Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2011, 16:05   #40
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Gdyby był westernowskim bohaterem osadzonym w nieswojej bajce jak Królewna Śnieżka w brzuchu Wilka razem z Babcią, przemierzałby korytarz w kapeluszu naciągniętym na czoło tak głęboko, iż niemalże nachodziłby na oczy.
Z zaciśniętych zębów wystawałaby jedynie wykałaczka kreśląca w powietrzu niezdefiniowane wzory, zaś długi płaszcz łopotałby w pędzie powietrza wywoływanym przez szybki marsz.

Tymczasem on nawet tematykę Dzikiego Zachodu znał jedynie pobieżnie, posiadając wiedzę głównie o istnieniu kowbojów i Indian.

-Dobry wieczór, panie Morozow. Dawno Pana nie było-uśmiechnęła się młoda dziewczyna w kremowej garsonce dopasowanej do jej figury.
Filigranowa główka zdobiona kokiem patrzyła w górę zza swojego biurka.

-Jen! Dobrze cię widzieć ponownie!-zatrzymał się na chwilę, opierając przedramiona na wysoko usytuowanym blacie.

-Bardzo cię tu męczą? Zmieniło się coś od kiedy byłem tu ostatnio?-zapytał, wskazując windę na końcu oświetlonego ciepłym światłem, korytarza.

-Trochę się pozmieniało. Thompson na wakacjach w uzdrowisku z uszkodzonymi płucami.
James Thompson postrzelony leży w szpitalu.

-Kiedy zaniemógł, biedak?-zapytał ze zmartwieniem.

-Wczoraj. Rak ukrył się i zaatakował w najmniej spodziewanym momencie. A poczciwy James palił tylko w ukradkiem.
Klęska w Minnesocie nad Missisipi, meta spalona, nie ma po co się tam wybierać.

Skinął poważnie głową i westchnął ciężko.
Wziąłby tą sprawę z przyjemnością, lecz nie mógł z trzech poważnych powodów.
Nie wie, że dokonuje się jakakolwiek próba rozpracowania, a w szczególności nie wie, iż działo się to w Minnesocie i nie ma pojęcia, że brał w tym udział Thompson.
Nawet jakby wiedział, to niewiele by wskórał, ponieważ opuścił swój fach. Przynajmniej na jakiś czas.
Ostatecznie zajmował się też innym zleceniem, wymagającym sporej ilości jego uwagi.

-Dobrze, Jen. Wpadnę jeszcze jak będę wracał, tylko nie zapomnij dać mi przepisu na ciasto. No wiesz, to z jabłkami-uśmiechnął się, po czym ruszył w kierunku windy.
Przepis to jedno, a sposób na złamanie zabezpieczeń - drugie.

Nagle zatrzymał się.
-Zapomniałbym! Nie zapomniałaś zamknąć okna na poddaszu? Przetrwało?-roześmiał się z lekką złośliwością w głosie.

-Przetrwało! O niczym nie zapomniałam, ale i tak wolę jak jest słońce, bezchmurne niebo, ciepło! Przygotuję Panu przepis!-odkrzyknęła z rozbawieniem, odrywając jedną kartkę z bloczku.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się promiennie.
Wiadomość od Jeffa Blacka - niebo czyste.


Drzwi przeszklonej windy rozsunęły się z cichym sykiem trących o siebie powierzchni, zaś damski, rzeczowy głos obwieścił koniec jego podróży w górę.

-Dobry wieczór, panie Morozow-uśmiechnęła się kolejna elegancko ubrana pracownica.

-Cześć, Adrianne, Marie-przywitał się z kolejną dwójką.

-Bill! Dobrze, że cię widzę. Będziesz się widział z Growoodem?-zapytał ściskając wyciągniętą rękę przechodzącego obok szczupłego człowieka w garniturze.
Wystające kości policzkowe, orli nos, niskie czoło powiększone przez zaczesane do tyłu włosy.
Nie dało się go z nikim pomylić.

