Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2011, 13:51   #80
Grytek1
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Szkoda tylko, że Zoth nie wziął pod uwagę, że tropicielka mogła też być głucha i niema. Jeśli najlepszy tropiciel, jakiego umiał znaleźć Ostroróg, nie potrafił nawet ostrzec towarzyszy przed zasadzką, to magowi naprawdę nie zależało na jego własnym mieście.
Niestety w takich sytuacjach nigdy nie ma czasu na roztrząsanie ‘dlaczego’. Trzeba raczej było skupić się na ‘jak’. W przypadku Zoth’illama - jak przeżyć. Dlatego też jak najszybciej wymówił formułkę zaklęcia mającego go skryć przed orczym wzrokiem. A zaraz potem wznieść się jak najwyżej, gdyby przebrzydłym zielonoskórym przyszło do głowy strzelać w miejsce, w którym go zobaczyli.
Wulfram niemal przetarł oczy na widok znikającego towarzysza podróży. Mimo wielu lat ocierania się o świat magów nie przywykł do czarów, inna sprawa że miotających nimi uważał za niebezpiecznych oszołomów.
Bardzo szybki powrót Tarina na miejsce, skąd wyruszył wcale nie był przyjemny. Tarin nie był kotem, by gładko wylądować na cztery łapy. Poza tym nie miał łap... Dobrze, że sobie nie połamał rąk ani nóg.
Potrząsnął głową, bo nie bardzo chciał uwierzyć w to, co widział. U jego stóp leżała lina, zaś Wulfram w najlepsze zabawiał się z orkami. Egoista wstrętny, najwyraźniej miał zamiar na własną rękę rozprawić się z całą trójką. A to było nie w porządku...

- Ten dzień jednak nie będzie taki zły - Zawył złowieszczo jednooki wojownik z dziką ochotą bez chwili zastanowienia rzucając się by wypruć flaki zielonoskórym.
- Wasze łby będą moje ! - Dodał złowieszczo mając mord w oku. Oburęczne ostrze powędrowało ponad głowę wojownika w uniwersalnej postawie ofensywnej.
- Peluru ajaib - powiedział Tarin, wysyłając w stronę najbliższego orka porcję magicznych pocisków.

Zoth magicznie zniknął, pozostawiając ranną, i jeszcze walczącą Tropicielkę na pastwę zielonoskórych mord. Ci z kolei nie próżnowali. Tak, jak można było przypuszczać, jeden z Orków zaszedł ją od tyłu, podczas gdy sama Półelfka szamotała się z jego pobratymcem, po czym poderżnął jej gardło swym mieczem. Alistiane tryskając posoką osunęła się charcząc na śnieg...

W tym też czasie Wulfram skoczył w stronę trzech przeciwników, z mieczem uniesionym ponad głową i wrzaskiem bojowym na ustach. Ostrze mężczyzny opadło na przeciwnika, tnąc stylisko jego topora z rozpędu, a kończąc swój opad w Orczej czaszce, którą Wulfram rozpłatał niemal na pół.
Tarin, spiesząc z pomocą, zdzielił kolejnego z nich serią “Magicznych pocisków”, typ jednak okazał się nieco twardszy niż zwyczajowy przedstawiciel jego rasy, ten atak więc go nie zabił.

Zielonoskóre mordy jednak nie pozostawały dłużne. Jeden z toporzyskiem rzucił się na Wulframa, i o mały włos nie odrąbałby mężczyźnie ręki, a tak zakończyło się ledwie na “draśnięciu”. Krew trysnęła na śnieg wśród bojowych wrzasków i szczęku oręża.
Kolejny, będąc zbyt oddalonym od Tarina, rzucił niespodziewanie oszczepem, Mag jednak uskoczył w porę w bok.

Całkiem blisko Tarina wbiły się nagle w śnieg trzy strzały wypuszczone przez Orków znajdujących się na szczycie...
To, co było na górze, było daleko. Co, co było pod ręka było bardziej niebezpieczne, bo bliższe. Tarin bez wahania powtórzył czar, chcąc dobić ranionego wcześniej wroga.
Świetliste smugi pomknęły w stronę wybranego przez Tarina celu i bezbłędnie weń trafiły.
Ork zatrzymał się w pół kroku, a potem wypuścił z ręki broń i padł na ziemię bez ducha.
Wzrok Tarina spoczął na ostatni przeciwniku, lecz wyglądało na to, że mieszanie się do tej walki byłoby wyrządzeniem niedźwiedziej przysługi. Pozostawało zająć się tymi u góry. Jakaś kula ognista...
Nim jednak Tarin zdązył swe zamierzenia wprowadzić w życie na szczycie zbocza rozległ się wrzask, a zaraz potem jeden z zielonoskórców poszybował w dół, by po widowiskowym locie wylądować na ziemi. Widocznie jednak latanie nie należało do dobrze przez niego opanowanej sztuki, bowiem miast wylądować z gracją nieszczęsny zdobywca przestworzy rozpłaszczył się na zamarzniętej ziemi.
Ten widok nie pozostawiał złudzeń. Ork nie żył. Teraz trzeba było sprawdzić, co z tropicielką. No i zająć się sobą i własnymi obrażeniami.

