Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2011, 20:23   #5
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień wcześniej, Menzoberranzan


Ciemnoszare oczy lustrowały powoli pustkę nocy. Wielka jaskinia Menzoberranzan wypełniona była mrokiem. Jak przypuszczał, właśnie teraz Arcymag Gromph Baenre, jego wuj i jeden z dwóch najpotężniejszych czarodziejów miasta, stał przy kolumnie Narbondel, która służyła mieszkańcom za zegar i rozpoczynał inkantację zaklęcia. A może nie? Obecne czasy nie sprzyjały stabilizacji i Gromph niekiedy miewał inne sprawy na głowie, niż standardowa procedura codziennego rzucania czarów na największą kolumnę miasta.


Dawne, spokojniejsze czasy, kiedy na tronie matki opiekunki pierwszego domu siedziała Yvonnel, dawno minęły. Jej następczyni i najstarsza córka Triel nie była głupią, ani pozbawioną wyobraźni kobietą, ale żeby sprawnie kierować takim kłębowiskiem sprzecznych interesów, jak Menzoberranzan, potrzebny był geniusz o niezwykłym sprycie i wielkim doświadczeniu. Triel jednak geniuszem nie była i to, co jej matka potrafiła sprawić mocą swojego autorytetu i cichymi machinacjami, ona nieraz załatwiała brutalną siłą. Dlatego właśnie Triel upadła, oddając miejsce młodszej siostrze. Quenthel utrzymała pozycję przywódczyni Arach-Tinilith pomimo wstąpienia na tron swojej rodziny. Ten fakt bardzo wzmocnił jej władzę, ale wywołał także większą niechęć u potężnych konkurentów. Matki Opiekunki innych domów wprost komplementowały Quenthel, jednak jej siła powodowała, że zaczynały wspólnie przeciwdziałać Baenre. Ponadto Gromph, najbardziej wpływowy mężczyzna Menzoberranzan, snuł swoje plany. Jego nie można było lekceważyć. Quenthel uważano za ulubienicę Lolth, jednak łaska Pajęczej Bogini była zmienna niczym bystra rzeka. Wielu się o tym przekonało, chociażby Malice do'Urden, która serią sojuszy, zdrad, bitew zdołała wynieść swój dom do Rządzącej Ósemki, potem zaś upadła, gdy Lolth odwróciła się od jej świetnego rodu.
�-
***

Dzień wcześniej, Qu'ellarz'orl, pałac Baenre

Sos'Umptu, najspokojniejsza z córek Yvonnel jak zwykle spędzała czas w kaplicy rodu, gdzie usiłowała zgłębić zamiary Pajęczej Bogini. Nie przeszkadzał jej, zdając sobie sprawę, że przerywanie medytacji oznaczało poważne kłopoty. Sos’Umptu może była najcichszą spośród córek Yvonnel, ale to nie znaczy, że świeciła mniejszym okrucieństwem od swoich sióstr. Czekał więc, aż matka zauważy jego obecność i zdecyduje się poświecić mu parę chwil. Przecież sama go tu wezwała. Normalnie Elvolin spędzał czas w wieży swojego nauczyciela Jaylnfeina zwanego "Pajęczym Magiem", a od niedawna w gabinecie w Sorcere. Talent do rzucania magii zdradzał od młodości, dlatego naturalną drogą dla szlachcica stała się szkoła Sorcere, której przewodził Gromph. Jednak kiedy już udawał się do szkoły na 30oletnią naukę wziął go pod swoje skrzydła Jaylnfein, który przejął edukację dobrze rokującego czarodzieja. Gromph był wtedy zbyt zajęty, żeby się sprzeciwiać, a ówcześnie rządząca domem Yvonnel, zaakceptowała prośbę Jaylnfeina, by oddać mu Elvolina na ucznia. Prawdopodobnie spodziewała się, że kiedyś jej wnuk pozyska wiedzę swego nauczyciela, jedynego, który dorównywał potęgą Gromphowi. Jaylnfein miał opinię niezrównoważonego, ale jego szaleństwu ponoć dorównywało tylko fanatycznie oddanie Lloth. Dlatego Matka Opiekunka zdecydowała, że Elvolin może być nauczany poza Sorcere, choć wprawiło to w wściekłość Grompha, pragnącego osobiście kształtować wszystkich magów swojej rodziny. Jednakże decyzji Yvonnel podważać nie śmiał, choć pragnął rewanżu.

