Zebedusz, gdy tylko krasnolud zajął się rannym Maximillianem odsunął się w bok. Zabił człowieka, pierwszy raz w życiu jego ręce splamiły się krwią. Był w szoku. Spuścił głowę i stał tak z boku milcząc. Setki myśli przechodziły przez jego głowę, lecz teraz ani piękna szlachcianka, ani radość że przeżył nie istniała w jego sercu. Pustka, nicość to czuł tylko. Może dla innych zabijanie było czymś normalny lecz nie dla niego. On był uczonym, całe życie spędził w księgach lub podróżując ze swym nauczycielem odkrywając świat. Teraz świat otworzył przed nim całą swoją brutalność, przemoc i grozę powodując że Archibald czuł się zagubiony. Spoglądał martwym wzrokiem wpatrując się w milczeniu w trupa zabitego oprawcy. Uczony zauważył szlachciankę, która podążała w jego stronę. Uśmiechnął się ale uśmiech był to wymuszony. Poczekał aż podejdzie do niego a wtedy rzekł: - Pomoc otrzymałaś.. zapłatę sobie odpuść.. przynajmniej na razie. Sam wycenię ile warte jest ludzkie życie - jego głos był pusty ale oczy zimne, jakby nieobecne
- Zostawianie za sobą dłużników nie leży w moim interesie - odparła.
- Twój problem. Nie chcesz nie spłacaj.. to Twoje słowo.. szlachcica nie moje - odrzekł równie beznamiętnie
Zebedeusz włożył dłonie do kieszeni, spuścił głowę i dodał: - Masz czego chciałaś..teraz odejdź..
Melissandra wzruszyła ramionami. Skoro taka była jego wola, bogowie świadkiem że próbowała.
- Skoro takie jest twe życzenie młodzianie, nie wypada mi narzucać ci swego towarzystwa. Bądź zdrów - odwróciła się, skryła monetę w sakiewce i ruszyła w stronę bagaży.
Nie miał ochoty na dalszą rozmowę więc i on odszedł kierując się na statek. Tam zamierzał poczekać na resztę.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |