie równie okazałe łapsko nalał do dwóch cynowych kufli, burknął, że dolewają dziewki w czerwonych kiecach, ale o kąpieli czy tym bardziej praniu może zapomnieć. Po klucze do pokoju kazał zgłosić się jak już gość popije i poje, żeby z kluczem nie spier*****, jak to robili niektórzy „zapominalscy”.
Krzesło było przyciasne na jego wielki zad, więc dostosował je wyłamując podłokietniki- jakby łamał gałązki na rozpałkę, nikt nawet nie zauważył. Tak jak jego kiepowania na dechy podłogi. Ktoś jednak patrzył- kobieta w imitującym roślinność odzieniu i kurtce o niemal stu kieszeniach, w krótkich włosach, ukrywająca dolną część twarzy za chustą. On sam nie był pewien jej nastawienia, ale Oko zawsze widziało więcej. Zignorował je, jak rzadko. Wystarczyła chwila- zbyt głęboki łyk piwa i krótkowłosa zniknęła z miejsca w którym stała. Oko nerwowo przeczesywało klub. Gdzieś w cieniu za kotarą sceny na której brzdękali grajkowie unosił się delikatny ślad, ale jej tam nie było. Krzesło obok szurnęło i nie żeby zagadkowa nieznajoma przyjaźnie się przysiadała, o nie. Z jej zaciśniętej pięści wyskoczył zwitek papieru tocząc się kilka centymetrów po stoliku. Jej oczy z tej odległości były jeszcze bardziej... wrogie? Rozżalone? Wściekłe? Nawet mając Oko poskładaniec kiepsko orientował się w niuansach emocji, szczególnie kobiecych emocji. Zauważył tylko, że była młoda, może dwadzieścia wiosen. Próba zatrzymania jej była beznadziejna- pozostała tylko papierowa kulka, a w niej krótka wiadomość.

Numer '728941' to tylko piętno jakim Cię naznaczyli.
Blok G4 to klatka w której Cię więzili.
Wiem o Tobie więcej niż bym chciał.
Wiem o nich więcej niż Oni by chcieli.
Ja i Ty chcemy tego samego.
Przyłącz się do wyprawy.
K.

Muzycy na podium zachęceni przez jednego z gości zaczęli szarpać struny, gdy ciało wielkoluda przeszył ból. Pierwsza myśl: krótkowłosa zmieniła zdanie- zawróciła, by wbić mu nóż w plecy. Z wyciągniętą spluwą obrócił się podrywając się z krzesła jednak nikt za nim nie stał. Niepewnie pomacał miejsce kującego rwania gdzieś nad łopatką. Na dłoni została brzydka, lepka maź. Ukąszenie kreatury nie goiło się tak jak powinno, wszak nie był to wilk czy lew tyloński, a raczej zmutowana hybryda ze znacznie groźniejszego miotu. Usiadł znowu upewniając się, że niewielu widziało jego reakcję, a gdy już był pewien, że nikt nie patrzy podwinął rękaw. Zegar poziomu energii ogniw wskazywał znacznie powyżej połowy, chociaż wskazówka delikatnie się cofała co zdarzało się rzadko. Więc infekcja. Bez dwóch luster nie mógł ocenić jej skali i choć regenerator pewnie poradziłby sobie z jej ugaszeniem to wyczerpanie ogniw bez kolejnych baterii w zapasie nie było najrozsądniejsze. Pozostawało znaleźć jakieś na wymianę lub powołać się na umiejętności medyków, o ile tacy w Munbyne akurat przebywali. Z drugiej strony przysłowiowej monety wiadomość od 'wszechwiedzącej K.' trzymała go w połamanym krześle lepiej niż robiłby to elektromagnetyczny tron.


Pru i Ilya

W 'Rogatej Wróżce' po katastrofie jaka dotknęła miasto nie było wielu gości, choć i tak więcej niż można było przypuszczać. Głównie przejezdni, którzy niczego w szturmie nie stracili albo ci, którzy stracili wszystko i za ostatni grosz przyszli zalać się w pestkę. Pomimo całego nieszczęścia jednak chyba sam Eronus łaskawym okiem spojrzał na Wilczy Mur i lokal trolla rzucając doń dwójkę pasjonatów tańca wspieraną przez całkiem umiejętnych muzyków i sytuacja powoli zmierzała w odwrotnym kierunku- od picia 'na smutno' do błogiego zapomnienia, czy raczej oderwania od problemów. Młody chłopak zakomunikował kilkuosobowej orkiestrze na jaką nutę mają zagrać i ruszył na parkiet bawiąc bardziej siebie niż publikę, a nim się obejrzał u jego boku wirowała śniadoskóra półelfka. W rytm „Wesela Marii” duet współpracował i konkurował na przemian zupełnie nie zwracając uwagi na rosnącą klientelę przyglądającą się im coraz uważniej, co jeszcze dodawało występowi uroku. Z każdym utworem rzesza gości rosła, a na parkiet frunęły mniejsze lub większe monety.
Każdy kolejny taniec zbliżał dwójkę nieznajomych wiodąc do niewidocznej granicy- tej po której już nie ma odwrotu, choćby były chęci. Mimo że laikom taniec wydawał się jeno inną formą świętowania i rozrywki to ta dwójka wiedziała od dawna i dobrze, że pasje wiedzą co robią. Tańczyli tylko pozornie, cieleśnie. W nie-rzeczywistości wylewali na deski sceny swoje marzenia, swoje sny. Rozsypywali je pod stopy drugiego tancerza i stawiali kolejne kroki, ostrożnie. Niepewni wzajemnej subtelności.


Awerroes

Zmartwiony słowami krasnoluda Awer pędził alejkami miasta. Nie miał wiele ponad Pru i choć sam nie postrzegał tego jako „posiadanie” to nie śmiałby zaprzeczyć, że kobieta jest najważniejszym co ma na tym przykrym świecie. Nie mógł wiele jej dać, ale mógł i musiał chronić ją tak przed zranieniem w bitwie jak i przed blond-młokosami igrającymi z dzikimi siłami o których nie mieli pojęcia. Musiał też, a raczej już „chciał”, bronić ją przed każdym niegodnym, nieokrzesanym i nieszczerym osobnikiem- z grubsza każdym poza samym sobą.
Gnał nie zwracając uwagi na rozpryskujące się pod butami kałuże i błoto, mijając lamentujących i wznoszących modlitwy o pomoc do Mynbruje i Garlen w iście pobitewnej scenerii- nie miał czasu, nie teraz. Kątem oka dostrzegł znajomy kształt- duch ubrany w pokraczne ciało humunkulusa stojący nad futrzastym hibernatusem, a dookoła niego trzech dawców w szarych kurtkach. Krzywe ramie jego własnego tworu uniosło się wskazując go co błyskawicznie przeniosło uwagę strażników z hienoida na biegnącego ksenomantę.

- Hej!- wydarł się najniższy - Hej Ty!, rusz się tu, ale natychmiast! -rozkazał Awerowi krasnoludzki gwardzista. -To Twoje? - wskazał zakrwawionym kafarem humunkulusa -.. bełkoce coś o „Panu” i jakiejś „Saljii”- co tu się do kurwy nędzy dzisiaj wyrabia, na Raggoka, czy wyście wszyscy powariowali?! - wydarł się sfrustrowany „obdarzony władzą decydowania o sprawach obronności”.

Duchy -szczególnie te mniej bystre- miały to do siebie, że w miarę odległości i zmniejszenia poświęcanej im uwagi traciły na kompetencjach. Ten dodatkowo zniekształcił się jeszcze mniej już przypominając istotę człekokształtną, a bardziej jej złośliwą karykaturę. Jedyna chyba część rozkazu, którą wykonał to właśnie sprowadzenie któregoś ze starszych stopniem strażników. Na tym jednak dysfunkcje magii Awerroesa się nie kończyły. Mimo że uśpiony czarem hienoid nie poruszał się to mag bliżej nieokreślonym zmysłem czuł, że powoli, acz konsekwentnie jakaś cząstka bestii walczy z formułą zaklęcia. Niewiadomą pozostawało jak długo zajmie mu przerwanie bariery i co zrobi po przebudzeniu. Tymczasem kilka uliczek dalej w niesławnym klubie Pru, nawet jeśli jeszcze sama o tym nie wiedziała, potrzebowała jego pomocy.


Skierka

Znowu namierzając pulsujący punkt oddalający się od miejsca eksplozji i roztrzaskanego zwiadu motojeźdźców z Munbyne zdołała nieco nadgonić uciekiniera. Przypominał błyskawicę rozpruwającą nieboskłon. Dopiero po bliższej inspekcji okazało się, że to efekt dwóch, a nie jednego uciekającego- słabsza poświata jednostajnie napierała na północ podczas gdy mocniejsza podążała tuż za pierwszą, zygzakiem. Ni stąd ni zowąd obydwaj 'nadawcy' aury zatrzymali się. Wietrzniaczka powoli, ostrożnie zmniejszała dystans wciąż siląc się na astralne widzenie- efekt był zaskakujący. Blask uciekinierów nagle wzmocnił się kilkakrotnie wysuwając z siebie niczym język mlecznobiałą wstęgę. Podobna, ale znacznie szersza i bardziej dynamiczna wystrzeliła z kierunku Wilczego Muru, tak, że obydwie połączyły się niemal zrównując się natężeniem. Na sekundę obróciła się dostrzegając w oddali jeszcze jedną odnogę astralnego tworu- z Munbyne na południe, czyli w dokładnie odwrotnym kierunku niż kierowali się sabotażyści. Spomiędzy drzew -gdzieś na wysokości krateru po wybuchu- wystrzelił w niebo słup światła oślepiając na moment Skierkę, dekoncentrując na tyle by przestała widzieć 'mleczne wstęgi'. Raca jarzyła się długo, zawisła dużo powyżej jej pułapu po czym zgasła. Elementalistka przytomnie wróciła uwagą do uciekających- w samą porę.


Świst – unik!
kolejny.., następny!


Dwie grube łuski minęły ją o grubość szpilki, trzecia przetarła o metalową protezę na plecach wybijając jedno ze skrzydełek z rytmu. Na tle racy musiała stanowić dosyć widoczny cel. Na szczęście była na tyle mała, że nawet to nie dawało stuprocentowej pewności trafienia, choć mało brakowało- jeden pocisk wystarczyłby aby skończyła z chlupotem w postaci kupki mielonego na odległej o kilkadziesiąt metrów glebie. Tak przynajmniej spadała w jednym kawałku wirując niczym opadające jesienią liście. Po chwili odległość do ziemi mogła już oceniać w metrach, ostatnie oddechy liczyła na palcach jednej ręki. Pierwsze liście rozłożystego drzewa w niczym nie przypominały tych liści do jakich przywykła- zetknięcie z każdym zdawało się uderzeniem wierzchem miecza, każda drobna gałązka mogła skończyć się zgonem przez złamanie kręgosłupa.
Miękkość była miłą odmianą, ale tylko na krótką chwilę. Jeszcze sekundy temu gotowa na śmierć niepewnie otworzyła powieki, by zobaczyć podłużny i pełen kłów pysk przypominający wilka. Instynktownie chciała wygramolić się z tych 'objęć', gdy skonstatowała, że to wilkoczłek w porwanej, szarej kurtce wisi na jednej ręce kilkanaście stóp nad ziemią wlepiając w nią znajome, nie do końca wrogie, choć i tak budzące podejrzenia oczyska. Trzask łamanych gałęzi i ryk spalinowego silnika przerwał niezręczną ciszę, gdy sześciokołowy pancerus przedarł się przez chaszcze i zaparkował pod drzewem. Metalowy klank trzasnął, gdy okrągły właz na dachu pojazdu otworzył się, a z niego wyłonił się „głupi frajer do kwadratu” - kapitan Stobbyr.

- Nie dogonimy ich, a straciłem już dzisiaj zbyt wielu dobrych żołnierzy. Wracamy na Mur! -rozkazał jakby wzrokiem przebijał wszystkie dzielące jego i wilkołaka z wietrzniaczką gałęzie, po czym zniknął w cieniu kokpitu.


Bez

Stojąc w ciemnej alejce tuż za ścianą klubu na której właściciel eksponował swoje butelkowane dobra Bez czerpał niemałą satysfakcję z maskarady, a momentami i masakry, którą zręcznie wykreował wewnątrz. To nic, że po skroni niemal ciurkiem płynęły krople potu spowodowane wysiłkiem włożonym w kontrolę podwójnej iluzji mamiącej niemal całą paletę zmysłów gości 'Rogatej Wróżki'. Małą ceną wydawało się też narażanie brata na postrzał w strzelaninie jaka rozgorzała, gdy iluzoryczny hienoid ruszył obwąchiwać klientelę, wręcz liczył po cichu, że jedna przynajmniej kulka trafi nową koleżankę brata. Dla Bez'a były to jednak niuanse- całą uwagę i siłę umysłu kierował, by szarpana kolejnymi pociskami iluzja kreatury przetrwała kolejne salwy. Drugie tyle szarlatańskiej mocy poświęcał, by wyłuskać z tłumu podejrzanych- szkoda tylko, że było ich tak wielu. Plan był dobry, ale okoliczności niesprzyjały- widać Raggok miał dziś ciekawsze zajęcia niż wspomaganie jednego ze swoich pupili. Ostatecznie usatysfakcjonowany zamętem jaki wywołał, wzbudzonymi emocjami i zasianą niepewnością postanowił wycofać się z burzy, którą rozpętał grzecznie się przy tym żegnając- tak na wszelki wypadek, by nikt go nie zapomniał. Obydwie ułudy wyszły z klubu i słychać było tylko głośne 'uufffff' przy stolikach, zaś przy barze momentalnie utworzyła się długa kolejka.
Podpierający się o boczną ścianę 'Wróżki' jedną ręką Bez był na skraju wyczerpania, wymiotował po raz drugi, zlany potem. Bestia stojąca obok, bardziej w cieniu, do tej pory spokojna jak kamienny posąg drgnęła- raz, drugi... Pojedyncze szarpnięcia przeszły w regularne spazmy, po czym zamarła w bezruchu, inaczej niż jeszcze przed chwilą. Wtedy dotarło do niego, że nie da rady- było już za późno na takie wnioski. Włochate cielsko naprężyło się i jednym susem znalazło się przy swoim zniewolicielu. Wierzchem łapy hienoid zdzielił Bez'a w korpus z taką siłą, że ten niemal rozpłaszczył się na ścianie, a stojące po jej drugiej stronie ustawione na półkach butle i butelki spadały jedna za drugą. Szarlatan z trudem łapał dech w piersi, rękawem podcierał krwawiący nos i pękniętą wargę. Szczęściem kreatura nie zaliczała się do mściwych, choć bardziej możliwe, że coś innego gnało ją w nieznanym kierunku. Szczęściem kadeci-donosiciele, którzy wybiegli wcześniej z karczmy i właśnie wracali z posiłkami zauważywszy włochacza bez wahania ruszyli za nim nie zauważając nawet poturbowanego 'Pana' ohydy, choć pewnie pasje skrzyżują ich ścieżki raczej prędzej niż później.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
Stary 12-01-2012, 22:47   #20
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Spacer Prudence + Ilya

Wściekłość u większości osób objawia się zaczerwienieniem skóry twarzy, które, ponoć, ma sygnalizować, jak grzbiet żaby pomidorowej, że osobnik tej barwy jest groźny, trujący i nienależy go ruszać. Prudence nie należała do tej grupy społeczeństwa. Ona, zostając postawiona w sytuacji zagrożenia bladła, upodabniając się do szarej ściany. Lub zjawy, mówiąc bardziej poetycko. I tym razem duch walki wypłynął na lico dziewczyny. Zielone oczy z reguły łagodne o złotych płatkach, straciły swój fenomenalny koloryt na rzecz połyskliwej czerni. Zęby zacisnęły się tak mocno, że mięśnie szczęki wyraźnie rysowały się pod skórą. W rękach odczuwała boleśnie osiem półokrągłych kształtów, które to paznokcie rysowały na wnętrzu dłoni. Nogi czekały na znak od dowództwa, by wykonać ewentualny unik. Była gotowa do walki. Jedyne co ją powstrzymywało, to połyskująca przytłumionym światłem nadzieja, że to wszystko to pomyłka lub żart. Oskarżycielskie spojrzenie wbiło się w potylicę odwróconego tancerza, który też był pochylony, z ramionami nieco wzniesionymi, był gotowy do odskoku i walki. Zdawał się spoglądać za bar, gdzie zostawił swój dobytek. Odskoczył krok w tył gdy rozległa się salwa, ale uspokoił w kilka sekund potem, gdy zobaczył zasklepiające się rany.
Nagłu ruch, huk. Nie wiedziała dlaczego nie uciekała. Patrzyła na swoją, jak jej się zdawało, bratnią duszę i miała ochotę mu urwać łeb. Za karę. Za tę całą chędożoną szopkę. Za to, że nic nie rozumiała. Za to, że jak zwyczajny człowiek po prostu nie skonał od kul i za to, że czuła ulgę. Złapała pierwsze co jej się napatoczyło pod rękę i cisnęła ciężkim kuflem w stronę artysty.

- Au! - zakrzyknął z wyrzutem odwracając się samym tułowiem i szyją - Za co to? - zapytał trzymając się za potylicę i patrząc na nią, jakby się szykował do uniku przed kolejnym pociskiem.
- Co to, do ciemnej dżumy, ma wszystko znaczyć?! - zażądała wyjaśnień rozwścieczona.
- Ja przyprowadziłem tu tego futrzaka? - zapytał z teatralną “miną zbitego psa”
- Nie, ale jako jedyny masz ludzką twarz i wiesz o co chodzi - twardo stąpając po drewnianej klepce zbliżyła się nieznośnie blisko blondyna.
Ilya zmarszczył brwi z zaciętą miną. Normalnie mu zupełnie nie przeszkadzało gdy piękne kobiety stawały o pół stopy od niego. Przynajmniej to mężczyźni są wyżsi. Gdyby jeszcze musia zadrzeć głowę...
- A możemy o tym pogadać na zewnątrz? Mam ochotę się przejść i zupełnie nie mam ochoty o tym opowiadać, gdy wokół tyle ludu...

Fuknęła trochę spuszczając z tonu i odzyskując część lekkości ze swego wdzięcznego kroku wylawirowała pomiędzy tłumem gapiów do drzwi. Przez kilka minut szli w milczeniu. Właściwie to ona niemal biegła. Jednak świeże powietrze działało kojąco. W końcu zwolniła kroku na tyle, że mogli iść ramię w ramię.
- O co tu chodziło? - zapytała, nadal trochę poruszona całym zdarzeniem.
- Brat lubi robić sobie ze mnie jaja i nie ma za grosz wyczucia. - w sumie mogło mu chodzić o coś jeszcze. Ilya sam nie zawsze rozszyfrowywał zamierzenia brata a i zdażało się Bezowi robić coś tylko po to by wkurzyć bliźniaka, ale tak daleko by się chyba nie posunął...
- Potrafi kontrolować hienoidy?
- Potrafi znacznie więcej. Może i jest wrednym fiutem, ale zdolnym, wrednym fiutem.
- To straszne trochę. Gdzie się tego nauczył?
- W cyrku. Tak samo jak ja. Spędziliśmy dzieciństwo w Cyrku Siedmiu Gracji Al’Kharoona. Ja ukochałem taniec i akrobatykę, on magię.

