Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2011, 23:50   #3
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nim dotarli do Bogenhafen gladiator postanowił wypełnić dzień ćwiczeniami… wprawdzie trochę obowiązków na łajbie miał, ale i tak przez większą część dnia zbijał bąki. Rzecz jasna machał orężem i to nie na żarty to jednak zaczynał się zapuszczać, a w mieście gdzie jest taki wielgachny festyn to z pewnością nadarzy się okazja na jaką ustawianą bitkę na arenie. Gdyby stawki były interesujące Gomrund mógłby się pokusić o powrót do dawnego zajęcia. Dlatego wolał nie wyjść z formy… a jakby na to nie patrzeć, lekko chybotliwy pokład był dobrym miejscem do ćwiczeń. Dlatego każdy oponent gotów zaryzykować siniaki był mile widziany. W sumie to krasnolud miał do zaproponowania naukę paru ciekawych trików i sztuczek. Kiedy dotarli na miejsce może nie był w szczytowej formie ale czuł się znacznie lepiej niż wcześniej… a miasto było pełne ludzi. Cholerny człowiek na człowieku, kiedy oni mają czas tak się mnożyć chciał krzyczeć brodacz!

Kiedy już się pożegnali z krewniakiem Konrada… i z Imrakiem przyszła pora na poszukanie jakiegoś miejsca na nocleg. Zgodnie za radą młodego udali się w jakieś boczne uliczki, ponieważ wszystkie gospody przy głównych ciągach komunikacyjnych były nabite jak krasnoludzka armata - jeżeli nic tam nie wybuchnie to nawet igła się nie wciśnie. Nie od razu się im poszczęściło, po takich wtopach jak Węgorz, U Helmuta czy Jadło i Napitek gdzie smród i robactwo były w cenie, a kosa prawie gwarantowana do każdej kwarty wódki udało im się wyczaić małą gospodę. Nazwa bardziej pasująca do zamtuza „Ciepła Przystań” ale jak się okazało pierwsze wrażenie było mylne. Wprawdzie można tu było dostać smakowitą pipkę, ale tylko gęsią, taką faszerowaną podrobami i kaszą jaglaną. Przystań wielkością znacznie ustępowała innym tego typu przybytkom na tej ulicy to jednak daleko jej było do mordowni… i prowadzona była przez hallinga imieniem Toddo. Ten jak połowa miasta chcąc wykorzystać prosperity wynajmował wszystko co się da… łącznie z pokojami służby i nawet swoimi. To co miał do zaoferowania to niewielki pokoik na niskim pierwszym piętrze, wypełniony jakimiś gratami do wędkowania czy rybakowania. Jednak lokum posiadało dwa łóżka i dwa sienniki jakieś kufry i stolik przy którym można było rżnąć w karty a nade wszystko było tam mało robactwa i śniadanie w cenie. A co najważniejsze okna na dwie ulice. Nic tylko brać… za jedyne czterdzieści pięć srebrników. Gomrund widząc niezdecydowanie na twarzy kompanów stwierdził krótko – pierwsza noc na mój koszt, a jak się nie przekonacie to poszukamy czegoś innego. Zaletą tego miejsca było też to, że nie kręciło się tutaj za wiele podejrzanego elementu. Zrzucił graty, przekąsił coś i popił piwem a następnie stwierdził, że idzie się przejść. Rozejrzeć po mieście, nogi rozprostować czy co tam tylko… zapowiedział, że wróci za kilka godzin.



***

Nie bardzo interesowały go wycieczki krajoznawcze, poznawanie miejskiej topografii czy historii miasta zapisanej na murach tutejszych kamienic. Kierowały nim bardziej męskie i przyziemne potrzeby… po kilku odpowiednio zadanych pytaniach trafił we właściwe miejsce. Młode wymalowane kobiety w skąpych strojach nagabywały przechodzących ulicą mężczyzn, młodzieńców i chłopców zachwalając swoje wdzięki. Również krasnoluda przywitały oceniające spojrzenia ladacznic i wystudiowane profesjonalne uśmiechy. Zgodnie z radą Gomrund udał się pod wskazany dom, gdzie miał znaleźć zdrowe i znające się na rzeczy baby. Ganek rzeczywiście był kiedyś zielony, lecz to musiało być dawno temu. Spod odrapanej farby prześwitywały sparciałe deski. Na schodach czekało na klientów sześć kobiet. Na widok zbliżającego się mężczyzny dziewczęta podciągnęły wyżej kiecki i zaczęły wyginać lubieżnie ciała. Z wymalowanych ust padło też kilka obrazowych opisów przyjemności czekających szczęściarza, który zdecyduje się uiścić niewielką opłatę. Płonący Łeb zapatrzył się na jedną z panienek zalotnie mrugającą rzęsami, jednak to jej obfity biust bardziej przyciągnął jego uwagę. Ciekawe ile bierze – zastanawiał się gladiator, zapuszczając wzrok między okazały biust ciemnowłosej piękności. Ostatni raz był z kobietą jeszcze w Marienburgu i po prawdzie chciało mu się jak psu na wiosnę… Nie żałował tych trzech złociszy, które tutaj ostawił. Krasnolud zarzucił kotwicę we wszystkich przyjaznych portach Helgi i kiedy leżał tak pozbawiony wszelkich trosk i z zadowoleniem wymalowanym na twarzy ni stąd ni z owąd pojawiła się pewna myśl, która uporczywie psuła ten obraz sielanki. Pieczona gęś! Jako, że to był dzień w którym Gomrund Ghartsson postanowił nie odmawiać sobie przyjemności pożegnał się z cycatą dziwką i ruszył na poszukiwanie odpowiedniego szynku.


