Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2011, 10:12   #38
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Whitman otworzył oczy. Zakryty białym obrusem okrągły stół. Postacie Point-mana, Architekta, Mirandy siedziały obok podpięte do walizeczki skrywającej PASIV. Tylko oni, tylko ich krzesła ... nie jeszcze jedno, puste. Pozostałych nie było widać. Dostrzegając kątem oka ruch na marmurowej posadzce Malcolm przekrzywił lekko głowę. Zobaczył pozostałe postacie teamu oraz powywracane krzesła. Wszystko wyglądało ok ... więc dlaczego ktoś ich …

- Dostałeś rozkaz!!! – Coś doskoczyło do Malcolma, ostrymi jak brzytwa pazurami tnąc w zamaszystym ruchu skórę na policzku. - Kiedy dostajesz rozkaz, słuchaj pieprzony amatorze!!!

Dłoń powędrowała do piekącego policzka dopiero co wybudzonego Malcolma. Whitman powoli łapał ostrość patrząc na coś co stało przed nim. Tu też coś się popieprzyło … pomyślał Ekstraktor. Pierwszą myśl działania, która mu zaświtała, rozpieprzenia łba temu czemuś, porzucił już w następnej sekundzie. Oderwał dłoń od piekącej twarzy, palec wskazujący powędrował w kierunku pustego krzesła.

- Siad na dupsko … - wkurwionym głosem odezwał się Malcolm. – Pozostali też niech zajmą miejsca.

Część zareagowała, inni nie usłyszeli, pozostali mieli to w dupie. Rozpoczęła się pyskówka niezadowolonych, nieświadomych, rządnych wyjaśnień a może dalej głów członków teamu. Najwięcej wątpliwości, co było całkiem słuszne, mieli zupełnie niezorientowani. To oni zadawali najwięcej pytań. Poruszali kwestie, których nikt nie miał zamiaru wyjaśniać. Dopiero pytanie Smitha wyrwało Malcolma ze świata własnych myśli.

- Właśnie, odezwał się Whitman ... mając głęboko w nosie czy wszedł komuś w zdanie czy nie. - Skoro wszyscy już wymienili grzeczności i nastąpiła prezentacja … – powiedział nieco już spokojniejszym ale z wyraźnie wyczuwalnym w głosie jadem – … czekam na relację. William miałeś wolną rękę w kształtowaniu tamtej projekcji. Oczekuję, że wyjaśnisz dlaczego zamiast w fotelu naczelnika znalazłem się na dziedzińcu i dlaczego wszystko się posypało.

- Spokojnie, nikt nie robił niczego celowo. Po prostu dobrze by było wiedzieć, by przy następnym wypadzie wystrzegać się tego – rzekł, jakby próbując łagodzić sytuację, uspokajająco Anthony.

-Ja się pytam, kto wpadł na tak znakomity pomysł, żeby nam nic nie powiedzieć. Po cholerę to, skoro to wy nie panujecie nad snem – młody gniewny Dominic miał ochotę znaleźć winnego.

Malcolm energicznie wstał z krzesła. Szybkim ruchem chwycił zakryte tkaniną siedzisko, uniósł do góry i z całej siły uderzył nim o stół rozpieprzając go w drzazgi. Krzesło, nie stół.
- Czy możecie przez jakiś czas powstrzymać się od komentarzy - sapał zdenerwowany Whitman. - William, prosiłem cię o coś ... czy raczyłbyś się wypowiedzieć?

Nareszcie … pomyślał Malcolm … nikt nic nie mówi. Jaka przyjemna jest cisza. Głucha, bezdźwięczna, głęboka … ulotna jak się miało w niedalekiej przyszłości okazać. Wyjaśnienia Architekta były racjonalne, spójne i zupełnie wytłumaczalne. Co prawda nie powinno to mieć miejsca, ale to była tylko próba. Whitman miał nadzieję, że więcej takich kwiatków nie będzie. Z drugiej strony emocjonalne związanie tych dwojga, których podstawy Malcolm nie znał, stanowiło pewne zagrożenie w przyszłości. Niebezpieczeństwo, któremu Ekstraktor miał zamiar zaradzić. W tamtym momencie było za wcześnie na przekreślanie którejkolwiek z tych dwóch postaci. Co gorsza nie miał drugiego Architekta. Prawdą było, że sam mógł się zająć planowaniem projekcji ale przy takim Marku każde osłabienie drużyny równałoby się w 80 % niepowodzeniu. Jak w tej głupiej popularnej m.in. we Włoszech grze, gdzie dwie drużyny po 11 mężczyzn starają się umieścić nogą lub czymś innym, byle nie ręką, piłkę w siatce przeciwnika. Osłabienie drużyny tylko o jednego zawodnika niesie za sobą wysokie prawdopodobieństwa przegrania. Oczywiście nie zawsze, ale statystyki są w tym temacie bezlitosne. Whitman miał jeszcze w zanadrzu Fałszerza nr 2. Być może to on dla wyeliminowania ryzyka powinien zagrać pierwsze skrzypce. Ale czy wtedy ryzyko nie będzie jeszcze większe? Być może lepiej połączyć tych dwoje. O ile będzie to możliwe powierzyć im do wykonania pewien etap, element układanki. Skoro Amy siedzi tak głęboko w podświadomości Williama, czemu tego nie wykorzystać?