Patrzyła na niego z rozbawieniem.
- Też jestem z cyrku. To tak mało prawdopodobne... - odchrząknęła i wskazując na niewidoczny cel na niebie zaczęła recytować tubalnym głosem - Panna Prudence zaprezentuje teraz państwu taniec na linie kilka pertyk nad ziemią. Tylko u nas w Podniebnym Cyrku - parsknęła.
- Łał... - uśmiechnął się - rzeczywiście. Szansa jeden do miliona. Coś o was słyszałem, ale Al’Kharoon trzymał się z dala od waszych tras uznając, że tam gdzie ludzie już widzieli cyrk tydzień wcześniej, będą mniej chętni by znów zapłacić za występ. Mnie nadano pseudonim Arhiman... lub Aoth - o ile w “Arhimanie” słychac było rozmarzenie, to “Aoth” był wypowiedziany niezwykle zimno. Pokręcił gwałtownie głową, odganiając stare wspomnienia. - Jak trafiłaś do cyrku?
- Ab...
- zawahała się i zmarszczyła brwi - Uciekłam z domu - wypowiedziała na wydechu. Nie chciała zrażać Ilyi brakiem zaufania - W wieku 6 lat. Najpierw byłam zła na rodziców, a potem nie potrafiłam wrócić - wzruszyła obojętnie ramionami - Teraz nawet już nie pamiętam gdzie mieszkałam.
-My nie mamy wspomnień sprzed cyrku. To trupa była nam matką i ojcem. - przez chwilę miał ochotę poprowadzić spacer poza miasto, ale uznał, że ten kaprys niesie ze sobą zbyt duże ryzyko. - Powiedz mi... czy byłaś... szczęśliwa w cyrku?

- Zzz... zmieńmy temat, dobrze? Na przykład- świetnie tańczysz. Nawet w parze. Miałeś z kimś przyjemność ćwiczyć?
-Aj! Racja, przepraszam!
- prawie zakrzyknął na prośbę o zmianę tematu, ale już otrzymał swoją odpowiedź, nawet jeśli nie padła. W jakiś, niegodny, sposób podniosło go to na duchu.
-Leonas i Murmaza - wymienił szybko, nie chcąc nadać żadnemu z tych imion emocjonalnej wartości. - Obaj tancerze i akrobaci. Marma też była półelfką, wiesz? - zapytał, oczywiście retorycznie. Uśmiechał się delikatnie, ale Pru, obeznana z grą, dostrzegała smutek. Zagryzł wargę na sekundę. - Oni nauczyli mnie wszystkiego. Sposób w jaki opowiadała o tańcu, kunszt z jakim się poruszała. Jej ciało wyginające się pod niemożliwymi kątami...

Prudence nagle sobie przypomniała. Z wrażenia zaczerpnęła raptownie powietrze. Siedem Gracji! Oczywiście, że słyszała o tym cyrku! Przypominając sobie zasłyszane plotki nie zwróciła uwagi na zamaskowanie przerażenia rysujacego się na jej twarzy lub chociaż próbie zmniejszenia rozszerzonych oczu. Cyrk wybuchł! Kiedy to było? Koło gazociagu, ale... jak dawno? Myślała, że wszyscy zginęli...
Ilya spiął się i podążył wzrokiem, tam gdzie myślał, że Pruedence patrzy, ale nie dostrzegł domniemanego niebezpieczeństwa. Rozejrzał się bardzo dokładnie, po czym przekręcił głowę, pytająco na nią patrząc.
Otworzyła usta jak przyłapane dziecko.
- Tak mi przykro... - powiedziała cicho. I naprawdę tak się czuła. Przystanęła nie wiedząc co robi się w takich sytuacjach, jednak posiadając na tyle empatii, by zrozumieć jak wielką stratą dla Ilyi musiało być to zdarzenie. A on zwyczajnie przeszedł jeszcze dwa kroki nim zorientował się, że tancerka nie ma zamiaru ruszyć. Odwrócił się patrząc na nią, ze zmarszczonym czołem. Myślał. Oczywiście domyślał się o co jej chodzi, ale zastanawiał się skąd ona wie. Po chwili do niego doszło. Plotki.

