Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2011, 23:45   #32
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Po raz kolejny otworzyła oczy nie będąc pewną, czy to jawa czy sen. Przez chwilę nawet zdawało jej się, że to nie William leży tuż obok, że to nie jego oddech czuje na szyi. Przez chwilę krótszą niż mgnienie oka zdawało jej się, że to… ktoś inny, choć równie, a może nawet bardziej, bliski. Zaraz jednak z głębia trzewi jej męża rozległo się ni to sapnięcie, ni pomruk, który spędził jej resztki snu z powiek.


Wyszła ostrożnie z pościeli, tak by go nie zbudzić. Otuliła ciało jedwabnym szlafrokiem i podeszła do okna. Różanopalca Jutrzenka dopiero weszła na nieboskłon. Margaret uśmiechnęła się do swych myśli. To określenie również pochodziło z jakiegoś wiersza, który przeczytały w młodości. Nie było to czasy bardzo odległe, wszak nie miała nawet trzydziestu wiosen, a jednak chwilami czuła, jakby całe wieki minęły od lata, które razem z Jacqueline, Louisą i Cornelią spędzała u ciotki Evelyn w - tak lubianym przez śmietankę towarzyską - Hastings. Miała wtedy ledwo 19 lat. To było ostatnie lato, jakie spędzała z siostrami. Niecały rok później była już świeżo upieczoną panią Twisleton.

William chrapnął przeciągle wyrywając ją z zamyślenia. Odruchowo odwróciła się w jego stronę. Spał spokojnie, a na jego pooranej zmarszczkami twarzy gościł delikatny uśmiech. Krucze włosy, choć naznaczone pasemkami siwizny, były nie mniej czarne niż w chwili, gdy go poznała i nie mniej czarne niż u Malcolma. Brodę również miał czarną, choć z nią czas nie obszedł się już tak łaskawie. Wyraźne kępki siwizny kontrastowały z ciemniejszym otoczeniem. Pewnie gdyby ją zgolił, mógłby uchodzić za nieco młodszego, niż był w rzeczywistości. Choć z drugiej strony skryte teraz pod zarostem zmarszczki mogłyby go dodatkowo postarzyć. William jednak nie był skłonny do takich zmian. Nosił brodę odkąd sięgał pamięcią, jak jego ojciec, dziad, a pewnie i pradziad. Denerwowało to trochę Margaret, zwłaszcza gdy zbierało mu się na czułości i przytulał się do niej drapiąc ją przy tym. Ale cóż miała zrobić? Już dawno przekonała się, że nie ma większego wpływy na męża. Zwłaszcza, gdy ten głupio się w czymś uparł.

William znowu chrapnął, Margaret odeszła od okna i zasiadła przy toaletce. Leżąca tam od wczorajszego wieczora szczotka miała zdobioną rękojeść. Dostała ją od Williama, po jego powrocie z którejś z kolejnych długich podróży, chyba do Włoch. Niby miał być to bezinteresowny prezent, w rzeczywistości mężczyzna chciał ją udobruchać, bo wyjechał na długo, choć ona stanowczo protestowała. Miała prawo, w końcu obiecał jej, że to lato dla odmiany spędzą razem. Jak zawsze obiecywał i jak zawsze okazało się, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Dla Twisletona niestety rodzina była tylko „ważna”.


Złociste długie włosy gładko poddawały się naporom szczotki. Przy każdym pociągnięciu podnosiły się lekko, by za chwilę opaść kaskadą na jej szyję. Kolejna fala wspomnień napłynęła jej do głowy. Każdego wieczora siadała przed lustrem w sypialni pozwalając matce czesać swe włosy. Matka troskliwie chwytała kolejne pasma dbając, by nie pociągnąć za mocno. Następnie zaplatała warkocz, poczynając od samego czubka głowy. Splot był ciasny i pieczołowity, tak by okiełznać wszystkie niesforne kosmyki. Nawet po śnie nie trzeba go było poprawiać, wszystko było na swoim miejscu, wystarczyło jedynie zawiązać na końcu kokardę.

