Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2011, 11:16   #33
Glyswen
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Piechur powalony przez Cassiva magicznym grotem jęczał i krwawił z rany na piersi - widać było, że długo już nie pożyje, przynajmniej bez leczenia. Nie próbował się szarpać ani uciekać, leżał spokojnie, a jego ciało drżało lekko. Nie odzywał się ani słowem, tylko głuche jęki wyrywały się co jakiś czas z piersi.
Natomiast Arhiman wpadł z łoskotem na piechura, odpychając go o kilka metrów i samemu lekko tracąc balans. Jego przeciwnik upadł na trawę z krzykiem, lecz broni z ręki nie wypuścił. Za chwilę spróbował wstać i ruszyć na krasnoluda...
Tymczasem jednak tuż nad swoim uchem Arhiman usłyszał świst - to ostrze innego z walczących mignęło mu koło ucha. W ostatniej chwili uskoczył, jednak jeżeli krasnolud odwróciłby się do niego plecami, by doskoczyć do uderzonego wcześniej przeciwnika, groził mu cios z tyłu, przed którym na pewno by się nie obronił...


Siła z jaką bełt wbił się w stopę Devlina, wprost zwaliła go z nóg. Wylądował w gęste krzaki jakiegoś cuchnącego zielska.
Jego ciałem wstrząsnął spazm przytłaczającego bólu, rozlewającego się stopniowo z kończyn, aż po czubki jego przetłuszczonych włosów.
Z początku był zdezorientowany , lekko przymulony wypiciem nadmiernej ilości trunków, jednak wkrótce odzyskał choć częściową władzę nad swym umysłem. W przypływie nagłej przytomności zaczął klnąc na wszystko w koło. Nie oszczędzał sobie.
Wyzywał więc „wiatr”, który perfidnie zniósł wymierzoną strzałę, żołnierza imbecyla, co to nie potrafił trafić go raz a porządnie, butelkę wina która niedawno musiał się opróżnić, aż w końcu skończył na Osipie za przyczyną którego musiał znosić to wszystko.
Gdy terapia znieczulająca pomogła, z obrzydzeniem spojrzał na pocisk sterczący z jego stopy. Nigdy nie lubił widoku krwi. Dalej nie umiał się do niej przyzwyczaić, chociaż w swoim życiu widział jej całe hektolitry.
Położył drżącą z bólu rękę na swojej świeżej ranie. Czule pogłaskał sterczący z niej bełt, po czym wprawnym ruchem ręki ułamał go tyle, ażeby miał jaką taką swobodę ruchu. Zawył z bólu. Alkohol w żyłach bynajmniej nie kwapił się uśmierzyć cierpienia. Z pianą na ustach ostrożnie wstał na równe nogi. Pulsujący ból nie dawał o sobie zapomnieć. Mimo to zebrał się do kupy i rozejrzał po miniaturowym polu bitwy.
Arhiman ze swą fantazją szarżował na łeb na szyję, Anouk jak to kobieta stała niezdecydowana nie wiedząc czego chce od życia, a Cassiv w akompaniamencie resztek przygasających światełek, znęcał się nad kusznikiem niedojdą, który jakimś cudem leżał pół martwy na ziemi. Ciekawe…
„Zaczynam szczerze powątpiewać, czy te sieroty to faktycznie Nilfgaardczycy. Żołnierze Cesarza rzadko kiedy pozwalają sobie na podobne błędy!”
Ze swego prostego, skórzanego kołczanu przewieszonego przez plecy, wyciągnął kolejny cedrowy promień. Ocenił obecną sytuację. Wrogie wsparcie zostało właśnie wyeliminowane, a w epicentrum walki szalały elfy i krasnolud. Przy obecnej zatrważającej celności, Devlin nie mógł pozwolić sobie na szycie strzałami pomiędzy walczących.
„Chociaż z drugiej strony jeden zabłąkany pocisk mógłby ucałować rzyć pewnej ususzonej elfki”
Usta wykrzywiły mu się w diabolicznym uśmieszku. Mimo szczerych chęci porzucił swój genialny koncept. Miał chyba jeszcze w sobie choć odrobinę człowieczeństwa (aczkolwiek to pojęcie równie niestałe i głębokie co portowa dziwka).
Swój wzrok skierował więc na klęczącego szlachetkę. Przez chwilę przyglądał mu się z nieukrywanym zaciekawieniem.
„W jakim stopniu opanował moc? Czy w swoim kręgu jest kimś znaczącym? Co kryje się za tą maską pychy i wyniosłości?”
Serie pytań momentalnie przerwał ból okalający jego stopę. Łucznik przywołał się do porządku.
Stwierdzając, że nie ma aktualnie nic do roboty, zbliżył się odrobinę do walczących i ustawił w pozycji strzeleckiej (w taki sposób ażeby nie obciążać zbytnio zranionej nogi).
„Nasz czarodziej przeprowadza najwidoczniej wstępne przesłuchanie… W obecnej chwili to nieco szalony… ale trafny pomysł.”
Przyszykował swą broń do strzału. Jeżeli ktokolwiek zbliży się do Casiva, wypuści w niego całą serię pocisków. Tym razem postara się nie chybić.


Arhiman przeszedł na walkę defensywną. Wcale nie czuł się mistrzem walki wręcz. Miał nadzieję ubić przeciwnika nim ten go zauważy, a nie wdawać się w uczciwą walkę. Cóż. Nie zawsze ma się to czego się chce. Raz po raz odskakiwał w tył, by uniknąć cięcia, innym razem przyjmował je na tarczę. Toporek wciąż sterczał z tyłu, gotowy do ataku, geyby przeciwnik się odsłonił, lub do bloku. Raczej tego ostatniego. Chciał po prostu go zatrzymać. Skoro mieli przewagę to jak najbardziej coś takiego działało na ogólną korzyść.
 

Ostatnio edytowane przez Glyswen : 30-12-2011 o 11:20.
Glyswen jest offline