Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2011, 17:30   #192
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Byli na chodniku słonecznego miasteczka w piękny, zwiastujący lato poranek. Fasady domów Bar Harbor były kolorowe, podobnie jak jego mieszkańcy. Jeśli idzie o ubrania rzecz jasna. Dominowali biali, których eleganckie czarno-białe stroje dżentelmenów, upstrzone były zielonymi, niebieskimi sukniami kobiet i różnorakich ubranek dzieci, które nie mogły doczekać się zabawy na plaży. Czarna służba z pochylonymi czołami, przemykała chyłkiem za plecami bogatych. Zapowiadał się wspaniały sezon turystyczny.

Słaniający się na nogach policjanci, nieznajomym w temacie Ciemności, mogli sprawiać wrażenie pobitych lub pijanych. To, że nie wszystko było z nimi w porządku, było widać gołym okiem. Jak ich postrzegali miejscowi i turyści, James domyślał się aż nadto dobrze. Że niby mamy być aresztowani? Jak widać w biały dzień, ściama Ciemności nie wychodziła, rzecz jasna, zbyt dobrze.

Norman spojrzał pośpiesznie na kobiety i Walkera w ich ekspresji ich twarzy szukając odpowiedzi na wybór jaki zostawił im Indianin. Poświęcić jeszcze dzień na ratunek Bar, czy ruszać czym prędzej do źródła? Zabić to co zostało z Colthrusta, czy pozwolić by pochłaniał kolejnych niewinnych…? Nie czekał jednak na działanie reszty.

- Nie radzą sobie dobrze w naszej rzeczywistości… - szepnął po czym spojrzał na Samanthę. To ona przedstawiła się jako jego kuzynka… - Nie znałem go. Ale na pewno na jego miejscu nie chciałbym takiego końca.

Nie miał wątpliwości, że trzeba to uczynić. Dobył Wessona i strzelił trzy razy w niebo z wyciągniętej nad głowę dłoni, by przerazić i spłoszyć jak najdalej stąd wszelkich świadków. Niech Bóg usłyszy… Przydałoby się by usłyszał. Norman bardzo liczył na to, że nie myli się sądząc, że Łowcy równie słabo strzelają co posługują się językiem ludzi.

Oddawszy trzeci strzał zaczął odsuwać się na bok, by Indianin i kobiety nie stały na tej samej linii ognia co on. Gotów był otworzyć do policjantów ogień jeśli i oni zrobią coś podobnego, lub jeśli choćby nie zwrócą się ku niemu. Do lewej dłoni wziął latarkę.

- Proszę stąd natychmiast uciekać! - krzyknął do pozostałych przechodniów, po czym spojrzał na Walkera - Musimy odwrócić ich uwagę od Wiosła..

James omiótł wzorkiem po twarzach mieszkańców miasteczka. Naoczni świadkowie rytuału mogli być mieczem obosiecznym. Zrozumieć nieludzką naturę postaci w mundurach, jakże znajomych im twarzy, lub wpaść w szał i ukamienować, zlinczować ich samych razem z szamanem, który w ich oczach zwyczajnie paktuje z diabłem rzucając na białych uroki. Indiańskie czary-mary. W pierwsze nie wierzył. Drugiego się bał. Niezależnie od skutków, trzeba było uważać, aby ani ludzie do Adumbrali, ani demony do nich i Wiosła się nie zbliżyły. James po słowach Normana zagryzł zęby. Coś trzeba było zrobić. Wiedział, że gołymi pięśćmi wyperswaduje nadgorliwym obywatelom zbyt bliskie gapiostwo lub tym bardziej próby ataku na Indianina. Tylko wobec Adumbrali był bezbronny, nie mając przy sobie żadnej broni. Kto wie, może to był dobry moment na wykorzystanie nowo poznanej pieśni, lecz miał nadzieję, że nie będzie musiał w tym pomagać szamanowi. Tam i wtedy. Wciąż nie mógł uwierzyć, że Ciemność dopadła Solomona. Czyż wedle słów szamana nie ma ratunku dla Samanthy, którą uderzył po twarzy Adumbrali w Konstablu?

- Rozejdźcie się do domów - zawtórował Dufrisowi. - Na wyspie wybuchła tajemnicza zaraza w Bass Barbor! Policja stamtąd wraca już zarażona! - wystawił na wyciągniętej przed siebie ręce rządową legitymację. - Rząd Stanów Zjednoczonych! Powtarzam! Bez paniki udajcie się do domów! Istnieje duże ryzyko epidemii! - krzyczał z groźną, poważną miną chcą nastraszyć ludzi, językiem mowy ciała nie zostawiając cienia wątpliwości, że jego kolejne słowa nie będą rzucone na wiatr. - Ostrzegam! Mamy prawo użyć wszelkich środków bezpośredniego przymusu wobec opornych! Unikajcie zdezorientowanych, podejrzanych ludzi! Choćby sąsiadów czy członków rodziny! Nieuleczalny wirus przenosi się przez dotyk! - darł się.

Nawet jeśli miasto wpadnie w panikę to będzie to miało kilka dobrych stron. Część zamknie się w domach. Inni opuszczą wyspę. A wszyscy będą uważać na siebie. Teoretycznie. Był jednak czas na praktykę, więc Walker działał tak, jak uważał za słuszne w dalej chwili.

Ludzie spoglądali na całą scenę z całkowitym brakiem zrozumienia. Jakaś kobieta ruszyła w stronę policjantów.

- Frank - rzuciła do jednego z nich z lękiem. - Co się stało? Frank! Kochanie. Skąd ta krew? Jesteś ranny..

Pozostali gapie na razie wahali się.

Dopiero kiedy padły strzały w powietrze, większość zrejterowała pospiesznie usuwając się z potencjalnej linii ognia, kiedy ci nieznajomi szaleńcy i ich policjanci zaczną do siebie strzelać.

- Musimy ich powstrzymać - rzucił Złamane Wiosło. - Jest ich zbyt wielu. Nie dam rady tutaj. Musimy się wycofać. Zamknąć bramę. Tylko to umożliwi nam zwycięstwo. Adumbrali, kiedy zacznę rytuał, zmuszone będą opuścić swoje przebrania.

Zacisnął zęby.

- Ta i następna noc i nie będzie już Bar. To rozprzestrzenia się za szybko, bym zdołał zrobić cokolwiek innego. Potrzebujemy samochodu by wyjechać z miasta w stronę Bass. Ja mam już wszystko, co potrzebuję. Ale czy wy też? - Złamane Wiosło zapomniał o obrazach do rytuału, o których Walker też w tej chwili nie myślał.

Kobieta podeszła do Franca. Dwóch pozostałych Łowców szło w ich stronę. Powoli. Dość niezgrabnie. Dziewczyna rzuciła się na szyję narzeczonemu lub mężowi wieszając całym ciałem na nim. Adumbrali zatrzymał się. Nikt z nich nie mógł wiedzieć co czuje ta kreatura, ale dziewczyna zaczęła obcałowywać mężczyznę. Nagle jej ruchy stały się wolniejsze, przez plecy przebiegły skurcze.

Zwyczajny ludzki odruch. Głupia... A raczej jam jest głupi, westchnął Walker nie zdążywszy powstrzymać paniusi.

- Cześć Adumbrali przeszła w nią. Niedobrze! Nie wiedziałem, że mogą tak robić. - przyznał się Indianin.

Złamane Wiosło zaczął nucić swoją pieśń rzucając reszcie nerwowe spojrzenia oznaczające “róbcie, co musicie zrobić, byle szybko!”

Jednak wczorajszej nocy, niepewne myśli, że Indianin ma zaplanowane auto, objawiły się nareszcie słowami szamana, że go jednak nie ma. Całe szczęście Wiosło podzielał zdanie Walkera, że na ratowanie ludności miasteczka nie ma już czasu. Nie w tej chwili, kiedy trzeba zająć się bramą. Tak się tym przejął, że zupełnie zapomniał o obrazach, jakby ich znaczenie umniejszyło się z chwilą odnalezienia czerwonoskórego. Rozejrzał się gorączkowo po ulicy, przywopłując zmysły do porządku. Musieli wyrwać się z miasteczka.

Automoblie stały zaparkowane wzdłuż chodnika, lecz przecież im potrzebny był gotowy do drogi, z zapalonym silnikiem, na chodzie. Nie było tak jednak źle. Środek transportu sam się napatoczył w postaci mleczarki, której kierowca w białym kitlu, nie śmiał ruszyć dalej, ani myślał przejechać obok mężczyzn z rewolwerami, zatrzymując się pośrodku ulicy. Na ich szczęście nie wrzucił na wsteczny, ani co lepsze nie dodał gazu. Niektórzy ludzie w sytuacjach zagrożenia są dosłownie sparaliżowani strachem lub niemożnością podjęcia szybkiej decyzji. James podjął ją za mleczarza. A ponieważ Pan Bóg nosi kule, które niewiele szkody ciałom opętanych Ciemnością czynią, rozsądek krzyczał o zastosowanie metod nieracjonalnych, do których wielki, masywny zderzak na żelaznej ramie ciężarówki, zdawał się nadawać się jak znalazł.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 27-12-2011 o 17:34.
Campo Viejo jest offline