Oskarżenie o przeciwstawienie się słowu Lolth by nie przeszło. Nikt nie uwierzyłby, że uczeń Jaylnfeina nie spełniałby nawet najsurowszych reguł kultu, ale udział w spisku przeciw władzy Triel to była zupełnie inna sprawa. Jasne, że robić to miał bez wiedzy Pajęczego Maga, którego neutralność oraz skupienie się wyłącznie na sztuce magicznej były dobrze znane. Pajęcza Bogini uwielbiała kłótnie wśród swojego ludu. Wygrywać mieli najlepsi, najsprytniejsi, najbardziej bezwzględni. Że Sos'Umptu planowała sprzeciwić się siostrze, także nikt by nie uwierzył, ale Quenthel? To zupełnie inna sprawa. Quenthel, która pozyskałaby poparcie innych członków rodziny, nawet tak nieznaczących, jak Elvolin ... mogło to oznaczać, że przełożona Arach Tinilith, zwanej także Akademią, buduje swoją frakcję, w opozycji do rządzącej ówcześnie siostry. Czyżby to miał być spisek przeciwko Triel? Gromph wiele zrobił, żeby panującą wtedy Matkę Opiekunkę o tym przekonać. Wykorzystał między innymi to, że adept magii często odwiedzał matecznik Quenthel, czyli akademię. Wprawdzie jedynie dlatego, że spotykał tam Nilghiri Tlabbar, nowicjuszkę Lolth, która czarowała nie tylko swoim wyglądem, ale także, a może przede wszystkim, wspaniałą fantazją w słodkiej, perwersyjnej erotyce. Przez jakiś czas stanowili bliską parę i właśnie te spotkania wykorzystał Gromph do rzucenia cienia na Elvolina. Nastawiając Triel przeciwko siostrzeńcowi osłabiał także Jaylnfeina, jedynego konkurenta na polu magii, oraz siostrę Quanthel. Opiekunka Baenre, nie tak doświadczona jak Yvonnel, chwyciła przynętę przebiegłego brata. Od nauczyciela, matki i z innych źródeł, Elvolin dowiadywał się, że Triel jest mu coraz bardziej niechętna. Od katastrofy dzieliła go jedynie opieka Jaylnfeina, którego oddania Pajęczej Królowej nikt nie mógł negować. Jednak po pewnym czasie nawet nauczyciel zaproponował mu wyjazd: tyleż dla oddalenia się od niebezpiecznych krewnych, co dla nauki. Miejscem jego zesłania miał być Plan Cieni.


Dziwne to miejsce, gdzie światło niemal nie dociera. Królestwo cieni oraz magii, stanowiące odbicie Pierwszego Planu. Niektórym mogłoby wydawać się puste, ale wszak wiele istot zwie je swoim domostwem. Niejeden podróżnik poszukuje w nim także zapomnianej gdzie indziej wiedzy. Czarodziej spędził tam wiele lat … dopóki nie nadeszło wezwanie od Jaylnfeina mówiące o obaleniu Triel.

Powrócił jednak do Menzoberranzan kimś innym. Jeśli zbyt długo zaczynasz spoglądać na cienistą głębię, ona otwiera się na ciebie, mówi stare przysłowie. Długi pobyt na owym dziwnym planie spowodował, że młody Baenre zainteresował się magią cieni. Jako uczeń Pajęczego Maga oraz za jego poręką, nauczyciel w Sorcere, dalej studiował ten niezwykle rzadki fragment czarodziejskiej sztuki. Cienie pływały wokół niego, stawały się niczym kanał ogniskujący magię. Gromph natomiast zgodził się go przyjąć jako nauczyciela do szkoły Sorcere. Może spodziewał się, że dzięki temu zyska jakąś kontrolę nad siostrzeńcem. Któż wie, jakie plany miał przebiegły arcymag? Póki jednak co, wydawało się jednak, że cała rodzina koncentrowała się na uspokojeniu rozhukanej polityki Menzoberranzan. Biorąc właśnie to pod uwagę, czarodziej wysokiej rangi, który wzorem Sos'Umptu, nie angażował się politycznie oraz nie przejawiał ambicji, stawał się pożądanym sojusznikiem.

