Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-12-2011, 14:04   #1
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
[Pathfinder FR] Mroczne sekrety [18+]

Mroczne sekrety
Akt I


Sinqualyn

Aris bawiła się łańcuchem naszyjnika, który dostała dawno temu od jednego ze swoich kochanków. Bo choć była tylko niewolnicą to w zadziwiający sposób potrafiła dostawać to co chciała i kiedy chciała. Naszyjnik nie był ani magiczny ani zbyt okazały. Było jednak coś w jego stalowym łańcuchu i dużym krwawniku, skaczącemu teraz wesoło pomiędzy jej krągłymi piersiami, co sprawiło że kobieta upodobała sobie go nad wszelkie inne.

Sinqualyn zdawał sobie sprawę, że Aris go podpuszcza. Dzwonienie łańcucha i czerwony kamień przykuwały uwagę niemal każdej napotkanej osoby na piersiach kobiety. Jak zwykle starała się go, niby w niewinny sposób, wpakować w kłopoty – taka jej natura. Niestety tym razem nie mógł odpowiedzieć na jej zaproszenie – matka opiekunka oczekiwała go w swojej komnacie.

Rezydencja Del’Armgo należała do jednej z najbardziej luksusowych z Menzoberranzan. Korytarz, którym kroczył wraz z towarzyszką drowi mag był oświetlony magicznymi kryształami unoszącymi się przy suficie. Każdy kto posiadał odpowiedni pierścień– sygnet domu – mógł „wyłączać” i „włączać” owe magiczne kule. Matka opiekunka natomiast mogła za ich pomocą podobno nawet obserwować co się dzieje w rezydencji, przynajmniej według plotek (nikt nie śmiał ryzykować sprawdzając magię kul).

Wraz z Aris dotarli w końcu do komnaty matki opiekunki. Drzwi jak zwykle były zamknięte a przed nimi stała osobista straż Mez’Barris Armgo.

-Matka opiekunka oczekuje cię, Sinqualynie. Jednak sprawa ma się inaczej z twoją ladacznicą. – powiedział strażnik po lewej oblizując usta na co Aris niewinnie się uśmiechnęła.

- Poczekam, to… nie powinno zająć zbyt długo.- odpowiedziała cicho. Normalnie szlachta by ją skarciła od razu za odzywanie się bez pozwolenia, ale jej status asystentki Sinqualyna oraz prostata obydwojga strażników dawała jej w tej chwili swego rodzaju immunitet.

Strażnicy otworzyli drzwi sygnalizując, że wystarczająco długo już napatrzyli się na maga i może wejść, przy czym najpierw pozbawili go jego broni i torby z komponentami – standardowe procedury bezpieczeństwa.

Jak tylko mag wszedł do komnaty matki opiekunki strażnicy z trzaskiem zamknęli szybko drzwi, nie mogąc się doczekać najwidoczniej chwil spędzonych w towarzystwie Aris.

”Matka opiekunka zapewne da im reprymendę za trzaśnięcie drzwiami… ciekawe czy Aris im to wynagrodzi…”- rozmarzył się mag, ale szybko odpędził te myśli. Miał teraz widzieć się z Mez’Barris i będzie potrzebował pełnej koncentracji.

Drow ruszył powoli w stronę salonu gdzie czekała matka opiekunka. Ukłonił się. Gestem kazała mu usiąść na sofie naprzeciwko swojej. Tapicerka sof była wykonana z czarnej skóry płaszczowców dzięki czemu była jednocześnie gładka i elastyczna, dopasowując się do kształtów użytkownika. Cena tego typu luksusów była zbyt wysoka nawet jak na kieszeń niektórych domów z wielkiej ósemki – jednak nie dla drugiego domu Menzoberranzan.

- Jak wiesz, Sinqualynie, niedawno doszło do morderstwa matki opiekunki Mizzrym. I choć czuję wielki żal po jej stracieMez’Barris ledwo ukryła uśmiech rysujący się w kącikach jej ust - to nie możemy tracić czasu na przedłużające się opłakiwanie.

Sięgnęła po kielich na stolik pomiędzy sofami. Wzięła delikatny łyk czerwonego wina z powierzchni, które sprowadzali dla niej najemnicy z Bregan De’Arthe, i kontynuowała.

- Szczególnie biorąc po uwagę… kłopotliwe okoliczności tej tragedii. Słój z alchemicznym ogniem, i jak sama substancja, są niepokojąco podobne do tych, których używali niewolnicy podczas rewolty… - na chwilę zamilkła pozwalając magowi przemyśleć jej słowa.

- Z tego, i innych powodów, pragnę abyś udał się wieczorem z tym sygnetem – wyciągnęła srebrny pierścień z fałd jej skromnego stroju. Na sygnecie spoczywał czarny kamień z białą runą – symbolem ich domu.


- Z tym pierścieniem wpuszczą cię do rezydencji Baenre gdzie spotkasz innych przedstawicieli wielkich domów, którzy stworzą… nadzwyczajny komitet w celu sprawdzenia zagrożenia. A zagrożenie może być… niepokojące, biorąc pod uwagę zamieszanie wśród wielkich domów podczas ostatniej rewolty…- Mez odnosiła się do zdrady Agrach Dyrr i Sinqualyn wiedział już, że jego zadaniem będzie też obserwacja innych przedstawicieli komitetu, nie tylko poszukiwania zagrożenia wśród niewolników.

- Po audiencji masz wrócić do mnie i opowiedzieć czy coś ciekawego zdarzyło się podczas tego… spotkania. – zakończyła i gestem pokazała drzwi oznajmiając, że to wszystko czego mu potrzeba.

Drow wstał i uprzejmie się ukłonił na pożegnanie. Ruszył do drzwi. Za nimi strażnicy wyglądali na bardzo zmęczonych, ich zbroje nieco niechlujnie nałożone, a Aris oblizała powoli środkowy palec prawej dłoni uśmiechając się kokieteryjnie w stronę maga.


Kelnozz

Minęło zaledwie parę tygodni od kiedy Kelnozz widział po raz ostatni matkę opiekunkę. Było to w dzień kiedy oficjalnie został zaadoptowany przez dom Melarn, który to zresztą stanowił mieszankę paru domu i praktyka ta nie była dla nich niczym nadzwyczajnym. Jednak Kelonozz był. I właśnie dlatego go adoptowano. Jego zdolności by bardzo cenione wśród członków domu jako iż sądzono że z czasem może dorównać Gromphowi, który również specjalizował się we wieszczeniach.

Idąc korytarzem rezydencji Melarn czuł w sobie sporą dumę. Z niewielkiego domu udało dostać mu się do wielkiej ósemki. A teraz matka opiekunka wezwała go na audiencję.

Straż wpuściła maga bez zbędnych ceregieli, matka opiekunka pospiesznie machnęła ręką gdy drow przymierzał się do ukłonu – ”Nie chce marnować czasu, musi to być coś pilnego” – pomyślał drow. Gestem wskazała mu krzesło, na którym posłusznie usiadł.

- Nie mam czas na przydługie audiencje, samcze, ale sprawa jest nagląca, więc postanowiłam wykorzystać ten twój talent o którym wszyscy tak mówią.- zaczęła, w jej głosie wyraźnie było słychać pośpiech.

- Matka Opiekunka Mizzrym już nie żyje, a ci którzy ją zabili użyli ognia alchemicznego bardzo podobnego do tego podczas rewolty niewolników. Skoro jesteś tak inteligentny jak mówią to zapewne wiesz do czego zmierzam? – pytanie było retoryczne i mężczyzna rzeczywiście wiedział że jeśli jej przerwie spotka go kara. Audiencja nie była taka jak się spodziewał, ale mimo wszystko ciężko mu było ukryć podniecenie.

- W każdym razie, Matka Opiekunka Baenre „poprosiła” o przedstawicieli każdego z wielkich domów do komitetu, który zajmie się tą sprawą. Ufam więc, że dzięki twojemu wkładowi nasza ukochana Quentel dowie się jak bardzo by zyskała na sojuszu z nami.Zhinda oblizała usta wypowiadając te słowa.

-Nie zawiedź mnie, samcze, a sowicie cię wynagrodzę. – dodała kładąc sygnet z czarnym opalem i runą jego nowego domu. - To znak, że jesteś moim reprezentantem, dzięki niemu wpuszczą cię do rezydencji Baenre wieczorem, gdzie odbędzie się narada. Przygotuj się dobrze, twoi… towarzysze na pewno to zrobią. – gestem kazała mu wyjść.



Va’laer

Va’laer był nieco poddenerwowany sytuacją, w której się znalazł. Nieco dziennie przychodzi do ciebie list od kwatermistrza Bregan z wiadomością, że masz udać się do matki opiekunki Vandree. Matki opiekunki zawsze oznaczały kłopoty, a te z wielkich domów wielkie kłopoty. Co prawda profesja jaką posiadał Val wiązała się z ciągłym ryzykiem, ale polityka… polityka miała dużo większe konsekwencje niż polityczne zabójstwo. Gdyby chodziło o zwyczajne zabójstwo to wystarczyłby list ze szczegółami. Fakt, że Fiirnelchciała go zobaczyć i porozmawiać w cztery oczy nie wróżył nic dobrego.

Przed wejściem do komnaty matki domu straż sprawdziła czy nie posiada przy sobie żadnej broni – i oczywiście zawiodła. Żeby jednak nie urazić matki, a zapewnić sobie jej przychylność, ostentacyjne pokazał im to czego zapomnieli wyciągając schowaną broń.

-Chyba czegoś zapomnieliście? – powiedział na tyle głośno, aby matka opiekunka usłyszała za drzwiami jego słowa. Strażnicy gniewnie chwycili za broń i otworzyli drzwi.

Drow ukłonił się, a matka opiekunka skinęła. Wskazała krzesło.

-Witaj mistrzu Va’lear. Mam nadzieję, że dzisiejsza wizyta nie była dla ciebie zbyt uciążliwa? – spytała drowka. Zabójca wiele słyszał o domu Vandree, i choć czuł podziw dla ich osiągnięć to wiedział że wielu zapłaciło słoną cenę na te sukcesy – głównie ci, którzy nie należeli do Vandree.

-Na pewno słyszałeś o tragedii jaka spotkała matkę opiekunkę Mizzrym? – spytała ukazując perfekcyjnie niewzruszoną twarz. Jedynie w kącikach źrenic drow mógł dostrzec krwiożercze szczęście drowki. Szybko odwrócił wzrok spoglądając na pierścień na stolik przed nim. Srebrny pierścień posiadał opal z białą runą przedstawiającą dom Vandree.


-Ah, tak – pierścień- uśmiechnęła się niczym sęp.

- Jest dla ciebie – oficjalny sygnet, który czyni cię przedstawicielem domu Vandree!- dodała uradowana. - A jeśli się sprawdzisz… cóż, być może oprócz zapłaty staniesz się członkiem naszego zacnego domu? – zaczęła bawić się kosmykiem włosów, który delikatnie opadł na jej krągłe piersi.

-Widzisz, jako nowy dom wśród ośmiu najzacniejszych domów nasze zasoby są… ograniczone, z tego też powodu jesteśmy zmuszeni wynająć najemników do reprezentowania nas w komitecie. Jakim pewnie się zastanawiasz?- jej perfekcyjny uśmiech był równie niebezpieczny jak jad pajęczej wdowy.

- Szanowna Matka Opiekunka Baenre, ze względu na szczególne okoliczności powiązane ze śmiercią matki opiekunki Mizzrym, poprosiła radę o stworzenie grupy, która zajmie się dochodzeniem. Udasz się dziś wieczorem do rezydencji Baenre z sygnetem i tam dostaniesz dalsze instrukcje i oczywiście wrócisz tu aby opowiedzieć mi o wszystkim co tam zaszło.-

-Nie traćmy więcej czasu zatem! Uczyń mnie dumną, samcze, a kto wie… może twoja nagroda nie ograniczy się tylko do złota i tytułów.- uśmiechnęła się i gestem wskazała drzwi.

Lairel

Wybór Zeld jako nowej matki opiekunki był… pyrrusowym zwycięstwem. Duża część domu była za wyborem Yaris, która była niezwykle utalentowaną kapłanka Lolth, ale dzięki delikatnym sugestiom i łapówkom nie została ona wybrana. Zeld co prawda nie była pierwszą osobą, którą wybrałaby Lairel na matkę opiekunkę, ale większość zdecydowała. Zeld była szanowana i posiadała wiele znajomość dzięki faktowi, że była instruktorką kapłanek pierwszego roku. Dzięki temu posiadała wiele informacji o bardzo wstydliwych tajemnicach już pełnoprawnych kapłanek. Jedyny problem z Zeld była taki, że Lairel nie znała jej za bardzo. Kapłanka przez większość czasu przebywała w akademii i tylko sporadycznie pojawiała się w rezydencji Mizzrym.

Mimo to, Mizz’ri ceniła uwagi kapłanki i często wymieniały się korespondencją. Co więcej, z tego co usłyszała Lairel, Zeld często pomagała lub utrudniała życie nowym kapłankom wedle życzeń Mizz’ri.

Nowa matka opiekunka na pewno będzie chciała sprawdzić lojalność swoich podopiecznych, dlatego Lairel nie zdziwił fakt, że została wezwana na audiencję.

Komnata matki opiekunki zaledwie po jednym dniu zdążyła się zmienić. Pojawiło się więcej symboli Pajęczej Królowej, zmniejszyła się ilość przekąsek a meble wydawały się być mniej luksusowe niż te które posiadała Mizz’ri. Zeld była zdecydowanie bardziej minimalistyczna i oddana Lolth niż jej poprzedniczka.

Drowia skrytobójczyni ukłoniła się delikatnie.

-Usiądź, dziecko.- rozkazała głosem protekcjonalnym, nie znoszącym sprzeciwu.

- Tragedia jaka wydarzyła się naszej wspaniałej matce opiekunce musiała tobą na pewno wstrząsnąć, szczególnie że tak wiele was łączyło… – aluzja była aż nader widoczna.

-Niestety, obowiązkiem matki opiekunki, który teraz na mnie spoczął, jest odłożenie osobistych spraw na bok gdy nasz dom jest zagrożony.- dodała.

-Atak na czcigodną matkę opiekunkę Mizz’ri nie był przypadkiem, ani też zapewne wynikiem zdrowej konkurencji wśród naszych sióstr. Szanowna Opiekunka Matka Quentel Baenre podejrzewa, że zamieszane w to są te same siły, które przyczyniły się do rewolty wśród niewolników i oblężenia miasta. Zaproponowała wystawienie grupy składającej się z przedstawicieli wielkich domów w celu zbadania sprawy i unieszkodliwienia zagrożenia.

-Jak się już zapewne domyśliłaś, jeśli wierzyć słowom twojej byłej patronki o twojej inteligencji, wybrałam ciebie. Udasz się do rezydencji Baenre z tym sygnetem – wskazała srebrny pierścień z czarnym opalem z runą domu Mizzrym – i zapoznasz ze szczegółami. Potem wrócisz i zdasz mi relację.


- Zanim wyjdziesz, aby się przygotować chcę zaznaczyć, że wiele słyszałam o twoich… zdolnościach i z tego powodu mam nadzieję, że znajdziemy sposób w jaki obie możemy na nich skorzystać. – gestem wskazała drzwi.

-Możesz iść.

Azdrubael

Wśród drowów rósł niepokój. Azdrubael z łatwością wyczuł jak bardzo się zmieniła atmosfera w mieście po zaledwie jednym dniu po zabójstwie Mizz’ri Mizzrym, której to imię strasznie bawiło go. Przechodząc ulicami miasta i uliczkami Bazaru nasłuchiwał historii o kolejnej rewolcie niewolników, choć inny zbywali je że to po prostu wewnętrzne zagrywki polityczne domu. Azdrubael wiedział jednak lepiej. Zeerith kazała mu się przejść po ulicach i dowiedzieć czegoś – a to oznaczało, że nie była to zwyczajna polityka kapłanek z domu Mizzrym.

Niestety wstępne dochodzenie bardzo znudziło Azdrubaela, a i większość informacji nie była niczym poza zwykłymi plotkami niewartymi uwagi. Zeerith na szczęście kazała mu względnie szybko wracać, więc chętnie tak uczynił.

Komnaty Zeerith Xorlarrin były bogate i luksusowe. Aksamitne zasłony, meble otapicerowane skórą płaszczowców – i sama Zeerith ubrana w lekką, półprzezroczystą suknię. Była wygłodniała. W jej oczach jarzyło się pożądanie i Azdrubael bez wahania pozwolił jej je rozładować. Jej krągłe piersi z trudem mieściły się w zwinnych dłoniach mężczyzny. Oddech na szyi rozkosznie go łaskotał, pot lejący się z ich ciał sklejał ich lepiej niż nie jeden gnomi klej. A gdy fala rozkoszy rozeszła się po ich ciałach mężczyzna poczuł przyjemne ukłucie jej paznokci wbijający się w jego ciało.

- Przyznam, że chyba nigdy mi się to nie znudzi… ale do rzeczy – czego się dowiedziałeś. – i Azdrubael opowiedział jej o wszystkich plotkach i historiach jakie usłyszał. Drowka zrobiła grymas niezadowolenia.

-Nic wartego uwagi. – wstała i ubrała się, była wyraźnie zirytowana kochankiem.

-Nie mamy zatem wyboru, ani też nic co moglibyśmy dodatkowo zaoferować. Niech tak będzie, Azdrubaelu, udasz się dziś wieczorem do domu Baenre z tym sygnetem – wskazała na srebrny pierścień z opalem i runą domu Xorlarrin.- Tam spotkasz reprezentantów innych domów i razem zajmiecie się tą… tajemnicą.- wciąż była wściekła. Mężczyzna też zaczął się ubierać.


-Nie zawiedź mnie, bo choć jesteś dobry kochankiem to nie jedynym.- drowki zawsze były kapryśnymi kochankami.

Shizzar

Minęło zaledwie kilka miesięcy od kiedy Shizzar pojawił się w Menzoberranzan. Z początku starał się nie rzucać w oczy, obserwując i nasłuchując. W końcu jednak przykuł uwagę domu Faen Tlabbar i został przez niego zaadoptowany.

Shizzar był mnichem Sczerniałej Pięści, zakonu oddanego Lolth. Kiedy więc matka opiekunka Ghenni’Tiroth Tlabbar dowiedziała się o niezwykłym gościu natychmiast zaprosiła go do siebie, aby przetestować jego zdolności. Po udanych teście, matka opiekunka dała możliwość Shizzarowi przystąpienie do domu, aby uczył jej podwładnych swojej sztuki. Shizzar przystał na to, ale w zamian chciał mieć możliwość założenia własnego klasztoru.

To już mniej się spodobało matce opiekunce, która wolała mieć tę sztukę tylko dla siebie. Jednak, jeśli Sizzar byłby lojalny wobec domu to jego uczniowie z innych domów mogliby być delikatnie manipulowani przez Ghenni’Tiroth – z tego powodu matka opiekunka obiecała, że przemyśli sprawę jeśli mnich wykaże się lojalnością.

Shizzar wiele robił, aby pokazać swoje oddanie i w końcu dostał szansę na którą czekał.

- Usiądź –- rozkazała matka opiekunka. Przybył do niej jak tylko usłyszał, że wzywa go na audiencję.

-Tak, matko opiekunko – odpowiedział i usiadł.

- Przez ostatnie miesiące wykazałeś się sporą inicjatywą i oddaniem domu, i choć to zaledwie parę miesięcy to nadarza się okazja, aby przetestować twoją lojalność w stopniu, który może mnie przekonać do udzielenia ci pozwolenia i środków na ten twój klasztor, dziecko.Shizzar poczuł jak zaczyna się ekscytować, ale natychmiast zdusił to uczucie. Słowa matki opiekunki oznaczały bowiem że ma wyruszyć na niebezpieczną misję.

- Matka Opiekunka Mizzrym nie żyje i podejrzewamy heretyków i inne plugastwa. Dlatego, szanowna matka opiekunka Quentel Baenre poprosiła radę o zwołanie grupy reprezentantów, którzy zbadają tę sprawę. I jak się domyślasz, wybrałam ciebie. – wskazała na srebrny pierścień z opalem z runą jego domu.


- Weź go i udaj się wieczorem do rezydencji Baenre. To znak że ja ciebie wysłałam. Tam dowiesz się szczegółów. Nie zawiedź mnie, bo choć twoje usługi są przydatne to równie przydatne mogą być dla bogini w zaświatach. – dodała i wskazała drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 26-12-2011 o 19:56.
Qumi jest offline  
Stary 25-12-2011, 14:07   #2
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Zoren

Choć nie należał do Bregan De’Arthe, Zoren był dość popularnym wyborem wśród najemników trudniących się w Meznoberranzan. Z tego powodu list, który otrzymał specjalnie go nie zdziwił – choć lekko zaniepokoił. Matki opiekunki to zawsze kłopoty, powtarzał.

Fey-Branche co prawda ostatnio było mniej ambitne, ale był to jednak dom, który znajdował się we wielkiej ósemce, a z nimi trzeba było się liczyć.

Strażnicy rezydencji Fey-Branche wpuścili go do środka i zaprowadzili do komnaty matki opiekunki, najpierw zabierając całą jego broń.

Choć lata świetności Fey-Branche dawno już upłynęły to jednak pozycję wielkiego domu zajmowali bardzo długo. Dzięki temu zdołali zgromadzić wiele bogactw i mimo 6 pozycji, rezydencja Fey-Brache była wyjątkowo luksusowo umeblowana. Ale nie tylko meble oszyte skórą z płaszczowców przyciągały oko w tym budynku. Na ścianach znajdowało się sporo dzieł sztuki, niektóre nawet były sprowadzane z powierzchni i pokazywały ogromne lasy czy morza rozświetlone słońcem lub księżycem. Było to coś co wprawiało większość drowów w osłupienie i zdumienie – rzadko który miał okazję widzieć świat powierzchni.

Najemnik starał się jednak zachować bystrość umysłu. Kwota, którą mu zaoferowano była spora, ale mógł liczyć na więcej. Nie mógł dać się omotać splendorowi tego miejsca – musiał zachować zimną krew jeśli miał wynegocjować wyższą stawkę. Oczywiście negocjacje z osobami, które znajdowały się wyżej w hierarchii polegały głównie na naciskach ze strony osoby wyżej postawionej, ale pewne miejsce do dyskusji mogło być otwarte – o ile nie będzie się zbyt narzucał.

-Usiądź, samcze- rozkazała matka opiekunka Byrtyn Fey. Drow ukłonił się i usiadł na krześle obszytym na siedzeniu i plecach czarną skórą. Krzesło było niesłychanie wygodne – nie było porównania z tymi do których był przyzwyczajony.

- Zapewne jesteś ciekaw szczegółów swojej misji – tych niestety nie udzielę ci osobiście. Udasz się wieczorem do rezydencji Baenre – to był problem z wysoko urodzonymi kobietami, uważały że ich słowo równa się rozkazowi i nie można postąpić inaczej niż one tego sobie życzą - z tym pierścieniem- pierścień który położyła na stoliku z kryształu był srebrny z dużym opalem i białą runą domu Fey Branche - który poświadczy że jesteś moim reprezentantem. Tam poznasz resztę swoich towarzyszy. Zgodnie z wolą matki opiekunki Quentel utworzycie grupę, która zbada przyczyny śmierci matki opiekunki domu Mizzrym i inne powiązane sprawy. Czy to jasne?- spytała.


-Tak, matko opiekunko. Będę zaszczycony mogąc dla ciebie pracować, z tego też powodu chciałbym godnie reprezentować twój dom.- odpowiedział Zoren. Matka opiekunka uniosła brwi.

-Hmmm… cóż, sam zaszczyt noszenia sygnetu mojego domu nie jest wystarczającym powodem do godnego reprezentowania? – skontrowała.

-Oczywiście, matko opiekunko,… jednakże, choć jestem cenionym najemnikiem, to moje zasoby nie są zbyt rozległe, a nie chciałbym ci przysporzyć ujmy na spotkaniu przedstawicieli wielkich domów.- Zoren przeklął w duchu, nieco przesadził. Matka opiekunka zamiast złości wydawała się jednak rozbawiona.

-Ha! Interesujące rzeczy prawisz, samcze. Zastanowię się nad… godnymi możliwościami reprezentowania mojego domu przez ciebie. A teraz idź i nie nadwyrężaj mojej cierpliwości.

- Oczywiście, pani.- wstał, ukłonił się i wyszedł.

Elvolin

Laboratorium Elvolina nie było może największych rozmiarów, ale było to złudne wrażenie. W rzeczywistości komnata była znacznie większa i rozciągała się daleko na planie cienia. Tutaj mag trzymał wiele ksiąg i przedmiotów, które wciąż stanowiły dla niego zagadkę. Tutaj przeprowadzał eksperymenty takie jak wymuszanie nasączenia esencją cieni na wszelkiego rodzaju zwierzętach. Dzięki starał się zrozumieć lepiej własne ciało jak i poznać sposób na odwrócenie/nałożenie tegoż efektu na innych czy siebie.

Niedawno poznał nieco szczegółów na temat pomroków z krain powyżej, czcicieli Shar, którzy podobnie jak on zostali naznaczeni cieniami. Tym bardziej poirytowała go więc wiadomość od matki opiekunki Quentel, że ma się wstawić w jej komnacie jak najszybciej może.

Drow westchnął. Odkąd Quentel została matką opiekunką jego własna lojalność była niemal ciągle testowana przez Grompha i jego siostrę. Triel była nieco mniej poradna i stanowcza niż jej siostra z Arach-Tinilith, dzięki czemu Gromph mógł cieszyć się nieco większą władzą. Wtedy, choć cały czas wrogi drowiemu magowi cieni, interesował się Elvolinem tylko od czasu do czasu – teraz niemal codziennie.

Wraz ze wzrostem zainteresowania ze strony arcymaga, matka opiekunka też postanowiła dodać parę swoich miedziaków. Głównie zapraszała go na krótkie rozmowy gdzie omawiali obecne sprawy miasta. Pod pozorem usłyszenia jego zdania starała się wysądować jak najwięcej o akademii i o swoim bracie. Z kolei arcymag coraz bardziej go obserwował po każdej kolejnej wizycie.

Elvolin zaczynał mieć ochotę ponownie wrócić na plan cienia, ale zanim to zrobi musi udać się do matki opiekunki choć jeszcze jeden raz.

Faerylana

Drowka dostała wezwanie od matki opiekunki, aby jak najszybciej do niej przybyła. Trochę jej to popsuło plany gdyż miała się widzieć dzisiaj ze swoim kontaktem w Del’Armgo, ale matce opiekunce się nie odmawia – a w tym bardziej Quentel.

Quentel była dla Faeryl… pewnym wzorem z jednej strony. Majestatyczna, potężna, władcza i niewątpliwie inteligentna. Z drugiej strony te same cechy sprawiały, że Faeryl musiała być nadzwyczajnie ostrożna w jej towarzystwie. Quentel była bardzo surowa i srogo karała za najmniejszą ujmę – chyba że miała interes w tym, aby tego nie zrobić.

Co więcej, mimo iż były z tego samego domu to Quentel nie wykazywała zbyt wielkich chęci pomocy swojej rodzinie w Arach-Tinilith. Wręcz przeciwnie, była dużo bardziej wymagająca i surowa. Faeryl nie raz była mocno pokiereszowana po batach od swojej przełożonej. Choć te dni dawno minęły, to Faeryl dobrze je pamięta. Drow nie zapomina zniewag, kultywuje je i mści się za nie. Tyle, że Quentel była daleko poza jej zasięgiem i drowka wątpiła aby kiedykolwiek miałaby szansę coś jej zrobić.

Zamiast tego, starała się okazywać swoją lojalność matce opiekunce i spędzać czas na… przyjemniejszych czynnościach. Teraz gdy jej własna córka niedługo zostanie przeniesiona do akademii, Faeryl będzie potrzebowała wsparcia Quentel aby córce się powodziło – i co za tym miała w niej sojusznika.

Nauhai

Nauhai była dość… nietypową kapłanka. Nie przeszła nawet typowego kursu dla kapłanek. Ze względu na jej dar magia sama się w niej rodziła, a jej wizje stanowiły cenny atut dla domu Baenre, który nie miał zamiaru tracić go w odmętach akademii. Dziewczyna miała specjalne lekcje na trochę innych zasadach, choć wciąż musiała trzymać rygor i nauczyć się ceremoniału kleru. Nawet Quentel doceniła dar drowki i skorzystała ze swoich znajomości, aby pomagać Nauhai.

Od tego czasu minęło wiele lat i dziewczyna stała się kobietą. Jej wizje stanowiły oporę dla Quentel i domu Baenre, jednak Nauhai musiała uważać. Wizje rzadko kiedy były pełne i łatwo zrozumiałe, a co więcej czujna matka opiekunka potrafiła wyczuć jakimś sposobem kiedy kłamie i ubarwia swojej wizje w celu osiągnięcia własnych korzyści.

Ostatnio jednak dziwny cień zakrywa jej wizje. Wciąż dostaje wiadomości od Lolth, ale są one jakby za mgłą, bardziej niewyraźne niż zwykle. Fakt ten niepokoi zarówno wyrocznię jak i matkę opiekunkę. Co więcej, okazało się że wszelkie próby bezpośredniego kontaktu z boginią są jakby niewyraźne. Nauhai była wtajemniczona w niepokoje, które mogły być powiązane z Jaezred Chaulssin. Sprawa śmierci matki opiekunki Mizzrym tym bardziej ją zaniepokoiła – widziała to. Parę dni temu doznała wizji, w której był ogień pożerający czyiś cień, jednak szczegółów nie można było rozpoznać ze względu na zakłócenia.

Dzisiaj, w końcu dostała zawiadomienie od matki opiekunki Quentel. Wiedziała co teraz nastąpi i nie mogła się doczekać aż w końcu odzyska w pełni swój dar.

Elvolin, Faerylana, Nauhai

Przed drzwiami do komnaty Quentel ustawiło się troje drowów. Elvolin, Faerylana i Nauhai czekali aż matka opiekunka udzieli im audiencji. Strażnicy zdawali się w ogóle nie reagować na ich obecność, ale trójka doskonale wiedziała że to tylko pozory. Byli doskonale wyszkoleni, w tej chwili wyostrzyli wszystkie swoje zmysły i pracowali w całkowitym skupieniu wyszukując najdrobniejszej oznaki niebezpieczeństwa.

Elvolin oczywiście bardzo dobrze znał Faerylanę, jednak para miała mieszane uczucia co do Nauhai. Słynąca ze swojego oddania dla Quentel drowka wprawiała dwójkę w dziwny nastrój. Wizje, które posiadała Nauhai były zdecydowanie bardzo przydatne dla domu Baenre – ogólnie, ale jednocześnie stanowiły duże zagrożenie dla ich własnych knowań. Żadne z nich nie miało zamiaru obalać Quentel w tej chwili, jeżeli w ogóle, ale wiele pomniejszych knowań było nieraz zagrożonych przez Nauhai.

Elvolin co prawda niewiele knuł, jednak czasami potrzebował sprowadzić za pomocą przemytu substancje z powierzchni do swoich badań. Pewnego razu Nauhai wykryła za pomocą swoich wizji, że do miasta zbliża się zagrożenie dla jedności wiary w mieście – księga o Shar, którą zamówił drowi mag. Konwój został przejęty, ale mimo śledztwa nie skojarzono go z Elvolinem. Z drugiej strony, wyrocznia przewidziała kiedyś zasadzkę na Elvolina i pomogła mu jej uniknąć – za pewną cenę, ale jednak. Podobnie miała się sprawa z relacjami między Nauhai a Faeryl, tyle że dochodziła do nich zwyczajowa rywalizacja między kapłankami. Innymi słowy – Nauhai była dla nich jak bomba – dobrze ją mieć po swojej stronie, ale źle by było gdyby przedwcześnie wybuchła.

W końcu, po około 10 minutach, Quentel zaprosiła ich do środka. Trójka ukłoniła się zwyczajowo przed matką opiekunką i wedle jej polecenia usiadła na sofie wyszytej skórą płaszczowca. Plusz sofy był wyjątkowo miękki i był przygotowany z pierza czarnych pegazów, o czym trójka doskonale wiedziała od służących.

-Ufam, że słyszeliście o Mizz’ri Mizzrym?- spytała ze zniecierpliwieniem.

-Sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna, inne matki opiekunki, choć wydają się zachowywać spokój, mogą niedługo wpaść w panikę. - prychnęła z obrzydzeniem. Quentel nie lubiła słabości.

-Dlatego też zdecydowałam się powołać „komitet” z reprezentantami z każdego z domów. Podzielimy ich na 3 grupy, z czego każdej będzie przewodzić Baenre, oczywiście. – machnęła ręką jakby było to wyjątkowo oczywiste.

-Waszym zadaniem będzie dowiedzieć się kto lub co stoi za incydentami w mieście i stłamsić zagrożenie. Wybrałam was, bo wiem że wasze zdolności bardzo się przydadzą w tej misji, ale jeśli okaże się inaczej… – nie dokończyła zdania, nie musiała. Żmije z cepa bojowego Quentel, które leżały na niewielkim stoliku obok, zasyczały uradowane.

-Wieczorem przybędą tu goście, każdy z nich z sygnetem z jednego z wielkich domów. Wtedy dowiecie się o szczegółach misji, która na was czeka. Macie tu też wasze sygnety. To wszystko, możecie odejść. Nie zadajcie pytań, bo jestem zajęta przygotowaniami do wieczoru i bardzo nie lubię gdy mi ktoś przeszkadza.- dodała i wskazała na srebrne pierścienie z czarnym opalem z runą domu, a następnie na drzwi. Po wyjściu grupa rozeszła się, aby uczynić własne przygotowania do wieczoru.

