- Ah! - odetchnął chłop z ulgą. - A jużem myślał, że to ostatni dzionek mego żywota. Widzicie... - rzekł opuszczając z zażenowaniem widły. - Mnie tu jaśniepan Diuk ino do ochrony przed tymi potwornymi ptaszyskami wystawił! Na Proroka i wszystkich Świętych! Jakżem rad, żeście nie grasanty, a prawi bogobojni ludzie! - powtarzał się, ciągle nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. W końcu jakby dotarła do niego druga część przesłania. - Już pokazuje wehikuł, już służę, szanowne pany! Gdzie mnie tu dobroczyńca załatwiać? Toż szkoda cennej amunicji! Jak to się tak godzi poczciwego, prostego człeka? - zestresował się strasznie, nie wiedząc, czy najemnik mówił na poważnie, czy tylko sobie z niego żartował.
W końcu podprowadził ich do pojazdu, prezentując go z dumą. - Pan Kapitan gadał, że te przeklęte mulakee wydziobały jakieś ważne podzespoła! Pewnikiem ze wrodzonej nikczemności, jeśli mnie pytacie! Fuj, ptaszystwo niegodziwe! - splunął z pogardą brudząc własną brodę. - I przez to nie mogliśmy udać się do miasta by wezwać stamtąd pomocy! A wcześniej wehikuł tu w rezydencji stał, do jego wysokości Diuka należy, choć on sam w życiu się do niego nie zbliżał. Jak jeszcze więcej służby było, kierowca nim jeździł po różnorakie potrzebne na Dworze towary.
Talbot nie miał żadnych problemów z zamontowaniem brakujących w pojeździe części. Fuzyjny silnik zaśpiewał z gracją wprowadzając karoserię w lekką wibrację. - O na Wszechstwórce! O co za szczęście!
Stary chłop padł na kolana dziękując niebiosom. - Wreszcieśmy uratowani! Wyswobodzeni z niedoli! Ino już tylko Diuka przekonać trza, cobyśmy wrócili do miasta!... - momentalnie spochmurniał, pojmując istotę stojącej przed nimi przeszkody. - Jasniepany musicie coś zrobić, coby go namówić! Wszak inaczej wszyscy rychło postradamy tu żywota! |