***

Niewątpliwie obserwowano go, Quenthel, Gromph oraz inni … dlatego po powrocie czarodziej skupiał się przede wszystkim na magii, zaś czas wolny poświęcał wyłącznie sztuce, pieśni, teatrowi. Stąd jego wizyty chociażby w karczmie „Złoty puchar”, która uchodziła za przystań najlepszych bardów Menzoberranzan. Organizowano tutaj często przedstawienia teatralne, pojedynki pieśniarzy zaszczycane obecnością przez wiele wybitnych kapłanek. Podobno bywali tam nawet przedstawiciele niesławnej grupy najemników Bregan Daerthe. Dla Elvolina natomiast stanowiło to doskonałe źródło informacji. Oczywiście „Złoty puchar” nie był jedyną odwiedzaną karczmą, zaś doskonałe umiejętności iluzjonistyczne bardzo ułatwiały magowi owe miejskie wędrówki. Inna rzecz, że po swoim powrocie, owej swobody zbyt wiele nie posiadał. Miał wiele pracy w Sorcere, ponadto prowadził własne badania oraz usiłował odtworzyć kontakty w zaopatrzeniu w magiczne składniki. To natomiast się sprowadzało najbardziej do rodziny Mizzrym, która trzymała twardą łapą handel Menzoberranzan.

Kiedyś miał nawet przelotny, lecz gorący romans z jedną ze szlacheckich córek tego niesamowicie bogatego rodu. Tyleż piękną, ponętną, inteligentną oraz pełną inwencji, co prawdziwie niebezpieczną. Naprawdę Tajemnica, to drugie imię każdej kobiety. Jednak Elvolin odnosił wrażenie, że pod piękną powierzchownością Lairiel kryło się zdecydowanie więcej sekretów, niż wśród innych przedstawicielek jej płci. Nie tylko uroda charakteryzowała dziewczynę, ale także wyjątkowa gracja oraz spojrzenie drapieżnej kocicy. Nie miała wyzywającej pewności siebie charakteryzującej kapłanki Lolth. Siła Lairiel Mizzrym wydawała się drzemać, ukryta za stalowym, choć słodkim wejrzeniem. Dokładnie jakby nie chciała oraz musiała nikomu niczego udowadniać. Obok Faerylany Beanre oraz Nilghiri Tlabbar, przez pewien czas właśnie z nią utrzymywał najbliższe związki. Niewątpliwie obydwie wspomniane kapłanki były bardzo urodziwe, lecz jednocześnie emanowały dumą, która nieco zrażała Elvolina. Lairiel tymczasem należała do najwyższej szlachty Menzoberranzan, ale nie do siostrzeństwa Lolth. Dzięki temu właśnie ich pozycja społeczna była dosyć podobna. Ona była kobietą, co dawało w matriarchalnej społeczności konkretne prawa, jednak status nauczyciela Sorcere oraz członka domu Baenre mniej więcej niwelował różnicę. Obydwoje to czuli we wzajemnych relacjach, toteż podczas prywatnych spotkań pozwalali sobie na wyjątkową swobodę, która byłaby niemożliwa przy kapłankach. Podczas kiedy służebnice Lolth zawsze w pierwszym rzędzie dbały o swoją rozkosz, lub po prostu zaspokojenie, traktując wszystko inne jako kwestie wtórne, Lairiel umiała czerpać przyjemność także ofiarując samą siebie, jednocześnie czyniąc to z niekłamaną fantazją. Rzadkość prawdziwa, jak na wysoko urodzone mieszkanki Menzoberranzan. Właśnie dlatego czuł się najswobodniej z córką domu Mizzrym, pomimo całej jej tajemniczości oraz częstych wyjazdów, kiedy uczestniczyła w wyprawach handlowych. Przynajmniej właśnie tak kiedyś wyjaśniała mu swoje nieobecności. Czy okłamała go? Pewnie nie, ale Elvolin wątpił jednak, żeby to była cała prawda. Później jednak nastąpiła konieczność wyjazdu, lub raczej, ucieczki do Planu Cieni, co skutecznie zablokowało kontynuowanie miło rozwijającej się znajomości.

***


Dzień wcześniej, Apartamenty Sos'Umptu przy pałacowej kaplicy, siedziba Baenre


- Al'doer – zwróciła się do niego po chwili Sos'Umptu, kiedy wreszcie skończyła medytację.
- Al'doer, wysoka kapłanko – jak zawsze witał tymi słowami matkę, jednocześnie uspokajając wystudiowanym ruchem jakiś niecierpliwy cień, który pewnie nudził się długotrwałym czekaniem.
- Jak w Sorcere? – Zapytała wypranym z emocji, ale mimo to jakimś cudem melodyjnym głosem. Poprawiała sobie długie, białe, rozpuszczone włosy, a jej ręka odruchowo delikatnie pieściła trzonek stalowego bata, którego kolczaste linki niosły groźbę każdemu, kto odważy się ją zdenerwować.
- Niepokój, jak zwykle ostatnimi czasy – odparł wystudiowanym tonem, pełnym elegancji, zimna i czającej się wewnątrz groźby. Długo zajęło mu wypracowanie takiego stylu mówienia. - Studenci się burzą, frakcje pomiędzy sobą walczą wspierane nawet przez niektórych nauczycieli. Tacy jak ja, którzy nie wtrącają się w wewnętrzne rozgrywki, stanowią mniejszość.
- Gromph nie wierzy, że się nie mieszasz, choć podziwia ostrożność. Biorąc pod uwagę twoje poprzednie relacje z kuzynką mającą pozycję wysokiej kapłanki, nietrudno mu sądzić, że chcesz wzmocnić swoją pozycję powracając do nich
– zarówno arcymag, jak Quenthel, rozgrywali skomplikowaną partię na szachownicy zwanej Menzoberranzan. Quenthel wydawała się mieć w niej pewną przewagę, toteż Gromph, bez względu na poprzednie sympatie, czy antypatie, szukał wszelkich sojuszników, lub przynajmniej tych, którzy zagwarantują neutralność. Dziwne sugestie, o których wspominała matka stanowiły nic innego, jak sondowanie Elvolina oraz oczekiwanie na reakcję Quenthel. Wezwanie matki sugerowało, że Opiekunka Baenre podjęła subtelną rękawicę swego brata. Niemniej jednak, słowa Sos'Umptu stanowiły przestrogę, by przy kontaktach z kuzynką Faerylana zachować zdroworozsądkową ostrożność. Nie spotykać się za często, a jeśli już najlepiej przy innych, obydwie wskazówki do wprowadzenia w czyn natychmiast.
- Zdaję sobie sprawę z sytuacji wysoka kapłanko – wyjaśniał spokojnie - ale wuj nie ma racji podejrzewając mnie o cokolwiek zdrożnego. Mam nadzieję, że przekona się z czasem, iż miał o mnie błędną opinię. Mi nie zależy na jakichkolwiek zmianach sytuacji, zaś Matka Opiekunka wyraźnie stwierdziła, że usiłuje wprowadzić do Menzoberranzan nieco ładu. Usiłuję wypełnić jedynie jej wolę – oczywiście ład Baenre stanowił raczej czystko wybuchową mieszankę chaosu, właśnie takiego, jaki uwielbiała Lolth. Jednakże ogólne zasady oraz siła domu sprawiała, że po okresie olbrzymiego zamieszania oraz wewnętrznych walk, zaczęła się rysować jakaś chwiejna stabilność, konieczna do funkcjonowania miasta.