-Zzz... zmieńmy temat, dobrze? Na przykład, świetnie tańczysz - uśmiechnął się
Prychnęła na tę bezceremonialną karykaturę jej ‘podpowiedzi’ sprzed chwili.
- Rozumiem, że nauczyłaś się w cyrku. - kontynuował tancerz - Z resztą to logiczne. Więc pytanie nie ma sensu. Więc inaczej. Co robisz w tej zapadłej dziurze? - jego uśmiech teraz był nieco bardziej szczery, niż poprzedni, ale wciąż udawany, było to wyraźne dla drugiego cyrkowca, a Ilya zdawał sobie z tego sprawę i jeszcze bardziej go to denerwowało. Nie ważne jak się starał, nie był w stanie ukryć przed nią tego, że to jednak JEST drażliwy temat
- Przyszłam ponieważ Awo miał tutaj jakieś sprawy do załatwienia. On swoją drogą gdzieś tu jest... leczy ludzi... chyba - rozejrzała się nagle zdając sobie sprawę, że istotnie przecież nie przyszła do tego miasta sama i jak najbardziej mogła spotkać tu swojego właściciela.
- To musi być dobry człowiek - teraz uśmiech był już szczery, nieduży, ale szczery - Pani Lysa zajmowała się leczeniem naszych obrażeń. Ona chyba była najlepsza z nas wszystkich.
- No. Awo jest dobry i miły. Pomaga wielu za darmo, chociaż przez to musi zdzierać z najbogatszych
- uśmiechnęła się niewinnie - Ich to nie zaboli, a innym pomoże. Napewno byście się polubili.
- Pewnie tak.
- A wy? Co tutaj robicie?
- Ja wciąż robię to co robiłem w cyrku. Krążę po miastach szukając zarobku, czyli tańczę. Całkiem nieźle da się z tego wyżyć, choć nie wiem jak to będzie wyglądać, gdy siwizna pokryje mi łepetynę. Może nawet nie dożyję tego. To by bardzo ułatwiło.
- skrzywił się na ułamek sekundy, gdy się zorientował, że wpada w gorszy nastrój i zaczyna go ukrywać pod czarnym humorem. Otworzył usta by zapytać czemu opuściła cyrk, ale coś mu mówiło, że to by zrodziło tylko jeszcze wiekszy kwas i kolejną “zzz...zmianę tematu”

-Co cię łączy z Awe? Awo- poprawił się, gdy zorientował się, że przekręcił imię.
- Łączy? On jest moim opiekunem. Ocalił mnie jak miałam kłopoty i teraz odwdzięczam się mu towarzysząc w podróży. Jest dla mnie jak starszy brat... czy przyjaciel... Nigdy nad tym się głębiej nie zastanawiałam, znam go niecały miesiąc. Ufam mu, on mi i razem podróżujemy - spojrzała na twarz rozmówcy chcąc się dowiedzieć czy podała “zadowalającą” odpowiedź. Wiedziała, że gdyby Awerroes usłyszał jak kręci odnośnie ich stosunków byłby zły, a na pewno smutny. Jednak z drugiej strony - Awo tutaj nie było, a ona nie robiła niczego złego. Przecież flirt był ulubionym męskim sposobem rozmowy z dziewczynami, dlaczego miała nie umilić rozmowy i temu osobnikowi?
Ilya trawił te zdania przez kilka sekund. Zupełnie nie podobało mu się słowo “opiekun”. “Odwdzięczam” także nie bardzo, bo czuła się jakoś do niego przywiązana. Za to “starszy brat” było na tyle wygodne, że wymazywało cała resztę. Spojrzał na nią i dostrzegł, że ona też na niego patrzy. Uśmiechnął się szeroko. Prawie tak jak uśmiechał się podczas tańca.

- Ile planujecie zostać w mieście?
- A dlaczego pytasz?
- przygryzła zadziornie wargę uśmiechając się.
- Zdajesz sobie sprawę jak dawno nie spotkałem partnerki, ani choćby partnera, do tańca który byłby choćby w połowie mojego poziomu? - zapytał rozbawiony - Jak myślę, ty podobnie dawno.
Wzruszyła lekko ramionami.
- Wieczór dopiero się rozpoczął, możemy tańczyć do upadłego.
- Biorąc pod uwagę, że kolejny raz spotkam kogoś na Twoim poziomie za conajmniej kilkanaście miesięcy, jeden wieczór- wydaje mi się mało.
- rozłożył ramiona -Więc..., wracamy na parkiet?
Z uśmiechem kiwnęła głową zawracając w miejscu do Rogatej Wróżki.
Ilya odwrócił się niemal równocześnie z nią, wyciągając zgięty łokieć w jej stronę, by mogła się wesprzeć. A niech wie, że Ilya ma klasę! Uśmiechnął się do tej myśli.

Wyciągnięte ramię przypominało zachowanie niektórych klientów, którzy chcieli popisać się w jej towarzystwie wybitną galanterią. Uśmiechnęła się do tych wspomnień i wsunęła dłoń w oferowane ramię. Przybliżyła się trochę i rozpoczęła wymieniać utwory, które w jej mniemaniu nadawały się do tańca w parach.
- Czardasz - rozpoczęła od jednego ze swoich ulubionych - a może tang... - chciała powiedzieć “tango”, jednak to chyba było zbyt intymne, nie mniej spojrzała pytająco na partnera.
Ilya spojrzał na nią, lekko rozbawiony.
- Rac... nasz muzyk, grał to kiedyś. Nie dużo. Bardziej jak dawaliśmy przedstawienie w bogatszych sferach. A tango tańczyłem z Murmazą. Ale to było tylko dla nas...- ton głosu na sekundę się ochłodził, ale zaraz znów się ogrzał, gdy tylko zauważył tę zmianę - Piękny taniec. Zupełnie nie w moim stylu, ale jednak nie sposób przecenić piękna jakim się odznacza kunsztonwe jego wykonanie. - Muzyka już grała w uszach Ilyi, Pru zobaczyła, że tancerz zamknął oczy i już się delikatnie porusza w rytm tanga, a i krok lekko się zmienił na jego wzór - Taaak... zatańczmy tango!

Chłopcy to jednak zawsze tylko chłopcy - pomyślała z rozbawieniem Pru skwapliwie zgadzając się na prośbę Ilyi.
-Jest!- szpepnął, wykonując pięścią gest zwycięstwa, po czym się skrzywił, sam do siebie, stwierdzając, że jeśli Bez mu w tym przeszkodzi to chyba go oskalpuje.
Widząc zapał chłopaka nie mogła zareagować inaczej jak przyśpieszyć kroku. W innym przypadku nie była pewna czy sam by nie pobiegł. Ta myśl rozbawiła ją jeszcze bardziej, lekko trzęsąc się od zduszanego śmiechu.
- A potem fokstrot. Od jakiegoś czasu mam na niego chętkę. I Pasodoble! I jeszcze...
Powrotna droga minęła im znacznie szybciej niż podróż w stronę miasta. Prudence dawno tyle się nie śmiała, bo chociaż początkowo próbowała z czystej grzeczności się powstrzymywać, tak przy kolejnych pełnych entuzjazmu okrzykach Ilyi nie mogła nic poradzić jak włączyć się do zabawy w wyliczankę z lat dziecięcych. Toteż śmiali się głośno, podrygiwali w takt niesłyszalnej muzyki zupełnie zapominając o otaczającej ich beznadziei i krwi, która niedawno przepłukała ulice Munbnye.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 12-01-2012 o 22:58.
Eyriashka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172