Jako, że w tych dniach o jadło i napitek nie było trudno tedy i znalezienie odpowiedniego lokalu nie było zbyt wyczerpujące. Wprawdzie za pół kwarty wódki i pieczoną gęś zapłacił jak za zboże ale co by nie mówić… niejedna rodzina najadła by się tym ptaszyskiem. Ociekająca tłuszczem gęś, zaprawiona ziołami i z cudownie zarumienioną skórką… palce lizać i kostki obgryzać. Kiedy pałaszował i popijał alkoholem takie specjały to widział kilku jegomościów czy smyków zawistnie patrzących mu na talerz… jednak nikt nie pokusił się o zwędzenie mu czegoś z półmiska. Kiedy zaspokoił pierwszy głód i powoli zdawał sobie sprawę, że ani tego nie przeje ani nie przepije do szynku wkroczył jakiś starszy jegomość. Jako, że gabarytami znacznie ustępował gladiatorowi miał problem ze znalezieniem dla siebie wolnego stołka. Chudzina jakaś z czerwonym ryjem – widocznie za kołnierz nie wylewał… w pierwszej chwili krasnolud go olał, no bo co go obchodzi jakiś przybłęda. Jednak po dłuższej chwili jak tak sobie na niego popatrzył widać było, że człek pisaty i czytaty bo ręce umorusane w atramencie… na nosie odciśnięty ślad po brylach, a i wdzianko takie jakieś typowo miejskie. Stał wiec jegomość z kufelkiem pienistego i tak się rozglądał gdzie by mógł przycupnąć aż go krasnolud nie przywołał – A zapraszam, do stołu szanownego pana! Człeczyna z początku się wystrychał albo zmieszał ino ale w końcu dosiadł się i napili się wspólnie. Gomrund i gąski mu ukroił i wódeczki polał wymieniając kilka grzeczności. Jak się okazało miał do czynienia z jakimś skrybom co to nie zrobił wielkiej kariery akademickiej w Aldorfie bo… nie miał dość majętnych rodziców, bo mu nogi mniej bystrzy koledzy podkładali i jeszcze jakieś tam powody powymieniał. Krasnolud dzielnie to zniósł i w końcu z nienacka przyatakował i postanowił się wywiedzieć co znaczy to cholerne Magister Impedimente bo tak mu to z klasycznego brzmiało. I apetyt do reszty mu odebrało…

Kiedy wrócił do pokoju oprócz aromatu pieczystego pomieszanego z zapachem wódy i baby przywlókł nietęgą minę. Postawił na stoliku półgęska, w połowie wypitą flaszkę wódki i usiadł ciężko na zydlu. – Panowie, powiem wam kurwa jest nieciekawie… chyba jesteśmy w wielkiej orczej dupie! Spotkałem takiego dziadygę co to klasyczny zna i na akademiach się uczył i rzekł mi on co to znaczy to owo Magister Impedimente. Tutaj popatrzył na miny zebranych, a sam nie miał ciekawej. Zupełnie jakby wcześniejsze listy czy przesłanki traktował z lekka. Teraz już nie do końca był pewien czy ci, za których ich wzięto na poważnie nie traktowali tej całej zabawy w dziwne nazwy i coś tam jeszcze. - Otóż to ponoć Mistrz Pochwyceń… a to mnie śmierdzi i to bardzo kultystami, demonami i stosami! W rzyć jebana wasza mać, nic dobrego z tego nie będzie!
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 30-12-2011 o 07:10.
baltazar jest offline