Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2011, 23:31   #82
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Góry Rauvin

1 Ches(Marzec)
około 20 wieczorem


"Grupa wschodnia"

Śmiałkowie pod przewodnictwem Półelfiej Tropicielki przedzierali się przez ośnieżone góry, pokonując przeciwności natury, i zmierzając do swego celu (a przynajmniej tak było według słów Alistianne). Chwilowo nie pozostało im nic innego, jak cieszyć się całkiem miłymi widokami, i to nie zawsze wokół siebie, a często i przed sobą.

Kontynuowali więc tak podróż po górach Rauvin godzinę, dwie, trzy... i powoli już nadchodził zmierzch. Jak na razie zrobiło się jedynie odrobinkę szarawo, jednak wiadomo było, iż należało pomyśleć nad kolejną opcją biwakowania, wszak nikt chyba nie chciał szlajać się dalej po zmroku. Sama Tropicielka rozmawiała zaś z mężczyznami na różne tematy, choć wydawało się, jakby do Zotha odzywała się wtedy, kiedy tylko trzeba. Z potoku jej słów wyłowiono zaś, iż po drodze znajduje się kilka odpowiednich do wypoczynku, niewielkich jaskiń, a jeśli by natrafili na Orki to w końcu większego problemu być nie powinno. Z dziką zwierzyną zaś byłoby to nawet na rękę, Półelfka bowiem nie miała nic przeciw kawałku mięsa znad ogniska.

- O, a tu - Wskazała nagle ręką w bok, na w miarę równy, choć niewielki teren koło szlaku którym zmierzali - Tu kiedyś wpadła spora karawana w dużą zasadzkę Orków, doszło do krwawych walk. Bronili się wytrwale, aż usłyszały to patrolujące teren Krasnoludy i pospieszyły z pomocą. Pech jednak chciał, iż walki dotarły i do uszu innych zielonych mord znajdujących się akurat w pobliżu. Było naprawdę nieciekawie, choć Orki odparto, a brodaczy wybito do nogi - Dokończyła smutnym głosem.

I faktycznie, wśród śniegu można było dostrzec pogrzebowe kurhany, oraz jakby usypane z kamieni niewielkie pomniczki.

- Wiele miesięcy temu to było - Dodała Tropicielka, spoglądając na chwilę na Wulframa - A ludzie przeżyli tylko dzięki... - I nagle urwała.

Pojawił się zupełnie znikąd straszliwy ziąb aż para z ust buchała, a straszne zimno zdawało się docierać i do samych kości. Zdecydowanie było coś nie tak, sadząc nie tylko po minie Alistianne, i fakcie pochwycenia przez nią łuku. Pojawił się szybko lekki wiatr, i odgłos cichego wycia, dosyć szybko narastający, lecz co ważniejsze, nie był to bynajmniej efekt owego wiaterku.

Pomiędzy członkami wyprawy, wprost z powietrza, ze śniegu niemal pod ich stopami, i wreszcie i z dawnych grobów, zaczęło się nagle coś materializować. Duchy!. Upiory!. Zjawy!. Potępieńce?. Jak zwał, tak zwał, w każdym bądź razie mieli czelność ujawnić się żywym. Ludzkie, Półelfie i Krasnoludzkie, wszyscy zaś naznaczeni śmiertelnymi ranami, w rynsztunku w jakim zapewne zginęli, unosząc się nieco nad ziemią i wlepiając swe błyszczące oczy w czwórkę przypadkowych podróżników.

- Minąąąąął dokłaaaaaaaadnie roooooook - Rozległo się zawodzenie - Roooook.


Jedna ze zjaw przesunęła się bliżej grupki. Był to ludzki mężczyzna z odzienia mogący być kimś ważniejszym w owej karawanie, z paskudną raną głowy. Właściwie, to kawałka owej głowy powyżej lewego ucha nie miał.
- Przyyyychooodząąą i oooodchoooodząąąą - Zawodził, unosząc w stronę śmiałków dłonie - Booo too przeklęęęętee mieeejscee teeeraaaz jeeeest. Kaaapłaaanaaa, Kapłaaaanaaaa!.

- Eeeee...
- Wydusiła z siebie zaskoczona wszystkim Tropicielka. Wtedy też zdało się słyszeć jakby szczęk zbroi.

- Pomóżcie nom - Odezwał się całkiem nie-zawodzący, nowy głos - Nekrofil, psia jego mać, miejsce naszegom spoczynku przekloł - Zagadnął ich Krasnolud w imponującej zbroi, i wprost świecącymi ślepiami - Pomóżcie nom, a złotem wos nagrodzim, nic nom po nim w zaświotach. Kapłona sprowadźta, jest tu toki jeden pustelniok.


Bijące od nich zimno... śmierci było naprawdę nieprzyjemne.










Lokacja nieznana

1 Ches(Marzec)
około 20 wieczorem



"Grupa zachodnia"

Obozowali więc na bagnie, a uparta jak wół Kapłanka stawiała na swoim. Póki jednak co, rozkładano namioty, dorzucano do ognia, i zastanawiano się nad paroma sprawami, a dosyć blada i dygocząca kobieta w końcu wymodliła wieczorową porą posiłek. Wyglądało to jak zwyczajowe placuchy, sporo również ich było, do tego ciepłe, nie pozostawało więc nic innego, jak zabrać się za jedzenie. I flaszka wina się znalazła, wodę również mieli... a placuszki, choć mdłe w smaku, syciły apetyt. No chyba, żeby je tak czymś doprawić...

Gdy pojedli i popili, a namioty już stały - na niewielkiej wysepce suchego, stałego lądu jaką udało im się znaleźć - Smarkająca Darkeyes wgramoliła się do jednego z nich, zamykając za sobą szczelnie wejście, pozostawiając mężczyzn samych sobie. Rozmawiali więc ściszonymi głosami (choć Dagorowi nie zawsze wychodziło), i wsłuchiwali się w otaczającą ich naturę. Zmęczony rozkładaniem namiotów i pałaszowaniem placka Irqu chrapał obok ogniska tuż przy nogach Morvina...

Minęły dwie godziny, odrobinę się ściemniło, jakiekolwiek więc teraz łażenie po bagnach odpadało.

Z namiotu dobiegło zaś pokasływanie.

A Raetar pokręcił głową w rezygnacji.

Gdy w końcu nastał już naprawdę wieczór, tematy się powoli wykończyły, a cherlanie Zinnaelli w namiocie przybrało na sile, zajrzał tam w końcu Raetar. Kobieta leżała z kolei w środku zwinięta w kłębek, spocona, lecz jednocześnie i dygocąca w febrze na całym ciele. Do tego jeszcze bełkotała coś niezrozumiale pod nosem. No pięknie, pięknie...

Mężczyzna po chwili wyszedł, dzieląc się tą nieciekawą nowiną z pozostałymi. Zaczęli więc radzić co począc dalej, a sprawa wcale łatwa nie była. Wtedy też, gdzieś z ciemności dobiegł ich specyficzny rechot. Rechot jakby kobiety. Zwarci i gotowi, by w razie konieczności nieść zagładę toporem lub magią, zwrócili się w stronę odgłosu, wyczekując.


W zasięgu światła z ogniska pojawiła się wyjątkowo paskudna starucha w łachmanach, spoglądająca na nich z uśmiechem.

- Słychać was na wiele kilometrów - Odezwała się - Ogry, Orki, Jaszczuroludzie i inne paskudztwa jeszcze was nie usłyszały?. Szczęście macie, szczęście... choć może i nie - Zwróciła głowę w stronę namiotu skąd dobiegło kolejne, paskudne pokasływanie-charczenie.
- Długo mu nie zostało jeśli nic nie zdziałacie. Te cherlanie to zwiastun poważnej choroby... hehe... a ja mam lekarstwo. Jak nic nie zrobicie, to się będzie meczyć ze dwa dni, a potem albo przeżyje, albo i nie... hiehie...

- Stul dziub starucho
- Wyrwało się Dagorowi - Nie pozwolimy by zginęła!.
- O, to kobieta?
- Uśmiechnął się babsztyl prezentując im wyjątkowo paskudne uzębienie - To tym bardziej sprawa poważna hehe... a ja mogę wam pomóc, hehe.

Zasypali ją masą pytań, pogrozili, podebatowali miedzy sobą. Starucha zaś wyjaśniała jak potrafiła, i w sumie mówiła całkiem do rzeczy. Ryzyko poniekąd było, jednak trójka śmiałków nie miała chyba innego wyjścia. Nie dość bowiem wszak, że zabłądzili na drodze do Gryfiego Gniazda, i gonił ich czas, to teraz jeszcze rozchorowała im się ich przewodniczka, bez której jakoś każdy raczej widział marne szanse na powodzenie owej frapliwej misji.

- Ano tak, tak, hiehie... nazywają mnie różnie, mówią i "starucha" i "wiedźma" i jeszcze gorzej - Pokręciła głową - Ale co ja wam mogę zrobić, skoro wy tacy dzielni wojacy?. Chciałam sobie pogadać, dowiedzieć się co w świecie słychać, nieczęsto tu mam gości. Wyleczę waszą kobietę, odpoczniecie w mojej chatce, a jak co, to zawsze mi możecie mi łeb skrócić co? - Spojrzała na Dagora - Przysługa za przysługę, pomogę jej, a wy spędzicie ze mną czas i tyle. Wskażę wam nawet drogę, bo dokąd to szliście, nie dosłyszałam?.

Brzydactwo najwyraźniej miało więc pokojowe zamiary, i chyba naprawdę doskwierała jej samotność, wszak mogła ich zaatakować z ciemności i nawet by nie mieli cienia szansy przy jej pierwszym ataku... wątpliwości pozostały, jednak co innego mogli zrobić, zignorować możliwość uleczenia Kapłanki?. Koniec końców pozbierali więc do kupy obozowisko, po czym niosąc półprzytomną Zinnaellę podążyli za Syll, jak się starucha przedstawiła...

Kwadrans później dotarli zaś do jej chatki pośród bagien. Wyglądała ona zaś równie niezwykle z zewnątrz, co i wewnątrz.


Czego też w środku nie było, przypominając mocno Morvinowi i Raetarowi niezwykle zabałaganioną rupieciarnię, dom zielarza, Maga?. Garce, słoje, wiszące owoce i warzywa nieznanego pochodzenia, zasuszone zwierzątka i ich fragmenty, jakieś księgi, zwoje, zioła, proszki, masa zwyczajowych przedmiotów potrzebnych przy pracy warzenia i... kot. Czarny kot, łaszący się niemal od razu do Morvina.


- Tam ją połóżcie... i rozbierzcie z tego przymarzniętego ubioru hiehie - Powiedziała starucha, wskazując zapchane kocami i futrami łoże, oddzielone od reszty pomieszczenia kotarą - Zara jej przygotuję wywar.











***

Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 29-12-2011 o 23:36.
Buka jest offline