 
Qumi jest offline  
Stary 25-12-2011, 14:07   #3
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
~*~
Rezydencja Baenre
~*~

Straże prowadzili każdego gościa ze sygnetem do dużej sali tronowej matki opiekunki Baenre. Dziesięć krzeseł obszytych skórą płaszczowców, która została przytwierdzona za pomocą obsydianowych gwoździ, stało naprzeciw stołu zwróconego w stronę tronu Quentel. Nie był to typowy wystrój dla tego pomieszczenia – emanował zarówno srogością jak i majestatem. Goście zostali przywitani luksusem, ale jednak nie aż tak wielkim na jaki stać było dom Baenre.


Goście zajęli już swoje miejsca. Reprezentanci domów byli wyjątkowo ciekawą mieszanką. Quentel uniosła nieco brwi i zrobiła grymas zniesmaczenia. Niektóre domy zatrudniły najemników, co było do przewidzenia, jednak niesmak nadal pozostawał.

Reprezentanci bacznie przyglądali się sobie nawzajem – wielu z nich znało się poznało się już w innych okolicznościach.

Sinqualyn rozpoznał innych magów akademii: Kelnozz i Elvolin. Trójka magów nie posiadała zbyt bliskich więzi. Elvolin nie interesował się zbyt wieloma rzeczami poza swoimi badaniami, jednak parę razy skrzyżował swoje drogi z Kelnozzem, który jako że był mistrzem wieszczenia nie raz wtykał nos w nieswoje sprawy. Kiedy Elvolin zniknął na planie cienia to właśnie Kelnozz wraz z innymi magami starało się odnaleźć jego osobę. Z tego powodu Elvolin musiał parę razy wzmacniać zabezpieczenia swojej kryjówki, a czasem nawet przenosić swoje laboratorium. Choć drowi mag cieni już wrócił do Menzoberranzan, Kelnozz nadal dyskretnie starał się obserwować go, prawdopodobnie na zlecenie arcymaga.

Mag domu Del’Armgo za to wręcz przeciwnie – darzył Elvolina od czasu gdy ten postanowił nie wtrącać się do rywalizacji pomiędzy uczniami w akademii. Dzięki temu wielu jego podkomendnych mogło liczyć na równe traktowanie podczas zajęć ze swoim instruktorem, a w efekcie siła i autorytet jego magicznej straży mogła w miarę swobodnie rosnąć. W razie problemów ze strony innych nauczycieli w Sorcere, Sinqualyn mógł udać się do maga Baenre i otrzymać parę rad – w zamian za pewne komponenty i księgi z powierzchni.

Wśród zgromadzonych była też pewna dość nietypowa osobistość – Lairel Mizzrym. Rzadko kiedy kobiety wśród drowów nie zostawały kapłankami – była to najprostsza i najszybsza droga do potęgi. Większość drowek posiadało choćby niewielkie przeszkolenie w tym fachu – jednak nie Lairel. Drowka była zagadką dla wielu, jednak z paroma osobami w tej Sali zdążyła już skrzyżować ostrza. Zdążyła już odrzucić zaloty Azdrubaela, który to był zafascynowany jej umiejętnościami, co go bardzo uraziło. Po tym wydarzeniu paru jej nowych kochanków zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach – co w efekcie sprawiło, że przez parę lat większość samców starał się jej unikać. Drowka podejrzewała oczywiście maga Xorlarrin, ale nie miała żadnych dowodów, a i on zdawał się stracić zainteresowanie drowką jakiś czas temu i żaden jej nowy kochanek nie umierał tajemniczo – a przynajmniej w sposób o którym nie miała pojęcia Lairel.

Do niewielkich spięć dochodziło też pomiędzy Lairel a Va’learem. Obydwoje szkolili się w dość podobnej sztuce, choć Lairel twierdziła że jej jest dużo bardzo elegancka. Problem jednak polegał na tym, że z uwagi na fach dwójki dochodziło czasami pomiędzy nimi do drobnych starć – choć nie zawsze zbrojnych. Va’lear był najemnikiem Bregan De’Arthe a więc jego usługi mógł kupić każdy ze złotem – i niestety parę razy zdarzyło się, że trafiło na wrogów Lairel. Jej sieć kupców i kontaktów pewnego dnia zaczęła się drastycznie kurczyć. Okazało się, że odpowiadała za to Isfiel Dyrr, która próbowała osłabić zarówno jej dom jak i samą Lairel. Wynajęła ona zabójcę od Bregan, który stopniowo zaczął wybijać sojuszników Lairel. Pewnego razu udało się jej nakryć zabójcę i wywiązała się między nimi niewielka walka, ale Va’lear uciekł pozostawiając po sobie tylko buteleczkę z trucizną – musiała mu wypaść gdy drowka raniła go w bok. Isfiel była zdolną alchemiczką i Lairel szybko powiązała córkę Dyrrów z serią zabójstw. W przeszłości, Lairel uwiodła paru kochanków Isfiel za co ta ja nienawidziła.

Nie tracąc czasu na szukanie Va’lear, choć wtedy nie znała jego imienia – zabiła Isfiel dzięki swojemu sprytowi i zręczności – dolała drowce jej własną truciznę do jej napoju, gdy niewolnik rzucił się na karotę Isfiel z toporem – co zapewniło wystarczającą dywersję. Po śmierci alchemiczki kontrakt z Va’learem został anulowany, ale Lairel uważnie obserwowała poczynania zabójcy.

Va’lear przykuł również uwagę Zorena, który doskonale wiedział że ten współpracuje z Dramonem, jednym z wysoko postawionych najemników z Bregan De’Arthe. Dramon co prawda niewiele go interesował, ale nie podobało mu się, że będzie musiał współpracować z kimś kto może przekazywać o jego sytuacji staremu druhowi. Tymbardziej, że Dramon ostatnio wykradał mu klientów oferując im ceny usług, na które nie stać było Zorena.

Za to całkowitą zagadkę dla niemal wszystkich stanowił mnich Shizzar z domu Faen Tlabbar. Był nowy w mieście i większość czasu spędzał w rezydencji szkoląc swoich nowych podopiecznych. Lairel słyszała nieco o egzotycznym treningu jaki zapewniał mieszkańcom rezydencji i była nim bardzo zainteresowana gdyż przypominał on nieco ten, który sama przeszła. Jednakże, sczerniała pięść była zakonem Lolth od dawna, z tego co słyszała, więc tym bardziej była zainteresowana skąd u drowów takie tradycje.

Nauhai była za to znana wszystkim – bycie wyrocznią ma swoją cenę, a jest nią powszechne zainteresowanie. Wiekszość starała trzymać ją z boku, z obawy że bliskie kontakty z drowką przysporzą im kłopotów. Niemal każdy, z wyjątkiem może Shizzara zawdzięczał i obwiniał ja o coś, często pośrednio, np. przez przekazanie Quentel wizji o napadzie na karawanę wiozącą dobra Baenre, kupiec który miał dostać skradziony towar go nie otrzymał, a w efekcie Kelnozz nie mógł zdobyć dostępu do rzadkich odczynników, które Baenre sprowadza raz do roku z powierzchni, a które normalnie kosztują fortunę, z drugiej strony z tego samego powodu Zoren zdobył zlecenie dzięki któremu mógł zapewnić sobie byt na długie miesiące.

Grupa jeszcze przez kilka minut sondowała siebie wzrokiem aż w końcu przerwała im Szanowna Matka Opiekunka Quentel Baenre.

-Witajcie w rezydencji Baenre, mam nadzieję, że odpowiada ona waszym gustom? – było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Nikt nie śmiałby powiedzieć, że nie.

- Sytuacja nie jest prosta. W ostatnich miesiącach wzrosły niepokoje wśród niewolników i choć wysłaliśmy straż aby w umiarkowanie krwawy sposób rozprawiła się z tą sytuacją – połowa strażników, która udała się w pościg za zbiegłymi niewolnikami nie wróciła.- pozwoliła sobie na chwilę ciszy, aby jej słowa zaciążyły w głowach zgromadzonych.

- Mamy też raporty o dziwnych morderstwach – ofiarom wstrzyknięto płynny faerziness do żył. Metoda ta zdaje się nader nietypowa i w większości to jedynie plebs, ale wśród niewolników, który ostatnio stali się nazbyt odważni było paru, jak wynika z raportów, których skóra była popękana i z owych szczelin wydobywała się substancja przypominająca faerziness.

- Nasi szpiedzy informują mnie również o grupie drowów z niezwykłymi zdolnościami kontroli cieni, którzy zaczęli rozprowadzać wśród kupców alchemiczne substancje – między innymi tę, której użyto do morderstwa matki opiekunki Mizz’ri Mizzrym- Quentel spojrzała prosto w oczy Lairel. Jej wzrok był przeszywający i wrogi – szukała wskazówki, czy może Lairel coś wie o śmierci byłej matki opiekunki Mizzrym.

- W każdym razie, niewolnicy zdają się tworzyć dwie frakcje – w jednej zaobserwowaliśmy osobników z faerziness, w drugiej nic nadzwyczajnego oprócz nadzwyczajnej agresji i zniknięciach oddziałów straży, którzy za nimi pobiegli. – matka opiekunka ścisnęła oparcie tronu i zaczęła lekko zgrzytać zębami – była wściekła, bardzo wściekła. Straż o której mówiła musiała w dużej mierze należeć do Baenre. Wzięła jednak głęboki oddech i kontynuowała.

- Jako, że mamy trzy oddzielne sprawy do wyjaśnienia, choć na pewno w jakiś sposób się łączą, wybrałam trzech przedstawicieli Baenre, którzy poprowadzą trzy grupy. Jako reprezentanci wielkich domów możecie sami wybrać, którą grupę wybierzecie – choć oczywiście zrozumiem jeśli potrzebujecie konsultacji ze swoimi matkami opiekunkami.- w jej oczach widać było pogardę – prowokowała grupę. Decyzja bez konsultacji z matką opiekunką oznaczałaby ośmieszenie władczyni domu jako osoby nie posiadającej wystarczającej władzy nad swoimi poplecznikami.

-Sprawą faerziness zajmie się Nauhai. Faerylana drugą grupę niewolników, natomiast Elvolin zajmie się tajemniczymi drowami rozprowadzającymi alchemiczne substancje po Menzoberranzan, którzy, jak sądzimy, należą do Jaezred Chaulssin.- oznajmiła.

- Jutro z rana przyjdźcie do naszej rezydencji i przedstawcie wybór swojej grupy. Więcej szczegółów przekażą wam przedstawiciele Baenre po dokonaniu wyboru. – zakończyła zdanie jakby sprawa była już całkowicie wyjaśniona. Wstała i wyszła z Sali, zostawiając grupę, wraz ze strażnikami domu, samych ze sobą. Troje Baenre spojrzało po sobie. Wiedzieli, że mają przewodzić tej misji, ale nie znali jeszcze żadnych szczegółów o których mówiła Quentel. Zapewne dowiedzą się o nich kiedy grupa się rozejdzie. Matka opiekunka była niezwykle ostrożna, a to nie wróżyło zbyt dobrze.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 29-12-2011 o 19:20.
Qumi jest offline  
Stary 26-12-2011, 17:41   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nawet lubił Mez’Barris Armgo, choć “lubił” było słowem zdecydowanie na wyrost. Sinqualyn darzył Matkę Opiekunkę cieniem sympatii. Drowka nie mieszała zazwyczaj pracy z przyjemnością, nie bawiła się w głupie sugestie i zgadywanki ze swym podwładnymi. Od razu mówiła czego chce i czego oczekuje.
I nie marnowała czasu, ani swojego... ani swych podwładnych.
Audiencja była krótka i konkretna. I mag po chwili znalazł się za drzwiami. Skinął głową na swą niewolnicę i bez słowa ruszyli w kierunku jego komnat.
Czarodziej nie zaszczycił słowem swej niewolnicy, aż do czasu, gdy oddalili się dość od komnat Mez’Barris i uszu jej strażników.
-Mam nadzieję, że wyssałaś z tych głupców coś więcej, niż tylko nasienie. Bo chyba nie przerzuciłaś się na charytatywną działalność?- rzekł dość obojętnym tonem do niewolnicy.
Aris wyglądała na urażona pytaniem.
- Z nasieniem w parze idzie dużo więcej niż tylko słony posmak w ustach.- oblizała się.
Drow uśmiechnął się cierpko, jakoś nie miał ochoty słuchać jej teorii na temat płynów ustrojowych mężczyzn.
- Nie miałam niestety zbyt dużo okazji, aby mieć usta na tyle wolne aby czegoś szczególnego się dowiedzieć, ale wspominali że nasza szanowna matka opiekunka ostatnio zaczęła werbować dodatkowych najemników do osobistej straży - po uprzednim "sprawdzeniu" ich. - zachichotała.
Nihil novi... to sprawdzanie. Czarodziej za zabawny uważał fakt, że większość strażników Matek Opiekunek lepsza była w łóżku niż w robieniu scimitarem. Nic dziwnego, że Matki Opiekunki regularnie ginęły w zamachach.
-Wspominali skąd ich werbować będzie?- spytał Pierwszy Strażnik.
Aris oblizała palce.- Nie, ale podejrzewam że może chodzić o najemników. Trochę to dziwne moim zdaniem, myślę, że te "przygotowania" mogą nie być tylko tym co się kłębi w twoich kosmatych myślach.- puściła do drowa oko. -Może jakiś rytuał czy zaklęcie?
Czarodziej zerknął na swoją niewolnicę i zaprzeczył ruchem głowy.
-Może później. Obecnie mam misję do wykonania. Nasza wielce szanowna matka opiekunka obdarzyła mnie zaufaniem. A ten zaszczyt, czyni sprawę priorytetową.- spojrzał na jedną z świecących kul i uśmiechnął się cynicznie.-Poza tym... Możliwe, że będziemy mieli egzekucję dwóch gadatliwych strażników z jej osobistej straży. Zdobądź ich krew tej okazji. Tak szlachetnych komponentów magicznych nie wypada marnować.
-Czy mam się udać z tobą na tę misję, o obdarzony zaufaniem?- ukłoniła się sarkastycznie.
Znowu się zapominała... Co lekko zirytowało maga. Niemniej zatrzymał się i zamyślił.
"-Wiesz, że to nie będzie konieczne, ze względu na naszą więź."-odparł telepatycznie. Po czym dodał.- Nie. Pracownię trzeba będzie posprzątać, a potem... możesz budować swoją pozycję wśród młodych uczniów i strażników. Byle w ich komnatach.
Aris tupnęła i zrobiła się czerwona. Potem jednak przegryzła wargi i niewielka strużka krwi spłynęła jej po kąciku ust. Oficjalnie była niewolnicą - od czasu do czasu musiała sprzątać.
-Oczywiście, zajmę się też strażnikami... - z początku chłodno, ale potem nieco się rozmarzyła mówiąc o strażnikach. Ponownie oblizała wargi.
"-Panuj nad sobą. Wszak oboje wiemy jak wygląda to twoje sprzątanie."- odparł ironicznie Sinqualyn. Po czym dodał.- Później będę miał ochotę na kąpiel, więc nie zachowaj trochę sił.
Kąpiel drowa, bynajmniej sprowadzała się tylko od obmycia ciała przez służkę, o czym oboje dobrze wiedzieli.
Skinęła w geście poddaństwa, obróciła się elegancko na obcasie i ruszyła w stronę pracowni maga.
No cóż... Powinien to był przewidzieć, przy werbowaniu Aris. Jednakże zyski z jej posiadania, z nawiązką rekompensowały niedogodności z nią związane. I to z nawiązką.


Znowu był w domu. Czyli w prywatnych komnatach, pracowni, bibliotece, sypialni łazience i drugiej pracowni. Tej przeznaczonej na zabawę z planami.
Tam też ukryty schowek miał Sid, jego szczur chowaniec.


Czarny gryzoń ukryty w swej klatce powoli posilał się serem z mleka rotha, gdy jego pan wszedł do swych komnat i zaczął sprawdzać zabezpieczenia magiczne, jakich pełno było w komnacie. A Aris zaczęła rozbierać. Mag bowiem nalegał, by kobieta na wizyty u Matki Opiekunki ubierała się nieco skromniej.
Komnaty Sinqualyna były urządzone ze smakiem, acz bez większego splendoru. Drow cenił praktycyzm i wygodę bardziej od piękna. Księgi rozrzucone były po łożu, i walały się nawet po podłodze. Do tego biurko było zakryte zapiskami i schematami.
Była też szafa z ubraniami.

A skoro oficjalną wizytę u matki opiekunki miał z głowy, to wolał ubrać się bardziej odpowiednio i swobodniej.


Czerń i srebro. Klasyczne połączenie w przypadku drowa. Delikatny srebrny napierśnik i karwasze były dla picu. Sinqualin nie zakładał niczego, co mogło by ograniczyć jego magię, dlatego napierśnik był na tyle delikatny, że nie przeszkadzał w ruchach, ale i też nie stanowił żadnej solidnej przed ciosami.
Nosił dużo pierścieni, i rapier z nietypową rękojeścią.
Cały strój był szykowny i co najważniejsze, odwracał uwagę od tego, co mroczny elf chciał ukryć przed postronnymi.
Gałąź rodu z której się wywodził, nie należała do najszlachetniejszych. Lata mieszania krwi z diabłami, półczartami, ćwierćczartami, niewolnikami ludzkimi i półdrowami naznaczyła ów ród specyficznie.
A samego Sinqualina w szczególności. Mocniejsza budowa ciała, nie tak szpiczaste jak powinny być uszy, bardziej ludzkie niż elfie rysy twarzy nadawały Pierwszemu Strażnikowi posmak egzotyki.
Wzmacniały to szczególnie oczy o złotych, błyszczących niemalże w świetle pochodni tęczówkach. Pozostałość po czartach, a może upadłych niebianach?
Odległość od klasycznych kanonów drowiej urody dawała magowi spokój od większości kapłanek. U żadnej na stałe nie zagrzał łoża, brany głównie ze względu na ulotny posmak odmienności od utartego kanonu urody.

Miało to swe minusy, jak i plusy.
Nigdy nie był faworytem żadnej kapłanki. Ale też z żadną nie miał związanego losu. Pomijając oczywiście “Sukę”, swoją matkę. Niemniej upadek mateczki, nie pociągnął by go na dno, tak jak upadek kapłanki, której byłby gachem.
Minusem było to, że wszystko co osiągnął musiał zdobyć sam, często godząc się z tym, że ładniejsi na buzi dostawali to co chcieli, korzystając ze słabości wpływowych drowek do nich.
-Jesteś gotowy mistrzu Sinqualynie ?- tylko jej słowa ociekały jednocześnie ironią, miodem i jadem
Ubrana w swój ulubiony skąpy strój, Aris stała w drzwiach do jego sypialni.


Pukle ciemnobrązowych włosów spływały po jej skąpo odzianym, acz ozdobionym klejnotami ciele. Pamiątkami po zmarłych kochankach. Aris była posągową ludzką kobietą,o bujnych kształtach i powłóczystym spojrzeniu, oraz wargach wprost stworzonych do całowania.
Jej atutem był dość obfity, acz kształtny biust. Niewiele drowek mogło się pochwalić czymś takim, a żadna czystej krwi. Drowki podobnie jak elfki z powierzchni były smukłej budowy ciała. A choć miały ładne zgrabne piersi, to zwykle nieduże.
A to że nietrudno ją było namówić na figle, sprawiało że była popularna wśród samców.
Oparła się, zmysłowo przesuwając dłońmi po swym ciele. Kusiła go wiedząc, że nie ma czasu na odrobinę relaksu. I właśnie dlatego go kusiła.
Sinqualyn wsunął Sida do jednej z sakiewek bandoletu i rzekł lodowatym tonem głosu.- Wrócę później, przygotuj kąpiel i nie narozrabiaj za bardzo.
-Taaaak Mistrzuuuu.- idealna mieszanka ironii, jadu i miodu w tonie głosu. Niebezpieczna mieszanka.


Do rezydencji Baenre udał się wraz czwórką drowów w ramach eskorty. Nie żeby byli do czegoś potrzebni, ale prestiż Domu Del'Armgo zobowiązywał do pewnych zachowań. To, że owa eskorta została za wrotami wejściowymi do domu, było mało ważnym detalem.

Przenikliwie spojrzenie złotych oczu wędrowało po ścianach, pozbawiona emocji twarz i wyważony krok. Sinqualyn nie pozwalał sobie na to, by którakolwiek myśl wypłynęła na wierzch. W tym miejscu nie mógł sobie pozwolić na taką wpadkę.
Był wszak w twierdzy wroga, w siedzibie Baenre.
Quentel dość wyraźnie zaznaczyła jak “ważną” misję im przeznaczono. Spędzono ich jak bydło do mało wykwintnej sali. Po czym matka opiekunka raczyła poświęcić nieco czasu, by rzec parę słów.
Zbytek łaski. Doprawdy.
Zimne spojrzenie złotych tęczówek przesunęło się po zebranych. Lariel, Va’laera, Zorena oraz Elvolina i Kelnozza obdarzył ledwie przelotnym spojrzeniem. Pierwsza trójka nie była niczym ciekawym czy zaskakującym. Pozostałych dwóch magów znał, na tyle by mniej więcej wiedzieć co się po nich spodziewać.
Trochę dłużej zatrzymał wzrok na Shizzarze... mnich był ciekawostką. Jego osoba i dziwaczne poglądy, jego uparte dążenie do założenia klasztoru były orzeźwiającą odmianą. Azdrubael z kolei był zagadką dla drowa, więc i jemu poświęcił kilka spojrzeń. Ale głównie przyglądał się Faerylanie i Nauhai. Dwie kapłanki z tego samego Domu. To niemal pachniało zbliżającą się wojną podjazdową. Nauhai zwłaszcza, była szczególnie intrygującym przypadkiem i jej obecność mogła sprawić wiele niespodzianek.
Propozycja podziału wywołała pewne zaskoczenie na twarzy maga. A potem ironiczny uśmieszek.
Znów skupił swe spojrzenie na dwóch kapłankach, tym razem obejmując uwagą także Elvolina.
Mógł im pomóc odpowiednimi pytaniami. Ale czemuż miałby to robić?
Niech się drowy Baenre wykażą umiejętnościami przywódczymi, charyzmą, rozsądkiem. Niech któreś z nich udowodni, że potrafi dowodzić i zorganizować działania. Ostatecznie bowiem, Sinqualyn cenił swoją głową i nie zamierzał jej stracić, tylko dlatego, że drow lub drowka za którym pójdzie okaże się niedorajdą.
Dlatego też milczał, czekał i obserwował trójkę Baenre. I oceniał ich.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-12-2011 o 17:45. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 26-12-2011, 20:23   #5
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień wcześniej, Menzoberranzan


Ciemnoszare oczy lustrowały powoli pustkę nocy. Wielka jaskinia Menzoberranzan wypełniona była mrokiem. Jak przypuszczał, właśnie teraz Arcymag Gromph Baenre, jego wuj i jeden z dwóch najpotężniejszych czarodziejów miasta, stał przy kolumnie Narbondel, która służyła mieszkańcom za zegar i rozpoczynał inkantację zaklęcia. A może nie? Obecne czasy nie sprzyjały stabilizacji i Gromph niekiedy miewał inne sprawy na głowie, niż standardowa procedura codziennego rzucania czarów na największą kolumnę miasta.


Dawne, spokojniejsze czasy, kiedy na tronie matki opiekunki pierwszego domu siedziała Yvonnel, dawno minęły. Jej następczyni i najstarsza córka Triel nie była głupią, ani pozbawioną wyobraźni kobietą, ale żeby sprawnie kierować takim kłębowiskiem sprzecznych interesów, jak Menzoberranzan, potrzebny był geniusz o niezwykłym sprycie i wielkim doświadczeniu. Triel jednak geniuszem nie była i to, co jej matka potrafiła sprawić mocą swojego autorytetu i cichymi machinacjami, ona nieraz załatwiała brutalną siłą. Dlatego właśnie Triel upadła, oddając miejsce młodszej siostrze. Quenthel utrzymała pozycję przywódczyni Arach-Tinilith pomimo wstąpienia na tron swojej rodziny. Ten fakt bardzo wzmocnił jej władzę, ale wywołał także większą niechęć u potężnych konkurentów. Matki Opiekunki innych domów wprost komplementowały Quenthel, jednak jej siła powodowała, że zaczynały wspólnie przeciwdziałać Baenre. Ponadto Gromph, najbardziej wpływowy mężczyzna Menzoberranzan, snuł swoje plany. Jego nie można było lekceważyć. Quenthel uważano za ulubienicę Lolth, jednak łaska Pajęczej Bogini była zmienna niczym bystra rzeka. Wielu się o tym przekonało, chociażby Malice do'Urden, która serią sojuszy, zdrad, bitew zdołała wynieść swój dom do Rządzącej Ósemki, potem zaś upadła, gdy Lolth odwróciła się od jej świetnego rodu.
�-
***

Dzień wcześniej, Qu'ellarz'orl, pałac Baenre

Sos'Umptu, najspokojniejsza z córek Yvonnel jak zwykle spędzała czas w kaplicy rodu, gdzie usiłowała zgłębić zamiary Pajęczej Bogini. Nie przeszkadzał jej, zdając sobie sprawę, że przerywanie medytacji oznaczało poważne kłopoty. Sos’Umptu może była najcichszą spośród córek Yvonnel, ale to nie znaczy, że świeciła mniejszym okrucieństwem od swoich sióstr. Czekał więc, aż matka zauważy jego obecność i zdecyduje się poświecić mu parę chwil. Przecież sama go tu wezwała. Normalnie Elvolin spędzał czas w wieży swojego nauczyciela Jaylnfeina zwanego "Pajęczym Magiem", a od niedawna w gabinecie w Sorcere. Talent do rzucania magii zdradzał od młodości, dlatego naturalną drogą dla szlachcica stała się szkoła Sorcere, której przewodził Gromph. Jednak kiedy już udawał się do szkoły na 30oletnią naukę wziął go pod swoje skrzydła Jaylnfein, który przejął edukację dobrze rokującego czarodzieja. Gromph był wtedy zbyt zajęty, żeby się sprzeciwiać, a ówcześnie rządząca domem Yvonnel, zaakceptowała prośbę Jaylnfeina, by oddać mu Elvolina na ucznia. Prawdopodobnie spodziewała się, że kiedyś jej wnuk pozyska wiedzę swego nauczyciela, jedynego, który dorównywał potęgą Gromphowi. Jaylnfein miał opinię niezrównoważonego, ale jego szaleństwu ponoć dorównywało tylko fanatycznie oddanie Lloth. Dlatego Matka Opiekunka zdecydowała, że Elvolin może być nauczany poza Sorcere, choć wprawiło to w wściekłość Grompha, pragnącego osobiście kształtować wszystkich magów swojej rodziny. Jednakże decyzji Yvonnel podważać nie śmiał, choć pragnął rewanżu.

Oskarżenie o przeciwstawienie się słowu Lolth by nie przeszło. Nikt nie uwierzyłby, że uczeń Jaylnfeina nie spełniałby nawet najsurowszych reguł kultu, ale udział w spisku przeciw władzy Triel to była zupełnie inna sprawa. Jasne, że robić to miał bez wiedzy Pajęczego Maga, którego neutralność oraz skupienie się wyłącznie na sztuce magicznej były dobrze znane. Pajęcza Bogini uwielbiała kłótnie wśród swojego ludu. Wygrywać mieli najlepsi, najsprytniejsi, najbardziej bezwzględni. Że Sos'Umptu planowała sprzeciwić się siostrze, także nikt by nie uwierzył, ale Quenthel? To zupełnie inna sprawa. Quenthel, która pozyskałaby poparcie innych członków rodziny, nawet tak nieznaczących, jak Elvolin ... mogło to oznaczać, że przełożona Arach Tinilith, zwanej także Akademią, buduje swoją frakcję, w opozycji do rządzącej ówcześnie siostry. Czyżby to miał być spisek przeciwko Triel? Gromph wiele zrobił, żeby panującą wtedy Matkę Opiekunkę o tym przekonać. Wykorzystał między innymi to, że adept magii często odwiedzał matecznik Quenthel, czyli akademię. Wprawdzie jedynie dlatego, że spotykał tam Nilghiri Tlabbar, nowicjuszkę Lolth, która czarowała nie tylko swoim wyglądem, ale także, a może przede wszystkim, wspaniałą fantazją w słodkiej, perwersyjnej erotyce. Przez jakiś czas stanowili bliską parę i właśnie te spotkania wykorzystał Gromph do rzucenia cienia na Elvolina. Nastawiając Triel przeciwko siostrzeńcowi osłabiał także Jaylnfeina, jedynego konkurenta na polu magii, oraz siostrę Quanthel. Opiekunka Baenre, nie tak doświadczona jak Yvonnel, chwyciła przynętę przebiegłego brata. Od nauczyciela, matki i z innych źródeł, Elvolin dowiadywał się, że Triel jest mu coraz bardziej niechętna. Od katastrofy dzieliła go jedynie opieka Jaylnfeina, którego oddania Pajęczej Królowej nikt nie mógł negować. Jednak po pewnym czasie nawet nauczyciel zaproponował mu wyjazd: tyleż dla oddalenia się od niebezpiecznych krewnych, co dla nauki. Miejscem jego zesłania miał być Plan Cieni.


Dziwne to miejsce, gdzie światło niemal nie dociera. Królestwo cieni oraz magii, stanowiące odbicie Pierwszego Planu. Niektórym mogłoby wydawać się puste, ale wszak wiele istot zwie je swoim domostwem. Niejeden podróżnik poszukuje w nim także zapomnianej gdzie indziej wiedzy. Czarodziej spędził tam wiele lat … dopóki nie nadeszło wezwanie od Jaylnfeina mówiące o obaleniu Triel.

Powrócił jednak do Menzoberranzan kimś innym. Jeśli zbyt długo zaczynasz spoglądać na cienistą głębię, ona otwiera się na ciebie, mówi stare przysłowie. Długi pobyt na owym dziwnym planie spowodował, że młody Baenre zainteresował się magią cieni. Jako uczeń Pajęczego Maga oraz za jego poręką, nauczyciel w Sorcere, dalej studiował ten niezwykle rzadki fragment czarodziejskiej sztuki. Cienie pływały wokół niego, stawały się niczym kanał ogniskujący magię. Gromph natomiast zgodził się go przyjąć jako nauczyciela do szkoły Sorcere. Może spodziewał się, że dzięki temu zyska jakąś kontrolę nad siostrzeńcem. Któż wie, jakie plany miał przebiegły arcymag? Póki jednak co, wydawało się jednak, że cała rodzina koncentrowała się na uspokojeniu rozhukanej polityki Menzoberranzan. Biorąc właśnie to pod uwagę, czarodziej wysokiej rangi, który wzorem Sos'Umptu, nie angażował się politycznie oraz nie przejawiał ambicji, stawał się pożądanym sojusznikiem.

***

Niewątpliwie obserwowano go, Quenthel, Gromph oraz inni … dlatego po powrocie czarodziej skupiał się przede wszystkim na magii, zaś czas wolny poświęcał wyłącznie sztuce, pieśni, teatrowi. Stąd jego wizyty chociażby w karczmie „Złoty puchar”, która uchodziła za przystań najlepszych bardów Menzoberranzan. Organizowano tutaj często przedstawienia teatralne, pojedynki pieśniarzy zaszczycane obecnością przez wiele wybitnych kapłanek. Podobno bywali tam nawet przedstawiciele niesławnej grupy najemników Bregan Daerthe. Dla Elvolina natomiast stanowiło to doskonałe źródło informacji. Oczywiście „Złoty puchar” nie był jedyną odwiedzaną karczmą, zaś doskonałe umiejętności iluzjonistyczne bardzo ułatwiały magowi owe miejskie wędrówki. Inna rzecz, że po swoim powrocie, owej swobody zbyt wiele nie posiadał. Miał wiele pracy w Sorcere, ponadto prowadził własne badania oraz usiłował odtworzyć kontakty w zaopatrzeniu w magiczne składniki. To natomiast się sprowadzało najbardziej do rodziny Mizzrym, która trzymała twardą łapą handel Menzoberranzan.

Kiedyś miał nawet przelotny, lecz gorący romans z jedną ze szlacheckich córek tego niesamowicie bogatego rodu. Tyleż piękną, ponętną, inteligentną oraz pełną inwencji, co prawdziwie niebezpieczną. Naprawdę Tajemnica, to drugie imię każdej kobiety. Jednak Elvolin odnosił wrażenie, że pod piękną powierzchownością Lairiel kryło się zdecydowanie więcej sekretów, niż wśród innych przedstawicielek jej płci. Nie tylko uroda charakteryzowała dziewczynę, ale także wyjątkowa gracja oraz spojrzenie drapieżnej kocicy. Nie miała wyzywającej pewności siebie charakteryzującej kapłanki Lolth. Siła Lairiel Mizzrym wydawała się drzemać, ukryta za stalowym, choć słodkim wejrzeniem. Dokładnie jakby nie chciała oraz musiała nikomu niczego udowadniać. Obok Faerylany Beanre oraz Nilghiri Tlabbar, przez pewien czas właśnie z nią utrzymywał najbliższe związki. Niewątpliwie obydwie wspomniane kapłanki były bardzo urodziwe, lecz jednocześnie emanowały dumą, która nieco zrażała Elvolina. Lairiel tymczasem należała do najwyższej szlachty Menzoberranzan, ale nie do siostrzeństwa Lolth. Dzięki temu właśnie ich pozycja społeczna była dosyć podobna. Ona była kobietą, co dawało w matriarchalnej społeczności konkretne prawa, jednak status nauczyciela Sorcere oraz członka domu Baenre mniej więcej niwelował różnicę. Obydwoje to czuli we wzajemnych relacjach, toteż podczas prywatnych spotkań pozwalali sobie na wyjątkową swobodę, która byłaby niemożliwa przy kapłankach. Podczas kiedy służebnice Lolth zawsze w pierwszym rzędzie dbały o swoją rozkosz, lub po prostu zaspokojenie, traktując wszystko inne jako kwestie wtórne, Lairiel umiała czerpać przyjemność także ofiarując samą siebie, jednocześnie czyniąc to z niekłamaną fantazją. Rzadkość prawdziwa, jak na wysoko urodzone mieszkanki Menzoberranzan. Właśnie dlatego czuł się najswobodniej z córką domu Mizzrym, pomimo całej jej tajemniczości oraz częstych wyjazdów, kiedy uczestniczyła w wyprawach handlowych. Przynajmniej właśnie tak kiedyś wyjaśniała mu swoje nieobecności. Czy okłamała go? Pewnie nie, ale Elvolin wątpił jednak, żeby to była cała prawda. Później jednak nastąpiła konieczność wyjazdu, lub raczej, ucieczki do Planu Cieni, co skutecznie zablokowało kontynuowanie miło rozwijającej się znajomości.

***


Dzień wcześniej, Apartamenty Sos'Umptu przy pałacowej kaplicy, siedziba Baenre


- Al'doer – zwróciła się do niego po chwili Sos'Umptu, kiedy wreszcie skończyła medytację.
- Al'doer, wysoka kapłanko – jak zawsze witał tymi słowami matkę, jednocześnie uspokajając wystudiowanym ruchem jakiś niecierpliwy cień, który pewnie nudził się długotrwałym czekaniem.
- Jak w Sorcere? – Zapytała wypranym z emocji, ale mimo to jakimś cudem melodyjnym głosem. Poprawiała sobie długie, białe, rozpuszczone włosy, a jej ręka odruchowo delikatnie pieściła trzonek stalowego bata, którego kolczaste linki niosły groźbę każdemu, kto odważy się ją zdenerwować.
- Niepokój, jak zwykle ostatnimi czasy – odparł wystudiowanym tonem, pełnym elegancji, zimna i czającej się wewnątrz groźby. Długo zajęło mu wypracowanie takiego stylu mówienia. - Studenci się burzą, frakcje pomiędzy sobą walczą wspierane nawet przez niektórych nauczycieli. Tacy jak ja, którzy nie wtrącają się w wewnętrzne rozgrywki, stanowią mniejszość.
- Gromph nie wierzy, że się nie mieszasz, choć podziwia ostrożność. Biorąc pod uwagę twoje poprzednie relacje z kuzynką mającą pozycję wysokiej kapłanki, nietrudno mu sądzić, że chcesz wzmocnić swoją pozycję powracając do nich
– zarówno arcymag, jak Quenthel, rozgrywali skomplikowaną partię na szachownicy zwanej Menzoberranzan. Quenthel wydawała się mieć w niej pewną przewagę, toteż Gromph, bez względu na poprzednie sympatie, czy antypatie, szukał wszelkich sojuszników, lub przynajmniej tych, którzy zagwarantują neutralność. Dziwne sugestie, o których wspominała matka stanowiły nic innego, jak sondowanie Elvolina oraz oczekiwanie na reakcję Quenthel. Wezwanie matki sugerowało, że Opiekunka Baenre podjęła subtelną rękawicę swego brata. Niemniej jednak, słowa Sos'Umptu stanowiły przestrogę, by przy kontaktach z kuzynką Faerylana zachować zdroworozsądkową ostrożność. Nie spotykać się za często, a jeśli już najlepiej przy innych, obydwie wskazówki do wprowadzenia w czyn natychmiast.
- Zdaję sobie sprawę z sytuacji wysoka kapłanko – wyjaśniał spokojnie - ale wuj nie ma racji podejrzewając mnie o cokolwiek zdrożnego. Mam nadzieję, że przekona się z czasem, iż miał o mnie błędną opinię. Mi nie zależy na jakichkolwiek zmianach sytuacji, zaś Matka Opiekunka wyraźnie stwierdziła, że usiłuje wprowadzić do Menzoberranzan nieco ładu. Usiłuję wypełnić jedynie jej wolę – oczywiście ład Baenre stanowił raczej czystko wybuchową mieszankę chaosu, właśnie takiego, jaki uwielbiała Lolth. Jednakże ogólne zasady oraz siła domu sprawiała, że po okresie olbrzymiego zamieszania oraz wewnętrznych walk, zaczęła się rysować jakaś chwiejna stabilność, konieczna do funkcjonowania miasta.


Sos'Umptu wydawała się przekonana. Sama nie miała wielkich ambicji władzy i odwrotnie niż wiele wysokich kapłanek, potrafiła przyjąć, ze ktoś może wyznawać podobne poglądy. Marsz na szczyt potrafił zaspokoić pychę, lecz upadek bywał bolesny. Dysponujący potęgami umysłu dom Oblodra do dziś stanowił symbol ambitnych, ale nieudanych planów.
- Faerylana dla Quenthel stanowi element polityki domu, ale Gromph się już nieco niepokoi, że Matka Opiekunka przez nią mogłaby chcieć dotrzeć do ciebie – kontynuowała matka. Doskonale znała jego poprzednie romanse, lecz nie przejmowała się nimi. Dla równowagi wewnątrz rodziny najważniejsze były były relacje pomiędzy jej poszczególnymi członkami. Dlatego wspominała wyłącznie o córce Dantraga.
- Plotki na nasz temat były niezwykle przesadzone, wysoka kapłanko. Matka Opiekunka niewątpliwie jest poinformowana, że widziałem się z Faerylaną jedynie kilka razy wyłącznie przy okazji ogólnych spotkań i nasze relacje to raczej przeszłość – wyjaśnił zdając sobie sprawę, że inteligentna kobieta doskonale zrozumie podtekst tkwiący w jego wypowiedzi. Nie zawiódł się, choć, oczywiście, udała, że bierze jego słowa, jak brzmią.


Elvolin mówił jednak prawdę, od chwili powrotu właściwie nie widywał się z kobietami na poważniej dla wspólnego uprawiania: seksu, czy też drowiej polityki. Był naprawdę zapracowany, zaś chwile wolne spędzał na kompletnie rozluźniającym kontemplowaniu sztuki. Biorąc pod uwagę dosyć szaloną przeszłość, aż sam się sobie dziwił, dlatego tylko raz zdarzyła mu się przygodna noc z siostrami Drox. Chciał właściwie nie tyle się kochać, ile przekonać sam siebie, że odwiedziny Planu Cienia nie wpłynęły na jego męską potencję. Pomimo stoicyzmu Cienia, pod tym względem czuł się mocno zaniepokojony. Uzyskawszy pewność w tym zakresie, pozytywnie podbudowany, znowu rzucił się w wir magicznej pracy. Chociaż niewątpliwie, powoli zaczynała się ponownie budzić w nim męska strona natury. Jednak jakoś nie pragnął takiego wiru szaleńczych zmian oraz oceanów doznań przy coraz to nowych kochankach, jak to bywało niegdyś. Jednak gdyby trafił na tą jedną wyjątkową ...
- Możliwe – pokręciła głową drowka splatając pukiel swych włosów z końcówką bata.
- Cóż więc Matka Opiekunka planuje?
- To twoja, nie moja sprawa
– wyjaśniła chłodno Sos'Umptu, jednak dodała – siostra prawdopodobnie poleci ci załatwić parę niepokojących kwestii.
- Pojmuję, wysoka kapłanko. Przedsięwezmę odpowiednie przygotowania.
- Tak też myślę. Często udajesz znacznie głupszego, niż jesteś. Ale kapłankę Lolth, zwłaszcza taką, która wydała cię przypadkiem na świat, niełatwo zwieść.
- Dziękuję za ostrzeżenie, wysoka kapłanko. Możesz być pewna, że nie pozostanę na nie głuchym. Matka Opiekunka znajdzie we mnie, jak zawsze, swojego wiernego sługę
– powiedział wystudiowanym tonem.
- To czy zostaniesz głuchym, czy nie, to już twoja decyzja. Nie planuję zajmować się tą sprawą więcej. Możesz odejść, czarodzieju. Będę dzisiaj zajęta i nie mam ochoty, żebyś dalej przeszkadzał mi swoją obecnością – przeciągnęła się lubieżnie dając do zrozumienia, ze oprócz służbie Lolth nie ma też nic przeciwko spędzaniu czasu w ramionach kochanków. Właśnie takie, pełne pożądania spotkanie stworzyło następne życie. Stworzyło jego. Sos'Umptu nawet nie pamiętała, kto był jego ojcem, ot, jakiś mężczyzna o zmysłowym ciele i wytrzymałości w łóżku, zdolnej zaspokoić jej chuć. Wyraz twarzy ciemnoskórej kobiety dawał dobitnie do zrozumienia, ze tej nocy nie zadowoli się byle czym. Elvolin miał nadzieję, że wybranemu mężczyźnie uda się spełnić oczekiwania matki. Ów kolczasty bat, którym z takim zapamiętaniem się bawiła, dawał dobitnie do zrozumienia, co się stanie w innym przypadku.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-12-2011 o 21:30.
Kelly jest offline  
Stary 26-12-2011, 20:30   #6
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień wcześniej, Manyfolk, karczma „Złoty puchar

Zloty puchar” stanowił swoiste Menzoberranzan w pigułce. Mikroświat prawdziwy, w którym spotykali się potężni nobile oraz najpodlejsi niewolnicy. Stanowił swoiste kuriozum wśród karczm miasta oferując każdemu to, czego oczekiwał. Każdy, jeśli dysponował odpowiednimi pieniędzmi, mógł oczekiwać najlepszej możliwej obsługi. Zresztą niekiedy walutą bywało coś innego niż złoto: ciekawa opowieść, pokaz umiejętności, jakaś nowina …

Przy kielichu najlepszego wina sprowadzanego z nadziemia siedziały drowie szlachcianki.


W innym kącie kusiły piękne kurtyzany zapraszając chętnych do korzystania z wolnego łoża gwarantując wszelkiego rodzaju uciechy.


Wszystkich zaś obsługiwała sprawna służba, pospolite drowy, półelfy, lub niewolnicy rozmaitych ras. Ci ostatni szczególnie płaszczyli się przed gośćmi wiedząc, że tylko idealne wykonywanie poleceń pozwoli im jeszcze trochę pożyć. Dotyczyło to zarówno kobiet, jak mężczyzn.


Wysłuchawszy mrocznej matki Elvolin postanowił nieco odetchnąć od dusznej atmosfery drowich domów i przybył pod „Złoty puchar”, jednak kuzynki się tam nie spodziewał. Tymczasem Faerylana podpłynęła bardziej niż podeszła swoim eleganckim, wystudiowanym krokiem. Mroczna perła pod względem urody, lśniąca swoistym blaskiem chłodnej, lecz mimo to rozpalającej energii. Przyodziana jak zwykle bogato oraz ze smakiem w taki sposób, by owe przybrane klejnoty nie przyćmiewały, lecz podkreślały jej urodę oraz kobiecy czar. Ponadto same proporcje ciała oraz iście kusicielski sposób poruszania, który zawstydziłby najbardziej lubieżną nimfę, powodowały, że męskie spojrzenia kierowały się ku niej. Krótkie, lecz niezwykle intensywne zerknięcia, przesuwały się po jej smagłym obliczu, wędrowały delikatnej szyi, by zagnieździć się dłużej na piersiach przykrytych ledwo kilkoma opaskami cennego materiału. Jakże łatwo byłoby je zerwać, zrzucić odsłaniając owe krągłe skarby przyozdobione dwiema słodkimi borówkami. Na tle hebanowej skóry dziewczyny ich barwa różniła się ledwo, ledwo od reszty ciała. Teraz wprawdzie niewielkie paseczki materii przysłaniały owe miejsca, lecz Elvolin znał piękny biust swojej kuzynki oraz wiedział, jak umiejętnie potrafi nim czarować uprawiając miłosne igraszki. Pod względem tej magii była zresztą niezwykle szczodra, obdarzając takimi seksownymi zaklęciami znaczną grupę szlachetnie urodzonych mężczyzn, a plotki chodziły, że także dobrze wyposażonych przez naturę pospolitaków.

Wąska talia oraz smukłe, długie nogi podkreślały naturalną krągłość bioder. Faerylana delikatnie kołysała nimi, niby przypadkiem, lecz czarodziej wiedział, że to efekt umiejętnych ćwiczeń. Jak znaczna część wysokich kapłanek, jego kuzynka była perfekcjonistką. Jeśli robiła coś, starała się to czynić możliwie najlepiej. Ponieważ uwielbiała zaś seks, niemal naturalnym stało się dla niej osiągnięcie odpowiedniej biegłości w tej sztuce, także pod względem ruchu biodrami wabiącymi mężczyzn, niczym pająk krzyżak muszki. Obecnie biodra były lekko okryte niewielkimi majteczkami oraz drogocennym trenem. Jednak nie na tyle, by ograniczyć męską wyobraźnię, która chciałaby przespacerować się po najintymniejszych częściach jej pięknego ciała. Faerylana, czarująca, seksowna oraz niebezpieczna.

Niegdyś stanowili parę przygodnych kochanków, kiedy on jeszcze studiował początki magicznej sztuki u Jaylnfeina, a ona była obiecującą nowicjuszką Lolth. Nie wiązało ich wprawdzie stałe uczucie, lecz pokrewieństwo, wspólne zainteresowania oraz fantazje przyciągały się niczym magnes. Obydwoje widywali się od czasu do czasu, gdy odwiedzał Arach-Tinilith. Niekiedy rozmawiali komentując najważniejsze wydarzenia miasta, czasem szli wspólnie oglądać walki gladiatorów. Bywało jednak, że podniecenie jakimś szczególnie udanym pojedynkiem przenosiło się również na sferę łoża. Jednak nie stanowili jakiejś szczególnie bliskiej pary. Obydwoje mieli jednocześnie innych kochanków. Jak słyszał zresztą, Faerylana do tej pory nie porzuciła tej pełnej lubieżnoci ekspresji, podkreślonej setkami romansów wedle najlepszego drowiego stylu.

Elvolin nawet w pewnym sensie podziwiał ją, ale jednocześnie obawiał się. Podobnie zresztą, jak wszyscy rozsądni mężczyźni, którzy mieli szczęście, czy nieszczęście zetknąć się bliżej z jakąkolwiek kapłanką Lolth. Jej słodki uśmiech mógł nagle, bez większego powodu, przejść w ironiczny uśmieszek, lub nawet złowrogie skrzywienie warg. Podczas przeciętnej rozmowy, uczty, wśród miłosnych igraszek. Ponadto nawet najłagodniejsze usposobienie tak naprawdę nie zdradzało prawdziwych zamiarów. Kapłanki słynęły bowiem swoim wyrachowaniem, skrytością oraz chaosem nastrojów. Pomimo całej więc przyjemności, którą umiały dostarczać, Elvolin czuł się bardzo skrępowany, musząc uważać ciągle na swoje zachowanie. Niby luźny, jednak wewnątrz niezwykle spięty, zważający na każde słowo oraz każdy czyn. Kiedyś mniej przejmował się ryzykiem, bardziej pragnąc posmakować rozkoszy jej świetnego ciała. Zresztą, nie tylko jej … Odnosił jednakże wrażenie, że po powrocie nie miałby już ochoty skosztować ponownie jej owocu, chyba, że okazałaby się tą specjalną jedyną. Społeczeństwo drowów wprawdzie nie wyróżniało w żaden sposób monogamicznych związków, ale magia cienia uczy każdego, że są rzeczy ważne i wiele ważniejsze. Pokazuje wszystkie sprawy z dużym dystansem oraz sprawia, że wiele cielesnych potrzeb, wydających się kiedyś istotnymi, traci na znaczeniu.

Karczma „Zloty puchar” zapewniała doskonałe jedzenie, rozrywki pod postacią walk gladiatorów oraz rozkoszne pokoiki dla drowów spragnionych erotycznych doznań. Czarodziej bywał tutaj dla walk oraz, organizowanych niekiedy, turniejów bardów. Kiedyś jednak korzystał z owych tajemnych pokoików. Także z Faerylaną. Elvolin zresztą wiedział, że nie tylko jego kuzynka wykorzystuje takie okazje na zaspokojenie swoich pragnień. Szlachetnie urodzone drowki, Nilghiri Tlabbar, niegdyś bliska przyjaciółka czarodzieja, oraz wiele innych również. Ród Tlabbar zresztą słynął z tego, że nawet inne domy drowów uznawały jego szaleństwa za coś, co przekracza granice. Orgie wśród demonów, które łaskawie zapładniały swoim plugawym nasieniem oddające się hurtowo im kapłanki Lolth nie przemawiały do Elvolina. Perwersyjne fantazje stanowiły normalność Menzoberranzan, jednak demonom inne kapłanki oddawały się raczej wtedy, gdy pragnęły mieć niezwykle szczególne potomstwo. Właśnie jak ciotka Triel, której syn miał takie niegodziwe pochodzenie. Dysponował jednak niezwykłymi mocami, dla których Triel zdecydowała się przyjąć nasienie tanaari oraz urodzić potwora. Kobiety Tlabbar jednak nie przejmowały się potomstwem. Przynajmniej takie chodziły pogłoski, że robią to wyłącznie dla jakiejś nienormalnej przyjemności. Nienormalnej nawet dla innych drowów.

Całkowicie jednak możliwe, że jedynie rozpowszechniano takie plugawe plotki. Nilghiri chętnie zaprosiła Elvolina na kilka uczt Tlabbar, które rzeczywiście zakończyły się orgiami, jednak obcoplanarnych stworów tam nie było. Słodkie zabawy oraz nauka zostały jednak przerwane, kiedy musiał ratować się, zbiegając na polecenie Pajęczego Maga do Planu Cienia. Jednak powrócił po upadku Triel. Powrócił i zaczął przywracać stare znajomości. Mocno zmienił się przez lata, zmężniał, wzrósł, biorąc pod uwagę magiczną siłę, nauczył się bardziej skrywać uczucia, emanować dostojnym chłodem oraz jakby stracił ochotę na pełne szaleństwa eskapady, które zdarzały mu się podczas młodości.

Strefa cienia to coś, co powstaje wyłącznie na pograniczu ciemności oraz światła. Dlatego tak droga była ta sfera czarodziejowi. Przypominała Elvolinowi bowiem własny umysł. Najgęstszy mrok drowiego świata, pełen zła, niegodziwości, szaleństwa jakoś harmonijnie łączył się w magu z delikatnym promieniem rozsądku, szlachetności oraz łagodności. Zimny, obojętny niekiedy na najdziksze tortury uprawiane przez wysokie kapłanki wewnątrz ciemnych kazamat drowich domów, potrafił nieraz przymknąć oko na czyn niewolnika, bądź ucznia, za który normalnie groziła surowa kara. Nie lubił okrucieństwa zresztą. Uważał, że jest nieefektywna i wbrew powszechnej opinii niezwykle kosztowna. Zabicie niewolnika dawało katowskim umysłom kapłanek chwile rozkoszy, ale także utratę osoby zdolnej do ciężkiej pracy. Ponadto sprawiało, że inne sługi wręcz obawiały się jakiegokolwiek działania, nawet, kiedy byłoby ono pożyteczne dla właściciela. Jednym słowem, bezsens, bez którego jednak drowie społeczeństwo nie potrafiło istnieć. Ponadto Elvolina podniecały zdecydowanie inne sprawy, niż smakowanie czyjegoś bólu. Krzyk najintymniejszej rozkoszy podczas miłosnych uniesień, nowy zastrzyk energii magicznej, lub okiełznanie czaru, który złośliwie długo opierał się poznaniu, odkrycie niezwykłej tajemnicy, czy to czarodziejskiej, czy dotyczącej innych drowów … Spośród tych rzeczy każda mogła zapewnić Elvolinowi cudowne doznanie głębokiej przyjemności. Jednak niewątpliwie wybatożenie goblina, lub niskiego rangą drowa do owych smakowitości nie należały.


Skłonił się leciutko przed nadchodzącą kuzynką. Jako Wysoka Kapłanka miała najwyższą pozycję z możliwych i należał jej się odpowiedni szacunek. Nawet taki czarodziej, jak on, nauczyciel Sorcere, stał niżej niżeli kobieta – służka Lolth. Chociaż oczywiście nie musiał się ani płaszczyć, ani wysługiwać, jak niżej urodzeni. Wystarczało skinięcie na powitanie, tym bardziej, że byli obydwoje Baenre. Szlachta, kuzynostwo oraz, jakiś czas temu, para przygodnych kochanków. Może niespecjalnie bliskich, prędzej szukających przyjemności, niżeli budując na wspólnych uczuciach, ale zawsze trochę znających się.
- Niechaj Lolth cię dotknie swoim przesławnym dotykiem – wygłosił standardowa formułkę - kuzynko, nieczęsto widywaliśmy się ostatnimi czasy, tym bardziej więc cenię sobie to, choć przypadkowe, ale miłe potkanie – powitał kapłankę.

***

Dzień spotkania, pałac Baenre


Matka Opiekunka miała kiepski dzień. To widać było, słychać, czuć z jej słów, gestów, tonacji. Albo jedynie odgrywała frustracje, gdyż potrafiła to robić, jak prawdziwy aktor. Któż mógłby poznać? Może Gromph jedynie. Zebrała się jednak poza tym całkiem interesująca śmietanka. Dwie kapłanki na sam przód. Faerylanę znał dobrze, jakby nie było: kuzynka, była kochanka, uczestniczka wspólnych eskapad, tylko wobec tego rodziło się pytanie: czy wczorajsze spotkanie w "Złotym pucharze" oraz rozmowa o niczym było naprawdę przypadkowe? Natomiast ta druga … kompletnie nie wiedział, co właściwie myśleć. Tak czy siak, kiedy ma się do czynienia z kapłanką, drażnić ją to tak, jak targać umber-hulka za wąsy: śmieszno i straszno. Dlatego postanowił się mieć na baczności przed Nauhai. Sinqualyn. Znał względnie dobrze. Podobnie Azdrubaela, jeśli można nazwać przelotne spotkania znajomością. Kelnozz natomiast to inna sprawa. Mógł szpiegować dla Grompha i dlatego wolał unikać tego czarodzieja. Jego pojawienie się na salach pałacu Baenre uznał za średnio fortunne. Zorenaoraz Sizzara niespecjalnie kojarzył. Podobnie Va'laera.

Była jeszcze jedna osoba, której zarówno nie spodziewał się, jak ucieszył jej obecnością na salach pałacu. Widział dziewczynę dawno, jeszcze przed swoja ucieczką i nie sądził nawet, że jej pojawienie się wywoła taką dziwaczną nostalgię.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 29-12-2011 o 21:57.
Kelly jest offline  
Stary 28-12-2011, 18:24   #7
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Smukły drow wszedł do przestronnej, bogato wyposarzonej komnaty. Po lewej stronie, pod ścianą stało masywne, drewniane biurko. Zasłane było licznymi pergaminami, przedmiotami niewiadomego pochodzenia i kilkoma innymi przedmiotami. Regały znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia zajęte były przez niezliczoną ilość ksiąg i tub na zwoje. Na ścianach nie zajętych przez regały wisiały mapy Podmroku i Krain. W pomieszczeniu znajdowały się także dwa przestronne stoły przeznaczone do wykonywania skomplikowanych doświadczeń, o czym świadczyły znajdujące się na nich przyżądy.

Va’lear usiadł na fotelu znajdującym się przed biurkiem. Rozsiadł się wygodnie, w najmniejszym stopniu nie tracąc czujności. Miał sporo czasu. Przyglądał się z zaciekawieniem kilku przedmiotom, których przeznaczenia nie mógł odgadnąć. W końcu magowie to dziwne osoby. Niczego jednak nie ruszał. Najmniejsza zmiana w ułożeniu czegokolwiek mogłaby zdradzić jego obecność, a to wiązałoby się zapewne z szybkim i bolesnym zakończeniem jego kariery i życia.

Minuty mijały powoli. Czas dłużył się niemiłosiernie. Mimo to mroczny elf spokojnie, wytrwale oczekiwał na właściciela owej komnaty. Upewnił się, że broń bez problemu i bezszelestnie wysuwa się z pochwy. Sprawdził, czy wszystkie dodatkowe elementy jego wyposażenia są na miejscu. Wszystko było w należytym porządku.

Drzwi do komnaty uchyliły się bezgłośnie. Równie cicho do komnaty wszedł wysoki, szczupły drow odziany w długą, zdobioną szatę która szeleściła cicho. Jego białe włosy opadały na ramiona, kontrastując z ciemnym materiałem ubrania. Kierował się w stronę biurka. Kolejny krok, który miał wykonać ów drow zawisł w powietrzu. Na podłogę spadły pierwsze krople krwi. Znajdujący się za magiem Va’laer przytrzymał swoją ofiarę, by ta upadając na ziemię nie zainteresowała nikogo. W końcu drowy nie hałasują.

Zwłoki ułożył na fotelu. W otwartych oczach martwego maga widać było ciągle mieszaninę przerażenia i zdziwienia. Jak widać nie był gotowy na śmierć, nie w swojej enklawie spokoju na morzu intryg i wszechobecnej śmierci.

Drow wytarł dokładnie swoje ostrza, zanim je schował. Przyglądał się przez moment pierścieniom, ktore zdobiły prawie wszystkie palce nieżywego. Po chwili zdjął jeden z nich, chowając go do sakiewki.


Upewnił się dwukrotnie, że nie pozostawił po sobie żadnych śladów. Następnie skierował się do drzwi, ostatni raz rzucając okiem na pomieszczenie które opuszczał. Stojąc przy drzwiach przez dłuższą chwilę nasłuchiwał w skupieniu. Upewniwszy się, że nie ma nikogo na zewnątrz, otworzył drzwi wychodząc na ciemny korytarz.

Pół godziny później kierował się do swojego zleceniodawcy ze zdobytym przedmiotem po zapłatę. Delikatny uśmiech nie znikał z jego twarzy.


Dwa dni wcześniej


Va’lear przyglądał się zdobytemu szkicowi domu rodziny Duskryn. Mało znacząca rodzina w Menzoberranzan, jednak główny czarodziej domu, Menter Duskryn posiadał coś, czego pragnął zleceniodawca Va’leara.

Drow wpatrywał się w zdobyczną mapę. Znał ją na pamięć. Tak samo jak wszystkie możliwe drogi dostania się do i z kompleksu. Mimo to analizował wszystko po raz kolejny. Po kilku minutach zwinął pergamin i schował do jednej z tub, którą odłożył na półkę.

Ubrał się, schował wszystkie elementy uzbrojenia i wyszedł z pomieszczenia. Ciemnym korytarzem skierował się do wyjścia z systemu korytarzy, w których się znajdował. Następnie ruszył w stronę jednego z niewielu wzniesień, z którego widać było całe miasto. Usiadł na swoim ulubionym kamieniu, przyglądając się świecącemu w ciemnościach miastu. Klejnot Podmroku. Miejsce śmierci i intryg. Nikt nie mógł czuć się w nim bezpieczny. Nikt nie mógł dożyć w nim spokojnie starości. Mimo to Va’lear kochał to miasto na swój sposób. Był z nim dziwnie związany. Nie potrafił jasno określić czym jest ów związek, czuł go jednak bardzo dobrze i nie był w stanie temu zaprzeczyć.


Pół godziny później drowi zabójca stał w jednej z licznych uliczek miasta. Rozglądał się uważnie po okolicy. Nigdy nie można być pewnym, że spotkanie to nie zasadzka. Oczekując na swojego informatora, przyglądał się wchodzącym i wychodzącym przez stare, niepozorne drzwi mieszkańcom Menzoberranzan. Nieliczni wiedzieli, że za przegnitymi drzwiami znajduje się luksusowy burdel, który jako jeden z niewielu oferuje usługi drowich samic. Va’lear zastanawiał się czemu matka opiekunka Baenre toleruje w swoim mieście tegu typu przybytki rozkoszy. Burdele same w sobie były miejscami znanymi i nikt nie miał zamiaru ich likwidować, jednak usługi świadczone przez drowie kobiety były rzadkością. Żadna drowka nie zdecydowała się na taki los dobrowolnie, jasnym więc było że te które pracują u Mergontha były przetrzymywane tam wbrew swojej woli.

Z rozważań na temat burdelu wyrwał Va’leara wysoki drow, który zbliżał się do niego od strony obserwowanego burdelu. Zabójca wyprostował się, stając na przeciw swojego informatora. Ogolona po bokach głowa była jego znakiem rozpoznawczym. Na twarzy miał starą bliznę, przechodzącą przez lewe oko i policzek. Jak zwykle ubrany był w srebrno-czarną zbroję z licznymi wzorami. U boku zwisał dość duży jak na standardy drowów miecz.


- Czego potrzebujesz? - spytał bez cienia uprzejmości ogolony drow.
- Nie przywitasz się, nie spytasz co u mnie?- kpiącym tonem odpowiedział Va’lear. Wyraźnie droczył się ze swoim rozmówcą.
- Czego chcesz? - powtórzył pytanie mroczny elf. Widać było że nie należy do cierpliwych osób.
- Która komnata należy do Mentera? - spytał wprost Va’lear przechodząc na język znaków. Nie chciał ryzykować, że ktoś go podsłucha.
Rozmówca zabójcy zmrużył oczy, wpatrując się w niego długo.
- Po co ci ta informacja? - spytał po chwili.
- To ja zadaję pytania. Która? - lodowatym tonem ponowił swoje pytanie elf, odpowiadając werbalnie.
- Ostatnie piętro domu, czwara komnata w północnym korytarzu. - palce informatora zamigały szybko.
- Jeśli skłamałeś, zabiję cię. Zdajesz sobie z tego sprawę?- wyprutym z emocji głosem bardziej poinformował niż spytał Va’lear. Wyraz twarzy jego rozmówcy nie zmienił się ani o jotę. Zabójca utwierdził się w przekonaniu, że mówił on prawdę. Błyskawicznym, niemożliwym do dostrzeżenia ruchem wyciągnął z pochwy jeden ze swoich kukri. Ostrze przecięło powietrze oraz tętnicę szyjną stojącego przed nim drowa. Krew trysnęła obficie z roległej rany. Mężczyzna chwycił się obiem dłońmi za ranę, niezdarnie starając się zatamować krwotok. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Grubość i wielkość rany nie dawała mu żadnych nadziei na przeżycie.
- Chociaż nie. Zabiję cię już teraz. - powiedział do konającego Va’lear. Upewniwszy się, że drow nie żyje odszedł w przeciwnym niż ten, z którego przybył kierunku narzucając uprzednio kaptur na głowę. Kukri, czysty jakby nigdy nie był używany, spoczywał spokojnie w pochwie.


Spotkanie z Matką Opiekunką domu Vendree

Spotkanie z matką opiekunką jednego z największych domów Menzoberranzan nie było czymś zwyczajnym. Co więcej, oznaczało kłopoty. Va’lear nie miał jednak innego wyjścia jak stawić się w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej porze.

Strażnicy okazali się być zwykłymi idiotami. Po zrewidowaniu zabójcy nie odnaleźli prawie żadnej broni, nie licząc tej która była widoczna. Mimo to Val oddał swój oręż dobrowolnie, nie chcąc narażać się na gniew Matki Opiekunki Firneel. Nie omieszkał zwrócić przy tym odpowiednio głośno uwagi na fakt tak poważnego zaniedbania. Dwaj mężczyźni najchętniej zabiliby Va’leara na miejscu za takie zachowanie, jednak po pierwsze nie odważyliby się tego zrobić z uwagi na Matkę Opiekunkę oczekującą drowa, a po drugie nie mieliby żadnych szans w starciu z zabójcą.

Sala, w której Va’lear został przyjęty była imponująca. Liczne zdobienia na cześć Lolth na ścianach, wspaniale zdobiony tron na którym zasiadała Matka Opiekunka. Wszystko miało za zadanie przytłoczyć potencjalnych gości przepychem i bogactwem.

Sama Firnell wyglądała nadzwyczaj młodo jak na swój wiek. Dokładnej ilości przeżytych lat Val nie znał, wiedział jednak że ich liczba jest zdecydowanie większa niż to, na co wskazywał jej wygląd. Drowka uwielbiała biżuterię, szczególnie tą poświęconą Lolth. Na czole nosiła specjalnie przygotowaną dla niej ozdobę w kształcie pajęczej sieci z pająkiem na środku. Krążyły pogłoski że jest to potężny, magiczny przedmiot. Usta Firnell wygięte były w delikatnym, kpiąco-ironicznym uśmiechu.


Val wysłuchał dokładnie słów Firneel, nie przerywając jej nawet na moment. Mogło się to bowiem skończyć tylko i wyłącznie śmiercią. Jego śmiercią. Kiedy kobieta skończyła drow odszedł, uprzednio kłaniając się uprzejmie, acz nie służalczo. Nie był członkiem tego domu i nie miał zamiaru nim zostać. Odrzucenie tak zacnej oferty mogło mieć jednak surowe konsekwencje. Sprawa wymagała rozważnych i ostrożnych kroków. Wychodząc bawił się otrzymanym sygnetem, ignorując kompletnie wściekłe spojrzenia ośmieszonych strażników.


Spotkanie z Baenre

Elf spoglądał spokojnie na wszystkich zgromadzonych gości. Niektórych znał, innych nielubił, jeszcze innych widział po raz pierwszy z życiu. Największy i zarazem najmniej przyjemny kontakt Va’lear miał z Lairel Mizzrym. Jedno z zadań Val’a dotyczyło właśnie jej domu, a konkretnie jej samej. Sprawa jednak rozwiązała się dość szybko dzięki odrobinie szczęścia i sprytu drowiego zabójcy. Obrzucił obojętnym wzrokiem zaproszonych drowów, starając się zapamiętać twarze. Musiał zdobyć jak najwięcej informacji o tych, których nie znał i jeszcze więcej o tych, których znał.

Przemówienie Matki Opiekunki Pierwszego Domu przykuło uwagę wszystkich zgromadzonych. Nikt nie ważył się nie słuchać. Każdy analizował słowa Quentel i starał się zapamiętać wszystko, co mówiła. W końcu Matki Opiekunki oczekują na dokładny raport i sprawozdanie z odbywającego się spotkania.

Jak się okazało sprawa nie była łatwa i przyjemna. Z resztą gdyby taka była, Baenre dałaby sobie z nim radę sama. Val nie miał w prawdzie najlepszego zdania o Quentel, miał ją za zadufaną w sobie i zbyt pewną siebie dziwkę. Jednak potencjał Domu był imponujący i w chwili obecnej nikt nie mógł nawet myśleć o próbie przejęcia władzy.

Zebrani mieli podzielić się na trzy oddzielne grupy, z czego każda miała prowadzić osobne śledztwo w innej, zdaniem Va’leara koniec końców powiązanej ze sobą w całość, sprawie. Decyzja o przydziale miała oczywiście należeć do samych zainteresowanych, jednak nikt nie byłby na tyle głupi aby zadecydować samemu. Matka Opiekunka danego domu długo i skrupulatnie wymierzałaby karę komuś, kto posunąłby się do takiego zuchwalstwa.

Czas miał pokazać kto będzie z kim współpracować, a kto kogo zabije. Instynkt zabójcy podpowiadał mu, że zadanie okaże się o wiele trudniejsze niż wygląda w tym momencie.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 29-12-2011, 21:51   #8
Konto usunięte
 
Brain's Avatar
 
Reputacja: 1 Brain nie jest za bardzo znanyBrain nie jest za bardzo znany
Wezwani

Shizzar został przyjęty do swojego domu stosunkowo niedawno. Mimo iż Matka Opiekunka wiedziała o jego ambitnych poiniekąd planach drow zdawał sobie sprawę, że Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Starał się zasłużyć. Był lojalny. Zdziwiło go nieco nagłe wezwanie przez Matkę Opiekunkę i powierzona mu misja. Misja, jeśli która się powiedzie da mu nie marną szansę a pewność, że upragniony klasztor mnichów powstanie i że on będzie tam wielkim mistrzem. Dość ciepłe przyjęcie było zaskoczeniem. Pozwolno mu nawet usiąść. Matka Opiekunka jak zwykle była oszczędna w słowach. Z pierścieniem zawieszonym na łańcuszku na szyi wyruszył.


Dom Baenare

W domu Baenare po okazaniu pierścienia przyjęto go z należnym posłowi szacunkiem, o ile pośród drowów można było w ogóle mówić o szacunku. Pozostałych przybyłych zmierzył chłodnym okiem próbując każdemu po kolei zajrzeć w myśli by dowiedzieć się o nich czegoś więcej, już na starcie zdobyć przewagę. Wszelkie zdobyte informacje mógł potem w dowolnej chwili wykorzystać podług woli.
 
__________________
Before each night is done
Their plan will be unfurled
By the dawning of the sun
They'll take over the world
Brain jest offline  
Stary 03-01-2012, 12:45   #9
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Była już prawie gotowa do drogi, kiedy zjawił się sługus z okropną wiadomością.
Wiadomość bardzo ją zdenerwowała, dlatego też pozwoliła swojemu biczowi z pięcioma wężowymi głowami, swobodnie wgryźć się w jego szyję. Ten bronił się chwilę, ale nie miał szans z podstępną bronią.


-Więc mówisz, że Quentel wzywa... dobrze. Niech ją szlag! - syknęła i mocniej ścisnęła bat, aby już przestał pastwić się na martwą już ofiarą. Działo się tak, że kiedy była w złym nastroju jej służba się zmniejszała. Aczkolwiek miała kilku zaufanych drowów, których raczej w wyniku kaprysu by się nie pozbyła. Należały do niej chociażby dwie wojowniczki, czyli jej prywatna ochrona. Były to bardzo utalentowane zabójczynie, które często pokazywały się przy jej boku w maskach. Każdy wnikliwy obserwator od razu wyczułby iż nie jest to co najmniej ozdoba, a silny magiczny artefakt, pozwalający im widzieć więcej niż komukolwiek innemu.

Fearylana wyszła pośpiesznie z powozu, musiała się przebrać, miała zbyt wyzywający strój na widzenie z Quentel. A może zaryzykować? Uśmiechnęła się lubieżnie zagryzając wargę.
Nie, to zły pomysł podpadać Quentel na wejściu. Wolała raczej utrzymać swój dobry wizerunek względem niej. Jej córce mogłoby się to w przyszłości przydać, a i jej samej pewnie też. Poza tym była wyżej rangą i choć być może nigdy nie będzie miała sposobu dorównania to może uda się znaleźć jakiś sposób na zemstę. A miała się za co się mścić.
-Przygotować mi coś wyjściowego do Matki Opiekunki. Tym razem zdam się na twoją łaskę Merwoer - powiedziała do drugiego sługusa, po czym zrzuciła wszystko co miała na sobie i położyła się na miękkim fotelu. Jej kształtne, zgrabne ciało było już samą w sobie ozdobą, którą trzeba było należycie udekorować. Służący przyniósł jej długą suknię z wielkim dekoltem i odsłoniętymi plecami
-W tym pani cudownie będzie wyglądać... - oznajmił skiniając się lekko.
-Nie, wolałabym coś bardziej stonowanego, wiesz, żeby pasowało mi do tego obsydianowego naszyjnika
-A rozumiem – natychmiast ocknął się z zamyślenia i wpatrywania się w idealne ciało kapłanki. Lubiła jego wzrok taki łapczywy, rządny. Dlatego też często chodziła beztrosko bez ubrania tak dla kaprysu. Czy to było aktem znęcania się? Raczej nie, ponieważ często zjawiał się u niej jakiś kochanek, była po prostu na to przygotowana. Jakkolwiekby to nie brzmiało.
-W takim razie droga Pani, ta będzie idealna! - aż z zachwytu się uśmiechnął, choć zaraz posmutniał, ponieważ jego pani zaraz będzie musiała się ubrać. I tak się stało.

Faeryl wyglądała jak zwykle nieziemsko. Sukienka bardzo podkreślała biust, aczkolwiek zasłaniała kształtne uda. Buty na wysokim obcasie wydłużały jej nogi i czyniły jej sylwetkę bardziej smuklejszą. Do całej kompozycji nałożyła jeszcze siateczkowa pelerynkę.



Szybko znalazła się w rezydencji Quentel. Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać po co jest wzywana. Nie zdarzało się to na szczęście za często, a tylko wtedy, kiedy Matka Opiekunka, chciała przekazać jej zadanie. "Co znowu wymyśliła ta pomarszczona jędza?" Pomyślała. "Może chodzi o jej nowego "pupilka" – drowią zabójczynie Danifae, która chciała ją zabić, a ta wcieliła ją do swojej służby? Nie, to na pewno nie powód na widzenie się z Quentel"

Gdy znalazła się dalej, spostrzegła jeszcze dwójkę osób czekających na audiencję. Był to jej już dobrze znany Elvolin, którego ceniła za zamiłowanie do widowiskowych scen walki, ale przede wszystkim za dobrze ukształtowaną linię policzkową, nienaganną sylwetkę oraz niebywałą fantazję łóżkową. Poza tym starał się nie mieszać w ogólną rywalizację władzy, co było bardzo wygodne, jak dla niej. Ona sama raczej by nie podjęła się takiego wycofania.
"Po cóż jak omijałaby ją najbardziej przednia zabawa?"
Oprócz Elvolina czekała jeszcze Nauhai – wieszczka, która nie była od urodzenia Beanre. Kulawa przybyszka z niewiadoma przeszłością trochę niepokoiła Faeryl. Do tego Quentel wielce ja ceniła, gdyż Nauhai przekazywała wszystkie swoje widzenia wprost do jej ucha. Czyniło to ją wielce niebezpieczną, a jeśli zobaczy i jej przyszłość/zamierzenia?
"No coś, jest ryzyko, jest zabawa."
Jak na razie wolała wstrzymać się od wszelkich zamierzeń, póki drówka nie wykona pierwszego kroku. Jeśli choć trochę interesowała się sytuacją w domu, a interesowała się na pewno, to tez wie, że lepiej nie wchodzić w drogę Faerylianie Beanre.


Ubrana bardzo lekko, zwiewnie. Wydawałoby się wręcz, że ten półprzezroczysty srebrny materiał spadnie z niej jak tylko ktoś lekko na nią dmuchnie. Doskonale współgrał z jej zgrabnym ciałem i przylegał niczym skóra. Faeryl idąc powodowała rozwianie kolejnych warstw stroju, który układał się posłusznie za nią. Odsłaniając zgrabne nogi i brzuch, ale nic więcej. Na jej szyi widniał misterny naszyjnik.


Faeryl nigdy nie szczędziła na biżuterii, uwielbiała błyskotki i było to po niej widać. Na jedwabnych rękawiczkach miała włożone bransolety, które sięgały jej do łokcia. Przypominały pnące się po jej skórze węże. Przyglądając się miało się wrażenie, że poruszają się i żyją własnym życiem, ściskając czasem mocniej swój uścisk.

Szła powoli kołysząc biodrami, aktorskim krokiem w asystencie dwóch drówek, które, choć do brzydkich nie należały, przy niej wyglądały jak dwa nieudolne wytwory Podmroku. Odprowadziły ją do Komnaty Głównej po czym zaraz zniknęły, zostawiając swoją Panią samą sobie. Ale czy na pewno?

Drowka przywitała się najpierw z przedstawicielami Baenre, na resztę spojrzała lekceważąco. Prawie sami najemnicy, piękna reprezentacja innych domów. Miała wrażenie, że tylko Baenre poważnie traktuje tę sprawę.Z zaciekawieniem spojrzała na mnicha, musiał być nowy, bowiem nigdy wcześniej o nim nie słyszała. Następnie zlustrowała spojrzeniem Sinqualina. Ten wydawał się jej nader interesujący, złote oczy podkreślały jego urodę i czyniły tym samym smakowity kąsek do ugryzienia. Złote oczy, które przyglądały się jej podobnie jak pozostałym przedstawicielom Domu Baenre. Przenikliwe i błyszczące niemalże w blasku magicznych pochodni. Nieodgadnione, jak i całe oblicze Pierwszego Strażnika.


Faeryliana nie była zadowolona ze swojego “przydziału”. Ona ma się zajmować bandą niesfornych niewolników? Nie lepiej od razu pokazać wszystkim, że niesurbodynacja nie popłaca? Już miała nawet pewną wizję jak to uczynić. Przelanie odpowiedniej ilości krwi, na pewno da takim do myślenia. Potrzebowała więc dobrej ochrony. Spacerująca tamtymi terenami kapłana, byłaby nie nada smakołykiem dla rządnych krwi morderców. Faeryl, co najmniej się ich nie lękała, władała taką mocą, że mogłaby ich wszystkich pozabijać jednym ruchem dłoni. Mimo wszystko wyprawa taka niosła za sobą pewne ryzyko. Drowka w ten sposób ryzykować nie lubiła, wolała raczej zaciszne ostępy komnat, miękki puch i gorące ciało mężczyzny przy boku. Czas pieszczot na razie miał dobiec końca, teraz czas na intrygę. Chwilę, która smakiem przypominała najsłodszy owoc i mieniące się barwą goryczy pytanie: komu będzie mógł zaszkodzić? Uśmiechnęła się do siebie, zatopiona w swoich myślach prawie nie zdała sobie sprawy, że jej twarz zwrócona jest w stronę Zorena. Cóż trudno, niech sobie pomyśli, że owy uśmiech skierowany jej ku jego osobie.

Co do śmiałości Elvolina. Dobrze się stało, że on to zaproponował. Odprowadzać... gości, jeszcze czego. Faeryl nie miała tego absolutnie w planach. Nie dość, że musiała siedzieć w jednym pomieszczeniu z tą “zbieraniną” od siedmiu boleści to jeszcze ma odbierać działkę sługusom? Dobrze, że pośród trzech przydziałów z Baerne znalazł się jeden mężczyzna, który wie gdzie jego miejsce. Wątpiła też, aby Nauhai chciała przejąć taką inicjatywę.
Kobieta zmysłowo się podniosła.

- Chciałabym tylko dodać, że przy wyborze grupy warto zwrócić uwagę na jej charakter. Do mojej grupy zapraszam wszystkich wojowników nie bojących się wyzwań - uśmiechnęła się tajemniczo, kto wie jaki typ wyzwań chodził jej po głowie, jakoże o jej osobie krążyły różnorakie plotki mówiące, że najczęstszy jej kochankowie to właśnie wojownicy - oraz będę rada jeśli przyłączy się do mnie chociaż jeden czarodziej specjalizujący się w magi bojowej. Tyle co chciałam powiedzieć, dziękuje za tak liczne przybycie - ostatnie słowa stały na pograniczu sarkazmu. Faeryl zastygła w posągowej pozie, którą często przybierała po tego typu deklaracjach. Jeszcze raz jej zimny wzrok przesuną się po wszystkich uczestnikach. Była ciekawa, który dom wyśle swojego przedstawiciela właśnie do niej. Możliwe, że jej ulubiony dom Faen Tlabbar przyśle mnicha do niej, w końcu często tam przebywała i być może nie obawiali się z jej strony takiego zagrożenia. Miała nadzieje, że i Mizzrym się do niej przyłączy, przydałby się jej nowe kontakty handlowe i odświeżenie szafy.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 03-01-2012 o 12:48.
Asmorinne jest offline  
Stary 06-01-2012, 18:29   #10
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Nauhai była rozdarta. Bogini powróciła, to było coś niesamowitego, wyczekiwanego z takim utęsknieniem, odzyskaniem cząstki duszy. Żadne zaszczyty, żadna potęga nie miała znaczenia, jeżeli zabrakłoby Lolth. To było jak uzależnienie, któremu się poddała już dawno i nie chciała z nim walczyć, dlatego każda utrata kontaktu czy to w trakcie Czasu Kłopotów, czy Wojny Pajęczej Królowej była potężnym ciosem dla tej osobliwej kapłanki mającym mniej racjonalne podłoże, niż sam strach przed bezsilnością.
Jednakże Czasy Niepokojów i Milczenie Lolth dzieliła pewna przepaść. Intencjonalność.
Nauhai w głębi duszy ciężko znosiła fakt, iż bogini nie zechciała w nawet najmniejszym stopniu ostrzec przed tym, co ma nastać. Z perspektywy czasu było to oczywiście racjonalne. Lolth powróciła jako byt potężniejszy niż kiedykolwiek, w pełni chwały przejmując należną jej władzę nad Ilythiiri. Niemniej...

Milczenie Lolth wprowadziło Nauhai w pewien rodzaj stagnacji. Były momenty, w których nie obchodziło jej zupełnie nic- istnienie Menzoberranzan, Baenre, jej samej, całej drowiej rasy. Jakie to mogło mieć znaczenie, jeżeli bogini odeszła na zawsze? Jedynie desperacka wiara w niemożliwość takiego scenariusza nie pozwoliła kapłance zapaść się w rozdzierającym duszę głodzie.
Na dodatek ten czas nie dopomógł jej w relacjach z Triel.
Córka Yvonnel nawet nie próbowała sprawiać wrażenia zainteresowanej talentami Nauhai, którą wszak jej matka sprowadziła do domu i przyjęcia do Rodziny. Bardzo sceptycznie podchodziła do możliwej użyteczności nieszkolonej w Akademii kapłanki i nie była skora łatwo zawierzać wizjom, o których ta jej opowiadała. Niespodziewane, nawet dla Nauhai, Milczenie jedynie utwierdziło Opiekunkę Baenre w jej niezbyt przychylnym nastawieniu odsuwając kapłankę na bok.
Dopiero kolejna zmiana na tronie Baenre odwróciła sytuację.

Nauhai zwykła obserwować przepychanki na szczeblach władzy z bezpiecznego dystansu, sama nie będąc nimi szczególnie zainteresowana, a i nikt nie zabiegał o jej poparcie. Nie wtrącała się, ze spokojem oczekując na rezultat. Nawet jeżeli widziała cokolwiek, co mogłoby dopomóc lub bardziej zaszkodzić poprzedniej Opiekunce. Triel i tak by nie usłuchała.
W przeciwieństwie do Quenthel.
Nowa Opiekunka była bardziej, niż tylko zainteresowana możliwościami, jakie dawały wizje Nauhai. Początkowo drowce zdawało się, iż jest sprawdzana jej chęć do współpracy, co ze względu na charakter i sposób bycia nie trwało długo. Kapłanka nie wzbraniała się przed dzieleniem się informacjami z Opiekunką ani nie wykazywała szczególnych chęci wykorzystania ich przeciw Quenthel. Zdawało się raczej, iż zależy jej na wspieraniu nowej Opiekunki.
Wszak sama Lolth zechciała przywrócić jej życie, a co mogłoby być ważniejsze od przychylności bogini?


***


Kaplica Baenre była miejscem, w którym Nauhai przebywała najczęściej, chociaż oczywiście nie mogła równać się z Opiekunką Kaplicy, Sos'Umptu. Obie kapłanki miały podobne temperamenty, tak więc ich relacje układały się pokojowo, jako że żadna nie dawała drugiej powodu do wrogości, a na dodatek łączyły je zapatrywania na sprawy wiary. Także kontakty z synem Sos'Umptu, Elvolinem, układały się dobrze, a Nauhai postrzegała maga pozytywnie, dzięki jego spokojnemu usposobieniu, co było nader rzadkie w drowim społeczeństwie.Mimo że ten wcześniej z chęcią odwiedzał łóżka innych kobiet domu, Nauhai nigdy nie wyraziła chociaż cienia zainteresowania, jednocześnie nie okazując mężczyźnie pogardy.
Z Faerylanną sprawa była bardziej skomplikowana. Dla Nauhai, podchodzącej ostrożnie do każdej kapłanki, zbudowanie relacji było ciężkie. Na całe szczęście Faeryl nie prowokowała jej swoim zachowaniem czy nie okazywała jawnej wrogości lub nie próbowała ośmieszyć. Nauhai nie lgnęła do niej, ale też nie wzbraniała się przed jej towarzystwem, zachowując status quo w kontaktach.

Właśnie podczas pobytu w kaplicy zostało jej przekazane życzenie Opiekunki. Posłaniec mógł być bardziej spokojny wiedząc, komu zanosi wiadomość. Nauhai nie była znana z okrucieństwa czy kapryśnej przemocy, a brak wężowego bata, którym szczyciła się część kapłanek, odsuwał także i to zagrożenie.
Kapłanka miała mieszane uczucia. Quenthel ją przywoływała, a ona nie była pewna, czy tym razem będzie w stanie spełnić oczekiwania. Ostatnimi czasy wizje stały się bardziej niewyraźne, zakłócone, a zrozumienie ich sensu przychodziło zbyt późno, jak chociażby wizja śmierci Miz'ri. Nauhai zaczynała być nerwowa, kiedy bezpośredni kontakt także okazał się utrudniony, chociaż przynajmniej nie był niemożliwy, a wciąż odczuwalna obecność Lolth zaspokajała fanatyczny głód.
Tym razem nie chodziło jednak o wizję.
Drowy postanowiły spróbować współpracy, a Baenre ponownie przejmowali przewodnictwo.


***

Po wysłuchaniu słów Quenthel, Nauhai z dziwnym spokojem obserwowała zachowanie gości, nie zatrzymując jednakże dłużej wzroku na nikim konkretnym. Nawet gest Elvolina skierowany do Mizzrymki nie wzbudził większej reakcji u tej osobliwej kapłanki. Dopiero kiedy mag Baenre zaproponował odprowadzenie gości ta uśmiechnęła się nieznacznie. Odprowadzić gości, czy jednego z nich?


Nauhai przesunęła palcami po pajęczych zdobieniach laski, którą trzymała obok siebie. Drowka była świadoma, że jej fizyczna ułomność jest postrzegana jako gwałt na drowim poczuciu estetyki. Niemniej nie próbowała w żaden sposób ukryć faktu, iż jest kulawa, nauczona doświadczeniem, świadoma próżności takiego trudu.
Cokolwiek by nie mówiono była kapłanką. Kulawą kapłanką, ale to nie zmieniało niczego, skoro Lolth była jej przychylna. Kto chce, niech rozważa w zaciszu umysłu stan Nauhai, ale niech uważa, aby słowa nie dotarły do jej uszu. Czy snów.

Ubiór Nauhai delikatnie odbiegał od standardów, odkrywając mniej niźli lubiły prezentować kapłanki. Nie dziwiłoby to, gdyby uroda drowki nie była pierwszorzędna (chociaż nawet wtedy owa kobieta raczej nie miała oporów przed ukazaniem swej krasy), jednak Nauhai mimo fizycznej ułomności, postrzegana była jako naprawdę urodziwa kobieta, a niektórzy twierdzili także, że posiada ona pewien wewnętrzny magnetyzm, którym bardziej jak powabem przyciągała ku sobie... nie tylko samców.
Nie była jednak znana z rozwiązłego trybu życia. Nie otaczała się kochankami, wybierając raczej wybrednie, nie zmieniając ich wraz z każdym nowym cyklem Narbondelu. Podobnie nie pławiła się w drogiej biżuterii, wybierając ponad nią obsydianowy symbol Lolth, udekorowany krwistoczerwonymi rubinami.

Niektórych ze zgromadzonych kojarzyła, niekoniecznie bezpośrednio. Była to ciekawa zbieranina osobistości, a rzeczą, która najbardziej ją ciekawiła był możliwy, i najpewniej nieunikniony, spór wewnątrz grup mających prowadzić dochodzenie. Drowy zmuszone do współpracy potrafią być bardziej niebezpieczne od zażartych wrogów.

- Wyszukanie źródła osobliwej trucizny będzie wymagało kontaktów. - odezwała się, kiedy Faeryl zakończyła - Kontaktów w różnych sferach, jak i umiejętności dostosowania się do nich. Nie licząc samej kwestii obcowania z nimi. - kapłanka oczami wyobraźni widziała nieposkromioną ochotę zebranych szlachciców do przemieszczania się pośród plebsu, jako że to on w większości stał się ofiarą trucizny... a raczej został wykorzystany jako obiekt doświadczalny.

***

Odprowadzając przybyłych Elvolin kierował się czystą, pragmatyczna grzeczności mówiącą mniej więcej tyle: nie obrażaj nikogo, jeśli naprawdę nie musisz. Zamienił parę słów z czarodziejem Xorlarrin, ustalił spotkanie z Lairiel, zaś wracając natknął się idącą pięknie zdobionym korytarzem Nauhai. Zapewne kierowała się właśnie do swoich kwater. Oblicze miała zamyślone, jak zawsze zresztą i stanowiące połączenie urody oraz powagi. Ucieszył się widząc kapłankę.
- Adlo'er - skinął jej na powitanie. - Czy znalazłabyś czas na chwile rozmowy?
Nauhai zatrzymała się, opierając na swojej lasce. Delikatnie uśmiechnęła się do Elvolina, po czym skinęła głową.
- Znalazłabym. - odpowiedziała, po czym spojrzała chytrze - Chociaż dziwię się, że ty go znajdziesz.
- Chwilę jeszcze mam - uśmiechnął się szelmowsko. - Wiesz, kwestia dobrego gospodarowania czasem, żeby wystarczyło i na zabawę i na przyjemności - Elvolin był znany ze stosunkowo bardziej poukładanego trybu pracy, niż wielu chaotycznie usposobionych drowów. Zresztą ogólnie czarodzieje chcieli czy nie chcieli, musieli się nauczyć pewnego ładu, inaczej nie mieli szans w podnoszeniu swoich umiejętności.
- Może wewnętrzny dziedziniec? - zaproponował miejsce, w którym trudno było podsłuchiwać rozmawiających bez zauważenia.
- Dobre miejsce. - przyznała Nauhai, po czym swoim wolniejszym krokiem ruszyła w stronę dziedzińca - Gospodarowanie czasem... Ciekawe czy w każdej sytuacji go dokładnie odmierzasz. To musi być uporczywe dla towarzystwa. - chytry uśmieszek nie schodził drowce z ust. Najwyraźniej dość dobrze bawiła się tą sytuacją.
- Owszem - przyznał - nniektórzy bywają lekko zdenerwowani, ale cóż ... warto mieć jakiś własny sposób na denerwowanie innych. to dodaje poczucia własnej wartości - mrugnął do niej - wprawdzie objawiał się trochę dziewczyny, jak każdej zresztą kapłanki, ale akurat wiedział, że z nią można nawet nieco pożartować, podczas gdy na przykład z Fae ... byłoby naprawdę targaniem umber-hulka za wąsy. - Ale nie, nie zawsze, czasem pozwalam sobie lekko pozostawić swoje plany na boku - nie dopowiedział, jakie to są okoliczności. Mogła się jednak domyśleć, choć faktem, ze od powrotu Elvolin mocno się uspokoił.
Nauhai czasami bawiło zachowanie mężczyzn, którzy zbyt przerażeni możliwością złego doboru słów plątali się we własnych wypowiedziach. Elvolin nie należał do nich, ale kapłanka nie poczytywała tego za problem, jako że rozmowy z magiem bywały równie rozrywkowe. Chwilami zastanawiała się, czy próbuje on od czasu do czasu ostrożnie sprawdzić na ile może sobie pozwolić w stosunku do tej kobiety. Nauhai była ciekawa jak odważny okaże się być syn Sos'Umptu.
Albo jak głupi.

Kiedy doszli na owalny dziedziniec wewnętrzny, wyłożony mrocznymi płytkami bazaltu, czarodziej pozwolił sobie rzucić zaklęcie alarmu, nie chciał bowiem, by ktokolwiek ich podsłuchał, później zas zapytał:
- Powiem wprost, czy wiesz coś więcej o tych nieszczęsnych wydarzeniach, które tak krótko omówiła Matka Opiekunka?
Nauhai aprobowała ostrożność Elvolina, szczególnie w momencie, gdy ten zadał nurtujące go pytanie.
- Sądzę, że dostaniemy więcej informacji już niedługo. - odparła, jednocześnie nie odpowiadając na pytanie.
- Niewątpliwie - skinął zastanawiając się, czy ona nic nie wie, czy wie, ale nie chce powiedzieć. - Jednak nie o to pytam. Któż jak nie ty, mógłby cokolwiek wiedzieć na ten temat. Wszyscy wszak znają twoje zdolności, skoro zaś dostaliśmy polecenie od Matki Opiekunki Quenthel, nie dziw się, że pytam właśnie ciebie. Przebywając w swoim gabinecie Sorcere właściwie nie słyszałem niczego na temat tych spraw. Mam się zająć drowami rozprowadzającymi alchemiczne substancje po Menzoberranzan, prawdopodobnie należącymi do Jaezred Chaulssin, cokolwiek takiego to właściwie jest.
- Ale nie mogłeś nie słyszeć o próbie podbicia Menzoberranzan. - stwierdziła spokojnie - W takim razie już wiesz czego chciała dokonać ta organizacja. Heretycka organizacja, dodam. - przez moment niebezpieczny błysk pojawił się w jej oczach - Chociaż teraz... - wzruszyła ramionami.
- Owszem, ale pamiętaj, że przez wiele lat nie było mnie tutaj. Obiło mi się coś o uszy, że próbowali nieudanie przejąć władzę nad niektórymi miastami drowów oraz wyznawali bóstwo, które nazywali synem Lolth. Nie mniej słyszałem także, że zostali pokonani oraz wybici. Być może jedynie niedobitki zdołały zbiec. Czyż więc mogą być to owe resztki. Może to jednak ktoś próbuje się podszyć pod tamtą legendę. Czy nie widziałaś może czegokolwiek w swoich wizjach?
- Takich jak oni ciężko wybić. Są jak szkodniki. Małe, tchórzliwe i słabe, umieją jedynie kryć się w cieniach na widok naszej siły. Mają w ucieczce spore doświadczenie. - parsknęła - Obie możliwości są do przyjęcia, dlatego lepiej nie odrzucać żadnej zbyt pochopnie. Co zaś wizji się tyczy... - udała zamyślenie - Nie sądzę, abym miała ci coś do przekazania, jednak... - przechyliła głowę - Może w przyszłości będę miała? - patrzyła na maga wyczekując jego reakcji, być może jakiejś oferty?
- Wobec tego, jeśli będę może wiedział cokolwiek w twojej sprawie, możesz na mnie liczyć, że dotrze to najpierw do twoich uszu, nie czyichkolwiek innych. Również, jeśli potrzebowałabyś moich umiejętności może postarałbym się pomóc - zgodził się na jej zawoalowaną propozycję współpracy. - Oczywiście zgodnie z poleceniem Matki Opiekunki będę zajmował się swoją sprawą, jednak przy okazji ... Cóż, dziękuję bardzo za miła rozmowę - uśmiechnął się - czy pozwolisz, że jako wyraz owej wdzięczności odprowadzę cię do twoich apartamentów, czy po prostu tam, gdzie pragniesz się udać - podał jej ramię.
- Chcę wrócić do siebie. - kapłanka z uśmiechem przyjęła ramię. Wpierw pomyślała o powrocie do kaplicy, jednak porzuciła ten pomysł woląc pozostać chociaż chwilę sama, nie licząc oczywiście duchowej obecności bogini.
- Gdybym nie wiedziała, iż najwyraźniej posiadasz inne plany zastanawiałabym się poważnie nad sensem twojej propozycji odprowadzenia mnie do apartamentów. - dodała z uśmieszkiem.
- Gdybym rzeczywiście nie miał planów - przyznał - możesz mi wierzyć, że niewątpliwie myślałbym nie tylko przy okazji, ale przede wszystkim o podtekstach niniejszej propozycji - komplement nie przyszedł mu trudno, ponieważ Nauhai, pomimo problemów zdrowotnych, miała naprawdę śliczną figurę oraz bardzo ciekawą twarz: ładną oraz niebanalną. Niewątpliwie wielu mężczyzn szlachetnych rodów mogłoby się palić do skorzystania z jej słodkiego gniazdka, chociaż kapłanka słynęła raczej z powściągliwości i preferowała najczęściej samotność. - Jednak wobec tego, będzie mi milo odprowadzić cię do twoich komnat. Szczerze mówiąc, tyleż dla przyjemności towarzyszenia tobie, co dla czystej ciekawości, jakie ploty spowoduje nasza rozmowa oraz ów miły spacer - doskonale bowiem wiedział, że takie spotkania nie uchodzą spojrzeniu innych.
- Plotki... Tak, one są naprawdę ciekawe. - przyznała - Można dowiedzieć się o własnej osobie więcej, niż się wie samemu. - uśmiechnęła się na wspomnienie niektórych z nich - Na pewno zainteresowani mają naprawdę bujną i być może niesłychanie pikantną wyobraźnię, chociaż powinni uważać, aby ta pikantność nie zaszkodziła ich podniebieniu. Łatwo zatracić dobry smak i przestać odczuwać subtelności. Można wtedy naprawdę wiele przeoczyć. - kapłanka nie zareagowała w jakiś szczególny sposób na komplement, jednak wyraźnie nie uszedł on jej uwadze ani nie został niechętnie przyjęty - Lepiej uważać z pikanterią. Bywa zgubnie... Kusząca. - spojrzała uważniej na Elvolina, jednak słowa wypowiedziała spokojnie.
- To już przeszłość - wyjaśnił Elvolin doskonale wiedząc, jaką miał kiedyś opinię. - Jeśli obecnie szukam kogoś, to raczej znacznie związku z jedną osobą, niż dwudziestoma jednocześnie. Cóż, czasem młodość prowadzi do rozmaitych szaleństw, chyba, ze ktoś jest tak dystyngowanie opanowany, jak ty, lub moja matka. Nie mniej, owe plotki, oprócz pikanterii, będą miały jeszcze jedno pole rozważań: co oznacza nasze spotkanie w kontekście wcześniejszego zebrania?
- Łatwiej by było, gdybyśmy po prostu spotkali się, aby dać ponieść chwili i rozluźnić nerwy, nieprawdaż? Chociaż... - westchnęła teatralnie - Niektórym nigdy nie dość wprawiania w ruch własnej fantazji.

Elvolin odprowadził Nauhai do jej komnat kończąc tym samym ich spotkanie. Kapłanka przekroczywszy próg swego apartamentu odwróciła się jeszcze na moment do mężczyzny i powiedziała:
- Jeżeli tak będzie, to córka Mizzrym na pewno okaże się wspaniałym dodatkiem do twojej grupy wraz ze swoimi kontaktami handlowymi oraz... ach, ta pikantność. - po czym nie czekając już na reakcję uśmiechnęła się na pożegnanie i zamknęła drzwi.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 07-01-2012 o 02:20. Powód: Dodatkowy dialog
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172