Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2011, 20:19   #194
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

WSZYSCY

Samochód najechał na ludzi, rozpędzony na tyle, na ile dało się go rozpędzić na krótkim odcinku. Chrzęst łamanych kości i miażdżonych ciał zdawał się rozbrzmiewać nawet głośniej, niż ryk silnika. Ale to była jedynie wyobraźnia kierowcy i pasażerów.

Efekty jednak taranowania były jak najbardziej realne. Cztery nieruchomo lezące, pokrwawione i dziwnie powykrzywiane ciała. cztery. Bo wszak nieszczęsna dziewczyna, której jedynym grzechem było to, że pocałowała swojego męża lub narzeczonego, też została rozjechana. Dufris zamknął oczy przez chwilę łykając gorzką ślinę. Wiedział, że to, co zrobił otwierało mu drogę prosto na elektryczne krzesło. Żaden sąd nie uwierzy w żywą ciemność. Takie zeznanie zapewniłoby mu nie tyle egzekucję, ale dom bez klamek do końca życia.

Jednak teraz nie martwił się tym. Trwała wojna. Wojna pomiędzy Piekłem i ludźmi. A on, były agent rządowy, został w tę wojnę wmieszany. I nie było odwrotu. Już nie.

Samochód zawrócił, wziął rozpęd. Dwaj siedzący w nim mężczyźni przełknęli ślinę, kiedy Norman wcisnął gaz do samej podłogi i z wizgiem silnika ruszył wprost na drewnianą ścianę hotelu.

Tuż przed samym zderzeniem stojące na ulicy Samantha i Judith, trzymający się blisko hotelu Złamane Wiosło a nawet obaj mężczyźni zamknęli oczy.



JAMES WALKER, NORMAN DUFRIS


Uderzyli w ścianę budynku z przeraźliwym hukiem. Pękające drewno, rozrywany metal i niszczone szkło. Ostre kawałki szyby wleciały do środka zasypując kierowcę i pasażera. Kilka z nich przebiło ubrania, i poraniło miękkie ciała skrywające się pod nimi. Na szczęście niegroźnie. Samochód jechał jeszcze przez chwilę rozwalając stoły na swojej drodze, ponieważ przebili się do hotelowej restauracji.
Auto dymiło z przodu i na pierwszy rzut oka niewielki z niego będą mieli pożytek w przyszłości. No, ale teraz spełniło swoje zadanie wyśmienicie.
Byli w środku hotelu. Teraz pozostawało jedynie zrealizować plan. James miał wejść na piętro i wynieść obrazy, a Norman zwabić Solomona jak najbliżej Złamanego Wiosła, który właśnie truchtał w stronę dziury zrobionej przez samochód mleczarza. Obaj mężczyźni porozumieli się wzrokiem i zaopatrzeni w przygotowany wcześniej sprzęt ruszyli wykonać plan.



JUDITH DONOVAN, SAMANTHA HALLIWELL


Kobiety stały na ulicy. Po tym, jak ujrzały masakrę policjantów i dziewczyny niewiele młodszej od nich coś w nich pękło. Nie były w stanie podjąć jakichkolwiek racjonalnych działań. Do tej pory śmierć była blisko – owszem, ale to nie oni byli jej sprawcami. Za wyjątkiem jednego razu. Teraz granica została przekroczona. Rozpędzony samochód zmiażdżył ciała, jak szmaciane kukiełki. Leżały teraz, w dziwacznych pozycjach, skąpane w szkarłacie wsiąkającym w uliczne błoto.


Rozpędzony samochód z Normanem i Jamesem w środku staranował ścianę hotelu i jakby zerwał niewidzialne więzi oszołomienia i obie kobiety zaczęły dostrzegać coś więcej, niż rozjechane trupy. Widziały ludzi wybiegających z domów. Krzyczących. Próbujących udzielić pomocy w ich mniemaniu niewinnym ofiarom. Nie wyglądało to dobrze, ale ani Sam ani Judith nie widziały szans, by powstrzymać ich od takich działań.

- Squaw! – wykrzyknął w ich stronę Złamane Wiosło. – Znajdźcie nam jakiś samochód. Musimy szybko stąd uciekać.

Indianin miał rację. Samantha wiedziała, że świadkowie zajścia za chwilę staną się równie niebezpieczni, jak ci – jak ich szaman nazywał – adumbrali. Tam, nieruchomi i pokrwawieni leżeli zapewne ich bliscy, przyjaciele, członkowie społeczności. A zabójcy nadal byli w zasięgu potencjalnej zemsty. Nie było czasu do stracenia.

Obie, licząc na łut szczęścia zeszły z głównej ulicy szukając samochodu.



JAMES WALKER, NORMAN DUFRIS


W motelu panował półmrok. Nadal czuć było spalenizną po zeszło nocnym pożarze. Promienie słoneczne wpadały do środka budynku przez zrobioną przez nich wyrwę oraz szczeliny pomiędzy szczelnie zasłoniętymi kotarami.

Pierwszy z pochłoniętych przez Ciemność ludzi stanął w wejściu do holu, z którego mogli przedostać się do dalszej części hotelu. Był to jeden z bojów hotelowych, w zdewastowanym, poszarpanym i okrwawionym uniformie. Jego oczy nie pozostawiały wątpliwości, że chłopak już nie jest człowiekiem. Z półotwartych ust wydobywały się ciemne smugi, jakby chłopak wydychał z siebie dym. Ale obaj wiedzieli, że to nie jest dym.

Za plecami obaj mężczyźni usłyszeli znajomy grzechot. To Złamane Wiosło zaczął swoje indiańskie „czary – mary”. Łowca Adumbrali zatrzymał się. Przekrzywił głowę pod dziwacznym kątem, jak drapieżny ptak i skoncentrował uwagę na Indianinie. Wiedzieli jednak, że niewiele jest w stanie zrobić.

- Pośpieszcie się – powiedział Złamane Wiosło.

To było ostanie, co zrobił. Po chwili z jego ust popłynęła dziwaczna, indiańska pieśń. Z doświadczenia James i Norman wiedzieli, że Indianin nie będzie w stanie nic więcej powiedzieć do nich w najbliższym czasie. Zajęty tworzeniem dziwacznej muzyki zmuszony był w pełni skoncentrować się na tej czynności.

Obrazy były w pokoju na górze. Aby się do niego dostać musieli przejść kawałek tonącego w półmroku holu, wspiąć się na schody, przejść prawie połowę korytarza na piętrze. Pozostawało pytanie, ilu opętanych przez Ciemność ludzi stanie im na drodze i co wtedy zrobią?

Pierwszy adumbrali był już raczej niegroźny. Złapany w sieć muzyki Złamanego Wiosła. Pozostałe na pewno miały zdecydowanie większą swobodę działania.
 
Armiel jest offline