Choć odcień włosów Maggie nie zmienił się nawet o ton, to jednak przed laty czupryna była bardziej bujna, warkocz sięgał aż do pasa. Teraz, po tylu porodach i przez trudy wychowania dzieci, we włosach został w jedynie blask dawnej świetności. Nie mniej jednak dalej miała się czym poszczycić. Dalej mogła i podobała się mężczyznom. Doskonale o tym wiedziała.

- A mężczyźni podobają się tobie – rozległ się cichutki, nieco chropowaty głos tuż nad jej uchem.

Stała tuż za nią. Niska, przygarbiona, o włosach spływających na plecy mleczną kaskadą. Twarz miała pooraną zmarszczkami, oczy zapadnięte, nos lekko haczykowaty. Wyciągnęła do niej swą wychudzoną, żylastą dłoń i pogładziła ją po policzku. Skórę miała chłodną i szorstką w dotyku. Dobitnie świadczyła o tym, że ciężka praca nie była jej obca.


- Nie wiem, o czym mówisz – odparła spokojnie Margaret.
- Już ty dobrze wiesz, o czym ja mówię – kobieta pogroziła jej palcem, ale figlarny uśmiech czający się w jej oczach zdecydowanie zepsuł efekt. – Przystojny ten młodzian, ten Roger – uśmiechnęła się ukazując poważne braki w uzębieniu. – Dokładnie taki, jakich lubimy. Krucze włosy, oczy jak dwa onyksy, ostre rysy i te silne dłonie. No przyznaj, że urodziwy. Mnie i tak nie oszukasz.

Gdyby Meg piła coś w tej chwili, niechybnie by się zakrztusiła z wrażenia. Po kim jak po kim, ale po Starusze nie spodziewała się takich uwag. Miała dość czasu, by poznać dokładnie każde z trzech wcieleń swego awatara. Starucha od początku uchodziła w jej oczach za ostoję życiowej mądrości i spokoju. Zawsze opanowana, wyważona w słowach i osądach. Tak bardzo różniła się od emocjonalnie nastawionej do świata Dziewicy. Czasami przywodziła na myśl starą dewotkę, zgorszoną na samo wspomnienie niektórych tematów. Tak jakby sama nigdy nie była młoda i nabuzowana hormonami. W jej przypadku to stwierdzenie miało w sobie słodką nutę ironii.

- Sir Roger może się podobać kobietom – przyznała wreszcie zdawkowo Meg, chciała coś dodać, ale Starucha nie dała jej dokończyć.
- A widzisz! Mówiłam! Ach… gdybym tak młodsza była. W twoim wieku byłam jak rumiane jabłuszko. Nic tylko schrupać.
- Doprawdy? – zaśmiała się pani Twisleton. - To ciekawe zważysz, że nigdy nie byłaś ni starsza, ni młodsza. Zwłaszcza młodsza.
- Ty mnie tu nie pouczaj – żachnęła się starowina. - Pociąg fizyczny jest mi nie mniej obcy niż jakakolwiek inna dziedzina ludzkiego życia. Zresztą, żeby nie było wątpliwości, nie ma w nim nic złego. Jest częścią waszej natury.
- Ale człowiek tym się od zwierzęcia różni, że prócz żądz ma jeszcze rozum i wolę, by nad nimi panować – zauważyła Maggie kontynuując rozczesywanie włosów. Dopiero, gdy wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że zabrzmiały, jakby padły z ust starego, zgrzybiałego pastora.
- Dobra, dobra. Gdyby tak wszyscy ludzi panowali nad swoimi żądzami, wasz gatunek już dawno byłby na wymarciu. Żądze były w ludziach na długo przed tym, zanim pojawili się ci faceci w sukienkach i pozostaną w was na długo po tym, kiedy wreszcie się ich pozbędziecie.
- Nie miałam na myśli kazań, prędzej zwykłą, ludzką przyzwoitość – Margaret rzuciła staruszce przeciągłe spojrzenie. Cóż innego mogła w tej sytuacji zrobić?
- Przyzwoitość to złota klatka wykuta przez klechów. Ma chronić człowieka przed tym co w nim podobno najgorsze, a rzeczywistości najbardziej naturalne. Przed niczym nieskrępowaną rządzą mnożenia się na potęgę.
- Nie twierdzę, że tak nie jest – zgodziła się pani Twisleton. – Twierdzę natomiast, że mam męża – uśmiechnęła się do swych myśli, chyba sama nie mogła się nadziwić, że to z jej ust padły te słowa.
- Małżeństwo to kolejne łańcuchy pętające ludzi. Monogamia nie jest normalna. To mężczyźni wymyślili ją, by ułatwić sobie życie, by zniewolić płodność kobiety - Starucha zdawała się być głęboko przekonana o tym, że jest to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Takiej jej Maggie jeszcze nie znała.
- Znam kilka kobiet, z którymi świetnie być się dogadała, z panną Darlington na przykład – zauważyła z uśmiechem – Po okolicy krążą na jej temat różne plotki. Na przykład, że, jak to poetycko ujęłaś, zerwała owe krępujące ją złote łańcuchy i za nic ma przyzwoitość i kazania klechów.
- Nie należy mylić wyzwolenia z niekończącym się pasmem łamania zakazów - odparła Starucha, a w jej głosie dało się słyszeć nutę niechęci, może nawet pogardy. - Życie nie polega tylko na wiecznym poszukiwaniu nowych, coraz bardziej zaskakujących doznań. – Ton jej głosu wskazywał na to, że jest ona szczerze oburzona przypuszczeniem, że mogłaby się zbratać z kimś takim jak Julia Darlington. - Szkoda, że Kultyści nigdy nie potrafili tego zrozumieć.
- Nie wydaje mi się, by oni tego żałowali – zaśmiała się Meg. - Wręcz przeciwnie, mam wrażenie że świetnie się przy tym bawią.
- Zazdrościsz im? – zagadnęła Starucha z zainteresowaniem – Zazdrościsz JEJ tego wyzwolenia? – akcent postawiony na zaimek wyraźnie sugerował kogo kobieta ma na myśli. – Wystarczy jedno twoje słowo, przecież dobrze o tym wiesz.
- A ty dobrze wiesz, że i ja mam na swym koncie różne grzeszki młodości. Może nie takie spektakularne, ale jednak - Margaret spojrzała prosto w oczy staruszki. Tamta skinęła tylko głową, potwierdzając te słowa.

Z tyłu rozległo się przeciągłe chrapnięcie, a zaraz po nim sapnięcie.

- Twój pan i władca wkrótce się obudzi – zauważyła Starucha cicho. W jej głosie nie dało się nie zauważyć ironii. – Przemyśl to, co ci powiedziałam. Pociąg jest taką samą potrzebą jak głód czy pragnienie. - Rzuciła przeciągłe, pełne niechęci spojrzenie, w kierunku łoża, na którym spał William, po czym dodała – i tak jak one musi być zaspokajany.

Po chwili już jej nie było. Pani Twisleton została sama. Nie licząc, rzecz jasna, pana Twisletona zawiniętego w satynową pościel niczym w kokon.

Margaret ubrała się i opuściła sypialnię zanim jej mąż się obudził. Podążyła w kierunku jadalni mając nadzieję, że uda jej się uszczknąć kawałek chleba jeszcze przed oficjalnym śniadaniem, bowiem jedna ze wspomnianych przez Staruchę potrzeb boleśnie dawał jej się już we znaki. I bynajmniej nie było to pragnienie, ani nawet żądza.

Po drodze przyszło jej na myśl, by odszukać Sir Attenborough'a i sprawdzić, co z jego raną. Szybko jednak odrzuciła ten pomysł. Z pewnością okazja do dowiedzenia się o stan mężczyzny nadarzy się jeszcze, choćby przy śniadaniu. A przesadna troska o jego zdrowie mogłaby się wydać co najmniej dziwna.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-12-2011 o 00:05.
echidna jest offline