-Tak, ale za jakieś dwa tygodnie. A co?

-To przekaż mu, że potrzebuję piętnaście zegarków. Niech da mi znać, jak będą gotowe, to je odbiorę-powiedział, po czym spojrzał na własny.

-Będzie wiedział o co chodzi?-zapytał Bill, wietrząc ukryty przekaz, zaś starszy człowiek roześmiał się, po czym trzasnął człowieka w plecy. Nieco za mocno.
Zachwiał się.

-Naprawdę chodzi o zegarki-odparł Morozow.


-Kopę lat-Żona wydawał się być w dobrym nastroju.

-Ciebie też dobrze widzieć po tylu latach-uśmiechnął się szeroko Inżynier.

-Coś się stało? Jakieś problemy z wypłatami emerytury? Podobno niektórzy mieli takie trudności, ech te cholerne papugi. Powiedz tylko słowo, Anthony.

-Nie, skądże. Żadnych problemów, a nawet jakby jakieś były to nie zawracałbym ci tym głowy. Wiem przecież ile masz zajęć. Albo zdaje mi się, że wiem-roześmiał się, zdając sobie sprawę z tego, że nie wie o wszystkim i wiedzieć nie będzie.
Zbyt szerokim spektrum działań zajmował się Carlson, by móc dowiedzieć się wszystkiego.

-Potrzebna mi jest pomoc w delikatnej sprawie. Chodzi o dane-powiedział Smith, od razu przechodząc do rzeczy tak, jak to lubili obaj.

-Dane-nieufnie popatrzył przełożony.


-O, teraz mnie zaciekawiłeś-przerwał Smithowi swoim zwyczajem, któremu ledwie udało się zachować poważną minę.

-Napijesz się kawy? Mam znakomitą, wiesz. Jeden agent przywiózł z misji. Nie to, co to gówno w naszych sklepach. W czym konkretnie jest to korzystne dla Wuja Sama?

Towar zza granicy. Mógł się jedynie domyślać pochodzenia. Arabia? Turcja? Może Indie?
Sam niegdyś z Chin sprowadził sporo herbaty różnych rodzajów wraz z akcesoriami, natomiast ze słowiańskiego centrum Europy czysty spirytus w baniaku pięciolitrowym. Niezbyt eleganckie, ale jakieś pożyteczne!
On, Carlson i Brighton sami rozpracowali wysokoprocentowy pojemnik. Naturalnie nie na raz, ponieważ ci niesłowianie mieli takie strasznie słabe głowy.

Po czwartym kubku Brighton zaczął uwodzić łeb łosia, zaś Carlson ubzdurał sobie, że jest Sknerusem McKwaczem i zaczął na podłodze szukać swojej Szczęśliwej Dziesięcocentówki.
Poszukiwania zakończył następnego dnia z potężnym bólem głowy.

-Jeśli można, to bardzo chętnie-skinął głową Anthony, zaś Żona zamówił kawę, nie ruszając się z fotela. Mimo że nieopodal stał spory ekspres dobrej firmy, po niedługim czasie jakaś dziewczyna przyniosła dwa parujące kubki. Aromat rozniósł się po pomieszczeniu. Nie uznawał filiżanek.

-O czym to mówiliśmy?-upił mały łyczek, gdy zostali sami.

-O prośbie skierowanej pod moim adresem i korzyści płynących z niej dla USA-uśmiechnął się ponownie, jeszcze raz zastanawiając się, skąd sprowadzili mu tą kawę.
W Turcji pił podobną, ale miał nieodparte wrażenie, iż to nie do końca tamte rejony.

-Właśnie!-klepnął dłońmi o uda Carlson.
-Korzyści!

-Rosja chce zmajstrować swój własny, czerwony przycisk. Tylko, że gorszy. I możliwe, że już ma coś takiego lub niedługo skończy nad tym pracę. Wtedy nie tylko w grę polityczną wchodzić będzie europejski “kurek”, ale też światowy odpowiednik “czerwonego przycisku”.
Nie jestem pewien, ale... kojarzysz testy bomby wodorowej?


"Zabójca Miast" zdetonowany nad Nową Ziemią był najbardziej niszczącą bronią, jaką stworzono aż do tej chwili.
Niebo nad Nową Ziemią... Właściwie to przez pewien czas nie było tam nieba, zaś na ziemi rozpętało się piekło.
Tylko nic już nie mogło być świadkiem poatomowej eksplozji w obszarze rażenia. Wszystko zginęło.
Rok 1961. Pamiętał.

-No dobra. Nie wiemy, czym to ma być. Na razie zostawmy to. Może powiesz mi zatem, co to za wróbelki przyniosły ci ten kąsek? Można im ufać?-przełożony upił kolejny łyk.

-Wasza działka. Konkurent Rosjan, nad którym to wy macie kontrolę.

Szef odstawił kawę.
-Cholera, poparzyłbym się. ARMA CORP? Tylko oni pasują mi do tego, co mówisz.

-Nie inaczej. Im też nie podoba się to, że Rosjanie mogą mieć coś groźniejszego niż bomba wodorowa. Jeśli prace zostaną ukończone, Rosja będzie miała potężny argument mogący wywołać światowy konflikt-wyjaśnił, choć właśnie rozważał, ile z tego, co powiedział jego znajomy wiedział już wcześniej.
Kto wie czy akta Whi-Techu nie spoczywały w szufladzie jego biurka?

-Dlaczego nie przyszli z tym do mnie?

-Ponieważ musi to być działanie... poza wszelkimi granicami. Dosłownie i w szczególności mając na myśli prawo byłego ZSRR-mówienie wszystkiego wprost nie zawsze jest dobrym pomysłem.

-Rozumiem, do czego zmierzasz. Poza tym, podpuszczam Cię. Oczywiście, i ja mam swoje wróble i wiem, że coś się szykuje na rynku. Ale jak na razie, mamy zbieżne interesy. All right. Jakiej teczki potrzebujesz?

-Domyśliłem się, że wiesz bardzo dużo, w tym o tym, co dzieje się w Euroazjatyckim państwie-roześmiał się Smith, otrzymując niejakie potwierdzenie własnych podejrzeń.


-Kusząca wizja przyszłości. Myślisz jednak, że nie było już takich co próbowali? To samobójcza misja-uśmiechnął się Szef.

-Pewnie byli i najpewniej masz rację, ale kto mógłby się do czegoś takiego bardziej przydać niż stary, któremu już nie byłoby bardzo szkoda, gdyby coś się stało.
Świat płakać po mnie nie będzie, a i ja po świecie też nie bardzo.


-Ja bym zapłakał...- zapewnił generał.
-Tylko łzy mi się już skończyły-dodał, zaś Anthony wybuchnął śmiechem.

-No dobrze, wystarczy na dzisiaj. Mam za chwilę kolejne spotkanie. Posłuchaj, Anthony.

Smith znał ten wyraz twarzy. Oznaczał on, że generał podjął już jakąś decyzję, i nawet rosyjski wynalazek zapewne nie byłby w stanie wysadzić mu tego pomysłu ze łba.

-To, o czym mówisz, brzmi fantastycznie. Ale w karierze przekonałem się parę razy, że i fantastów warto czasem posłuchać. Dla mnie...Będzie to jakiś jeden postawiony na ruletce cencik. Wygrać, raczej nie wygram i mam tego świadomość. Obstawiam na innych frontach. Ale co mi szkodzi spróbować.
Dopił kawę, jednym haustem i skrzywił się nieco.

-Nie ciesz się tak jeszcze...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 28-12-2011 o 16:33.
Alaron Elessedil jest offline