“Żałosny popis, tak jak można się było spodziewać po Silverymoonczykach” - przebiegło przez myśl Zoth’illama, gdy tropicielka dała gardła. No, ale dla przyzwoitości można było chociaż posprzątać. Mężczyzna zniżył się niecałe dziesięć metrów nad głowy orków i mamrocząc cicho pod nosem formułkę zaklęcia posłał w ich kierunku ogniste promienie. I chociaż był pewny trafień, inaczej nawet nie skorzystałby z tego zaklęcia, to rezultat był lepszy niż się spodziewał. Pierwszy promień trafił orka prosta w głowę, spopielając na miejscu jego czaszkę. Drugi, wycelowany w plecy drugiego celu, na wysokości serca, wywarł równie śmiertelne wrażenie. Trzeci cel był już praktycznie sadystycznym żartem, bowiem promień uderzył wprost w zgięcie nogi trzeciego orka (niechybnie zostawiając z niej jedynie spieczone mięso) pozbawiając go równowagi i posyłając w krótki lot na spotkanie śmiertelnych objęć ziemi.

Oburęczny miecz najemnika, niczym rozgrzany nóż przez masło, brutalnie przeniknął orczą gardę uśmiercając kiełgęba w miejscu w którym stał, grzęznąc paskudnie głęboko we łbie. Klinga, mimo usilnych starań, uparcie odmawiała oddzielenia od czaszki poległego. Cenne sekundy upłynęły na oswobodzeniu oręża od złośliwego, nawet po śmierci, zielonoskórego. Nim wojownik ponownie był gotów do boju, jeden z orczych kamratów podstępnie zaatakował licząc na wyeliminowanie Wulframa z boju. Skierowany w zbrojne ramie cios minął się z celem pozostawiając, poza niewielką obcierką na ramieniu, otwartą drogę do kontrataku. Odpowiedź karczmarza była równie straszliwa co jego pobliźnione, wykrzywione wściekłością oblicze. Jedyne oko wojownika błyszczało dziko zza osłony hełmu w odpowiedzi na tryskający z orczego czerepu gejzer krwii. Walka zmieniała go w żądną posoki bestię, sprawiając że jego członki młodniały a serce tłukło o żebra w niemiłosiernym tempie...

Podążając za swym straszliwym pierwotnym zewem mordercy - zaatakował z furią. Mroczna strona jego charakteru, zazwyczaj pozostająca w uśpieniu, gwałtownie wynurzyła się na powierzchnię jego jestestwa, niczym pradawna bestia pragnąca skąpać się w cierpieniu wrogów. Zabijał i sprawiało mu to krystalicznie czystą radość. Świńskie oczka orka niemal opuściły orbitę w strachu przed nieuniknionym. Błyskawiczne cięcie potężnym mieczem, wyprowadzone od prawej do lewej, pozbawiło orka nogi, sprawiając że wykonał on salto lądując na brzuchu i wijąc się w bólu. Wulfram Savage, weteran wielu wojen zakończył agonię zielonoskórego, wbijając swe ostrze pomiędzy łopatki i przebijając serce.

Uporanie się z orkami było dla Zoth’illama nadzwyczaj proste, tym samym jego mniemanie o jego byłej przewodniczce jeszcze bardziej się pogorszyło... chociaż, czy zaraz takiej byłej? Trup zazwyczaj się nie rusza i nie charczy, czego nie można było powiedzieć w tej chwili o półelfce.
Zaklinacz wylądował lekko w śniegu, opodal krawędzi i zrzucił z siebie zaklęcie ukrywające go przed obcym wzrokiem.
-Którykolwiek z was ma leczącą różdżkę, niech mi ją rzuci - zawołał w kierunku swych towarzyszy rozkazującym tonem. Odpowiedziało mu jednak jedynie wściekłe warknięcie przywodzące na myśl wściekłą bestię. Wulfram najwyraźniej nie przejawiał ciepłych uczuć odnośnie Zoth’illama. Nie widział jego aktywnego udziału w boju, tchórze zaś wśród żołnierzy fortuny nie żyli dość długo by się wytłumaczyć.

Tej akurat Tarin nie posiadał. Dlatego też, zamiast rzucić ją zaklinaczowi, zajął się leczeniem własnych ran, do czego to wykorzystał właściwości pierścienia.

Orki zostały zabite. Jednookiego niepokoił jednak los pozostawionej na wzniesieniu elfki.
- “Diabli wiedzą czy nie trzeba będzie jej zbierać po całych tych przeklętych górach” - pomyślał. Jednak przekazanie różdżki magowi traktował jako smutną ostateczność - która właśnie nastąpiła.
- Łap - rzekł wyraźnie, głosem nawykłym do wydawania poleceń w bitewnej wrzawie. Nie wykrzyczał tego co myślał o magu tylko z powodu otaczających ich zewsząd gór i mas śniegu.

Zoth nie miał tak do końca zamiaru jej łapać. Po pierwsze nie wierzył w celność kogoś, kto miał tylko jedno oko. Po drugie, gdyby nie złapał różdżki, musiałby jej szukać wśród ogromnej ilości śniegu. Dlatego też wolał uciec się do prostej magicznej sztuczki i przechwycić rzucony przedmiot dosłownie w powietrzu. Dłoń maga bywała czasem naprawdę przydatna.
Nie zadając sobie trudu podziękowaniami, odwrócił się bez słowa i podszedł do leżącej w śniegu kobiety.
-Jesteś w stanie wycharczeć słowo aktywujące? - spytał tonem jakże innym od tego, z którego korzystał jeszcze nie tak dawno w towarzystwie innej kobiety. Suchym i pozbawionym empatii. Tropicielka jednak przecząco pokręciła głową, trzymając się za gardło, które wciąż obficie krwawiło. To, że jeszcze nie zemdlała zdobywało jej kilka punktów w oczach Zoth’illama.
-Coraz lepiej - tym razem słowa skierował do samego siebie. Ze swej magicznej torby wyjął magiczny eliksir (o wiele za często musiał z nich korzystać ostatnimi czasy) i podstawił pod nos półelfki. -Więc lepiej, żebyś przynajmniej mogła to przełknąć.
Tropicielka wypiła eliksir, przy okazji się nieco dusząc, w końcu jednak jej rana się zasklepiła, a sama kobieta w końcu wstała ze śniegu. Przetrzepała swoje ubranie, po czym spojrzała jakoś tak z ukosa na Zotha... po podejściu zaś do krawędzi zwróciła się do pozostałej dwójki, wskazując od tak dłonią na różdżkę trzymaną nadal przez Zaklinacza:
- Podleczyć was po walce?
A Zoth mógł podziwiać złamaną strzałę w plecach Półelfki...
Wulfram zaś, preferując czyny nad słowa, uchwycił koniec liny zwijając ją naprędce po czym rzucił końcówkę w kierunku elfki. Odetchnął z ulgą widząc przewodniczkę żywą.
- Przywiąż to gdzieś - krzyknął rozglądając się czy w okolicy nie czają się kolejne grupy zielonoskórych diabłów. Byli podzieleni, a takich najłatwiej jest rozbić i wybić.
Skoro tropicielka garnęła się do magicznego przedmiotu, to Zoth nie miał zamiaru trzymać go od niej z dala. I tak zresztą nie byłby w stanie go użyć. Dlatego też podszedł do kobiety i klepnął ją końcówką różdżki w ramię, by zwrócić na siebie jej uwagę, po czym w milczeniu wcisnął jej ją w dłoń.

Koniec końców, przeszukano zabite Orcze mordy, następnie zaś zarówno Tarin jak i Wulfram wspięli się do Alistanne i Zotha. Tam Półelfka uleczyła wszystkich potrzebujących za pomocą różdżki, później zaś wyjęto jej strzałę z pleców, choć nie obyło się bez wrzasków kobiety.

Wreszcie również można było ruszyć w dalszą drogę, brnąc ponownie w otaczającym ich białym puchu, by dotrzeć cholera wie gdzie i dokonać cholera wie czego, w imię sławetnego, i wielce na nich liczącego Silverymoon. Kolejnych zielonoskórych z kolei na swej drodze jak na razie nie spotkali...








***

Post zamieszczony za Grytka, po uzyskaniu dostępu do jego konta przez samego zainteresowanego/właściciela. Wszystko z Kermem wyjaśnione, sprawa jednorazowa. Buka
 
Grytek1 jest offline