Sos'Umptu wydawała się przekonana. Sama nie miała wielkich ambicji władzy i odwrotnie niż wiele wysokich kapłanek, potrafiła przyjąć, ze ktoś może wyznawać podobne poglądy. Marsz na szczyt potrafił zaspokoić pychę, lecz upadek bywał bolesny. Dysponujący potęgami umysłu dom Oblodra do dziś stanowił symbol ambitnych, ale nieudanych planów.
- Faerylana dla Quenthel stanowi element polityki domu, ale Gromph się już nieco niepokoi, że Matka Opiekunka przez nią mogłaby chcieć dotrzeć do ciebie – kontynuowała matka. Doskonale znała jego poprzednie romanse, lecz nie przejmowała się nimi. Dla równowagi wewnątrz rodziny najważniejsze były były relacje pomiędzy jej poszczególnymi członkami. Dlatego wspominała wyłącznie o córce Dantraga.
- Plotki na nasz temat były niezwykle przesadzone, wysoka kapłanko. Matka Opiekunka niewątpliwie jest poinformowana, że widziałem się z Faerylaną jedynie kilka razy wyłącznie przy okazji ogólnych spotkań i nasze relacje to raczej przeszłość – wyjaśnił zdając sobie sprawę, że inteligentna kobieta doskonale zrozumie podtekst tkwiący w jego wypowiedzi. Nie zawiódł się, choć, oczywiście, udała, że bierze jego słowa, jak brzmią.


Elvolin mówił jednak prawdę, od chwili powrotu właściwie nie widywał się z kobietami na poważniej dla wspólnego uprawiania: seksu, czy też drowiej polityki. Był naprawdę zapracowany, zaś chwile wolne spędzał na kompletnie rozluźniającym kontemplowaniu sztuki. Biorąc pod uwagę dosyć szaloną przeszłość, aż sam się sobie dziwił, dlatego tylko raz zdarzyła mu się przygodna noc z siostrami Drox. Chciał właściwie nie tyle się kochać, ile przekonać sam siebie, że odwiedziny Planu Cienia nie wpłynęły na jego męską potencję. Pomimo stoicyzmu Cienia, pod tym względem czuł się mocno zaniepokojony. Uzyskawszy pewność w tym zakresie, pozytywnie podbudowany, znowu rzucił się w wir magicznej pracy. Chociaż niewątpliwie, powoli zaczynała się ponownie budzić w nim męska strona natury. Jednak jakoś nie pragnął takiego wiru szaleńczych zmian oraz oceanów doznań przy coraz to nowych kochankach, jak to bywało niegdyś. Jednak gdyby trafił na tą jedną wyjątkową ...
- Możliwe – pokręciła głową drowka splatając pukiel swych włosów z końcówką bata.
- Cóż więc Matka Opiekunka planuje?
- To twoja, nie moja sprawa
– wyjaśniła chłodno Sos'Umptu, jednak dodała – siostra prawdopodobnie poleci ci załatwić parę niepokojących kwestii.
- Pojmuję, wysoka kapłanko. Przedsięwezmę odpowiednie przygotowania.
- Tak też myślę. Często udajesz znacznie głupszego, niż jesteś. Ale kapłankę Lolth, zwłaszcza taką, która wydała cię przypadkiem na świat, niełatwo zwieść.
- Dziękuję za ostrzeżenie, wysoka kapłanko. Możesz być pewna, że nie pozostanę na nie głuchym. Matka Opiekunka znajdzie we mnie, jak zawsze, swojego wiernego sługę
– powiedział wystudiowanym tonem.
- To czy zostaniesz głuchym, czy nie, to już twoja decyzja. Nie planuję zajmować się tą sprawą więcej. Możesz odejść, czarodzieju. Będę dzisiaj zajęta i nie mam ochoty, żebyś dalej przeszkadzał mi swoją obecnością – przeciągnęła się lubieżnie dając do zrozumienia, ze oprócz służbie Lolth nie ma też nic przeciwko spędzaniu czasu w ramionach kochanków. Właśnie takie, pełne pożądania spotkanie stworzyło następne życie. Stworzyło jego. Sos'Umptu nawet nie pamiętała, kto był jego ojcem, ot, jakiś mężczyzna o zmysłowym ciele i wytrzymałości w łóżku, zdolnej zaspokoić jej chuć. Wyraz twarzy ciemnoskórej kobiety dawał dobitnie do zrozumienia, ze tej nocy nie zadowoli się byle czym. Elvolin miał nadzieję, że wybranemu mężczyźnie uda się spełnić oczekiwania matki. Ów kolczasty bat, którym z takim zapamiętaniem się bawiła, dawał dobitnie do zrozumienia, co się stanie w innym przypadku.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-12-2011 o 21:30.
Kelly jest offline