Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2011, 13:51   #16
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Caine z wyraźnym niezdecydowaniem rozejrzał się po obozie. Jedna dobra opinia za jeden przedmiot. Jak dla niego to były czyste kpiny. Kto normalny zarabia w ten sposób. Nie mówiąc już o tym, że jak dla niego to w tych rupieciach nie było nic wartego chociażby złamanego centa. Perfumy z całą pewnością były podrobione, buty wyglądały jakby wykonał je pozbawiony gustów szaleniec. O reszcie nawet nie wspominając. Być może branzoleta byłaby jeszcze coś warta gdyby nie to, że z całą pewnością została wykonana z żelaza i tylko pokryta cienką warstwą mającą imitować złoto. I po cholerę był mu miecz... Nie wybierał się na wojowanie ze smokami tylko do Paryża, a tam raczej nie przywitają go miło gdy zacznie wymachiwać tym rekwizytem z gier RPG.

Rzucił zirytowane spojrzenie swym towarzyszkom po czym ruszył na zwiedzanie obozu bez wyraźnego w tym celu. Musiał przemyśleć zarówno to miejsce jak i tych ludzi. Słyszał co prawda o cyganach i raz czy dwa miał okazję spotkać przedstawicieli tego narodu, jednak byli to ludzie zgoła różni od tych tutaj. Cały obóz wyglądał jakby go ktoś żywcem wyjął z jakiejś książki. Kolorowe chusty, wozy w których żyły całe rodziny, palenie ognisk na skraju lasu, nie mówiąc już o gotowaniu nad nimi zamiast w porządnej kuchni. Może kiedyś życie tak właśnie wyglądało i musiał przyznać, że w pewien sposób fascynowała go ta wolność którą tu widział, jednak w jego obecnej sytuacji była ona pewnym utrudnieniem. Znacznie bardziej pasowałoby mu gdyby po prostu ruszyli dalej bez zbędnych prac i handlów.

Wino, którym faktycznie nieco za obficie raczył się wieczorem, pozostawiło nieprzyjemny posmak w ustach i pewną ociężałość myśli. Widocznie mieszkańcy obozu nie chrzcili go wodą ani nie dbali o normy narzucane wytwórcom trunków w jego świecie. Kto wie z czego je zrobiono. Podobnie rzecz się miała z jedzeniem, które wcześniej co prawda smakowało i jadł z zapałem, lecz teraz przypominało o chorobach, które mogły w nim tkwić. Czy współczesność naprawdę aż tak okradła świat z piękna i radość zwyczajnego życia? Papierowe jedzenie, chemia, wymogi diet i zdrowego odżywiania. Nie myślał o żadnej z tych rzeczy gdy siedział przy ognisku popijając z glinianego kubka i od czasu do czasu ciesząc oczy tańcem pięknych kobiet. W jego świecie zapewne budziłby się teraz u boku którejś z modelek, której imienia nawet by nie pamiętał. Otoczony luksusem apartamentu hotelowego lub własnego penthouse w Nowym Jorku lub Los Angeles. Owinięty tylko w ręcznik wyszedłby spod ożywczego prysznica by uraczyć się kubkiem świeżo zaparzonej kawy, której zapach obudziłby jego partnerkę. Zapewne kochaliby się jeszcze raz zanim ją wezwałyby sprawy zawodowe, a jego kolejne spotkanie rady lub umówione spotkanie w którymś z klubów, do których należał. Kto wie, może nawet zadzwoniłby do domu by porozmawiać chwilę z ich gospodynią, a później posłuchać świergotania małej Lucy, swojej siostrzenicy. Proste, dobrze mu znane życie, które z niewiadomych powodów zostało zastąpione trawą przy ognisku, jedzeniem nieznanego pochodzenia i brakiem podstawowych luksusów sanitarnych. Ile by teraz dał za gorący prysznic i kubek dobrej, mocnej kawy. Nie zaszkodziłoby też jakieś ubranie na zmianę gdyż jego obecne przesiąknięte dymem, pomięte i nieświeże, nie prezentowało się najlepiej.

Idąc bez celu dotarł nad rzekę. Nie byłą zbyt głęboka, przynajmniej na brzegu. Czysta woda płynęła leniwie odbijając promienie słońca i drzewa porastające brzeg. Jej szum był cichy, kojący. Przypominał mu o domu. Nie tej dużej posiadłości w której się wychował, a jego małą pustelnie w górach. Tam jednakże mógł pomyśleć w samotności. Tu nie było mu to dane. Grupka młodzieży cygańskiej postanowiła urządzić sobie zawody w stylu starego, dobrego Robin Hooda. Caine z początku nie poświęcił im zbyt wiele swej cennej uwagi. Jego umysł zajęty był analizowaniem wieczoru spędzonego przy ognisku i opowieści bajarza. Nie dało się nie zauważyć pewnym powiązań między potworem z bagien, a ich grupą. Czy miała to być pouczająca opowiasta czy też zbieżność była całkowicie przypadkowa? Dopóki nie porozmawia z jej piewcą niewiele może zrobić poza samymi domysłami, które równie dobrze mogą doprowadzić go do właściwych co do błędnych wniosków.
Krzyki nad rzeką z każdą chwilą przybierały na sile. Zabawa musiała być przednia skoro wzbudzała takie emocje. Caine jednak nie był do końca przekonany czy jemu by się spodobała. Nie lubił przegrywać, a widząc mężczyznę niewiele młodszego od siebie, który wiódł prym wśród pozostałych nie miał złudzeń co do wyniku ewentualnego z nim starcia. Nie mówiąc już o tym, że nigdy z czymś takim się nie spotkał nie licząc kart powieści o wyjętym spod prawa Robinie.

Decyzja została jednak podjęta za niego. Barczysty przywódca tego zgromadzenia wypatrzył go na brzegu i nie było już odwrotu.
- Hej Wędrujący! - zakrzyknął swym potężnym głosem. - Co tak się kryjesz w krzakach niczym płochliwa dziewka podglądająca prawdziwych mężczyzn?
Caine nie mógł nie przyznać mu racji. Nie zamierzał jednak uczynić tego oficjalnie.
- Czy nie powinieneś bardziej zwracać uwagę na to co przed tobą zamiast wypatrywać dziewek w krzakach? - odkrzyknął powoli zmierzając w ich stronę. Jego słowa powitane zostały salwą śmiechu i dogryzaniem wielkoludowi, który śmiał się razem z nimi. Nawet Caine się roześmiał co nie zdarzyło się od długiego czasu, a przynajmniej nie tak swobodnie.
- Skoro już jedną znalazłem może zgodzi się dotrzymać mi towarzystwa na tych oto kłodach, co sądzisz Wędrujący?
Frost pokręcił głową.
- Dziewka, którą znalazłeś jest zbyt niedoświadczona w tych zabawach by stawać w szranki z takim wyjadaczem jak ty. Z chęcią jednak popatrzy i kto wie - wzruszył ramionami z uśmiechem na ustach - może sama się skusi.
- Jak tam sobie życzysz, skoroś taki niewinny przyzwoitość nakazuje bym dał ci czas na oswojenie się z myślą o stracie owego dziewictwa. - Rzucił w stronę bynajmniej nie obrażonego Caina, kpiące spojrzenie po czym krzyknął do przysłuchujących się. - Który chętny pokazać tej pannie co ją czeka na spotkaniu z Wielkim Joe?
Amerykanin uniósł brwi słysząc miano jakim tytułował się wielkolud. Może powinien zmienić imię i nazwisko by pasować lepiej do tej opowieści? Niemal parsknął śmiechem. Zdążył się jednak powstrzymać.
Chętnych do udziału w pokazie nie brakowało podobnie jak zaczepek i przepychanek słownych. Wszystko to w przyjacielskiej atmosferze, która z każdą chwilą coraz mocniej oddziaływała na Caina. Rozluźnił się, zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na trawę. Po chwili wraz z innymi podjudzał obu walczących i tak jak reszta wybuchnął śmiechem gdy przeciwnik Joe’go wpadł do wody.
Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy nim drąg trafił w dłonie półnagiego Frosta. Koszula dołączyła bowiem do marynarki, podobnie jak buty i skarpety.
- Jesteś gotowy Wędrujący czy wolisz jeszcze poczekać? Może boisz się wody, co? - Joe pociągnął nosem i skrzywił się jakby miał do czynienia ze skunksem.
- Skądrze znowu - zaprzeczył spokojnie Caine, próbując odnaleźć właściwy sposób na zapewnienie sobie równowagi na mokrym pniu. - Z przyjemnością się wykąpię zaraz po tobie przyjacielu.
Z brzegu dobiegły ich okrzyki i pohukiwania.
- Zaczynasz czy strach cię obleciał? - podjudzał Joe.
- Skoro ja się boję to cud prawdziwy, że ty wciąż trzymasz się na nogach skoro musisz prosić by ktoś inny zaczął za ciebie - odparował Caine.
- Zamiast gadać zacznij działać - Cygan mocniej chwycił drąg.
- To nie ja zacząłem przyjacielu - Frost poszedł w jego ślady.
- Gadasz jak baba co chłopa dawno nie widziała - ugięcie kolan i błysk w oku wielkoluda pozwalały przypuszczać, że nie będzie zbyt długo czekał z atakiem.
- Jak jakiegoś zobaczysz to daj.... - Nie dokończył gdyż w tej właśnie chwili kij trzymany przez Cygana pomknął w jego stronę.
Pierwsza walka była żałośnie krótka. Skupiwszy się na kiju zapomniał o pilnowaniu równowagi w wyniku czego z pluskiem wylądował w niezbyt ciepłej wodzie. Wyłonił się z niej prychając i kichając, witany kpinami, śmiechem i niewybrednymi żarcikami.

Dalsze próby okazały się bardziej udane, nieodmienni jednak za każdym razem lądował w rzece. Gdy po ostatnim razie wytoczył się z niej i padł wycieńczony na ziemię czuł się jak nowo narodzony. Każdy mięsień palił żywym ogniem, oddech wywoływał pieczenie w klatce piersiowej, a siniaki zapewniały dodatkowe atrakcje. Umysł miał jednak przejrzysty niczym woda w rzece. Po kacu nie został nawet ślad za to pojawił się głód. Duża dłoń która przysłoniła mu widok na rozjaśnione słonecznym blaskiem niebie, mogła należeć tylko do jednej osoby. Podobnie jak głos, który jej towarzyszył.
- Uparty jesteś Wędrujący i szybko się uczysz. Jakbyś został u nas dłużej to byłbym pewnie zmuszony do ustąpienia ci pola. Przyjaciele? - propozycja ta znaczyła w tym świecie więcej niż tam, skąd pochodził Caine. Przyjął dłoń pieczętując zawartą nad rzeką znajomość.
- Mam nadzieję, że w ramach dbania o swoją pozycję nie masz zamiaru zagłodzić przeciwnika na śmierć? - żartobliwe pytanie spotkało się z żywiołową rekakcją ich publiczności. Ktoś podał Frostowi jego rzeczy i ruszyli w stronę obozu wykrzykując ile sił w płucach żądania dyktowane przez ich żołądki.

Po zjedzeniu góry chleba, kiełbasy i jabłek których im nie szczędzono, Caine pożegnał się z Wielkim Joe i ruszył w stronę wozu bajarza.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline