Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2011, 20:30   #6
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień wcześniej, Manyfolk, karczma „Złoty puchar

Zloty puchar” stanowił swoiste Menzoberranzan w pigułce. Mikroświat prawdziwy, w którym spotykali się potężni nobile oraz najpodlejsi niewolnicy. Stanowił swoiste kuriozum wśród karczm miasta oferując każdemu to, czego oczekiwał. Każdy, jeśli dysponował odpowiednimi pieniędzmi, mógł oczekiwać najlepszej możliwej obsługi. Zresztą niekiedy walutą bywało coś innego niż złoto: ciekawa opowieść, pokaz umiejętności, jakaś nowina …

Przy kielichu najlepszego wina sprowadzanego z nadziemia siedziały drowie szlachcianki.


W innym kącie kusiły piękne kurtyzany zapraszając chętnych do korzystania z wolnego łoża gwarantując wszelkiego rodzaju uciechy.


Wszystkich zaś obsługiwała sprawna służba, pospolite drowy, półelfy, lub niewolnicy rozmaitych ras. Ci ostatni szczególnie płaszczyli się przed gośćmi wiedząc, że tylko idealne wykonywanie poleceń pozwoli im jeszcze trochę pożyć. Dotyczyło to zarówno kobiet, jak mężczyzn.


Wysłuchawszy mrocznej matki Elvolin postanowił nieco odetchnąć od dusznej atmosfery drowich domów i przybył pod „Złoty puchar”, jednak kuzynki się tam nie spodziewał. Tymczasem Faerylana podpłynęła bardziej niż podeszła swoim eleganckim, wystudiowanym krokiem. Mroczna perła pod względem urody, lśniąca swoistym blaskiem chłodnej, lecz mimo to rozpalającej energii. Przyodziana jak zwykle bogato oraz ze smakiem w taki sposób, by owe przybrane klejnoty nie przyćmiewały, lecz podkreślały jej urodę oraz kobiecy czar. Ponadto same proporcje ciała oraz iście kusicielski sposób poruszania, który zawstydziłby najbardziej lubieżną nimfę, powodowały, że męskie spojrzenia kierowały się ku niej. Krótkie, lecz niezwykle intensywne zerknięcia, przesuwały się po jej smagłym obliczu, wędrowały delikatnej szyi, by zagnieździć się dłużej na piersiach przykrytych ledwo kilkoma opaskami cennego materiału. Jakże łatwo byłoby je zerwać, zrzucić odsłaniając owe krągłe skarby przyozdobione dwiema słodkimi borówkami. Na tle hebanowej skóry dziewczyny ich barwa różniła się ledwo, ledwo od reszty ciała. Teraz wprawdzie niewielkie paseczki materii przysłaniały owe miejsca, lecz Elvolin znał piękny biust swojej kuzynki oraz wiedział, jak umiejętnie potrafi nim czarować uprawiając miłosne igraszki. Pod względem tej magii była zresztą niezwykle szczodra, obdarzając takimi seksownymi zaklęciami znaczną grupę szlachetnie urodzonych mężczyzn, a plotki chodziły, że także dobrze wyposażonych przez naturę pospolitaków.

Wąska talia oraz smukłe, długie nogi podkreślały naturalną krągłość bioder. Faerylana delikatnie kołysała nimi, niby przypadkiem, lecz czarodziej wiedział, że to efekt umiejętnych ćwiczeń. Jak znaczna część wysokich kapłanek, jego kuzynka była perfekcjonistką. Jeśli robiła coś, starała się to czynić możliwie najlepiej. Ponieważ uwielbiała zaś seks, niemal naturalnym stało się dla niej osiągnięcie odpowiedniej biegłości w tej sztuce, także pod względem ruchu biodrami wabiącymi mężczyzn, niczym pająk krzyżak muszki. Obecnie biodra były lekko okryte niewielkimi majteczkami oraz drogocennym trenem. Jednak nie na tyle, by ograniczyć męską wyobraźnię, która chciałaby przespacerować się po najintymniejszych częściach jej pięknego ciała. Faerylana, czarująca, seksowna oraz niebezpieczna.

Niegdyś stanowili parę przygodnych kochanków, kiedy on jeszcze studiował początki magicznej sztuki u Jaylnfeina, a ona była obiecującą nowicjuszką Lolth. Nie wiązało ich wprawdzie stałe uczucie, lecz pokrewieństwo, wspólne zainteresowania oraz fantazje przyciągały się niczym magnes. Obydwoje widywali się od czasu do czasu, gdy odwiedzał Arach-Tinilith. Niekiedy rozmawiali komentując najważniejsze wydarzenia miasta, czasem szli wspólnie oglądać walki gladiatorów. Bywało jednak, że podniecenie jakimś szczególnie udanym pojedynkiem przenosiło się również na sferę łoża. Jednak nie stanowili jakiejś szczególnie bliskiej pary. Obydwoje mieli jednocześnie innych kochanków. Jak słyszał zresztą, Faerylana do tej pory nie porzuciła tej pełnej lubieżnoci ekspresji, podkreślonej setkami romansów wedle najlepszego drowiego stylu.

Elvolin nawet w pewnym sensie podziwiał ją, ale jednocześnie obawiał się. Podobnie zresztą, jak wszyscy rozsądni mężczyźni, którzy mieli szczęście, czy nieszczęście zetknąć się bliżej z jakąkolwiek kapłanką Lolth. Jej słodki uśmiech mógł nagle, bez większego powodu, przejść w ironiczny uśmieszek, lub nawet złowrogie skrzywienie warg. Podczas przeciętnej rozmowy, uczty, wśród miłosnych igraszek. Ponadto nawet najłagodniejsze usposobienie tak naprawdę nie zdradzało prawdziwych zamiarów. Kapłanki słynęły bowiem swoim wyrachowaniem, skrytością oraz chaosem nastrojów. Pomimo całej więc przyjemności, którą umiały dostarczać, Elvolin czuł się bardzo skrępowany, musząc uważać ciągle na swoje zachowanie. Niby luźny, jednak wewnątrz niezwykle spięty, zważający na każde słowo oraz każdy czyn. Kiedyś mniej przejmował się ryzykiem, bardziej pragnąc posmakować rozkoszy jej świetnego ciała. Zresztą, nie tylko jej … Odnosił jednakże wrażenie, że po powrocie nie miałby już ochoty skosztować ponownie jej owocu, chyba, że okazałaby się tą specjalną jedyną. Społeczeństwo drowów wprawdzie nie wyróżniało w żaden sposób monogamicznych związków, ale magia cienia uczy każdego, że są rzeczy ważne i wiele ważniejsze. Pokazuje wszystkie sprawy z dużym dystansem oraz sprawia, że wiele cielesnych potrzeb, wydających się kiedyś istotnymi, traci na znaczeniu.

Karczma „Zloty puchar” zapewniała doskonałe jedzenie, rozrywki pod postacią walk gladiatorów oraz rozkoszne pokoiki dla drowów spragnionych erotycznych doznań. Czarodziej bywał tutaj dla walk oraz, organizowanych niekiedy, turniejów bardów. Kiedyś jednak korzystał z owych tajemnych pokoików. Także z Faerylaną. Elvolin zresztą wiedział, że nie tylko jego kuzynka wykorzystuje takie okazje na zaspokojenie swoich pragnień. Szlachetnie urodzone drowki, Nilghiri Tlabbar, niegdyś bliska przyjaciółka czarodzieja, oraz wiele innych również. Ród Tlabbar zresztą słynął z tego, że nawet inne domy drowów uznawały jego szaleństwa za coś, co przekracza granice. Orgie wśród demonów, które łaskawie zapładniały swoim plugawym nasieniem oddające się hurtowo im kapłanki Lolth nie przemawiały do Elvolina. Perwersyjne fantazje stanowiły normalność Menzoberranzan, jednak demonom inne kapłanki oddawały się raczej wtedy, gdy pragnęły mieć niezwykle szczególne potomstwo. Właśnie jak ciotka Triel, której syn miał takie niegodziwe pochodzenie. Dysponował jednak niezwykłymi mocami, dla których Triel zdecydowała się przyjąć nasienie tanaari oraz urodzić potwora. Kobiety Tlabbar jednak nie przejmowały się potomstwem. Przynajmniej takie chodziły pogłoski, że robią to wyłącznie dla jakiejś nienormalnej przyjemności. Nienormalnej nawet dla innych drowów.

Całkowicie jednak możliwe, że jedynie rozpowszechniano takie plugawe plotki. Nilghiri chętnie zaprosiła Elvolina na kilka uczt Tlabbar, które rzeczywiście zakończyły się orgiami, jednak obcoplanarnych stworów tam nie było. Słodkie zabawy oraz nauka zostały jednak przerwane, kiedy musiał ratować się, zbiegając na polecenie Pajęczego Maga do Planu Cienia. Jednak powrócił po upadku Triel. Powrócił i zaczął przywracać stare znajomości. Mocno zmienił się przez lata, zmężniał, wzrósł, biorąc pod uwagę magiczną siłę, nauczył się bardziej skrywać uczucia, emanować dostojnym chłodem oraz jakby stracił ochotę na pełne szaleństwa eskapady, które zdarzały mu się podczas młodości.

Strefa cienia to coś, co powstaje wyłącznie na pograniczu ciemności oraz światła. Dlatego tak droga była ta sfera czarodziejowi. Przypominała Elvolinowi bowiem własny umysł. Najgęstszy mrok drowiego świata, pełen zła, niegodziwości, szaleństwa jakoś harmonijnie łączył się w magu z delikatnym promieniem rozsądku, szlachetności oraz łagodności. Zimny, obojętny niekiedy na najdziksze tortury uprawiane przez wysokie kapłanki wewnątrz ciemnych kazamat drowich domów, potrafił nieraz przymknąć oko na czyn niewolnika, bądź ucznia, za który normalnie groziła surowa kara. Nie lubił okrucieństwa zresztą. Uważał, że jest nieefektywna i wbrew powszechnej opinii niezwykle kosztowna. Zabicie niewolnika dawało katowskim umysłom kapłanek chwile rozkoszy, ale także utratę osoby zdolnej do ciężkiej pracy. Ponadto sprawiało, że inne sługi wręcz obawiały się jakiegokolwiek działania, nawet, kiedy byłoby ono pożyteczne dla właściciela. Jednym słowem, bezsens, bez którego jednak drowie społeczeństwo nie potrafiło istnieć. Ponadto Elvolina podniecały zdecydowanie inne sprawy, niż smakowanie czyjegoś bólu. Krzyk najintymniejszej rozkoszy podczas miłosnych uniesień, nowy zastrzyk energii magicznej, lub okiełznanie czaru, który złośliwie długo opierał się poznaniu, odkrycie niezwykłej tajemnicy, czy to czarodziejskiej, czy dotyczącej innych drowów … Spośród tych rzeczy każda mogła zapewnić Elvolinowi cudowne doznanie głębokiej przyjemności. Jednak niewątpliwie wybatożenie goblina, lub niskiego rangą drowa do owych smakowitości nie należały.


Skłonił się leciutko przed nadchodzącą kuzynką. Jako Wysoka Kapłanka miała najwyższą pozycję z możliwych i należał jej się odpowiedni szacunek. Nawet taki czarodziej, jak on, nauczyciel Sorcere, stał niżej niżeli kobieta – służka Lolth. Chociaż oczywiście nie musiał się ani płaszczyć, ani wysługiwać, jak niżej urodzeni. Wystarczało skinięcie na powitanie, tym bardziej, że byli obydwoje Baenre. Szlachta, kuzynostwo oraz, jakiś czas temu, para przygodnych kochanków. Może niespecjalnie bliskich, prędzej szukających przyjemności, niżeli budując na wspólnych uczuciach, ale zawsze trochę znających się.
- Niechaj Lolth cię dotknie swoim przesławnym dotykiem – wygłosił standardowa formułkę - kuzynko, nieczęsto widywaliśmy się ostatnimi czasy, tym bardziej więc cenię sobie to, choć przypadkowe, ale miłe potkanie – powitał kapłankę.

***

Dzień spotkania, pałac Baenre


Matka Opiekunka miała kiepski dzień. To widać było, słychać, czuć z jej słów, gestów, tonacji. Albo jedynie odgrywała frustracje, gdyż potrafiła to robić, jak prawdziwy aktor. Któż mógłby poznać? Może Gromph jedynie. Zebrała się jednak poza tym całkiem interesująca śmietanka. Dwie kapłanki na sam przód. Faerylanę znał dobrze, jakby nie było: kuzynka, była kochanka, uczestniczka wspólnych eskapad, tylko wobec tego rodziło się pytanie: czy wczorajsze spotkanie w "Złotym pucharze" oraz rozmowa o niczym było naprawdę przypadkowe? Natomiast ta druga … kompletnie nie wiedział, co właściwie myśleć. Tak czy siak, kiedy ma się do czynienia z kapłanką, drażnić ją to tak, jak targać umber-hulka za wąsy: śmieszno i straszno. Dlatego postanowił się mieć na baczności przed Nauhai. Sinqualyn. Znał względnie dobrze. Podobnie Azdrubaela, jeśli można nazwać przelotne spotkania znajomością. Kelnozz natomiast to inna sprawa. Mógł szpiegować dla Grompha i dlatego wolał unikać tego czarodzieja. Jego pojawienie się na salach pałacu Baenre uznał za średnio fortunne. Zorenaoraz Sizzara niespecjalnie kojarzył. Podobnie Va'laera.

Była jeszcze jedna osoba, której zarówno nie spodziewał się, jak ucieszył jej obecnością na salach pałacu. Widział dziewczynę dawno, jeszcze przed swoja ucieczką i nie sądził nawet, że jej pojawienie się wywoła taką dziwaczną nostalgię.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 29-12-2011 o 21:57.
Kelly jest offline