Malcolma z rozmyślań wydarł podniesiony głos Blackwooda. Oskarżycielskie pytania popłynęły tym razem jak odbita od brzegów stołu bila w kierunku Antonii. Nie bez słuszności członkowie teamu zaczęli wątpić w jej sposób działania. W sumie strzelenie sobie w łeb i pójście za Amy na pierwszy poziom było głupie. Spowodowało to znaczne osłabienie tych, którzy zostali niżej. Tylko dlaczego Smith na to pozwolił? Patrząc z zewnątrz na ton rozmów, zachowania Antonii, Smitha i profesora Ekstraktor miał wrażenie, że ktoś, czytaj Chemiczka ma zamiar wyautować pozostałą dwójkę. Tylko dlaczego? I czemu do cholery oni na to pozwalają? Pewnym wytłumaczeniem jest walc angielski Williama, zupełnie nienadążający za sambą Brazylijki. Ale Smith? Tak łatwo dał się zepchnąć?

Huk otwierającej się pokrywy fortepianu … a potem pierwszy akord. Naciskające się klawisze z kości słoniowej powodowały uderzenia kowadełek wewnątrz instrumentu wygrywając całkiem nowoczesne brzmienia. Kątem oka Malcolm zauważył jak członkowie teamu jakby na sygnał zaczęli się zbroić. W samej broni Whitman nie widział nic złego ale deklaracje jej natychmiastowego użycia, gdy tylko coś zacznie się dziać i przerwania snu, wprawiły Ekstraktora w osłupienie. Jeśli ktoś tu myśli, że przy pierwszym niebezpieczeństwie będą uciekać z podkulonym ogonem to powinien zając się czymś innym. Robótki ręczne przy kominku byłyby odpowiednim zajęciem.

Kolejna pyskówka Point-Mana i Chemiczki. Jedno chciało wyjaśnień i zebrania informacji o tym co się dzieje, drugie miało w dupie co chciało pierwsze. Zajebiście … Malcolm przyglądał się zamieszaniu i reakcji poszczególnych członków teamu. Oskarżeniom, zwadom, zatargom, scysjom, kłótniom, zgrzytom, ostrej wymianie zdań, insynuacjom, samotnym jazdom w kompetencje innych. Pewnie trwałoby to w nieskończoność i zakończyło skoczeniem sobie do gardeł, gdyby … no właśnie. Nagle wzrok Whitmana powędrował na sklepienie sali. Coś zaczęło się w nim zmienić. Pulchne cherubinki na początek przywdziały inny wyraz twarzyczek. Ich usta rozwarły się w krzyku. Potem następował ich szybki rozkład a’la dance macabre. Najpierw powoli dając delikatne znaki bardziej spostrzegawczym, potem coraz szybciej, jak ruszający z całym ceremoniałem dźwięków, buchającej pary, drżenia parowóz, sen zaczął stawać się coraz mniej stabilny.

Sen zaczął przybierać oblicze koszmaru. Tylko kto go kreował w tamtym momencie? Na pewno nie Blackwood, chociaż w śnie nigdy nic nie jest pewne. Ale byli tu przecież inni. Osoby o różnych doświadczeniach, życiorysach, umiejętnościach, które podświadomie mogły wpłynąć na projekcję. Malcolm miał na ten temat swoje zdanie … którego wyrażenie w tych okolicznościach rozpoczęłoby od nowa dopiero co zakończoną dyskusję.

A team … po raz pierwszy Whitman poczuł się zadowolony. Po raz pierwszy opuściły go wątpliwości, towarzyszące mu od drugiego poziomu. Po raz pierwszy w obliczu zagrożenia team o dziwo zadziałał sprawnie. Szkoda, że dopiero w obliczu zagrożenia …
Ekstraktor był usatysfakcjonowany. Oczywiście nie obyło się bez błędów, ale team miał zamiar przeciwstawić się temu czemuś i dotrwać do końca snu. Brawo … czy nie można tak było od początku. Whitman kiedyś słyszał wyznania innego ekstraktora, który miał teorię, że jeśli drużyna nie ma w danym momencie wroga, to mocne ogniwa wyszukują go między sobą. Wtedy nie wierzył w to, ale teraz zaczął się nad tym poważnie zastanawiać. Prawda czy nie, coś przełączyło pstryczek w pozycję ON i poszczególni członkowie zespołu zaczęli działać. Ekstraktor nie miał zamiaru im w tym przeszkadzać. Malcolm podszedł pod ścianę pokoju. Dłońmi dotykał zimnego muru, na chwilę przyłożył policzek jakby w starodawny sposób chciał usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie. Wydaje się być stabilną … pomyślał. Nagle przy ścianie pojawił się skórzany fotel i mały stoliczek z kieliszkiem szampana na wypolerowanym blacie. Whitman zasiadł w fotelu. Uniósł kielich, patrzył na odrywające się od szkła bąbelki. Potem przeniósł wzrok na środek pokoju i zgromadzonych wokół stosu członków teamu wpatrzonych w niego pytającym wzrokiem.

- Ladies and Gentelman … show must go on. – powiedział Malcolm zakładając nogę na nogę.
 
Irmfryd jest offline